piątek, 23 maja 2014

Głosowanie

Moi najukochańsi! Coś mi nie pykła ta ankieta, ciągle coś z nią nie tak, więc jesteśmy zmuszeni głosować o tutaj. W komentarzach. Mile widziane pochwały za cudowne prace każdej osoby, no i oczywiście na jednego gracza przypada jeden głos. Jestem wzruszona waszym talentem i zaangażowaniem w rysunki! Kocham was!  Czekamy!


czwartek, 22 maja 2014

Od Evelynn - Początek cz.2

Niezgrabnie zsunęłam się na najbliższą półkę skalną. Za sobą słyszałam warczące stado morloków, postanowiłam się pośpieszyć. Mogłam właściwie tylko jakoś uciec, moja broń została przy wierzchowcu, który pobiegł w siną dal. Podniosłam się, podeszłam do krawędzi i sprawdziłam wysokość. Wszystko się skomplikowało jeszcze bardziej, byłam wysoko nad ziemią... Nie mogłam iść na górę do paszczy wygłodniałych morloków.
"Myśl Evelynn, no myśl !" Krzyczałam do samej siebie w myślach. Kiedy dokładnie za sobą usłyszałam kłapnięcie szczęk bezmyślnie skoczyłam z półki skalnej. Ze swojej głupoty i desperacji zdałam sobie sprawę kiedy uderzyłam prawym bokiem o zlodowaciałą ziemię. Jęknęłam z bólu kiedy poczułam ukłucie w klatce piersiowej przy głębszym oddechu. Spojrzałam nieprzytomnie na górę, morloki warczały i śliniły się jednak żaden z nich nie próbował zejść. Przewróciłam się na drugi bok po czym podparłam się na łokciach. Oddychałam powoli a mimo to za każdym razem czułam okropne kłucie w klatce w pobliżu serca. Poczułam jak łza spłynęła po moim policzku. Zebrałam w sobie siły i wstałam, kulejąc na prawą nogę zaczęłam iść na zachód.

Weszłam do małej karczmy, zmarznięta i obolała. Wszyscy obecni przenieśli swój wzrok na mnie- nie wyglądałam normalnie. Końcówki moich włosów były pokryte szronem tak samo jak szata pełna dziur. Podkrążone oczy i opuchnięta twarz, cała sina. Tak wyglądałam, a czułam się jeszcze gorzej. Podeszłam powoli do baru trzymając się zdrową ręką za poranione prawe ramię.
-Co podać ?- Wysoki i krępy mężczyzna zdawał się niczym nie przejmować. Kiedy długo nie odpowiadałam poprawił nierówno przycięte włosy po czym odszedł po butelkę brandy. Pewnie wypełnił nim kieliszek po czym mi go wręczył. Skinęłam głową w podziękowaniu i opróżniłam kieliszek. Poprosiłam o drugą kolejkę, którą równie szybko opróżniłam. Po kilku dodatkowych kolejkach sprawdziłam zawartość przyszytej do płaszcza kieszonki- na moje szczęście nic z niej nie ubyło. Poprosiłam o nocleg za który dobrze zapłaciłam. Gospodarz zaprowadził mnie do pokoju, kiedy do niego weszłam oświecił mnie blask białych ścian. Rozejrzałam się szybko, duże małżeńskie łóżko osłonięte baldachimem, mała wanna za parawanem i stolik z krzesłem. Nie potrzebowałam niczego więcej, zdjęłam z siebie dziurawą szatę którą rzuciłam niedbale na łóżko. Szłam powoli do wanny z której parowała wcześniej przygotowana woda. Zdjęłam z siebie obdarte obrania które położyłam obok wanienki. Weszłam do gorącej wciąż wody i zanurzyłam się.

Okryłam się ręcznikiem po czym podeszłam do łóżka, niestety naga położyłam się na miękkim łożu. Zdjęłam z siebie ręcznik po czym przykryłam się kołdrą w kolorze purpury.

c.d.n

Od Filii c.d. Tonili

Nim zdążyliśmy ruszyć ścieżką dalej w stronę bazy, coś poruszyło się w pobliskich krzewach. Wtem zupełnie niespodziewanie tuż przed nami przebiegło kilka wilków. Mój koń spłoszył się, stanął dęba i zrzucił mnie z grzbietu. Sam sobie muszę przyznać, że jestem beznadziejnym jeźdźcem. Upadek był bolesny, lecz zapewne jeszcze gorsze przyjdzie mi przeżyć. Kiedy już udało mi się unieść z ziemi obolałą głowę, Pryzma wciąż siedziała na koniu i spoglądała w stronę krzewów z których przed chwilą wyskoczyły zwierzęta.
–Widziałeś za czym biegły? –zapytała.
–Powiedziałbym, że uciekały –odparłem otrzepując z siebie ziemię. Podszedłem do śladów jakie pozostawiły po sobie. Nie miałem pojęcia co mogło je spłoszyć, nie wiedziałem nawet, czy mają w okolicy naturalnych wrogów. Las był jakiś dziwny, nie podobało mi się to. Chciałem jak najszybciej zawrócić, nim jednak zdążyłem się odwrócić, Tonila ruszyła w stronę skąd przybyły wilki. Nie uśmiechała mi się ta podróż. Dla mnie było to niepotrzebne szukanie kłopotów, w które i tak zbyt często się pakuję.. Nie miałem jednak innego wyjścia jak ruszyć za nią i tak było to lepsze niż pozostanie samemu na szlaku.
Kiedy przedzieraliśmy się przez krzewy, las zaczął sprawiać jeszcze bardziej przerażające wrażenie. Gałęzie obficie pokryte ciemnozielonymi liśćmi utrudniały dostęp światłu i jedynie gdzieniegdzie na wyjątkowo bujny podszyt padały wstęgi światła. Żeby marsz stał się jeszcze ciekawszy zaczął padać deszcz. Z początku były to małe krople, które od czasu do czasu spadły mi na nos, potem nie czułem już na sobie suchej nitki. Pryzmie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Uparcie szła dalej przed siebie, zupełnie ignorując moją paplaninę, którą miałem zamiar przekonać ją do powrotu. W końcu ugrzęzłem po kolana w błocie i zaprzestałem wszelkich prób zawrócenia z obranej ścieżki. Nie znałem nawet drogi powrotnej, więc było to bezsensowne.
W pewnym momencie zacząłem mieć wrażenie, że poznaję część lasu, w której się znaleźliśmy, ale początkowo nie zawracałem sobie tym głowy, twierdząc, że tylko tak mi się wydaje. Przecież drzewa były wszędzie podobne. W końcu przestałem być tego taki pewny. Nie wiem jak długo szliśmy, wiem natomiast, że zapadł zmrok, a ja uznałem, iż zabłądziliśmy. Byłem obolały, a przyczynił się do tego nie tylko upadek, chciałem choć na chwilę się zatrzymać, ale jej to chyba nawet nie przyszło na myśl. W końcu sam nie wiem dlaczego zamiast iść za nią, skręciłem w bok.
W sumie nie miałem pojęcia dokąd idę, ale chciałem się jakoś wydostać. Nastały już takie ciemności, że nie mogłem zobaczyć czubka swojego nosa. Wobec tego zupełnie nie orientowałem się w swoim położeniu, gdyby było choć widać gwiazdy, ale nie dość, że zakrywały mi je rozłożyste konary drzew, to jeszcze pozostawały one pokryte ciemną chmurą.
Usiadłem na jakimś pieńku. Nie miałem planu dalszych działań. Czasem zastanawiałem się nad swoją umiejętnością pakowania się w kłopoty, ale jeszcze nie udało mi się dojść do żadnego wniosku. Teraz dało się już tylko czekać, aż wpadnie do głowy jakiś pomysł.

<Tonila?>

niedziela, 18 maja 2014

Od Evelynn - Początek

Drobinki zamieci szczypały w oczy, a chłód przeszywał kości.Szkarłatny płaszcz rozwiewał wiatr który smagał także moje włosy.Ciężki ko brnął przez śnieg potykając się co kilka kroków.Mocniejszy podmuch równał się z upadkiem, trzymałam się zapierając się w siodle.Koń odmawiał powoli posłuszeństwa jednak ja musiałam wybrnąć z tej mroźnej krainy.

Mijały kolejny dni wędrówki, zmęczona z braku jedzenia osuwałam się na szyję rumaka.Zamieć ustała i teraz z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu, podniosłam się siadając w prostej pozycji.Opuchnięte oczy uniemożliwiały mi stwierdzenie położenia ale według słuchu byłam w górach.Wierzchowiec idąc do przodu zrzucał kamienie daleko w dół, było słychać każde uderzenie kamieni o strome zbocze. Panowała cisza, tylko odgłos ciężkich kroków konia i mój oddech, w pewnym momencie wierzchowiec potknął się i osunął na bok.Ocknęłam się i szybko zeskoczyłam z konia, niepewnie stanęłam na zboczu, a po chwili zachwiałam się i osunęłam w dół po ostrym, stromym stoku. Koń zaparł się przednimi kopytami i z trudem wszedł na górę, ja natomiast szukałam oparcia dla nóg, ale nic z tego.Osuwałam się w dół i nie mogłam nic z tym zrobić, ręce i odsłonięta noga ocierały się o ostre kamienie.Wkrótce krew spływała po ścianie góry roznosząc słabo wyczuwalną woń. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i szukałam oparcia, postawiłam nogę na większym od reszty kamieniu.Odetchnęłam z ulgą, otarte części ciała siniały, a krew zamarzała przez mroźne powietrze.Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze z ust, zakręciło mi się w głowie.Nawet nie minęłam granicy między Itter-Paht a Tserren-Via, a już miałam problem z położeniem.Wysunęłam jedną rękę i chwyciłam się dalszej części korzenia, powoli podciągałam się do góry i kiedy miałam zaledwie dwa metry do słabo wydeptanej ścieżki usłyszałam echo wycia. Koń który stał niedawno na górze stanął dęba i po chwili pogalopował przed siebie.Za nim usłyszałam cisze warczenie i pojedyncze wycia. Stado Morloków biegło za koniem, trwałam w bez ruchu jednak ręka którą trzymałam się teraz jednego z kamieni osunęła się. Obtarłam o mniejsze kamyczki. Ostatni z Morloków zatrzymał się i zaczął węszyć, oddychałam cicho jednak ze strachem. Serce waliło mi jak szalone. Syknęłam kiedy poczułam szczypanie, rana zaczęła przymarzać. Morlok warknął i podszedł do zbocza. Podniosłam głowę, dwa metry nade mną stał wściekły i głodny stwór, podobne do wilka stworzenie zawyło donośnie a ja krzyknęłam. Puściłam się korzenia jak i kamienia i obsuwałam w dół, za sobą słyszałam niepewny kroki Morloka.

c.d.n

środa, 14 maja 2014

Od Shiry c.d. Ele'yas'a

Zmrużyłam oczy do których dostała się woda lekko je podrażniając. Na początku nie rozumiałam co się stało. Jednak chłodny i stanowczy głos jednego z mężczyzn dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powinnam ważyć każde słowo i zdanie i zwarzać na to co robię. Chociaż przez pęta niewiele zrobić mogłam no i byłam przerażona zaistniałą sytuacją.
-N-na-nazywam się Shira, nie posiadam nazwiska-powiedziałam. Nie tyle nie posiadałam nazwiska, a się go wyrzekłam.- Pochodzę z Iaur'thun. Nie służę nikomu!
-Lepiej żebyś mówiła prawdę! Albo...-powiedział do mnie jeden z mężczyzn, a kontem oka dostrzegłam błysk odbity od głowni miecza.
Od razu oblał mnie zimny pot, a czyste i bynajmniej nieskrywane przerażenie zagościło w mym spojrzeniu.
-N-nie kłamię! Przysięgam!-powiedziałam od razu.
-Powiadasz, że przybyłaś tu z Iaur'thun?-powiedział okrążając stół na którym leżałam.-Skąd dokładnie?
-Z niewielkiej osady znajdującej się niedaleko rzeki Kitope Mchungwani!-powiedziałam.
Drżałam z zimna i ze strachu. Lodowata woda którą mnie oblano tylko pogarszała sytuację.
-Którędy się tu dostałaś?-kontynuował przesłuchanie mężczyzna.
-Przeszłam przez pustynię Luzinga.
Zmrużył oczy. Jego wzrok nie był przychylny, a jego nieufność zwiększyła się. Widać było to wyraźnie w jego oczach.
-Mam niby uwierzyć, że młoda kobieta sama przekroczyła tę przeklętą pustynię?!-powiedział podnosząc głos.-To miejsce stało się grobowcem wielu wyszkolonych i znamienitych wojowników! Myślisz, że dam wiarę iż jakaś tam szesnastolatka przekroczyła sama pustynię?!
-Mam 18 i to prawda!-powiedziałam zanim zdążyłam się ugryźć w język.
-Nawet jeśli miała byś 30, to myślisz że uwierzę, iż kobieta i to bez porządnej broni przekroczyła pustynię Luzinga?!-spojrzał mi prosto w oczy. Jego spojrzenie mnie przerażało.-Jeśli tak, to się mylisz! Ta kraina pełna jest potężnych, krwiożerczych monstrum, a ja nie jestem głupcem!
-Wcale tak...-zaczęłam, ale tym razem mi przerwał.
-Lepiej zacznij mówić prawdę- rzucił ostrzegawczym tonem.-Przyznaj się służysz Czarnym!
-Nie, nie służę nikomu!-powiedziałam.
Drugi z mężczyzn przyglądał się temu z nieodgadnioną miną. Widziałam go kontem oka, ale nie byłam w stanie spuścić wzroku z mężczyzny stojącego bliżej. Pewnym było, że byli oni bardzo silnymi i wprawionymi w walkach wojownikami. Sama ich postawa o tym mówiła. Gdyby nie trwoga i zwiastun swojej śmierci które odczuwałam to zapewne nie powiedziała bym zbyt wiele i za pewne też bym się jąkała. W końcu drugi z oprawców postanowił się wtrącić, choć może raczej dołączyć. Nie miałam głowy do myślenia nad tym. To i tak było zbyt błahe jak na sytuację w której się znalazłam.

<Ele’yas, dokończysz?>

wtorek, 13 maja 2014

Od Tonili c.d. Filii

Zatrzymałam konia i rozejrzałam się niepewnie po okolicy. Między drzewami dało się słyszeć przeraźliwy, stłumiony krzyk. Otwarłam szerzej oczy i spojrzałam na Filię.
-Co to było?-zapytałam, czując jak na plecy wstępują mi ciarki.
-Nie mam pojęcia. Ktoś krzyczał, gdzieś nie daleko…
-Trzeba to sprawdzić!-rzuciłam hardo, pokonując strach.
-Zwariowałaś? Lepiej się nie mieszać…- skarcił mnie, a potem spiął konia, który ruszył niespiesznym kłusem.
-Jak chcesz-mruknęłam, kierując Rosch’a do miejsca, z którego dochodził czyjś wrzask. Z duszą na ramieniu wjechałam między drzewa. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam, że Filia ruszył za mną. Zrównał swojego wierzchowca z moim.
-Ale ty jesteś uparta- burknął.
-Wiem. Nie mogę pozwolić, by przez nasze tchórzostwo komuś stała się krzywda. Zatrzymałam konia widząc między drzewami stary, zdewastowany, drewniany domek. Zeskoczyłam cicho z konia, sięgnęłam po dług sztylet i wolnymi krokami podeszłam do uchylonych drzwi. Jestem głupia, wiem. Ale moja dziecięca nienawiść i niemożność trzeźwego myślenia w podobnych sytuacjach brała górę.
Stanęłam na schodkach i zajrzałam do domu. Z piskiem wyskoczyłam na zewnątrz wpadając na filię.
-Filia! Tam… tam!... –wydukałam.
-Co?
-Tam są ludzkie zwłoki obżarte praktycznie do kości!-wydusiłam.
Czarodziej otwarł szerzej oczy, a potem skierował się do swojego konia.
-Wracamy! Już!-rozkazał.
Nie mając ochoty sprzeciwiać się wykonałam polecenie. Razem odjechaliśmy jak najdalej stąd.

***

Stanęliśmy na skraju lasu mając ochotę wrócić do miasta, które było niedaleko. Mimo to zmarszczyłam czoło.
-Filia! Możliwe, że to coś, co zabiło prawdopodobnie właściciela tego domu zagraża też innym ludziom. Nie sądzę, by jakakolwiek kreatura mogła zrobić coś tak potwornego…
Czułam jak serce mi wali.
-To niebezpieczne…-zaprotestował.
-Musimy!-Upierałam się.
W końcu chłopak skinął lekko głową.
-Dobrze, ale nie idziemy tam sami. Najpierw wrócimy do bazy, weźmiemy kogoś ze sobą i sprawdzimy to miejsce.
Skinęłam mu lekko głową.

<Filia?>

Od Ele'yas'a c.d. Shiry

Rżenie koni przebijało się przez mglisty poranek, rozrywało przybijającą ciszę, by na koniec zniknąć nie wiadomo gdzie wśród szarawej zasłony. Wyjechaliśmy z siedziby oddziału bardzo wcześnie, jakieś dwa tygodnie temu. Nieśpieszno nam było do Iaur’thun. Ani trochę. W końcu czego szukać na zadupiu, gdzie mieli tylko kurz, pył, piach. No dobrze, mieli góry klejnotów, ale i tak wizja mnie siedzącego wśród potwornych upałów i piasków napawała moją osobę skrajną rozpaczą. Nie przywykłem do takich warunków. Absolutnie. Szlak przez Re’Vermesch Pluvię wiódł praktycznie cały czas wśród drzew.
Przez konary zaczęły prześwitywać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Potworny chłód przenikał przez odzienie, a potem skórę i mięśnie. Wbijał się w serce jak lodowe igły. Skuliłem się w kulbace trzęsąc się jak barani ogon. W zaciszu lasu nie było wiatru, jednak jego obecność zdradzał szum pociemniałych liści, które niebawem winny spaść z drzew. Przekląłem, gdy wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Tutaj wiatr wzmagał się znacznie, wiał prosto w plecy, szarpał włosy i ubrania. Wzbijał w górę tumany pyłu i suchych liści, które unosiły się nad powierzchnią pożółkłych traw. Nocna szarówka nieba ustąpiła lekko żółtawej barwie, która rozlewała się wśród burych chmur, by chwilę później zacząć nabierać różowych odcieni. Budzący się dzień sprawiał, że znużenie i zmęczenie dawało się jeszcze silniej we znaki. Niebo przykryte teraz barwami różu, błękitu i fioletu , pastelowymi kolorami zalało obraz. Znak odległych górskich szczytów zaczęła wyłaniać się tarcza słońca w kolorze bladego złota.

***

- Ele’yas, Dharem, Mefer’ya. Zatrzymajcie się… - Usłyszałem niski, stanowczy głos Savira, który w naszym oddziale był Głównym Posłańcem.
Jechaliśmy przodem, więc razem z nami przystanęła reszta grupy. Savir zbliżył się do nas i przeczesał okolicę bacznym, sokolim wzrokiem. Po chmurach i wielobarwnych odcieniach nieba nie było śladu, mimo to wiatr wciąż wiał.
- Savir? Co jest? - zapytałem, rozbudzając się nieco.
- Obawiam się, że mamy towarzystwo… Nie ważne, jedziemy dalej. Ktoś nas obserwuje; tam, w lesie na lewo.
Kątem oka dostrzegłem ledwo widoczny kontur człowieka w cieniu drzew. Udając, że nic się nie stało ruszyliśmy dalej.
- Cholera - syknął cicho Główny Posłaniec, widząc, że szpieg kryjący się w cieniu drzew wychyla się z mroku lasu, dosiada konia, a potem pędzi w odwrotnym od nas kierunku, skręcając lekko na wschód.
- Co robimy? - zapytała wystraszona Mefer’ya, a w jej oczach błysnęła trwoga.
- Nie dościgniemy go, może wezwać Czarnych mentalnie. Jedyną szansą jest ucieczka, nie dogonią nas- wtrącił Dharem.
- Nie. Nie możemy ryzykować. Semea! Dorwij go! - rozkazał dowódca grupy. – Jak go złapiesz – zabij. Spotkamy się na miejscu.
Wysoka, chuda jak patyk kobieta o szarych włosach skinęła głową, obróciła śmigłego wałacha i pogalopowała za szpiegiem Czarnych.
- Jedziemy! – ryknął Savir.
Popędziliśmy zmęczone już konie do granicy państw. Dzieliło nas od niej może 15 kilometrów. Zwierzęta wyraźnie miały już dość. Zwolniły znacznie. Przez jakiś czas myśleliśmy, że będziemy mieć spokój. Tak też było, dopóki jednego z naszych nie przeszyła długa, precyzyjnie wykonana strzała. Młody, smukły mężczyzna z grotem wbitym prosto w czoło zwalił się na ziemię, a jego koń spłoszony odbiegł. Rozpętał się chaos. Magowie wśród naszych wznieśli bariery. Z lasu wyłoniły się sylwetki Czarnych, którzy z szyderczymi uśmiechami rzucili się do ataku. Szczęk żelaza, krzyki, śmiechy i złowrogie głosy. Nie miałem pojęcia ile trwała cała walka, ale była zaciekła. Czarnych było nieco mniej, wśród nich większości byli zwykli ludzie, mieliśmy przewagę.

***

Po jakimś czasie pole niewielkiej potyczki usłane było kilkoma ciałami Naszych i wrogów. Z rozciętym ramieniem podszedłem do ciała Mefer’yi. Kobieta wbijała we mnie trwożne spojrzenie, które kilka sekund później zgasło. Westchnąłem lekko, a potem przeniosłem wzrok na blondwłosą kobietę leżącą niedaleko obok.
- Savir! Ona wciąż żyje! Nie była ani z nami, a ni z nimi. Skąd się tu wzięła? – zapytałem, patrząc na nią nieufnie.
Posłaniec zbliżył się i zmierzył wzrokiem blondynkę.
- Nie wiem. Ale jeśli jest Czarną, która dołączyła się nieco później… Lepiej będzie to sprawdzić. – Omiótł wzrokiem ułożone na dwa stosy ciała, które zaraz miały zostać strawione płomieniami. Osobno ciała Naszych i Czarnych. Rudowłosa skrytobójczyni z naszej drużyny podpaliła stosy. Chwilę później ponownie skierowaliśmy się na południe, by późnym wieczorem dotrzeć do przygranicznej bazy Białych.

***

Savir położył ciało blondwłosej, wciąż nieprzytomnej kobiety na drewnianym stole w katowni. Dmuchając na zimne skrępowali jej ręce i nogi, a potem zbudzili ją w dość drastyczny sposób. Wiadro lodowatej wody wylądowało na głowie kobiety (oczywiście tylko zawartość). Kobieta szarpnęła się, a potem otworzyła oczy. Spojrzała na mnie i Savira niepewnym, poirytowanym głosem.
- Imię i nazwisko, skąd jesteś, komu służysz? – zapytał, nie owijając w bawełnę.

<Shira?> 

niedziela, 11 maja 2014

Nie krzyczcie

Moi drodzy! Krótka informacja. Jako iż ponownie poproszono mnie o przedłużenie terminu konkursu to przedłużam go do 18.05.2014r. Ale to już ostateczny termin. Obiecuję. Szkoda tylko, że tak dużo osób głosowało w ankiecie, a tak mało osób bierze udział w tym konkursie. Smuteczek.
No, ale mówi się trudno i płynie się dalej. Nie płaczcie, wkrótce poznacie wyniki.


~Wasz Tonilacz. Tak, mam fazę na Hannibala.

czwartek, 8 maja 2014

Od Filii c.d. Tonili - Misja ,,Czerwone złoto" cz. 2

–Ptak –powiedziałem. Nie odezwała się już potem, najwyraźniej nie uśmiechała się jej ta misja, a ja jakoś nie miałem zamiaru psuć jej jeszcze bardziej nastroju. W sumie to nawet nie miałem pomysłu na rozmowę, choć oskubanie smoka z łusek było zawsze interesującym zajęciem.
Droga do lasu nie była szczególnie długa. Rosły tam głównie stare już dęby, choć gdzieniegdzie dojrzeć można było młodsze drzewa próbujące przedrzeć się do promieni słonecznych. Cały problem był w tym, że te starsze niekoniecznie im to umożliwiały. Rozłożyste korony przesłoniły nawet nie taką znowu wąską ścieżkę. Po chwili poczułem znajomy zapach smoczej krwi. I rzeczywiście gad spoczywał na polanie. Wyglądało na to, że zdechł w sposób naturalny. Jego starość była widoczna, a łuski z pewnością bardzo twarde.
Zsunąłem się z konia i zabrałem ze sobą tobołek z narzędziami. Przykucnąłem obok przedniej prawej łapy. Pryzma rozglądała się po polanie od czasu do czasu zwracając na mnie uwagę. Widocznie nie była zachwycona moim towarzystwem, ja tymczasem wziąłem się do pracy. Odciąłem łapę tak, by nie naruszyć, żadnej z łusek, a jednocześnie nie narazić się na spłonięcie z powodu łatwopalnego kwasu wydzielanego przez gnijące wnętrzności. Pod wyglądem zbierania łusek smoki ogniste należał do trudniejszych. Dotknąć ich krwi to stracić rękę aż do ramienia i to w wielkim bólu. Wypowiedziałem najpierw zaklęcie neutralizujące działanie krwi i delikatnie oderwałem łuskę od łapy. Pod nią znajdowała się jeszcze tylko cienka powłoka, zupełnie nieprzypominająca naszej skóry.
Po oberwaniu pięciu łusek z każdej z łap, zająłem się częścią najtrudniejszą, czyli łbem. Pokrywało go całe mnóstwo bardzo drobnych czerwonych łusek, ale mi potrzebna była tylko jedna, ta pośrodku czoła. Upewniwszy się wpierw, że mogę bezpiecznie podejść, wbiłem bardzo cienki i szeroki nożyk pod łuskę. Nie chciała odejść od ciała i była twardsza niż te które widziałem wcześniej, a wykonywałem już tę czynność ze cztery razy. Kiedy w końcu płytka odleciała, zdarłem jeszcze kilka pomniejszych drobnych niczym te u ryb łusek, a wszystko to zapakowałem do starej, zniszczonej już, ciemnej, skórzanej torby, powiedziałem do Pryzmy:
–Chyba możemy wracać.
–I dobrze –odparła i dosiadła swojego konia.
Zrobiłem to samo upewniając się, ze wszystko zabrałem nim ruszymy. Nie raz udało mi się zapomnieć dość istotnych przedmiotów, co niekoniecznie kończyło się potem dobrze. Ruszyliśmy z powrotem przez las, który zdał mi się jeszcze ciemniejszy. Cisza jaka w nim panowała była przerażająca, o dziwo nawet ptaków nie było słychać, a tego szczerze mówiąc żałowałem. Moja fascynacja nimi sięgała daleko wstecz, ale pozostawała nieprzerwana, a co zapewne najciekawsze sam nie potrafiłem jej wyjaśnić.Wtedy z lasu dobiegł do mych uszu jakiś odgłos, którego źródła nie potrafiłem zlokalizować.

<Pryzma?>

środa, 7 maja 2014

Informejszyn w sprawie konkursu!

Ze względu na fakt, iż poproszono mnie o przedłużenie terminu składania prac na konkurs termin przedłuża się do 14.05.2014 r. Mam nadzieję, że tyle czasu wam wystarczy!

Po drugie, postanowiłam z Epi, że postaci adminów również mogą brać udział w konkursie, nie będzie więc jury. Odbędzie się ankieta w której każdy będzie mógł zagłosować na pracę, która najbardziej mu się podoba! Będę mogła popisać się moimi ,,talentami" artystycznymi xD


Pozdrawiamy!

wtorek, 6 maja 2014

Od Shiry - "Początki zawsze są trudne"

Wyruszyłam z mojego domu w państwie Iaur'thun. Przebyłam całą Pustynię Luzinga by dotrzeć do celu swej podróży. Jednak wiele razy musiałam stawiać czoła groźnym kreaturom, uciekać im lub po prostu się przed nimi kryć. To była wyczerpująca podróż, a skwar, rozgrzany piach, brak chłodnej wody oraz cienia w dzień i przerażający chłód oraz niemożność rozpalenia ogniska w nocy przez dzikie bestie tylko bardziej pchały mnie ku śmierci. Ktoś kto nie zaznał życia w mojej ojczyźnie nie przeżyłby tej wyprawy. Ja miałam szczęście, udało mi się pokonać tę drogę w jednym kawałku, choć z kilkoma ranami, zadrapaniami i stłuczeniami. Cała wędrówka przez pustynię kosztowała mnie kilka dni. Czasem podróżowałam w skwarze dnia, a czasami w chłodzie nocy.

***

W końcu dotarłam do jednego z miast poza Iaur'thun. Mijałam wiele mrocznych uliczek w których połyskiwały ostrza sztyletów, a może i nawet mieczy. Obszerny kaptur poszarpanego, piaskowego płaszcza i chusta zasłaniały mą twarz. W cieniu kaptura widoczne były jedynie jasnoniebieskie oczy z uwagą przyglądające się każdemu. Oczywiście większość broni ukryłam pod ubraniem, w plecaku, a kunai i shurikeny schowałam do niewielkiego etui przypiętego do prawego uda. W każdej chwili byłam gotowa sięgnąć po broń. W pewnej chwili znalazłam się pomiędzy walczącymi ludźmi. Ledwo unikałam ataków kierowanych w moją stronę. Kąsające miecze i sztylety przecinały powietrze ze świstem. Słyszałam szczęk stali, krzyki, odgłos ludzkich ciał zderzających się ze sobą i padających na ziemię. Wielokrotnie zmagałam się z dzikimi bestiami, ale nigdy nie uczestniczyłam w takiej potyczce między ludźmi. Czułam metaliczny zapach krwi, która spływała ulicą, a drobne jej stróżki wciskały się pomiędzy kocie łby którymi wybrukowana była droga. Nagle poczułam uderzenie w potylicę, a po chwili poczułam ból oślepiający moje zmysły i upadłam na bruk. Zanim mnie zamroczyło zobaczyłam jak ktoś się nade mną pochyla i mówi coś do swych towarzyszy.

***

Nagle ktoś chlusnął mi lodowatą wodą prosto w twarz. Od razu otworzyłam oczy i usta próbując zaczerpnąć powietrza. Moją głowę zaatakował tępy ból. Syknęłam cicho mrużąc oczy. Zauważyłam iż na moich nadgarstkach i kostkach połyskują stalowe kajdany. Spojrzałam na swego oprawcę.

<dokończy ktoś?>

Od Erthorana - Misja ,,Król szmaciarzy" cz.2

Nazajutrz rano, kiedy słońce spowodowało, że śnieg zaczął razić po oczach. Byłem zmęczony, ale przynajmniej w jednym kawałku. Po całym ostatnim dniu spędzonym w ciele morloka pierś bolała mnie potwornie, ale po latach zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Z bólem znów zmieniłem się wilkopodobne stworzenie i pobiegłem na południe, kierunek określając na podstawie położenia słońca. Śnieg był sypki jak zawsze na północy. Na futrze morloka podobnie jak na wilczym nie topniał. Przez kilka mil nie dostrzegałem żadnego śladu życia. Widocznie zboczyłem z drogi na północ. W powietrzu niewiele dało się wyczuć, dopiero kiedy wiatr obrócił się i zaczął wiać z południowego-wschodu wyczułem dym. Nie zwlekając rzuciłem się w tamtą stronę i po pewnym czasie zobaczyłem ubogą chłopską osadę, zamieszkiwaną najpewniej przez rybaków.
Nieopodal znajdowało się jezioro, całe skute grubą warstwą lodu. Dojrzałem kilka przerębli, wokół których gromadzili się chłopi. Wchodząc do wsi przyjąłem na powrót swoją postać, by nie budzić niepotrzebnej paniki. Chałupy praktycznie się waliły. Gont jakim pokryte były dachy miał spore ubytki, a w okiennicach widać było spore dziury. Nikomu nie śpieszyło się do rozpoczęcia ze mną rozmowy, z czego się ucieszyłem. Ludzie mają w zwyczaju wypytywać o sprawy, które nie powinny ich interesować. Twarze mieszkańców tej wioski były ponure, zresztą nic dziwnego, gdy mieszka się gdzieś na krańcu świata, a za sąsiada ma się lodową pustynię. Opuściłem ich tak samo jak przyszedłem, cicho i nie wzbudzając zainteresowania.
Dopiero po przebyciu kolejnych bodajże dwóch, czy trzech mili mogłem ruszyć nie przez śniegi, a gościńcem wijącym się pomiędzy licznymi zaspami. Jednak mimo tego faktu, okolica wciąż pozostawała bezludna. Gdzieś w oddali usłyszałem wycie morloka, co dla zwykłego wędrowca, zakładając, że taki włóczyłby się po pustkowiu, byłoby złym znakiem, ja tymczasem nie miałem powodów do obaw. Wyrosłem wśród tych wilkowatych, niedźwiedzi i innych drapieżników, a jednak żyję. Kroczyłem więc dalej pewnie po zmarzniętej na kość ziemi.
Już po tym jak świat pogrążył się w ciemności, dotarłem do niewielkiego sosnowego zagajnika. Był to znak, że zbliżam się już go wybrzeża. Ciekawie wyglądała ta niewielka kępka drzew na białym tle wiecznej zmarzliny. Wspiąłem się na jedną z sosen, a usiadłszy wpierw na jednym z konarów, spojrzałem na sierpowaty księżyc. Z prawej strony przykrywała go postrzępiona chmura, która ciągnęła się następnie przez całe niebo. Prześwitywał spod niej blade punkciki, a mimo niewielkiej ilości światła śnieg świecił się, niby część gwiazd spadała na ziemię. Był to ten z widoków, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że północ nie jest tylko surowym, pozbawionym życia miejscem, którego należy unikać.
Tym razem zmęczenie wzięło górę. Oparłem głowę o chropowaty pień sosny i zamknąłem powieki, by pogrążyć się w sennych marzeniach, których nigdy nie pamiętałem o nastaniu ranka. Wiatr potrząsał koronami drzew strząsając z nich śnieg, lecz ja tego nie widziałem, to była tylko moja wyobraźnia, która obudziła się wraz z jego wyciem.
Kiedy nastał dzień usłyszałem skomlenie i warczenie. Spojrzałem w dół. Pode mną bawiły się dwa młode morloki. Szarpały się za uszy, tarzały po śniegu. Potem ścigały wokoło sosen. Niedaleko musiała znajdować się ich matka. Zeskoczyłem z drzewa, by lepiej się im przyjrzeć.

CDN

Od Tonili - Misja ,,Czerwone złoto" cz.1

-Tonila!-DO mych uszu dotarł czyjś szept.-Tonila…
Otwarłam powoli oczy. Ujrzałam przed sobą twarzyczkę Rais. Dziewczyna przechyliła lekko głowę, a potem odstąpiła od łóżka.
-Rais? Która godzina?-zapytałam, pocierając dłonią oczy.
-Nie wiem, pewnie coś koło drugiej w nocy. Elegia Cię wzywa.
-Czego znowu chce? Nie da się wyspać człowiekowi- warknęłam, schodząc z łóżka. Epicea wciąż spała podobnie jak Delvy. Ubrałam się, opłukałam twarz zimną wodą i wyszłam z pokoju. Riwer poszła w swoją stronę. Zbiegłam po schodach do gabinetu Erica i zapukałam głośno. Weszłam po chwili do środka posyłając dowódcy niezadowolone spojrzenie.
Facet siedział za biurkiem sącząc wystygły już napar z rozmarynu, który śmierdział potwornie. Po co on to poje? Przeszły mnie ciarki na samą myśl o skosztowaniu tego.
-Witaj, Tonila-powiedział.-Przejdę do rzeczy. Przed chwilą przybył zwiadowca z informacją o zdechłym smoku leżącym w okolicy lasu Desloge. Nie miał odpowiednich narzędzi by zdjąć łuskę, więc wrócił by nas o tym powiadomić. Nadasz się…
-Co?! Przecież to nie robota dla skrytobójcy…-syknęłam.
-Nie dyskutuj! Nie mamy aż tylu ludzi, nauczy się być bardziej elastyczną.-Posłał mi miażdżące spojrzenie. Zmarszczyłam brwi zirytowana.
-Jak sobie życzysz-fuknęłam.
-Świetnie. To są narzędzia. Pewnie nie wiesz jak się ściąga łuskę, ale Filia jak najbardziej. Myślę, że się polubicie. On będzie mózgiem operacji, a ty masz chronić jego tyłek. Jest niezbyt rozgarnięty.
-Co?! Mam iść z kimś? Nie ma mowy!-oburzyłam się.
-Pryzma… Proszę Cię. Nie polemizuj ze mną. Filia czeka przy stajniach. Śpieszcie się.
Przewróciłam oczami, wzięłam torbę pełną jakiś powykrzywianych ustrojstw, a potem wyszłam bez słowa z jego nory.

[…] Wybiegłam z kanałów, z rozpędem wskoczyłam na dużą drewnianą skrzynkę stojącą pod ścianą, a potem złapałam się palcami za stalową kratę wentylacyjną i podciągnęłam do góry. Stanęłam na dachu jakiegoś domostwa i ruszyłam przed siebie. Dachówki cicho trzeszczały pod moimi stopami. Posuwałam się naprzód przeskakując z dachu na dach. Po kilku minutach dotarłam do stajni. Ta droga była zdecydowanie szybsza niż snucie się ciemnymi, niebezpiecznymi uliczkami. Zeskoczyłam w dół, otrzepałam się teatralnie, a potem wkroczyłam do środka. Drgnęłam widząc przy jednym z boksów niezbyt wysokiego chłopaka w ciemnym płaszczu. Spojrzał na mnie przenikliwie. Nie widziałam go jeszcze. Zbliżyłam się do niego ostrożnie.
-Toni…-Nie zdążył dokończyć bo zatkałam mu usta dłonią.
-Zamknij się! Pryzma, idioto! Pryzma…-syknęłam.-Podaj hasło!
-A wtedy dosiadając Edena przybędzie i rozgoni mrok-szepnął, zdezorientowany.
-No. Pryzma-przedstawiłam się, wyciągając do niego dłoń.
-Filia.-Uścisnął mi dłoń. Miał nienaturalnie gładką skórę.
Przewróciłam oczyma i weszłam do boksu Rosh’a. Osiodłałam go, zrobił to z koniem, którego użyczył mu Eric. Młody, kasztanowy wałach niecierpliwił się na myśl o podróży. Wyjechaliśmy z miasta, a gdy tylko znaleźliśmy się na leśnej ścieżce spojrzałam na niego z wyrzutem.
-Głupi jesteś. Używaj pseudonimu. Najważniejsze to zachować anonimowość. Ja jestem Tonila, ale mów mi Pryzma. A Ty to Filia. Jaki masz pseudonim? Wśród ludzi lepiej nazywać się po pseudonimie. Nigdy nie wiadomo kto jest wróg, a kto nie.-Wyszczerzyłam się, pospieszając swojego ogiera, który zadowolony z biegu strzygł wesoło uszami.

<Filia?>

Od Filii

Teraz zaczynałem się już w wydarzeniach wokoło mnie gubić. Jakby wszystko co robię tworzyło wieki labirynt, który jeszcze się powiększa, a ja nie mam pojęcia gdzie idę. W takiej chwili zazwyczaj zaczyna się gorączkowo rozmyślać nad tym co by było, gdyby się wcześniej czegoś nie zrobiło. W moim wypadku było podobnie. Możliwe, że gdybym nie skręcił w tę uliczkę… no właśnie gdybym, ale już się stało. Teraz musiałem się odnaleźć wreszcie w swojej sytuacji. Mogłem kogoś o to zapytać, ale miałem świadomość, że i tak nie odpowiedzą na moje pytania. Byłem zatem zupełnie zdany na własną intuicję oraz cierpliwość. Mogłem bowiem tylko czekać, a ktoś raczy mi to wszystko wyjaśnić. Zostałem zaprowadzony do jakiegoś pomieszczenia. Tam mogłem ułożyć się na sienniku. Następnie zostałem tam sam pośród ciemności. Siano pachniało, jak to zwykło pachnieć siano, latem, albo jak kto woli późną wiosną i wczesną jesienią. Zapach ten od razu wiódł umysł ku zielonym polom, równym pociągnięciom kosą, jej dźwięku, gdy ostrzy się ją osełką, a także prażącego słońca i przewracania siana, by równomiernie się wysuszyło. Pamiętałem to wszystko dobrze, ale niedługo potem przyjemne wizje zniknęły i pozostała tylko ciemność otaczającej mnie nocy. W końcu chcąc, czy też nie zasnąłem, lecz nie był to sen spokojny. Z niewiadomych mi przyczyn budziłem się często i nie mogłem ponownie zasnąć. Dopiero nad ranem nastał dla mnie cięższy sen.
Nie wiedziałem nawet, która była godzina, gdy mnie obudzono. Przyszła do mnie ta sama dziewczyna, którą poznałem wczoraj. Nie zdążyłem nawet porządnie się obudzić, kiedy gdzieś mnie zaciągnęła. Chyba przyzwyczaiłem się już do tego i przestało mi to przeszkadzać.
Stanęliśmy przed jakimiś drzwiami. Jak nie trudno się domyślić nie miałem pojęcia dokąd prowadzą. Otworzyła je i wepchnęła mnie do środka, sama weszła potem. Spotkałem tam tego samego mężczyznę, którego poznałem ostatniego wieczoru. Nie za bardzo miałem ochotę na spotkanie z nim. On najwyraźniej też nie był moim widokiem rozradowany.
–Skoro już tutaj jesteś to nie masz większego wyboru, jak tylko do nas przystać –powiedział.
–Do nas? –zapytałem. –To znaczy do kogo?
–Do rebelii przeciwko władzy Czarnych.
Podróżując w to miejsce nigdy nie przypuszczałbym, ze się w coś takiego wpakuję. Oczywiście pakowanie się w wielkie tarapaty było od lat moja specjalnością, ale teraz przeszedłem samego siebie. Jedynym plusem ze spotkania z dowódcą tego oddziału było zdecydowanie zrozumienie tego co działo się wokoło mnie. Teraz mogłem być pewny jedynie faktu, iż z pewnością będę przez najbliższy okres miał co robić, choć nie takiego zajęcia szukałem w tym mieście.