wtorek, 13 maja 2014

Od Ele'yas'a c.d. Shiry

Rżenie koni przebijało się przez mglisty poranek, rozrywało przybijającą ciszę, by na koniec zniknąć nie wiadomo gdzie wśród szarawej zasłony. Wyjechaliśmy z siedziby oddziału bardzo wcześnie, jakieś dwa tygodnie temu. Nieśpieszno nam było do Iaur’thun. Ani trochę. W końcu czego szukać na zadupiu, gdzie mieli tylko kurz, pył, piach. No dobrze, mieli góry klejnotów, ale i tak wizja mnie siedzącego wśród potwornych upałów i piasków napawała moją osobę skrajną rozpaczą. Nie przywykłem do takich warunków. Absolutnie. Szlak przez Re’Vermesch Pluvię wiódł praktycznie cały czas wśród drzew.
Przez konary zaczęły prześwitywać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Potworny chłód przenikał przez odzienie, a potem skórę i mięśnie. Wbijał się w serce jak lodowe igły. Skuliłem się w kulbace trzęsąc się jak barani ogon. W zaciszu lasu nie było wiatru, jednak jego obecność zdradzał szum pociemniałych liści, które niebawem winny spaść z drzew. Przekląłem, gdy wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Tutaj wiatr wzmagał się znacznie, wiał prosto w plecy, szarpał włosy i ubrania. Wzbijał w górę tumany pyłu i suchych liści, które unosiły się nad powierzchnią pożółkłych traw. Nocna szarówka nieba ustąpiła lekko żółtawej barwie, która rozlewała się wśród burych chmur, by chwilę później zacząć nabierać różowych odcieni. Budzący się dzień sprawiał, że znużenie i zmęczenie dawało się jeszcze silniej we znaki. Niebo przykryte teraz barwami różu, błękitu i fioletu , pastelowymi kolorami zalało obraz. Znak odległych górskich szczytów zaczęła wyłaniać się tarcza słońca w kolorze bladego złota.

***

- Ele’yas, Dharem, Mefer’ya. Zatrzymajcie się… - Usłyszałem niski, stanowczy głos Savira, który w naszym oddziale był Głównym Posłańcem.
Jechaliśmy przodem, więc razem z nami przystanęła reszta grupy. Savir zbliżył się do nas i przeczesał okolicę bacznym, sokolim wzrokiem. Po chmurach i wielobarwnych odcieniach nieba nie było śladu, mimo to wiatr wciąż wiał.
- Savir? Co jest? - zapytałem, rozbudzając się nieco.
- Obawiam się, że mamy towarzystwo… Nie ważne, jedziemy dalej. Ktoś nas obserwuje; tam, w lesie na lewo.
Kątem oka dostrzegłem ledwo widoczny kontur człowieka w cieniu drzew. Udając, że nic się nie stało ruszyliśmy dalej.
- Cholera - syknął cicho Główny Posłaniec, widząc, że szpieg kryjący się w cieniu drzew wychyla się z mroku lasu, dosiada konia, a potem pędzi w odwrotnym od nas kierunku, skręcając lekko na wschód.
- Co robimy? - zapytała wystraszona Mefer’ya, a w jej oczach błysnęła trwoga.
- Nie dościgniemy go, może wezwać Czarnych mentalnie. Jedyną szansą jest ucieczka, nie dogonią nas- wtrącił Dharem.
- Nie. Nie możemy ryzykować. Semea! Dorwij go! - rozkazał dowódca grupy. – Jak go złapiesz – zabij. Spotkamy się na miejscu.
Wysoka, chuda jak patyk kobieta o szarych włosach skinęła głową, obróciła śmigłego wałacha i pogalopowała za szpiegiem Czarnych.
- Jedziemy! – ryknął Savir.
Popędziliśmy zmęczone już konie do granicy państw. Dzieliło nas od niej może 15 kilometrów. Zwierzęta wyraźnie miały już dość. Zwolniły znacznie. Przez jakiś czas myśleliśmy, że będziemy mieć spokój. Tak też było, dopóki jednego z naszych nie przeszyła długa, precyzyjnie wykonana strzała. Młody, smukły mężczyzna z grotem wbitym prosto w czoło zwalił się na ziemię, a jego koń spłoszony odbiegł. Rozpętał się chaos. Magowie wśród naszych wznieśli bariery. Z lasu wyłoniły się sylwetki Czarnych, którzy z szyderczymi uśmiechami rzucili się do ataku. Szczęk żelaza, krzyki, śmiechy i złowrogie głosy. Nie miałem pojęcia ile trwała cała walka, ale była zaciekła. Czarnych było nieco mniej, wśród nich większości byli zwykli ludzie, mieliśmy przewagę.

***

Po jakimś czasie pole niewielkiej potyczki usłane było kilkoma ciałami Naszych i wrogów. Z rozciętym ramieniem podszedłem do ciała Mefer’yi. Kobieta wbijała we mnie trwożne spojrzenie, które kilka sekund później zgasło. Westchnąłem lekko, a potem przeniosłem wzrok na blondwłosą kobietę leżącą niedaleko obok.
- Savir! Ona wciąż żyje! Nie była ani z nami, a ni z nimi. Skąd się tu wzięła? – zapytałem, patrząc na nią nieufnie.
Posłaniec zbliżył się i zmierzył wzrokiem blondynkę.
- Nie wiem. Ale jeśli jest Czarną, która dołączyła się nieco później… Lepiej będzie to sprawdzić. – Omiótł wzrokiem ułożone na dwa stosy ciała, które zaraz miały zostać strawione płomieniami. Osobno ciała Naszych i Czarnych. Rudowłosa skrytobójczyni z naszej drużyny podpaliła stosy. Chwilę później ponownie skierowaliśmy się na południe, by późnym wieczorem dotrzeć do przygranicznej bazy Białych.

***

Savir położył ciało blondwłosej, wciąż nieprzytomnej kobiety na drewnianym stole w katowni. Dmuchając na zimne skrępowali jej ręce i nogi, a potem zbudzili ją w dość drastyczny sposób. Wiadro lodowatej wody wylądowało na głowie kobiety (oczywiście tylko zawartość). Kobieta szarpnęła się, a potem otworzyła oczy. Spojrzała na mnie i Savira niepewnym, poirytowanym głosem.
- Imię i nazwisko, skąd jesteś, komu służysz? – zapytał, nie owijając w bawełnę.

<Shira?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz