wtorek, 31 grudnia 2013

Od Tonilii - Początek

Księżyc bladym promieniem rzucił się po dachach zrujnowanych budynków i brudnych ulicach miasta Hornvill. Oświetlił kontury snujących się po kontach ludzi i biegających w rynsztokach szczurów i kotów. Dysząc głośno ze zmęczenia biegłam wąskimi uliczkami ściskając pod pachą zawiniątko. Zwinnie przeskoczyłam wielką kałużę wody i szczyn, w której leżał jakiś nieprzytomny, pijany w trupa facet. Skręciłam w zaułek na krańcach miasta między dwoma obskurnymi, starymi budynkami. Obejrzałam się za siebie czy nikt mnie nie śledzi. Było pusto. Podbiegłam na koniec ślepej uliczki i odsunęłam stare, próchniejące skrzynki pełne śmieci. W ścianie widniała płyta z desek. Odsunęłam ją odsłaniając sporą dziurę. Wsunęłam się do środka i przesunęłam skrzynki i płytę na swoje miejsce. Było ciemno, mimo to sunęłam pewnie przed siebie znając doskonale drogę. W końcu dotarłam do małych drzwi w kamiennym korytarzu i otwarłam je wchodząc do oświetlonego bladą świecą pomieszczenia. Śmierdziało stęchlizną. Mała wnęka wyłożona była deskami i podparta belami, które zabezpieczały całość przed zawaleniem się. Pod ścianą leżały dwa sienniki. Mój i mojej przyjaciółki. Po przeciwnej stronie znajdował się wykuty w ścianie kominek, w którym bardzo rzadko płonął ogień. Tym razem stała przy nim blada, smukła dziewczyna o związanych, ciemnych włosach i zielonych oczach. Epicea... Mieszała coś w starym garnku. Potrawka roztaczała przyjemną woń.
-Masz chleb?-zapytała Epicea, wbijając we mnie spojrzenie.
-Mam…-rzuciłam, wyciągając kawał ciemnego, czerstwego chleba, w którym więcej było trocin niż mąki.
Podeszłam do kociołka pochylając się nad gotującą się potrawą. Pociągnęłam nosem.
-Mięso… skąd masz mięso?-zapytałam zaskoczona.
Epicea nie odpowiadała przez chwilę. Dopiero po chwili mruknęła cicho.
-Zdobyłam je w ten sam sposób, co i ty chleb…
-Znowu się włamałaś do jakiegoś domostwa?-wymamrotałam z wyrzutem.
Epi wzruszyła ramionami.
-Wiesz, że to kurewsko niebezpieczne…-mruknęłam, ale głód przyćmił mój zdrowy rozsądek. Zaśmiałam się cicho.-No już przestań wiosłować tą łyżką i dawaj to, bo przypalisz.
Zielonooka uśmiechnęła się pod nosem i nalała potrawki do dwóch drewnianych misek. Jedną podała mi, a drugą wzięła sama. Rozłamałam chleb i podałam kawałek przyjaciółce. Usiadłam na sienniku i zaczęłam szybko i łakomie jeść. Ciepły posiłek był miodem dla ust spragnionych czegoś co nie było odpadkami.
-Gdzie byłaś tak długo? Miałaś jakieś kłopoty?-zapytała Epi, patrząc na mnie znad miski.
-Nie. Spotkałam się tylko z Sternem, Glizdą i Lewym…-wybełkotałam, z pełnymi ustami jedzenia.
-Czego znowu chcieli?-zapytała niezbyt zadowolona.
-Niczego. Tylko… Mają łatwy cel. W sumie nie taki łatwy, ale to chamidło- Stary Kupczyk wyjeżdża w jakichś sprawach do stolicy. Jego dom… będzie pusty bez jakiejkolwiek straży.-Uśmiechnęłam się szeroko.
-Nawet o tym nie myśl! –syknęła ciemnowłosa.
-Ale…
-Nie!-warknęła stanowczo.-Nie będziemy się na nic narażać.
-Tam jest wszystko! Pieniądze, biżuteria, jedzenie, ubrania! To nasza szansa… A domu pilnuje tylko stary kundel, który lat ma więcej niż ja wszy we włosach.-Wyszczerzyłam się nieco głupkowato.
Epicea milczała jedząc powoli jakby olewała mnie na pełnej linii.
-Ja pójdę tak czy siak, a jeśli mnie złapią, bo nie jestem specjalistą od włamań do domów to tylko twoja wina…-rzuciłam pretensjonalnym tonem, zadzierając głowę do góry.
Epi zmarszczyła nos.
-Nigdzie nie pójdziesz!-zaprotestowała.
-Pójdę!- rzuciłam z uporem.
Zielonooka pokręciła głową zrezygnowana. Wiedziała, że jestem uparta jak osioł i pójdę tam mimo jej sprzeciwów.
-Pójdę z tobą. Tylko jeśli zrobisz cokolwiek źle i przez Ciebie wpadniemy to…
-Dobra. Dobra… Będę grzeczna.- Wyszczerzyłam się zadowolona z siebie.