Minęły już dwa tygodnie odkąd dołączyłam do oddziału. Dwa
tygodnie nudy, co prawda czasami ćwiczyłam w sali treningowej, albo coś.
Ale nie miałam żadnego zlecenia przez ten czas. Włóczyłam
się korytarzami kryjówki. Fajnie tam było - tak mroczno. Towarzyszył mi mój
wilk, Nux. Ktoś złapał mnie za nadgarstek, odwróciłam się.
- Jesteś prawie, że nie uchwytna, cały dzień cię szukam -
podał mi kartkę - Masz zlecenie.
- Dzięki - mruknęłam. Poszedł sobie, a ja poszłam do
głównego pomieszczenia, gdzie było więcej światła. Przeczytałam.
-Świetnie - mruknęłam i skierowałam się w stronę stajni
mojego ojca.
Gdy już tam byłam kazałam służącej osiodłać mojego myszatego
ogiera, Akkana. Wsiadłam na niego, Nux biegł za mną.
Jechałam przez las w stronę miasta w Re'Vermesch Pluvia, do
Fabulae. Po dłuższym czasie jazda konna zaczęła mnie męczyć.
Zsiadłam z Akkana i pozwoliłam mu się napić wody ze
strumienia. Byłam już w lasach Fabulae. Nad stawiałam uszu. Zamknęłam oczy.
Bicie serca mojego konia, wilka, ptaki, szum drzew - ale nie
słyszałam Sarny. Czekałam. Byłam cierpliwa. Słońce już zachodziło.
Zostawiłam konia przywiązanego do drzewa i ruszyłam na łowy.
Usłyszałam czyjś oddech. Wypuściłam w mrok strzałę, coś stanęło na gałąź, która
pękła. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam ją gonić. Po kwadransie Sarna
zaczęła dyszeć, ale biegła dalej potykając się o korzenie drzew. Zbliżałam się
do niej i skoczyłam. Tak jak wilk atakujący sarnę - ja tak skoczyłam na
Lilithien. Nie wycelowała sztyletem i tylko drasnęła mi policzek. Też chwyciłam
swoje ostrza i zaczęłyśmy się nimi atakować.
- Kim jesteś, czego ode mnie chcesz? – wrzasnęła.
-Wilczyca chce głowę Sarny - odpowiedziałam i powaliłam ją.
Znów zaczęła uciekać.
Wycelowałam w jej nogę strzałą, dalsze dzieła dokończył Nux.
Odcięłam jej łeb i schowałam do worka. Wróciłam do mojego
konia i ruszyłam do miasta. Fabulae było nawet ładne nocą.
Weszłam do karczmy. Łeb i zwierzęta zostały na zewnątrz.
Czułam po sobie spojrzenia. Usiadłam byle gdzie i zamówiłam jakiś trunek.
Było tam głośno i śmierdziało. Dosiadł się do mnie jakiś
mężczyzna, był nawet przystojny.
- Co taka piękność robi w takiej dziurze, jak ta? - zapytał
- Szukam noclegu – odpowiedziałam.
- Ach tak? -Uśmiechnął się. Ja jednym łykiem wypiłam cały
trunek.
- Dziwi cię to?
- Oczywiście, że nie - złapał za rękę i wyprowadził.
Usiadłam na jego łóżku. Rozpiął koszulę.
- Jesteś z klanu białych! - ustałam na równych nogach i
wyjęłam sztylet
- Szybka jesteś - wyszczerzył białe zęby - Lilithien nie
była taka szybka i ten mój szantażyk...
- Co? - zaczęło mi być gorąco, to on był wszystkiemu winien.
- Masz ubrudzone ręce - zauważył, opuściłam wzrok. Na
palcach miałam krew Sarny. Przez tę chwilę nie uwagi, wytrącił mi sztylet.
- Kładź się - rozkazał przytykając ostrze do mojej szyi.
Zrobiłam to, co kazał i zajął się rozpinaniem mojego
czarnego gorsetu. Miałam jeszcze jeden sztylet w bucie. Teraz tylko czekałam na
odpowiedni moment. Nie mógł sobie poradzić z gorsetem więc go rozciął.
Położyłam mu rękę na klatce piersiowej. Siedziałam obok niego.
Patrzył na mnie wyczekująco. Ręce położyłam przy jego
barkach. Moje kolana dotykały dłonie. Pocałowałam go, wyciągnęłam sztylet.
i wbiłam mu go jakieś dwadzieścia razy w brzuch. Schowałam
sztylety. Położyłam się obok trupa i zasnęłam.
Obudziłam się późnym rankiem. Jego krew miałam na ubraniu i
włosach. Musiał nieźle się wykrwawić w nocy. Nie miałam nic na przebranie.
Zarzuciłam czarny płaszcz na ramiona i wyszłam.
Nad ranem kolejnego dnia byłam już w kryjówce i oddałam łeb
Sarny dowódcy.
Każdy się na mnie gapił, na moje pokrwawione ubranie.
- Widzę, że udane polowanie - rzucił ktoś za mną.
- Owszem, udane - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz