Powiedzenie "Zawsze jest jakieś drugie wyjście" nie raz ratowało mi
skórę. Moja mama od zawsze mi powtarzała, że należy wybierać
najłagodniejsze opcje. Patrząc teraz na moją beznadziejną sytuacje
miałam tylko jedno wyjście i uporczywie szukałam drugiego. Nie zbyt mi się uśmiechała kolejna walka ze strażą patrolową.
W Itter-Paht jest mała wieś, gdzie patrolowane są granice
miasteczka. Strażnicy nie zbyt mnie lubią ponieważ często sprawnie im
uciekam do najbliższego lasu. Gdy wracam oni nie mają dowodów by wsadzić
mnie za kraty.
Tak więc teraz stojąc tu, przed dziewięcioma - tym razem chyba
porządnie uzbrojonymi na taką właśnie okazję- strażnikami, wymyślałam
plan, albo chociaż jakąś wymówkę.
Na plecach miałam kołczan pełen strzał. W ręce mocno zaciskałam
łuk. Starałam się go jakoś schować, by strażnicy go nie zauważyli.
Oczywiście ruch ten był zupełnie bezsensowny.
-Stwórco, znowu ona! Czemu nie potrafisz grzecznie siedzieć w wiosce? -
mruknął jeden ze strażników. Miał krótko przycięte brązowe włosy i
czarne oczy. Zrobił krok w moją stronę. Instynktownie cofnęłam się co
wywołało falę śmiechu wśród strażników. Powoli przewiesiłam łuk przez
ramię. Nawet gdybym miała walczyć wolałabym użyć czegoś sprawniejszego.
Mężczyźni widząc, że odkładam broń rozluźnili się trochę. Większość z
nich to zwykłe tchórze, nie potrafiące nawet utrzymać poprawnie
jakiejkolwiek broni. Tak naprawdę to chcą oni się tylko ustawić i mieć
pewność, że w razie głodu ich rodziny jako pierwsze dostaną od władz
trochę chleba w zamian za służbę.
W ten sposób uśpiłam czujność straży. Korzystając z chwili nieuwagi
puściłam się biegiem. Był to niby sprint, ale w wysokich zaspach śniegu
ciężko jest biegać. Chcąc oszczędzić siły musiałam zwolnić. Zaskoczeni
strażnicy ruszyli za mną. Nie odwracałam się, ale słyszałam jak w czasie
biegu żołnierze napinają łuki. "Serio chcą do mnie strzelać?"
pomyślałam z lekkim rozbawieniem. I tak wszyscy wiedzą, że strażnicy
nigdy nie trafią w ruchomy punkt. Usłyszałam strzał. A później kolejny i
kolejny. Na razie nie oberwałam. W głowie miałam tylko jedną myśl.
"Uciec z tej wioski". W każdej innej wiosce, czy nawet mieście łatwiej
byłoby zwiać. Ja,oczywiście, musiałam trafić do najbardziej strzeżonego
miejsca w całym Itter-Paht.
W tej wiosce znajduje się największe więzienie dlatego też wszystko i wszyscy są dokładnie sprawdzani.
Biegłam dalej, dokładnie analizując swoje położenie oraz obmyślając plan
ucieczki. Strażnicy nie dawali za wygraną i cały czas strzelali. W
pewnej chwili poczułam mocny ból w lewym ramieniu. Jeden ze strażników
trafił mnie. Zwolniłam nieco i wyjęłam strzałę. Teraz musiałam zacząć
działać. Tylko jak? Mimo bólu wspięłam się na najbliższe drzewo. Wspinaczka
była dla mnie dość męcząca. Z ulgą usiadłam ma solidnej gałęzi wysoko
na drzewie. Strażnicy zatrzymali się pod - jak się okazało po bliższych
oględzinach - dębem. Przeładowali broń i wycelowali gdzieś w koronę
drzewa. Mogli sobie jednak strzelać ile im się podobało. Mnie i tak by
nie znaleźli. Dobrze ukryta po drugiej stronie grubego dębu, w gęstych
liściach byłam ledwo zauważalna. Strażnicy po wystrzeleniu już
wszystkich naboi zaczęli wykrzykiwać moje imię i klnąc na mnie pod
nosem. Długo jeszcze sterczeli pod drzewem łudząc się, że łaskawie zejdę i
dam się wsadzić za kraty.
Odetchnęłam z ulgą, gdy odeszli. Obejrzałam bliżej ranę. Była dość
głęboka. Zdjęłam torbę i zaczęłam ją gruntowo przeszukiwać. Wreszcie
znalazłam podręczną apteczkę. Na spokojnie opatrzyłam ranę. Po jakimś
czasie zeszłam z drzewa i rozpoczęłam mozolną wędrówkę ku Revium Quelh.
Podobno dzięki znajomościom ojca mogłam tam zacząć nowe życie.
Zbliżał się wieczór, a ja zastanawiałam się jak daleko udało mi się
odbiec od wioski. Przeżuwając chleb, myślałam o rodzinie, którą zmuszona
byłam zostawić. Przed oczami ukazał mi się widok matki i ojca spokojnie
siedzących w naszej ciepłej i przytulnej kuchni. Na kolanach matki
siedział mój uradowany młodszy brat. Mimowolnie uśmiechnęłam się. W oku
zakręciła mi się łezka. Pośpiesznie otarłam ją i odsunęłam widok na bok.
Przyśpieszyłam tempo. Myśli sunęły mi się po głowie coraz to ukazujące
mi szczęśliwe lub smutne wspomnienia. Chcąc zająć czymś myśli,
postanowiłam wyobrazić sobie jak będzie wyglądać Revium Quelh. Szłam tak
lasem na południe, aż zrobiło się zupełnie ciemno, a zaczęłam odczuwać
zmęczenie. Weszłam więc na drzewo, przywiązałam się do niego, aby nie
spaść i ucięłam sobie krótką drzemkę.
* * * * *
Gdy się obudziłam słońce stało już wysoko. Ustaliłam, że musi być
gdzieś koło południa. Zeskoczyłam z drzewa i ruszyłam w dalszą drogę. Po
wielu długich i nieprzyjemnych godzinach wędrówki doszłam wreszcie na
półwysep. Tu niedaleko powinno znajdować się miasto z jedynym portem w
mojej okolicy. Ruszyłam więc wzdłuż linii brzegu. Lód pode mną
trzeszczał jakby miał zamiar zaraz pęknąć. W czasie marszu zrobiłam
sobie kilka przerw. Zmęczona doszłam jednak do tego zasranego miasta.
Miałam wrażenie że tak paskudna wędrówka nigdy się nie skończy. Teraz
znaleźć port i uciec z tej zimnej i zapomnianej przez Stwórcę krainy.
Było popołudnie kiedy wreszcie dowlokłam się do portu.
Marynarze krążyli nosząc beczki i skrzynie. Co chwila któryś przystawał,
masował plecy, klął pod nosem na beczki i z powrotem wracał do ciężkiej
pracy. Po kolej pytałam, który ze statków płynie do Revium Quelh. Jak na
złość większość statków płynęła albo do Tsseren-Via albo do Rutthen - A
te chamy nie chciały mnie nawet podwieźć . Wreszcie znalazłam
odpowiedni statek. Była to mała łódź. Właściciel zażądał na szczęście
niskiej stawki za przewóz. Wsiadłam na statek i po pół godziny łódź
ruszyła.
Podróż zajęła małej łodzi jeden dzień. Dotarliśmy na brzeg późnym
wieczorem. Podziękowałam i zapłaciłam marynarzowi za przewóz, i odeszłam
w stronę miasta. Byłam przyzwyczajona do chłodnych klimatów, więc
ciepłe i łagodne powietrze bardzo mnie przyjemnie zaskoczyło. Wzięłam
głęboki oddech i ruszyłam zatłoczoną ulicą w poszukiwaniu jakiegoś
taniego noclegu. Nie było to jednak łatwe. Ludzie mieli w większości
wszystko zajęte, albo bardzo drogo. Zrezygnowana usiadłam na ławce i
oparłam ręce na kolanach. Patrzyłam się w chodnik. Jak tak dalej pójdzie
przyjdzie mi spać na ulicy. Wtedy usłyszałam tupot ciężki butów.
Podniosłam głowę. W moją stronę biegło dwóch, umięśnionych- chyba-
żołnierzy. Zdezorientowana patrzyłam jak się zbliżają. Wstałam z ławki.
Mężczyźni zbliżali się do mnie. Instynktownie zaczęłam się cofać. Jeden
krzyknął zezłoszczony:
- Stój!
Zaskoczona odwróciłam się i puściłam się biegiem. Nie wiedziałam czemu
mnie gonią, ale za wszelką cenę chciałam uniknąć konfrontacji z nimi.
Skręciłam w wąską alejkę. Schowałam się za skrzynkami, które wypełnione były odpadami. Przykucnęłam i z
rozbawieniem w oczach patrzyłam jak dwóch facetów biegnie przez alejkę
nie zauważając mnie. Gdy zniknęli za zakrętem wybiegłam z alejki i
ruszyłam zatłoczoną, główną ulicą. "Czego oni ode mnie chcieli?"
zastanawiałam się. Odetchnęłam z ulgą. Nagle za plecami usłyszałam
głęboki, męski głos.
- Gdzie się wybierasz? - spytał. Zesztywniałam. Powoli odwróciłam się
do mężczyzny. Był bardzo wyskoki i barczysty. Patrzył na mnie z góry.
Chciałam uciekać, ale na moich ramionach zacisnęły się czyjeś długie
palce. Próbowałam się wyrywać, ale uścisk był zbyt mocny. Barczysty
mężczyzna kiwnął głową do swoich towarzyszy trzymających mnie w żelaznym
uścisku i ruszył. Dwóch pozostałych poszło za nim ciągnąc mnie ze sobą.
Szarpałam się i wyrywałam, ale nic z tego. Dociągnęli mnie do trochę
obskurnego budynku. Weszliśmy do dużego pokoju, w którym stało tylko
obszerne biurko i krzesło. Posadzili mnie na nim. Za biurkiem usiadł
barczysty mężczyzna. Można się było domyślić, że był dowódcą jakiegoś
oddziału, albo grupy. Pochylił się nad biurkiem i przyjrzał mi uważnie
porównując do zdjęcia.
- Annie Leonhardt? - spytał dla upewnienia. Skinęłam niepewnie głową.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz