poniedziałek, 31 marca 2014

Do roboty!

Ej ludzie, co z wami?! Żebym musiała wstawiać takie posty. Nuda tu niesamowita, wiatr głucho gwiżdże między stronicami, a postów coraz mniej. Weźcie się trochę do roboty, bo wieje nudą! Liczę na was! Nie wiem co mam robić, może chcecie jakiś konkurs? Jakiś event? Zaproponujcie coś! W końcu to NASZ blog. Nie pozwólcie, bym zwiędła tu i umarła z bezczynności.

~Wasza Tonila (Tonilacz)



Od Erthoran'a c.d. Diany

Dobrze, mam się zasymilować z oddziałem. Łatwo powiedzieć, gorzej z praktyką. Jak ja niby mam współistnieć z tak dziwnymi istotami, jakimi są ludzie? Choć dziwnie to brzmi w ustach kogoś, kto sam jest człowiekiem. Dalej jednak miałem wrażenie, że diametralnie się od nich różnię. Jedyny plus, jaki odczuwałem po ukończeniu tej misji, to fakt, że mogłem swobodnie poruszać się zarówno na terenie, jak i poza siedzibą. Postanowiłem więc odwiedzić kilku starych przyjaciół.
Ruszyłem zatem w kierunku bramy. Po drodze dokładnie obejrzałem cały budynek i postarałem się zwrócić uwagę na jego mieszkańców, ale drzewa wydały mi się bardziej interesujące. Zamiast, więc na ludzi, patrzyłem na kilka świerków i jakąś niepozorną brzozę.
Brama była w całości wykonana z jakiegoś czarnego metalu. Nie powiedziałbym, że posiadam na ich temat jakąkolwiek wiedzę, więc zupełnie nie zastanawiałem się nad tym, jaki jest to metal. Pchnąłem wrota, które okazały się wystarczająco ciężkie, bym mógł mieć z tym pewien problem. Kiedy jednak je otworzyłem, zamiast ujrzeć normalnej, ruchliwej, hałaśliwej ulicy mrowiska, pełnej przepychających się ludzi, ujrzałem rudowłosą dziewczynę, do której ulica była jedynie tłem, aczkolwiek raczej nie specjalnie interesującym. Wlepiła we mnie wzrok, a ja, raczej niedoświadczony w kontaktach z ludźmi, nie za bardzo wiedziałem co zrobić. Zastanawianie się nad tym nie miało sensu. I tak nigdzie nawet w otchłaniach mojego umysłu nie znalazłbym żadnej odpowiedzi, postanowiłem, wiec czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

<Diana?>

niedziela, 30 marca 2014

Od Argony- ,,Ja"


Ocknęłam się jakiś czas później. Zdecydowanie żyłam. Widocznie chcieli mnie jeszcze do czegoś wykorzystać. Jak wszyscy. Podniosłam się z ziemi. Moje rany już się goiły. To dziwna przypadłość... Nigdy wcześniej jej nie zauważyłam. Czy to znaczy, że TO rośnie? Staje się silniejsze? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Nie tu. Usiadłam na pryczy. Wzięłam zamach i z całej siły przywaliłam ręką w kant, rozdzierając skórę do kości. Jęknęłam, a z ręki polała się szkarłatna krew. Podniosłam ją do góry i przyjrzałam się jej uważnie. Obserwowałam jak rana powoli się zamyka, aż wreszcie pozostała tylko niewielka pręga.
- Niesamowite... – szepnęłam, cały czas patrząc na zakrwawioną skórę. - To wyjaśnia, czemu nie zginęłam podczas tamtego starcia...
Nie czułam już nic. Myślałam, że na tym świecie może być jeszcze jakieś dobro. Zła od ludzi doświadczyłam jako dziecko, gdy wymordowali lub zniewolili całą moją wioskę. Potem od Czarnych, gdy u nich służyłam, a teraz u Białych, mimo że ich nazwa jest najbardziej niewinna... Jak na razie okazali się najgorsi. Ale nie gorsi niż ja. I co powinnam teraz robić? Zawsze otrzymywałam rozkazy od Mercera. Zabij, ukradnij, znajdź, przynieś, zdobądź, chodź... a teraz co? On mi nie powie. Jest daleko. Czy powinnam umrzeć? Ale po co? Życie nie ma sensu, śmierć nie ma sensu... więc co go ma?
~ Zniszczenie ~ głęboki głos w mojej głowie wyszeptał to słowo, jakby było zbawieniem.
Tak, tą drogą właśnie podążam. Nie ku życiu, nie ku śmierci, władzy, przetrwaniu… Ku Zniszczeniu. Pozostanę tu do końca, aż do końca świata... i zniknę razem z nim. A jeśli umrę wcześniej? To nic! Moja dusza pozostanie w tym świecie! Mogę odnaleźć innego nosiciela!
Roześmiałam się jak szaleniec. Czasem mi się wydaje, że to co mówię lub myślę nie ma sensu, lecz mimo to i tak podążam tą pokręconą drogą. Bo cóż mi pozostało? Śmiałam się coraz głośniej i głośniej, mrok wokół mnie gęstniał, ból w całym ciele wzmagał. Czułam, że ulegam przemianie. Znowu. Co się ze mną dzieje? Tracę koncentrację? Nigdy mi się to tak często nie zdarzało... Czyżbym słabła?
W tym momencie zamek w drzwiach szczęknął i znów ujrzałam Brann'a. Przestałam się śmieć. Cień wrócił na swoje miejsce.
- Jeśli chcesz się dalej bawić, to niestety ci to uniemożliwię... – mruknęłam.
- Tym razem nie przyszedłem się bawić.- Mężczyzna wyglądał jakby przed chwilą coś go bardzo zdenerwowało - Mamy dla ciebie propozycję...

C.D.N

Od Erthoran'a- Misja ,,Serce góry" cz.5

Szczerze mówiąc chyba zaczynało mi świtać. Przyjrzałem się dokładnie drzewu. Jak to jesienią, pokrywały je liście w ciepłych odcieniach, choć teraz wiele z nich leżało wokoło mnie. Kora była mocno popękana, pień z pewnością stary i nosząc ślady po pożarze, a konarów było naprawdę niewiele. W sumie drzewo było raczej niepozorne i nie zaciekawiłoby nikogo. Jedyne, co mogło dziwić to fakt, że na korze znajdował się niewielki symbol. Trzeba było jednak naprawdę niesamowicie wytężyć wzrok, by go dojrzeć, nie mówiąc o odczytaniu. Najciekawsza rzecz stała się, kiedy przyłożyłem w pobliżu kawałek pergaminu, który wcześniej był wskazówką. Znak przeszedł na niego i w końcu mogłem odczytać i tak niewyraźne litery. „Czarna Krew.” Ktoś zapewne głowiłby się co to oznacza i szukał jakiś metafor, a ja postanowiłem iść jak najbardziej na dosłowne znacznie. Wyciągnąłem nóż i przeciąłem sobie rękę. Następnie polałem swoją krwią znak na korze. Wypełniła ona całe to miejsce i po chwili spowodowała, że kora zaczęła się łuszczyć i ukazała niewielką pieczęć, przypominającą monetę. Miejsce, w którym była przymocowana do kory nie wyglądało jakby brakowało tam jej fragmentu.
Rozkopałem następnie zmarzniętą po nocy ziemię i w końcu odnalazłem niewielką szkatułkę, do której kluczem miała być ta pieczęć. W końcu mogłem zaprzestać sobie zawracać głowę tym zdaniem. Czas był wracać na śnieżną północ. Choć przyjemnie było zobaczyć inny świat.
Podróż jak wcześniej odbyła się drogą morską. Na statku oddałem się obserwacji dziwnego gatunku, jakim są niewątpliwie ludzie. Jaki był mój wniosek? Jak zwykle - ludzie są dziwni. Mam wrażenie, że przynajmniej w moim mniemaniu tacy pozostaną i jakoś nie śpieszono im, by się zmienić. Przeciwnie, wprost uwielbiają utwierdzać mnie w tym pojęciu ich istoty.
W Itter-Paht jak zwykle leżały zaspy śniegu, a jedynym przerywnikiem, były od czasu do czasu ludzkie miasta, choć i one leżały pokryte zwałami śniegu. Wszechobecna biel była zawsze czymś przyjemnym, lecz teraz inne, cieplejsze kolory też zyskały dla mnie na znaczeniu. Swoją podróż po Itter-Paht rozpocząłem dokładnie w tym samym ludzkim „mrowisku”, lecz postanowiłem odwiedzić mój las. Nie przywoływał miłych wspomnień, wszystkie skryły się za tym ostatnim. Śmierć jest ciekawym zjawiskiem, którego nie da się nie tak, ni owak ominąć. Nie dowiemy się też nigdy, czy coś jest potem, czy też rozmywamy się w pustkę. Znałem każde drzewo, choć niektórzy stwierdziliby, że są identyczne. Dla mnie nie były. Musiałem jednak opuścić swój dotychczasowy dom i ruszyć do „mrowiska”, które miało go zastąpić, choć nie sądziłem by mogło to zrobić.
Dotarłem do miasta i znów szedłem zatłoczoną ulicą. „Mrowisko” zdawało się nie zmienić. Ludzie dalej przepychali się i nie zwracali uwagi na innych. Czasem mogłem odnieść wrażenie, że nawet rozwinęli swoje umiejętności pod tym względem. Po dostaniu się wreszcie do kwatery od razu zostałem skierowany do dowódcy. Jakoś nie śpieszyło mi się na to spotkanie. Nie zapowiadało się ani interesująco, ani zabawnie. Teraz miałem zamiar tylko wydostać się wreszcie tego więzienia.
Czekałem dosyć długo. Dowódca miał najwyraźniej innego gościa. Rozmawiali o czymś tymczasem ja siedziałem i czekałem, aż drzwi się otworzą. Jakoś nie były szczególnie chętne do tego. W pewnym momencie chciałem iść i zostawić to wszystko, nie mogłem jednak wyjść poza teren, pozostawało więc tylko czekać. Po jakiejś godzinie drzwi otworzyły się i jakaś kobieta ruszyła przez korytarz szybkim krokiem. Ja tymczasem zostałem wezwany do środka.
-A więc masz to –powiedział dowódca, kiedy oddałem mu skrzynkę i pieczęć. Otworzył ją następnie i wyciągnął srebrny medalion, któremu począł bacznie się przyglądać. –Wiec wykonałeś swoją misję, możesz odpocząć.
-Mam zamiar stąd odejść –odparłem.
-Nie masz zamiaru i nie zrobisz tego dopóki ja na to nie pozwolę.
Spróbowałem potem jeszcze cos powiedzieć, ale nawet nie chciał słuchać, teraz liczył się tylko medalion, a mnie miało się przyjść pogodzić z faktem, że mam pozostać w oddziale jako szpieg.
Koniec.

Od Aerney'a c.d. Tonili

Posłusznie, aczkolwiek z nieukrywaną niechęcią wsiadłem na konia dziewczyny. Niemal od razu ruszył galopem.
Jazda była monotonna, krajobraz w ogóle się nie zmieniał, a krok wierzchowca był równy. Rozglądałem się dookoła, starając się jak najusilniej znaleźć jakiś interesujący punkt scenerii. Bardziej interesujące byłoby gówno Morloka.
Jechaliśmy kilka godzin w zupełnej ciszy i okrutnej nudzie. Zastanawiałem się tylko, jak znosi to ta dziewczyna.
-Kiedy się zatrzymamy?- zapytałem w końcu.
-Na pewno nie teraz- odparła. Jednak słysząc mój zrezygnowany ton dodała- A czemu chcesz się zatrzymać?
-Bo chyba umrę tutaj. A nie chciałbym umrzeć na koniu.
-Przyczyna śmierci?- rzuciła krótko.
-Nuda.
-Jesteś gorszy niż dzieci- powiedziała. Ku mojemu zdziwieniu, spięła wodze, zwalniając konia.
Victoria!
Zeskoczyłem pełen energii na ziemię, od razu czując się lepiej. Bez słowa ruszyłem naprzód. Jednak słysząc niechętne westchnienia Pryzmy zwolniłem trochę.

<Pryzma? Nie wiem, co dalej.>

sobota, 29 marca 2014

Wpis fabularny- Yanvar

Deszcz wciąż padał. Dzwonił o szyby starych, niskich budynków. W gęstym, wilgotnym powietrzu dało się czuć powiewne, senne mary śpiących ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy, kto snuje się po ich mieście.
Jednooki zwinnie jak kot wskoczył na mury budynku i wspiął się do jednego z okien, za którym spały dwie, podejrzane dziewczyny. Przykucnął na parapecie. Okno było zamknięte, a ciężkie krople deszczu biły w nie. Dosłownie dało się słyszeć jak szyby jęczą pod ich uderzeniami… Zamyślił się na chwilę badając wzrokiem mały dymnik. Wybicie go narobi zbyt dużego hałasu. Jego piwne oko zamknęło się. Szepnął coś pod nosem i z kąta pokoju wyłoniła się nieduża, szara mysz, która zdawała się iść w jego kierunku jak zahipnotyzowana. Nie przestał wymawiać nieznanych nikomu słów i po chwili jego umysł znalazł się w ciele zwierzęcia. Za każdym razem, gdy to robił ból w głowie był nie do zniesienia, a ciało rwało, zdawało się, że zaraz jakaś nieznana siła rozerwie je na strzępy, ale mimo to nic nie następowało. Pośpiesznie przybrał swoją postać tak, że na miejscu myszy stał teraz on, a zwierzę spanikowane pojawiło się na parapecie; na zewnątrz. Czmychnęła czym prędzej w kąt. Rozmasował palcami skronie, by uśmierzyć trochę ból w głowie. Spojrzał na śpiące dziewczyny. Interesowała go głównie zielonooka. Gdy siedziała w karczmie dostrzegł na jej ręce coś, co do tej pory nie dawało mu spokoju. Wzrokiem zmierzył leżącą nieruchomo brązowowłosą pannę. Jej blada skóra była gładka i jedwabista, długie rzęsy rzucały smukłe cienie na policzki, a pasma długich, zdrowych włosów oplatały łabędzią szyję i ramiona.  Podszedł do dziewczyny bezszelestnie, nie poruszając nawet powietrza. Przykucnął przy łóżku po stronie brunetki i odkrył lekko kołdrę z jej rąk. Przyłożył dwa palce do jej skroni usypiając jej zmysły i ujął w dłoń jej nadgarstek. Znamię na nim pokrywało się z tym, które było mu doskonale znane. Dotknął ponownie jej skroni. Wcześniej nie czuł w niej żadnej formy, ale teraz czuł wyraźne oddziaływanie czarnej, skrytej magii. Doskonale...
Wyprostował się, podszedł do okna i posyłając ostatnie spojrzenie dziewczynie naznaczonej znamieniem na nadgarstku wyskoczył pośpiesznie na ulicę. Okno trzasnęło głośno o ramę, ale szyba pozostała nienaruszona. Dwie śpiące, do tej pory, nastolatki zerwały się przerażone, spoglądając na otwarte okno z głębokim strachem. W pokoju słychać było tylko szum deszczu z zewnątrz.

Od Kim c.d. Godreth'a

Nie musieliśmy długo iść. Siedziba była za rogiem, kilka metrów dalej.
Weszłam pierwsza, Godreth za mną. Od razu w oczy rzucił mi się Greon a za nim ten babsztyl zza biurka. Rzuciłam jej niechętne spojrzenie, po czym przeniosłam swój wzrok na Alfę, który zbliżał się do nas.
-Hej, Mała- rzucił zadziwiająco miło.- Kto to? - spojrzał na Godreth'a.
-Witaj- odpowiedziałam.- To jest Godreth. Chciałby wstąpić w nasze szeregi.
Panowie zmierzyli się wzrokiem od góry do dołu.
-Chodźcie- rzucił Greon zza ramienia i ruszył do biura Blaid'a. Nie wchodziłam do środka, bo uznałam, że jestem tam nie potrzebna.

<Godreth?>

Tyle wygrać!

Wszem i wobec informuję, że ja- Tonila jestem tak zajebista i nabiłam 3 poziom. Tak, tak, musiałam samą siebie pochwalić. Nie gniewajcie się, czasami trzeba się dowartościować. Jak to się mówi? Challenge accepted! SUKCES! Spinać się i pisać, pisać! Trzeba expić! :D


Od Tonili c.d. Aerney'a

Szczerze powiedziawszy, to nie miałam pojęcia co robić. Przynajmniej przez chwilę, gdyż strach mnie sparaliżował. Dopiero po chwili ocknęłam się. Cholera! Już nie chodzi o Aerney’a, bo mnie denerwował i mało mnie interesowało, że zaraz go zeżrą. Nie będą mnie tu straszyć jakieś przerośnięte, brzydkie szczury! Spięłam Rosh’a i popędziłam go w kierunku radrodów i chłopaka. W biegu zeskoczyłam z konia i wskoczyłam na jednego ze stworów. Chwyciłam się jego sierści i sięgnęłam po sztylet. Kreatura rzucała się, ryczała i syczała wściekła, ale ja nie ustępowałam. Mój srokacz stanął dęba, gdy jeden z potworów najeżył się na niego gotowy do ataku. Nie odważył się jednak, gdyż koń walił kopytami głośno o podłogę i rżał dziko. Gdy udało mi się wreszcie dobyć broni wbiłam ją z rozmachem prosto między łopatki Radroda. Zwierzę zaryczało wściekle, zarzuciło niezwykle silnie ciałem i zrzuciło mnie z siebie. Potoczyłam się na ziemie, ale szybko się podniosłam. Radrod mocno ranny skoczył w moim kierunku, ale zrobiłam odskok, wypad i zaatakowałam zgrabnie. Bydlak nabił się prosto na moje ostrze i zwalił na ziemię. Odwróciłam się na jednej nodze i stanęłam w lekkim rozkroku. Zauważyłam, że Aerney w swoim ,,pięknym” stylu uporał się z drugą z bestii. Została jedna, która wciąż pożerała martwego już dawno, rozerwanego na kawałki konia chłopaka. Podniósł wielki łeb i łypnął na nas złowrogo. Widząc swoich martwych towarzyszy odwrócił się i odbiegł. Nie mieliśmy zamiaru go gonić, i tak by zbiegł.
Rosh podbiegł do mnie. Poklepałam go lekko po głowie.
-Taki byłeś dzielny, grzeczny konik…
Aerney spojrzał na to, co zostało po jego wierzchowcu.
-Przykro mi-mruknęłam.
-To nic.-Wzruszył ramionami.
Przechyliłam lekko głowę.
-Chyba będziesz skazany jechać ze mną.-Spojrzałam na Rosh’a.-Skarbie, dasz radę ponieść jego szlachetne dupsko?
Wierzchowiec zwiesił głowę i skubnął źdźbła trawy.
-To chyba znaczy, że tak. Ładuj się-powiedziałam do chłopaka i dosiadłam Rosh’a.-Jedziesz z tyłu.
Dziki przewrócił oczyma i wykonał polecenie. Po chwili ponownie gnaliśmy w kierunku Hornvill.

<Aerney?>

EISA Project

Cześć! Moja znajoma stworzyła świetny blog na podstawie znanego filmu/komiksu X-men. Chętnych zapraszam gorąco do dołączenia! Wystarczy kliknąć! 


Wpis fabularny- Brann

-Zajmij się nią. Chcę wiedzieć jak najwięcej. Wyciśnij z niej wszystko. Liczę na Ciebie, Brann…-powiedział Akaymon, tworząc z palców małą piramidkę. Jego uśmiech był łagodny, ale kryła się pod nim dziwna przebiegłość i zarozumiałość.
Wysoki, smukły, ale dobrze umięśniony mężczyzna w średnim wieku skinął dowódcy głową.
-Zgodnie z życzeniem - powiedział, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Skierował się na tyły bazy, prosto do tutejszych lochów. Zszedł po stromych, kamiennych schodach, zaciskając palce na kluczu do celi. Stanął przed lokum czarnowłosej kobiety, którą pojmali podczas jednej z potyczek. Suka. Otwarł celę i odchrząknął głośno, gdy spostrzegł, że śpi głębokim, nerwowym snem. Dziewczyna przebudziła się i usiadła na koi. Przez chwilę dało się u niej ujrzeć zaskoczenie na twarzy, które szybko zniknęło, a zamiast tego pojawił się grymas i kpina.
- Zabierasz mnie na przesłuchanie? - zapytała.
- Nie nazwałbym tego przesłuchaniem - mruknął i wszedł do celi. Chwycił ją za ramiona i związał je, a potem pchnął ją przed siebie. –Ruszaj się, nie mam zamiaru stracić więcej niż trzy godziny życia przy tobie.
- To zajmie najwyżej godzinę - powiedziała spokojnie i zimno, spoglądając na mężczyznę przez ramię.- Potem będziesz miał na tyle dość, że dasz mi spokój.
Mężczyzna nie odpowiedział. Bez słowa wypchnął ją na korytarz i poprowadził nim aż do stalowych, zaryglowanych drzwi. Otworzył je wielkim kluczem z cichym zgrzytnięciem i weszli do środka. Jak można się było spodziewać była to sala tortur, na której środku stało krzesło do przesłuchań z mosiężnymi klamrami przy nogach, podłokietnikach i na oparciu. To w jego kierunku poprowadził ją Brann. Rozwiązał jej ręce i posadził na urządzeniu. Klamry szczęknęły krępując jej kończyny w stalowym uścisku.
Facet podszedł do drewnianego stołu za jej plecami i począł grzebać w jakichś groźnie wyglądających zabawkach.
-To co? Powiesz mi coś na początek? Jak Cię zwą? - zapytał. – Ile masz lat? W jakim Oddziale służyłaś? Kto był Twoim przywódcą?
- Spokojnie, czy to ładnie tak pytać o imię nie przedstawisz się? - zapytała z kamienną twarzą, jakby nie przejmowała się tym, co ją czeka.
-Nie ty tu zadajesz pytania, tylko ja, szmato! Odpowiadaj! - warknął, zdzierając ją siarczyście w policzek.
- To mamy problem... - Znów obrywa, z jej wargi płynie stróżka krwi.- Nie powiem nic, póki się nie przedstawisz.
-Tak sądzisz? Chciałem być uprzejmy, ale nie dajesz mi wyboru. Nie będzie mnie byle Czarna szmata szantażować. - W jego dłoni błysnęła długa, nieco przyrdzewiała, ale ostra igła. Chwycił jeden z palców kobiety, a przedmiot powoli zaczął wsuwać się pod jej paznokieć. Krew wypłynęła, a kobieta wrzasnęła, bo ból ten był niezwykle dotkliwy.
Dziewczyna opada na oparcie. Odzyskuje kamienny wyraz twarzy.
- Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć udowodnij najpierw, że jesteś mężczyzną i się przedstaw.- Spojrzała na niego lodowato, rana na palcu powoli się zrastała.
-Jestem mężczyzną bez udowadniania tego Tobie, głupia suko-warknął, a przedmiot wbił jeszcze bardziej brutalnie pod kolejny paznokieć. Wyrwał go i wbił go ponownie, drażniąc i rozrywając ranę.
Jęknęła z bólu i zacisnęła palce drugiej ręki na podłokietniku. W imię swoich zasad cierpiała teraz niewyobrażalny ból.
- Tylko na tyle cię stać?- syknęła przez zaciśnięte zęby, jej ciało krzyczało, ale z ust nie wydobywał się już żaden dźwięk.
-Tylko na tyle? - Brann uśmiechnął się złośliwe. W jego dłoniach pojawiły się stalowe obcęgi. Chwycił w nie jej paznokieć, a potem zaczął powoli odrywać go od reszty palca razem z żywymi tkankami. Dziewczyna nie wytrzymała i krzyknęła rozpaczliwie.
- Jednak nie jesteś taka twarda... Więc jak? Odpowiesz na moje pytania?
- Najpierw ty odpowiedz na moje.- Zaciska zęby, ale ból znów wyrywa z nich krzyk. - Trzeba coś poświęcić, żeby coś zyskać...
-Słuchaj, jesteś u nas, my tu zadajemy pytania. Nie musisz znać mojego imienia. Do niczego Ci one, i tak już stąd nie wyjdziesz. A teraz mów grzecznie, bo jeśli nie działają na ciebie takie zagrywki, to mam gorsze. Założę się, że nie lubisz, gdy grzebie Ci się w tym miejscu.- Zacisnął swoją masywną dłoń na jej kroczu.
- Rób co chcesz.- Po raz pierwszy zaciska oczy. - On i tak zadbał o to, bym nie miała dzieci...
-Tak mi przykro. Ale przyjemne to to nie będzie - ostrzegł. - I kto Ci to zrobił? - zapytał.
Uśmiechnęła się połową twarzy.
- Mój pan, Mercer.
Mężczyzna spojrzał na nią z pogardą w oczach. Doskonale wiedział, że Mercer to skurwysyn, ale żeby aż tak?
-I komu ty służysz?.- Parsknął śmiechem.
- Sobie. - Spojrzała na niego z dziwnym błyskiem w lodowatych oczach. - Sobie i moim zasadom. Ból. Władza. Rozpacz. Gwałt. Śmierć...  Nic mnie nie zmusi do niczego.
W jej oczach pojawia się słaby płomień - zapowiedź pożaru.
- Co skłoniło Cię do przyłączenia się do Czarnych? - zapytał nieco zafascynowany jej odpowiedziami.
Uśmiechnęła się chłodno.
- Jesteś tego ciekawy? Nie muszę nic ukrywać, żądam jedynie kultury.- Płomień przygasa, chwila minęła.
-Brann...- Przedstawił się. -A teraz odpowiadaj.
- Nazywam się Argona Ryuketsu, jestem Ponurym Żniwiarzem - mówi spokojnie zupełnie nie zwracając uwagi na szpikulec wbity w palec.- Czemu dołączyłam do Czarnych? Bez powodu. Nie miałam innego wyboru.
Wzruszyła lekko ramionami powodując dotkliwy ból w dłoniach.
- Jak to nie miałaś wyboru? - zapytał z podejrzliwością w głosie.
- Nie żartuj sobie.- Wzdycha ciężko. - Jestem Czarną, po tym jak wykupili mnie z targu niewolników należałam do nich.
Brann drgnął.
-Byłaś niewolnicą? - zapytał. Podniósł jedną z nogawek jej spodni i ujrzał blizny po charakterystycznej bransolecie, którą nosił każdy niewolnik. - Jesteś potężna, mogłaś uciec...
- Nie mogłam - przerwała mu, w jej oczach znów zatlił się ogień. - Nie byłam potężna ani nawet silna. Byłam dzieckiem.
- Teraz jesteś dorosła, a wydajesz się być tak głupia jak wcześniej. Służyć tym psom... Wolałbym zdechnąć.
- Ale mój pan wtedy był... dobry... - Argona miała zagubioną minę. - Pomógł mi, nauczył żyć, a potem... a potem...
Z jej oczu niespodziewanie pociekły łzy. Znów byłą małą dziewczynką zdradzoną przez jedyną osobę, którą kochała.
- To aktor. Udaje. Cały czas. Potrafi manipulować ludźmi. Komu służyłaś? W jakim Oddziale? Ilu macie tam ludzi? Najbliższe plany?
- Służyłam Mu - odpowiada cicho, a jej wzrok błądzi po ścianach sali.- Nie byłam nigdy nigdzie na dłużej... Byłam jego zabawką... Ludzie... Marlon, Kuelan, Relfa, Nuray, Deneris...
Zaczęła mamrotać pod nosem.
- Leoma, Diatrym, Vessil...
Jakby otrząsnęła się z transu. Spojrzała chłodno na Brann'a.
- Było ich wielu - mówiła rzeczowo. - A co do planów... Skąd mam wiedzieć? Przecież jestem tylko narzędziem, zabawką, która nic nie musi wiedzieć...
- Jakie misje wykonywałaś? Wiesz, kogo zabijałaś z naszych? Umiesz mi podać nazwiska i miejsca stacjonowania najważniejszych osób wśród Czarnych?
- Jest ich dużo, ale nie widzę konieczności mówienia ci tego wszystkiego. - Uśmiecha się i rozluźnia nieco.- I tak mnie przecież zabijesz. Powiedziałam, co miałam powiedzieć, więc z czystym sumieniem mogę odejść. Dalej! Wydawało mi się, że coś chcesz zrobić...
- Powiedz...-Mężczyzna nalegał, a jego głos stał się bardziej łagodny. Można by powiedzieć, że dziewczyna w jakiś nieznany sposób zmanipulowała go.
Patrzyła mu w oczy. Były tak... Szare i spokojne. Jak stal sztyletu przebijająca serce. Pokręciła przecząco głową. Przygotowała się na ból.
-Mów- rozkazał, a żelazne szczypce zacisnęły się na jej dłoni miażdżąc ją boleśnie.-Chciałem po dobroci, ale... Nie dajesz mi wyboru.
- Ból to jedna z dróg do oczyszczenia. - uśmiechnęła się, jednocześnie jęcząc ze skrajnego bólu.- Drugą drogą jest zniszczenie. Niech zniknie wszystko...
Jej krew przybrała barwę smoły i zamieniła w mrok.
-Coraz bardziej utwierdzasz mnie w przekonaniu, że wszyscy Czarni są pierdolnięci. Odpowiadaj!
Płomień w oczach dziewczyny był coraz mocniejszy. Z jej ciała zaczął się powoli ulatniać płynny mrok. Dosłownie rozpływała się na swoim miejscu. Mięśnie jej pulsowały, z ust wydzierał się głośny jęk, który jednak cichł z sekundy na sekundę...
- Przestań - jęknęła jeszcze cicho, jej ciało do połowy uległo już przemianie. Całą prawa strona stała się niemal ogołoconą ze skóry, opływającą cieniem czaszką.
-O nie! Nie będziesz mi się tu przemieniać- warknął. Silną dłonią ścisnął gardło dziewczyny, a ta błysnęła świetlistą, białą magią, która sprawiła, że ciało kobiety powoli zaczęło wracać do normy, a czarna smolista wydzielina cofała się, jakby bała się światła.-Mów!
Dziewczyna dyszała. Jej oczy latały na wszystkie strony. Obcęgi zacisnęły się jeszcze mocniej, niemal miażdżąc rękę. Ból jakby ją obudził. Uspokoiła się i opadłą bezsilnie na oparcie. Zamknęła oczy i szepnęła.
- Zabawne... jak ból potrafi przynieść ukojenie...
-Mów!-wrzasnął, zdzielił ją w twarz, a potem chwycił z pieca kawałek rozgrzanego żelastwa i przyłożył do jej gładkiej, delikatnej skóry w okolicy szyi. Następnie zdarł z niej koszulę i przypalił skórę przy żebrach.-Jak nie zaczniesz gadać, to wsadzę Ci to w pizdę!-wrzeszczał rozwścieczony.
- A kim ty jesteś człowieku? - Argona niespodziewanie zaczęła się śmiać jak opętana. - Kim jesteś, żeby mi rozkazywać?
Spojrzała na niego z pogardą.
- Zabiłam wielu, więcej niż ci się może wydawać. Biała krew jest wyjątkowo smaczna. Taka słodka i delikatna, a przy tym ma w sobie coś pikantnego.- Oblizała usta. - Miejsce przebywania tych debili? To proste... Wszędzie! Ta ludzka zaraza szerzy się po całym świecie!
-Co planują zrobić w najbliższym czasie?-zapytał, starając się opanować.
- A gówno cię to obchodzi! - Roześmiała się znowu. - Ci idioci mówili coś o partyjce pokera w Cazis. Co oni mogą planować? To tylko plugawe robactwo.
Na ustach miała paskudny uśmiech, a jej zachowanie nie wskazywało już na pozycję ofiary. Wyglądało tak, jakby sytuacja ją bawiła.
Mężczyzna spojrzał na nią przenikliwie.
-Ciekawe jak będziesz reagować na to.-Odpiął ją, nogą przysunął wiadro, a potem cisnął ją na podłogę, zanurzając jej głowę w brudnej, ciemnej wodzie. Szarpała się, rzucała, ale ręce wykręcone do tyłu i trzymane przez silnego Białego nie pozwalały jej się ruszyć. Jedna z jego wielkich dłoni trzymała jej głowę. Poczuł, że zaczyna słabnąć, więc wyciągnął jej głowę. Zrobiła głęboki, żałosny wdech kaszląc głośno.
-Przypomniało Ci się coś o ich planach?-zapytał.
- Kurwa, nic jej nie mówili o niczym - warknęła dziewczyna, w której oczach dało się dostrzec dziki błysk.- I do cholery przestań robić z siebie durnia, człowieku i mnie puść!
-Kłamiesz! Gadaj wszystko co wiesz.- Ponownie wpakował jej głowę do wiadra i trzymał nieubłaganie czekając aż przestanie się tak mocno szarpać. Gdy zaczęła się dusić wyszarpał jej głowę. Kaszlała, krzyczała i jęczała, ale był nieugięty.-Gadaj!-powtórzył.
- Jesteś kretynem! Nie potrafisz nawet rozpoznać prawdy. Ja nie kłamię... bo po co? Nie obchodzi mnie świat. Najpiękniej by było, gdyby to wszystko zniknęło... Kiedyś tak zrobię! Ale najpierw muszę uporać się z Argoną. Zaczynała mówić od rzeczy, śmiała się jak szaleniec.
-Pytam po raz ostatni...-warknął, nie czekając na odpowiedź zaserwował jej kolejne nurkowanie. Trzymał długo, dłużej niż ostatnio. Dziewczyna niemal znieruchomiała. Wyrwał jej głowę, ta przez chwilę miała zamknięte oczy, wypluła wodę i wzięła głęboki wdech. Żałosny, przerażony.
-Powiesz wreszcie, suko? Nie będzie następnego razu...
Widać było, że dziewczyna już nie wytrzymuje. Wychrypiała jeszcze cicho:
- Jak chcesz mnie zabić to przynajmniej użyj noża.- Uśmiechnęła się lekko. - Bo zrobisz na przekór zasadzie: kto mieczem wojuje od miecza ginie.
Facet wściekły zdzielił ją konkretnie w brzuch. Kobiecie zaparło dech w piersiach. Otwarła szerzej oczy, a potem osunęła się nieprzytomna. Chwycił ją za fraki i ruszył z powrotem do celi. Wrzucił ją do środka, zamknął celę, a potem ruszył do swojego dowódcy, poinformować go o porażce, jaką poniósł. Jej mentalność była oczywista. Nie powie nic. To wariatka.

~by Argona

Od Kiley- ,,Początek"

Nie wiem jak to się stało... Wszystko działo się tak szybko... Nie mogłam nic zrobić, to wszystko wina czarnokrwistych. Straciłam ich wszystkich. Patrzyłam jak umierają w cierpieniach. Kazali mojej rodzinie zdradzić Białych... Nie zrobiliśmy tego. Skazali ich na tortury. Ja byłam za młoda... Uważali, że mogą mnie jeszcze przekonać do siebie, myśleli, że będę walczyć razem z nimi. Mylili się. Potem zabili... moją matkę, ojca, siostrę i brata. Zmuszali mnie siłą, bym się wyrzekła własnego życia. Udało mi się uciec. Pozostały mi tylko blizny i wspomnienia...

Teraz zaczynałam nowe życie, mam nową misję. Będę walczyć po stronie Białych, czekać aż przyjdzie ta, która będzie się zwać Białym Krukiem, obalimy Czarnych... i po nich zostaną jedynie legendy...
Wspięłam się na drzewo. Nie było wysokie, ale gwarantowało mi w miarę bezpieczną noc. Jednak nie mogłam zasnąć. Gapiłam się na bezchmurne niebo. Słońce zaszło. Księżyc już wspinał się po nieboskłonie z orszakiem gwiazd. Delikatny wiatr poruszał moimi włosami, tak jak pocałunek muskał mi policzek. Opuściłam wzrok i zasnęłam. Obudziłam się wisząc nogami w dół... znowu. Wygięłam się i złapałam dłońmi gałąź, po czym zrobiłam obrót i skoczyłam na ziemię.

Ktoś złapał mnie w tali i przyłożył nóż do gardła.
-Kim jesteś? - zapytał nieznajomy.
-Do szczęścia ci to nie potrzebne - odpowiedziałam.
-A może jednak powiesz? - Przycisnął ostrze i czułam jak strużka krwi spływa mi po szyi.
-To samo pytanie mogłabym zadać tobie - mruknęłam i nóż mocniej się wbił.
-Gadaj! - warknął.
-Jestem Duchem - powiedziałam.
-Bardzo śmieszne.- Zaśmiał się ironicznie, co mnie wkurzyło. - Nazwisko?
-Nie mam - mruknęłam.
-Hę?
- Jestem Biała, brak oddziału i nazwiska... jestem Duch - powiedziałam jak gdyby nic.
-To się świetnie składa. - Zabrał sztylet.
-Jak to?
-Skoro nie jesteś wrogiem to chodź.
Ruszyłam za nim. Po dłuższym czasie znaleźliśmy się w mieście, po wielokrotnym skręceniu w jakiejś uliczki dotarliśmy do jakiejś nory. Otworzył przejście. Szliśmy wilgotnym korytarzem, w końcu doszliśmy do jakiegoś suchego miejsca, gdzie się roiło od Białych. Każdy mi się uważnie przyglądał. Chłopak zapukał do drzwi znajdujących się gdzieś w głębi tego miejsca. Weszliśmy, a raczej ja, bo go już tam nie było.
-Kim ty jesteś?- zapytał inny mężczyzna siedzący z biurkiem.
-Jestem Duch - odpowiedziałam, gestem ręki kazał mi usiąść w fotelu naprzeciw niego, więc to zrobiłam.
Spojrzał na mnie.
-Kiley? - powiedział tak jakby nie wierzył własnym oczom.
-Oczywiście, że ja Eric - powiedziałam.
-Gdzie się włóczyłaś?- zapytał.
-Sama już nie wiem - mruknęłam.
-Dobrze cię znowu spotkać.
-Minął tylko rok. Tęskniłeś?
-Oczywiście, nadal pamiętam tę noc - powiedział. - A ty?
-Jak mogłabym zapomnieć jednej z najgorszych nocy mojego życia?
Zaśmiał się.
-Nie było, aż tak źle - przyznał.
-Masz rację, było okropnie.- Uśmiechnęłam się.
-Wyjęłaś mi to słowo z ust.
-Ale końcem końców było nawet nieźle.
-Podobało ci się?
-Przez całą noc mi się podobało - wyszczerzyłam ząbki.
-Więc może chcesz to powtórzyć? - Uniósł jedną brew do góry.
-Może następnym razem - powiedziałam. - Chcę dołączyć do Białych Mar.
-W takim razie witaj - powiedział.

środa, 26 marca 2014

Od Aerney'a c.d. Tonili

- No to jedź, cholera!- krzyknąłem, kierując konia na prawo. Widziałem dziewczynę mknącą na srokaczu, a jakiś kawałek dalej stado Radrodów. Myśl, Dzikusie, myśl. Nerwowo przeglądałem wszystkie sakwy, szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń. Trzy sztylety, sześć butelek po piwie i cztery po winie. Genialnie. Ściągnąłem łuk z niechęcią, poganiając konia. Kreatury zbliżały się niebezpiecznie szybko. Posłałem w ich kierunku kilka strzał. Jeden z Radrodów padł ranny na ziemię. Potem przyszła kolej na butelki, szybowały więc w stronę potworów. Oprócz kilku skaleczeń chyba nie odniosły poważniejszych obrażeń, a na nasze nieszczęście podniósł im się poziom adrenaliny. Gnały jak głupie, niemal nie dotykając nogami ziemi.
Spojrzałem przed siebie. Pryzma oglądała się w moją stronę. Jej wierzchowiec pędził niemiłosiernie.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że goni nas już tylko czwórka Radrodów.
Pomyślałem tylko, że będę musiał kupić mnóstwo strzał, kiedy dotrzemy do jakiegoś miasta.
Starając się skupić skołatane myśli, opróżniałem kołczan. Dobrze wyćwiczonym ruchem wyciągałem strzałę, naciągałem cięciwę i obserwowałem, czy trafia celu. Miałem sporo strzał, chyba z trzydzieści. Jednak nie wszystkie trafiały celu, a przeciętnie stwory padały przebite pięcioma.
Nagle mnie olśniło. Otworzyłem najmniejszą, lecz najcięższą sakwę i z wyrazem triumfu opróżniłem ją. Stare podkowy mojego konia.
Skupiając się najsilniej jak potrafię celowałem w wielkie łby Radradów. Z niepokojem dostrzegłem, że nasze wierzchowce zwalniają, za to przeciwnicy nie wydają się być ni trochę zmęczeni.
Trafiłem. Pierwszy stwór upadł z łomotem na ziemię. Z głębokiego rozcięcia obficie wypływała krew. Potwór żył, ale był nieprzytomny.
Jeszcze czwórka.
Mam trzy podkowy, a kreatury i tak są już ponadziewane strzałami. Biorę rozmach i...
Mój koń staje. Stoi z głową przy ziemi, drżą mu nogi.
Słyszę krzyk Pryzmy, prawdopodobnie dostrzegła moje beznadziejne położenie.
Zsunąłem się w panice z siodła i rzuciłem podkową.
Przeklęty koń.
Podkowa mija cel. Naciągam cięciwę łuku.
Chyba będę musiał kupić kolejnego wierzchowca.
Jeden z Radrodów pada, po dostaniu kolejnymi trzema strzałami.
Cholera, zaraz zginę.
Trójka pozostała ze stada niemal na mnie wpada. Kulę się na ziemi, widząc wielkie stopy wokół mnie.
Nie atakują.
Zżerają mojego konia.
Stoję za potworami z otworzoną gębą i wpatruję się w ich ogromne plecy. Koń tylko rży głośno. Spoglądam w kierunku Pryzmy, która spięła srokacza i zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
Wyjąłem miecze.

<Pryzma, co dalej?>

Od Diany- Początek

Kim jestem?
Tylko dwa słowa. Proste pytanie. Ale jaka odpowiedź.
Na imię mam Diana, jestem Czarnej krwi.
Ale moje jestem kimś więcej - albo mniej?
Chcę znaleźć odpowiedź, właśnie dlatego opuściłam rodzinny dom i wyruszyłam do Revium Quelh.
Ale kiedy miałam już zapuka w czarne wrota, ogarnęły mnie wątpliwości. Może to był błąd. Może wrócić? Czy zostać?
Odwróciłam się. Nagle wrota otworzyły się i zobaczyłam jakąś osobę.

<Ktokolwiek?>

Od Searina- (Nie)Zwykła historia cz.2

- Masz jakieś informacje? - zapytałem się dziewczynki.
- Ten człowiek, o którego pytałeś jest kupcem z Revium Quelh, ma na imię Deveran i zmierza do Berville. Wyrusza jutro o świcie. Dzisiaj podpisał umowę z Marvellem, kupcem z Rutthen'u. Tylko tyle udało mi się ustalić.
- Dzięki - odpowiedziałem i wręczyłem małej forell'a. Dziewczynka wyszła, a ja usiadłem na łóżku i obmyślałem plan na jutro. Wstałem i podszedłem do stolika z miednicą oraz dzbanem z wodą, ściągnąłem koszulę, przemyłem twarz i przygotowałem się do snu.
Wstałem na chwilę przed świtem, prędko włożyłem koszulę i zabrałem płaszcz z krzesła. Wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi, podszedłem do okna, które było na końcu korytarza, roztaczał się stąd widok na podwórze. Stał tam wóz kupca, którego śledziłem, jego słudzy pakowali przeróżne pakunki. Odwróciłem się od okna i schodami zszedłem do głównej części karczmy. Siadłem przy jednym stoliku, po chwili podeszła do mnie kobieta, która zapytała, czy podać mi śniadanie. Oznajmiłem jej, że tak, a gdy odeszła zacząłem rozglądać się po karczmie. Deveran'a jeszcze nie było. Zszedł dopiero, gdy skończyłem jeść posiłek, przyglądałem się mu przez chwilę po czym wstałem i wyszedłem z karczmy. Poszedłem do stajni by przygotować Laviry do drogi.
Gdy wszystko było gotowe wyprowadziłem moją klacz ze stajni w samą porę, bowiem kupiec właśnie odjeżdżał. Wsiadłem na konia i pojechałem w przeciwną stronę niż pojechał kupiec. Dopiero za zakrętem spróbowałem wjechać na górę, lecz moje plany pokrzyżował jakiś rolnik jadący ze zbożem. Gdy zniknął mi z pola widzenia ponownie spróbowałem wjechać na wzniesienie. Tym razem się udało, zmusiłem klacz do galopu by nadrobić stracony czas i dogonić wóz kupca. Dopiero pół godziny później na drodze zauważyłem Deveran'a. Zwolniłem tępo Laviry by mogła sobie trochę odpocząć.

[...] Cała droga minęła spokojnie, bez nieprzyjemnych niespodzianek. Dotarliśmy na przedmieścia Berville, chociaż jechałam główną drogą ruch był niewielki. Deveran zatrzymał swój wóz przed gospodą " Pod Złotą Nóżką" poczekałem aż jego słudzy rozładują wóz a on sam wejdzie do środka. Gdy upewniłem się, że zamierza się tu zatrzymać zawróciłem Laviry i pokłusowałem do miejsca, w którym miałem spotkać się z Diatrym.
Zsiadłem z mojej klaczy, wylądowałem miękko na ziemi. Byłem w ruinach jakiegoś domu, ruiny te porastały gęsto fiołki, ich zapach był przytłaczający. Od razu dostałem bólu głowy, ale niestety musiałem czekać na Diatrym'a. Usiadłem więc na jednym z kamieni i patrzyłem się w niebo. Laviry tymczasem skubała sobie trawę...

CDN

wtorek, 25 marca 2014

Od Godreth'a c.d. Kim

-Był tego wart-mruknąłem, mierząc ją wzrokiem.
Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jest niezwykła. Nie znalazłszy niczego ciekawego u martwych chłoptasiów wyminęła mnie i ruszyła dalej przed siebie.
-Czy ja wiem? Tak, czy siak miejscowych rzezimieszków należy tępić. Dla przykładu… Ich śmierć ma wartość… edukacyjną.-Uśmiechnęła się czarująco.
Zaśmiałem się cicho pod nosem.
-Pewnie masz rację. Nie sądzę, by jego znajomkom, gdy już ich znajdą, chciało się atakować ponownie ludzi, którzy wyglądają bardziej okazale niż oni.
-Racja. Szkoda, że tylko się ubrudziłam ich cuchnącą krwią, a nawet nie mieli przy sobie nic godnego uwagi.-Spojrzała na mnie.-Pośpieszmy się. Jesteśmy już blisko.
Skinąłem głową i przyspieszyłem kroku idąc razem z nią do tutejszej siedziby Czarnych.
<Kim?>

poniedziałek, 24 marca 2014

Od Tonili- ,,Spotkanie oko w oko"

Był chłodny, nieprzyjemny, późny wieczór, gdy wreszcie dotarłyśmy z Epiceą do pierwszego Tserren-Viijskiego miasta na granicy. Deszcz lał jak z cebra, grzmiało, a ja umierałam z głodu. Eric po raz pierwszy wysłał mnie i Epi na misję, która swój cel miała tak daleko od Revium. Zeskoczyłam z Rosh’a i podeszłam do niedużych drzwi w drewnianej palisadzie. Otwarł mi jakiś stary odźwierny.
-Czego tu?-warknął.
-My chcemy tylko do jakiejś karczmy. Odpocząć po podróży!-Przekrzyczałam burzę.
-Ilu was?-odkrzyknął, wbijając we mnie spojrzenie.
-Dwie!
-Właźcie. Stajnie macie tu na prawo, karczmę trochę dalej- poinformował i otwarł niedużą bramę.
Wpuścił nas obie. Odprowadziłyśmy konie do stajni płacąc niewielką sumę.
-Gdzie ta karczma?-zapytałam, trzęsąc się z zimna, bo byłam przemoczona do suchej nitki.
- Troszkę da… Psik! Dalej... – Epi kichnęła poprawiając i tak już przemoknięty kaptur czarnego płaszcza.
Cholerne burze Tserren-Vijskie, jakbym już nie była zmarzluchem. Spojrzałam na Epiceę, której wargi były sine, jakby zanurzyli ją w wodach lodowatego Północnego Oceanu.
W końcu zobaczyłam kiwający się na drewnianym drążku napis ,,U ślepego Dagana".
- Zachęcające... - Stwierdziłam z ironia i wstąpiłam do środka. Zaraz za mną podreptała Rajca.
Wlazłam zadowolona do ciepłego, choć dość dziwnie pachnącego pomieszczenia. Oberża nie cuchnęła potem, piwem i moczem jak w większości tego typu miejsc. Dało się czuć zapach starego drewna, tytoniu i wilgoci. Nie było zbyt tłoczno. Powiedziałabym, że wręcz... nienaturalnie pusto jak na karczmę. Przy starych, okrągłych stołach siedziały pojedyncze, podejrzane jednostki. Karczmarz stał za blatem i maniakalnie szorował go szczotą ryżową. Usiadłyśmy przy pierwszym lepszym stoliku; drugim od końca przy oknach. Ściągnęłam mokry płaszcz wieszając go przy kominku. Gospodarz podszedł ospale, jakby był naćpany. Jego oczy błędnie zataczały koła, a średniej długości włosy wpadały na wychudzoną twarz.
-Co podać?-zapytał.
-Ja poproszę kaszę i piwo!-rzuciłam.-A Ty, Rajca?
- Piwo- odparła zielonooka, zdejmując kaptur. Pod nim miała już w połowie mokre włosy, które kleiły się do jej bladej buzi.
- Piwo?- Zdziwiłam się. - Od kiedy ty pijesz?
- Słyszałam, że alkohol wywołuje wrażenie ciepła u pijącego, więc... Przemarzłam. - Jak na komendę wzdrygnęła się.
-Nie w tak małych ilościach!-Zarechotałam.
Wzruszyła ramionami. Rozejrzałam się bacznie po pomieszczeniu. Było dość ciemno, a przestrzeń rozświetlało tylko kilka starych, brudnych lamp, które zdawały się nie widzieć ścierki od lat. Zero jakichkolwiek dziwek, zero bójek, zero skandali. Wszyscy siedzieli spokojnie jedząc, pijąc czy grając w kości. Rozmawiali po cichu. Spojrzałam przed siebie i zadrżałam. W kącie, przy stoliku naprzeciw nas w obłoku dymu tytoniowego siedział wysoki, smukły mężczyzna o krótkiej, nieco siwej brodzie i ciemnych, średniej długości włosach w kolorze brązu, które wystawały spod ciemnej chusty. Materiał przysłaniał lewe oko, albo to, co po nim zostało. Prawe ślepie było zaś intensywnie brązowe, przenikliwe i hipnotyzujące. Zdawała się w nim skrywać zarówno mądrość jak i przebiegłość. Dziwny taki... Wydawało mi się, że skądś znam ten wizerunek, ale nie wiedziałam skąd. Dopiero teraz, gdy żar z fajki oświetlił nieco jego twarz zobaczyłam wąską, ale głęboką bliznę wychodzącą spod chusty, jedną obok prawego oka i grubą, wstrętną szramę po lewej stronie szyi. Spojrzał na mnie badawczo. Zmieszana odwróciłam wzrok. Zdałam sobie sprawę, że brzydko się na niego gapię. Kątem oka zobaczyłam, że podparł podbródek na dłoni, odzianej w czarną rękawicę. Teraz to on obserwował mnie. Przełknęłam głośno ślinę.
-Jakiś dziwny facet się na nas gapi...-mruknęłam do przyjaciółki.
-Czy to nie najpierw ty się na niego gapiłaś? - szepnęła niezbyt zdziwiona.
-Wasze piwo- rzucił karczmarz, stawiając nam na blacie stolika dwa kufle. Zaraz przyniósł również moją kaszę, którą łapczywie zaczęłam jeść. Rajca spojrzała na napój sceptycznie i sięgnęła po niego. Popiłam kaszę. Piwo smakowało bardzo dobrze! Lepiej niż piwa z karczm w Hornvill.
–Pij! Pyszne!-zapewniłam.
Spojrzałam ponownie na faceta, ale zaraz odwróciłam wzrok.
-Wcale się na niego nie gapiłam-wtrąciłam. -Tylko wiesz… To jego oko jest straszne. Czuję, jakby przeszywało mnie na wylot. Też to czujesz?
- Na Stwórcę, dziewczyno. Nie, nie czuje. Nie interesuje mnie to. I to niby ja mam jakąś histerię i chorobę psychiczna - burknęła zielonooka.- Niedaleko snuje się zjawa kobiety bez prawej ręki…-Wyszczerzyła się.
-Co?! Znowu widzisz duchy?!- Uniosłam się, ale zaraz zatkałam sobie usta. Dym wokół faceta drgnął, jakby gwałtownie wciągnął w płuca powietrze. Poczułam jak ogarnia mnie przerażenie.
-Idziemy...-rzuciłam i podniosłam się z krzesła. Wreszcie uświadomiłam sobie, kim może być obserwujący nas mężczyzna, a ta świadomość sprawiła, że krew zdawała się krzepnąć w żyłach.
- A-ale... - zawahała się. Najwyraźniej nie w smak jej to było. Nie lubiła łazić po nieznanych terenach, a co dopiero, gdy widzi duchy. Jak już jednego zobaczyła, to na ulicy może całą chmarę wypatrzeć... Westchnęła, najwyraźniej dając za wygraną i pociągnęła jeszcze kilka łyków alkoholu krzywiąc się przy tym.
Rzuciłam karczmarzowi monetę i wybiegłam pośpiesznie z karczmy nakładając płaszcz.
-Zmywamy się. Już wiem skąd znam tego faceta!-syknęłam, prawie ze łzami w oczach. Serce waliło mi jak oszalałe, a zimne, wilgotne powietrze zdawało się krzepnąć w płucach. Nie dając jej przemyśleć tego co powiedziałam popędziłam przez miasteczko.
Epicea była mocno smagana deszczem po głowie i drażniło ja to, więc po którejś mijanej ulicy wyrwała się z mojego uścisku.
- Do cholery! - warknęła łapiąc oddech. - Możesz mi powiedzieć, co się stało?! Oczko ci puścił czy jak?!
Rozejrzałam się nerwowo po okolicy w obawie, że ktoś nas obserwuje.
-Rajco...To był... Jednooki. Dowódca Tajnej Kompanii!-pisnęłam przerażona. -Dopiero teraz go skojarzyłam z opisami.
Dziewczyna zamrugała przybierając dziwny wyraz twarzy. Wyglądała tak, jakby poznała niechciany sekret i nie chciała zareagować nerwowo. Tak, jakbym właśnie opisała jej stan pogody. - I co miałaś zamiar z tym zrobić?
- Spieprzać - mruknęłam cicho. - Do bazy, jak najszybciej.
- Głupia!- syknęła dziewczyna i pociągnęła mnie za rękę w zupełnie innym kierunku. - Chcesz, żeby znalazł bazę?
-Ale on się od nas nie odczepi!-szepnęła, prawie płacząc. -Boję się...no. Przecież to Czarny. W dodatku bardzo potężny. Zabije nas, Epi! Zabije!
Dziewczyna westchnęła klepiąc mnie po głowie w dziwnym, matczynym geście.
- Jak będziesz się tak zachowywać, to ściągniesz jego uwagę. Skąd wiesz, że skojarzył nas z Białymi? Nie wiesz. A teraz ruchy, trzeba go zmylić - szepnęła mi ma ucho, gdy przytulała mnie dla uspokojenia. Nie chciałam nic mówić, ale przypominała temperaturą ciała kostkę lodu.
-Dobrze... Postaram się.-Wyprostowałam się.-To gdzie teraz? Z misji nici...-szepnęłam.
- Wolisz się zastanawiać nad powodzeniem misji niż ochrona siebie i bazy?- Epicea starała się uśmiechnąć, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Zwłaszcza, że w deszczu ledwo co ją słyszałam. Zaciągnęła nas do jakiegoś budynku wyjaśniając mi, że ostatnio go mijałyśmy. Byliśmy bardzo daleko od oddziału... I bałam się. Epi szybko użyła swego daru wymowy i zakręciła facetem na recepcji tak, że sądził, iż jesteśmy tu już parę dni. Dał jej zapasowy kluczyk.
- No. Możemy iść się wysuszyć. - ... to ona ma zamiar się rozbierać, gdy w pobliżu może grasować ten czarny...?
Weszłyśmy do pokoju. Było dość przytulnie. Od razu rozebrałam się z mokrych ciuchów i zaczęłam grzać przy kominku.
-Co my teraz zrobimy?-zapytałam.
- Nie dokończyłyśmy piwa, więc nie wiem... - Wyszczerzyła się Epicea. Ta cholera wygląda na spokojniejszą niż ja! Rozebrała się do wilgotnej podkoszulki i została w samych gaciach. Trochę jej tyłek urósł, swoją drogą... Usiadła koło mnie. - Dzięki, że zabrałaś mnie z karczmy. Zazwyczaj jak pojawia się jeden duch, to zaraz za nim cała chmara, zemdlałabym z przerażenia. - Przez chwile wpatrywałam się zdębiała w Epiceę. Co ona...? Już chciałam zapytać, gdy mnie olśniło. Zaczęła udawać na wszelki wypadek. Jeżeli nas nie skojarzy z Białymi, to da nam spokój... Chyba. - Ej, Toni...
- Hm? - Zamrugałam.
- Poćwiczymy jutro walkę na miecze? Jak zaniedbałam trening...
- To znowu tyłek ci urośnie- dokończyłam. I uchyliłam się przed ciosem w szczękę. A by było nieciekawie gdyby trafiła! -Dobra. Teraz idziemy spać!-rzuciłam rozkazującym tonem i zmrużyłam powieki marząc o śnie.
-Na łóżku byś się chociaż położyła, a nie przy kominku jak pies. - Zielonooka wyszczerzyła się lekko. Jej ramiona co sekundę przeszywał widoczny dreszcz, aż tak przemarzła.
Zerknęłam za siebie, na jedno dwuosobowe łóżko i wstałam idąc urażona w jego stronę. Ja? Pies? Też mi coś! Po prostu przy kominku cieplej. Ale nic dziwnego, że robi sobie takie żarty, jakich zazwyczaj nie robi... Też się musi bać i okazuje to w ten głupi sposób. Przykryłam się pościelą w podkoszulku i bieliźnie, gasząc uprzednio światła.
Obróciłam się w kierunku Epi patrząc na jej buzie. Uśmiechnęłam się lekko, a moja ręka powędrowała do jej brzucha. Dotknęłam lekko palcami jej gładkiej skóry, a potem objęłam delikatnie. Przytuliłam ją do siebie.
-Cieplej?-zapytałam.
- Yhym – mruknęła, czerwieniąc się ciut i wtuliła w moje ramie jak dziecko. Zimna, zimna jak cholerne jesienne powietrze. - Dostatecznie by zasnąć... - Chyba zaczęła odpływać, bo jej oddech uspokoił się. W sumie to zabawne, bo oddech Epicei już za dnia jest powolny i raczej przypomina taki, jakby spała. A we śnie... Jeszcze wolniejszy i płytki. Przypomina czasem zwłoki. Mi też zaczęło się robić sennie. Mimo, że bałam się zasnąć ze świadomością, iż ten cały Jednooki może nas dopaść albo już obserwuje, nie potrafiłam zatrzymać podniesionych powiek. Opadły zakrywając obraz przyjemną kurtyną niewiedzy.

Od Epicei- ,,Niania" cz.3

Wróciłam na spiralne schody i ruszyłam w stronę gabinetu Erica mając nadzieję, że go tam zastanę. Ostatnio rzadko można go złapać.
Zapukałam i odetchnęłam z ulgą, gdy odpowiedział mi jego głos. Weszłam do gabinetu. Raffael siedział na sofie, a Eric snuł się po gabinecie w te i z powrotem wyraźnie czymś zmartwiony.
- I co? - zapytał. -Jak Vero? Co robi?
- Śpi. Trochę popłakała i poszła spać. Myślę, że wszystko będzie z nią w porządku - odparłam spokojnie spoglądając to na dowódcę, to na następcę. - Dalej nie rozumiem dlaczego ja mam się nią zająć.
Raffael na te słowa schował twarz w dłoniach wyraźnie załamany. Eric westchnął cicho.
- Wydajesz się być do tego najodpowiedniejszą osobą. To nie jest oczywiście rozkaz... - powiedział.
- Proszę. Przynajmniej na początku... Nie mam zielonego pojęcia jak się nią zająć... - wtrącił Rafa, patrząc na mnie błagalnymi oczyma. Nienawidzę takiego wzroku. Ktoś oczekuje ode mnie czegoś, na czym się nie znam. Westchnęłam ciężko zażenowana.
- Niech będzie... I tak mam mało do roboty, a tobie wiszę przysługę - odparłam Raffaelowi spokojnie. Na twarzy mężczyzny odmalowała się ulga. - Czemu jej nie powiedzieliście gdzie jest? Jeszcze pomyśli, że to jakieś więzienie...
- Nie wiem jak to przyjmie... Może powinienem... - Zacisnął pięści. - Może powinienem faktycznie zamieszkać z nią na stałe w Korron-Thum... Tak by było lepiej dla niej.
Eric w tym momencie obrócił gwałtownie głowę w jego kierunku, ale nic nie powiedział. Jego reakcja była jednak dziwna.
- Nie możesz... - odezwał się wreszcie. - Jesteś coś winien Białym... - mruknął rozeźlony.
- Sądzę, że to nie jest dobry pomysł - rzuciłam. - Nawet w Korron-Thum trwa wojna. Gdyby ktokolwiek cię rozpoznał, a nie daj Panie wróg, to i ty byś był zagrożony i ona. Tutaj ma warunki do rozwoju, Rafa. Musi chyba przeboleć fakt, że złe rzeczy się zdarzają. Teraz nie potrzebuje powrotu do domu tylko ojca, który jej poświęci czas. Nie ufa ci, a dopóki nie zaufa, nie zaakceptuje życia na naszych warunkach.
- Jaki ze mnie ojciec... - odparł rozgoryczony, wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, ale powstrzymał się.
- Nie bądź cipa! - mruknął Eric. - Da sobie radę, to Twoja córka, córka wojownika i Białego walczącego o wolność uciśnionych, a nie wypierdek byle szlachetki, który się sam nie umie podetrzeć! Jeszcze będzie z niej baba!
- O ile jej staruszek się pozbiera i będzie miała z kogo brać przykład - dodałam cicho. Gdy człowiek ma doła, to dobrze jest go zepchnąć na dno. Potem się z niego łatwiej odbić i zacząć żyć ze zmianami. Rafa posłał miażdżące spojrzenie Ericowi, który uśmiechnął się zadziornie.
-Dziękuję Ci jeszcze raz, Rajca. Miej nad nią pieczę tylko na początku... Niech się trochę oswoi z tym miejscem... - mruknął w moim kierunku, starając się ukryć zdenerwowanie.
- Widzimy się dziś o 18 na sali treningowej. Przyjdź z młodą. Zapoznam ją z bronią. Na początek drobny wykład. I tak nim zacznie trenować przyda jej się trochę więcej muskulatury, bo nie dźwignie miecza - powiedział Eric.
- Nie koniecznie, miecz może być jej dobrą stroną - odpowiedziałam spokojnie. Ona potrzebuje muskulatury... A ja to co? - Nie lepiej poczekać, aż zaaklimatyzuje się?
- Im wcześniej tym lepiej. Na treningach zmęczy się, napracuje, będzie lepiej spać i będzie mieć zajęcie - powiedział Eric stanowczo. - Im mniej będzie myśleć o matce, tym lepiej.
- Jeśli tak mówisz... - odpuściłam. Niby ma racje, ale... Na początku może być bardzo niechętna. - A czemu ja też mam chodzić na treningi? Nie pisałam się na to...
- Przyda Ci się trochę wycisku. Ze mną szybko nauczysz się walczyć. Nie należę do typu osoby, która szybko odpuszcza. - Wyszczerzył równe, białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Ale ja jestem mówcą, a nie wojownikiem... - mruknęłam, okazując szczerą niechęć. Ja przecież, kurwa, do tych z mieczem nie należę..!
- Słyszałem, że odbijając z dzieciakami piłkę, prawie pozbawiłaś przytomności Łowcę na spacerze. Biedak pewnie nie wiedział co go trafiło... - Rafa uśmiechnął się nikle, jeszcze zdołowany. Niech go cholera. Ja tu mu staram się pomóc, a ten mi wypomina!
- No więc właśnie! Mimo iż jesteś mówcą, to jakieś umiejętności walki są Ci potrzebne. Lastinn też jest Mówcą, a włada bronią prawie tak dobrze jak językiem. - Spojrzał dwuznacznie na Raffaela, który nieco poczerwieniał. W sumie nie wiedziałam, czemu właśnie na niego tak się spojrzał.
Zamrugałam, starając się zrozumieć podtekst. Ym, ale chyba jednak nie pojmę.
- Naprawdę nie da się jakoś z tego wykręcić? - zapytałam z resztką nadziei.
- Nie, i nie chcę słyszeć, że narzekasz - odparł dowódca poważnie. - Na trening masz przyjść z uśmiechem i dawać dobry przykład Verosfelli.
- Ale nie będziesz mnie mocno bił, nie? - postarałam się zażartować.
- Będę, jeśli będzie trzeba. Aha. I trzeba poćwiczyć nieco nad Twoją kondycją. Myślę, że biegi przez las powinny trochę Ci pomóc. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Jesteś okrutny! - jęknęłam. - Umrę. Nie z ręki Czarnego, a w lesie, bo zawału dostanę!
-Yhm, tak, tak. Możesz już iść - powiedział i zwalił się na sofę obok Raffaela. Wyglądał na nieco znudzonego i niechętnego do kontynuowania dalszej rozmowy. Dał mi jasno do zrozumienia, że mam prze... Przekopane, o.
- Yhym... - rzuciłam tylko na odchodne, pożegnałam się z kwaśną miną i wyszłam. Za prędko to ja tu nie zamierzam wrócić, a jeśli tak, to chyba by kogoś udusić we śnie.

czwartek, 20 marca 2014

Od Erthorana- Misja ,,Serce góry" cz.4

Skała, o którą mi chodziło, wznosiła się znacznie powyżej innych form terenu na tym obszarze. Nie wiedziałem, gdzie mam szukać. Wydawała się tak niedostępna, że gdyby nie fakt iż przemieniłem się w jastrzębia, opuściłbym to miejsce od razu. W tym ciele obejrzeć ją mogłem dokładnie z każdej strony. Można powiedzieć, że jej kształt z lotu ptaka przypominał poszarpane gdzieniegdzie koło, ale jednak koło. Coś mi tutaj nie pasowało. Morloki mają kły owalne, gdyby oczywiście w ten sposób na nie spojrzeć. Uznałem to jednak za brak znajomości ludzi, którzy nadali temu miejscu takową nazwę. Nie widziałem w tej skale nic niezwykłego. Żadnych jaskiń, grot, czy jakiś zagłębień, które mogłyby w sobie kryć przedmiot będący moim celem. Przysiadłem w końcu na czubku skały, który był lekko spłaszczony, by się nad tym zastanowić. Mapa i pergamin nie dawały mi żadnej odpowiedzi. Jakoś cały czas miałem wrażenie, że nie chodzi o to miejsce. Zbyt krótko widziałem obraz będący podpowiedzią.
Tymczasem ponad moją głową płynęły powolnie obłoki, to się łącząc to się dzieląc. Sam nie wiem, dlaczego oderwałem się od misji, by spojrzeć na górski krajobraz. Wokoło mnie rozciągały się niedostępne skaliste szczyty, tak mocno poszarpane i strome, że zdały mnie się surowe i bez życia, a jednak poniżej mogłem dojrzeć ciemnozielone sosny, a gdzieniegdzie drzewa o ciepłych, jesiennych barwach. Uważnie przyglądnąłem się każdej dolinie, czy kotlinie na terenie jaki mogłem dojrzeć. Trzeba zaznaczyć, że rzek i strumieni płynęło tu wiele, a każdy wytworzył swoje własne koryto, które to przedzierając się przez skały, tworzyło dolinę. W dolinach, bądź kotlinach dostrzec można było wznoszące się leniwie obłoki dymu, które to zapewne pochodziły ze znajdujących się tam wiosek.
Im dłużej na to patrzyłem, tym bardziej zastanawiało mnie, czy jestem w odpowiednim miejscu. Było tak mało prawdopodobne, by to właśnie tu ukryty został medalion. Nie mogłem też znaleźć obiektu, który pomógłby mi rozwiązać tą zagadkę. Sam nie wiedzieć kiedy, położyłem się na skale i zasnąłem.
Wszystko stało się nagle szaro-białe, jakby wszystkie inne barwy zniknęły ze świata, albo światło dziwnym trafem zmieniłoby paletę barw na tak niewielki ich skrawek. Była noc, a może wieczór, nie miało to znaczenia, burza to burza, niezależnie od pory. Widziałem nagie drzewo i jakąś postać pod nim. Nie wiedziałem co robiła, ani kim była, a kiedy zaczęła odwracać twarz w moją stronę… obudziłem się.
Leżałem dalej na czubku, tego ponoć Morloczego kła. Teraz jednak słońce zamiast wisieć nade mną, zaczęło schylać się już ku horyzontowi. Czerwone promienie oblały całe niebo i skały, tworząc niesamowite grę światła i cienia. Światło falowało pomiędzy poszarpanymi skałami, rzucającymi podłużne cienie na doliny. Wstałem i rozejrzałem się za miejscem, w które mógłbym dalej ruszyć. Wtedy usłyszałem jak ktoś krzyczy na mnie z dołu.
Stali tam niezbyt zadowolenie baca i kilku chłopów. Nie za bardzo słyszałem co mówią, ale słowa jakie zdołałem wyłapać sugerowały, iż ta skała jest święta i właśnie dokonuję profanacji, musiałem jakoś im uciec. Więc tak, powróciłem na początek do postaci jastrzębia, lecz ciało to posłużyło mi tylko do czasu, kiedy stanąłem twardo na ziemi. Przemiany w ptaki, które rzadko praktykowałem, zabierały mi bowiem dużo energii. Będąc już na ziemi, musiałem zastosować jakiś prostszy rodzaj przemiany, a nie wiem, czy jest coś prostszego niż wilk, który nie należy do zwierząt skomplikowanych.
Chłopi nie byli zadowoleni z faktu, iż im umknąłem. Jeszcze godzinę po tym, jak zamazałem po sobie wszelki ślad, mogłem usłyszeć jak mnie szukają i nie zamierzają się poddać. Tymczasem z powrotem w ciele człowieka będąc ciężko dysząc padłem pod jakimś drzewem. Znów rozrywał mnie ból w piersi, a przecież starałem się nie przesadzać. Świat okrył się zupełnym mrokiem i musiałem czekać do brzasku, by rozpocząć znów wędrówkę. Misja zdawała się niemożliwa do wykonania, a te sny były tak niejasne, że zupełnie nie mogłem zrozumieć o co chodzi. Liście drzewa lekko szumiały, a od czasu do czasu niczym cień przemknął po niebie wyschły liść, a wiatr niósł go w ciemność, tak że nie mogłem dostrzec miejsca gdzie opadł na ziemię. Na niebie miejscami połyskiwały gwiazdy, lecz nie były to te same gwiazdy co na północy, zbyt dobrze znałem tamto niebo, te były inne. Tym bardziej mnie ciekawiły, każda miała jakąś swoją historię, której nigdy nikt nie odkryje, gwiazdy bowiem nie chcą się nią podzielić, są zbyt odległe i zimne. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się we śnie.
Szarość i biel, znów ogarnęły cały świat, a prócz tego dziwna mgła i ten wiatr. Świszczał ponad moją głową tak głośno, że zupełnie zagłuszył wszystkie inne odgłosy, jeśli w ogóle istniały. Świat był jakiś martwy i nie chodziło wcale o brak ruchu, gdyż wiatr poruszał gałęziami drzew, lecz o niewytłumaczalne uczucie jakie mi towarzyszyło. Ujrzałem wtedy człowieka klęczącego pod nagim drzewem, które wyglądało na spalone. Coś tam schował, lecz nie wiedziałem co to jest. Otoczyła mnie mgła, cały obraz zaczął się rozmazywać i… obudziłem się z powrotem pod drzewem, które tym razem wydało mi się dziwnie znajome.

CDN

środa, 19 marca 2014

Od Tonili

Obudziłam się o świcie. Naciągnęłam na siebie ubrania, spakowałam torbę i wyszłam z mojego tymczasowego pokoju. Nie spotkałam po drodze Lichuna, tak więc meldując się u wartownika, stojącego przy wyjściu z bazy, opuściłam ich oddział. Skierowałam się do stajni, zwiedzając przy okazji miasto. Zachowywałam się swobodnie, mimo iż tutejsze zachowania, zwyczaje i nawyki przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Po zakurzonych, tłocznych ulicach snuły się przeróżne jednostki ludzkie. Środkiem, wśród tłumu od czasu do czasu przejeżdżali tutejsi szlachcice, zwani hevoth’ami, dosiadając koni, bądź siedząc w niedużych, eleganckich powozach. Ich stroje wyróżniały się wśród tłumu. Były to zwiewne szaty wykonane z drogich, barwnych materiałów. Na taliach mieli szerokie, materiałowe pasy, a na palcach, nadgarstkach i szyjach połyskiwały drogie klejnoty. Po bokach, na rynku i targowisku tłoczyły się tutejsze kobiety z rangi mieszczańskiej, oraz małżonki szlachciców, które kupowały nowe stroje, soczyste owoce, bądź bibeloty. Z tego co słyszałam hevothowie mogli posiadać kilka żon. Tragedia… Bokami ulicy snuli się niewolnicy w poszarzałych, brudnych łachmanach, z wygolonymi głowami i charakterystycznymi, metalowymi bransoletami na kostce u prawej nogi. Ich ciała były wychudzone, żebra dało się policzyć, a stawy wyglądały jak węzły na okrętowych linach. Bladzi, wystraszeni. Cienie ludzi… Przy rynsztokach siedzieli żebracy, kalecy, ślepcy. Błagali o pieniądze, bądź jedzenie, ale chyba nikomu (poza szlachtom) nie było tu wesoło.
Nie mogąc na to dłużej patrzeć pobiegłam śpiesznie do stajni i odebrałam Rosh’a. Droga powrotna była równie nieprzyjemna, męcząca i nużąca jak ostatnio. Nic lepiej, nic gorzej.
Po kilku dniach dotarłam wreszcie do Hornvill. Rosh wyglądał na wykończonego. Mimo iż sama padałam na pysk, to najpierw zajęłam się swoim wierzchowcem. Starannie go wyczyściłam, nalałam mu wody i dałam jeść. Ogier wyglądał na wdzięcznego. Po oporządzeniu konia powlekłam się do bazy. Ledwo żywa zwlekłam się po krętych schodach docierając do gabinetu Elegii. Zapukałam do drzwi i wsunęłam do środka nie czekając na odpowiedź. Zastałam Erica śpiącego na sofie. Jego głowa oparta była na ramieniu, kształtne usta były rozchylone, a pasma włosów wpadały mu na czoło. Podeszłam do niego dość cicho i przykucnęłam przy nim.
-Eric…-szepnęłam, szturchając go palcem w ramię.
Mężczyzna otwarł oczy i natychmiastowo zamknął usta. Zerwał się i spojrzał na mnie niezadowolony.
-Tonila… Nie umiesz pukać?-zapytał.
-Pukałam. Spałeś tak mocno, że nawet nie słyszałeś…-Wzruszyłam ramionami.
Westchnął cicho i potarł palcami oczy.
-Dobrze Cię znowu widzieć. Masz to?-zapytał.
Skinęłam głową, podając mu torbę z ziołami. Sprawdził jej zawartość uśmiechając się lekko.
-Świetnie. Jak Ci minęła podróż?
-Nigdy więcej mnie tam nie wysyłaj. Beznadzieja. Nienawidzę tego kraju-marudziłam.
-Nie dramatyzuj… Niektórzy są zachwyceni tamtejszą kulturą, klimatem, ludźmi…
-Ja niespecjalnie. Swoją drogą… dorwali jakąś Czarną. Wzięli ją na przesłuchanie.
-Słyszałem.-Zrobił kilka kroków przez pokój.-Ciekaw jestem co z tego wyniknie.
-Ja aktualnie nie. Jestem zmęczona. Należy mi się długi odpoczynek po tym syfie.-Skrzyżowałam ręce na piersi.
-Masz rację. Śpij dobrze.-Eric uśmiechnął się przyjaźnie.-Dziękuję!-dodał, gdy wychodziłam.
Cóż… Przeżycia w Korron-Thum nie należały do najprzyjemniejszych, ale zawsze jest to jakieś doświadczenie…

Od Narhaela c.d. Mishelle

Zmierzyłem kobietę wzrokiem.
-Myślę, że nie-mruknąłem i odwróciłem się na pięcie.-Mam swoje obowiązki, a ty swoje… Nie chcę Ci dłużej zabierać czasu.
Ruszyłem przed siebie niezbyt śpiesznie, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu pięknej, kształtnej kobiety, której długie, mokre włosy oplatały gładkie, blade ramiona i krągłe piersi.
Misja oficjalnie zakończyła się niepowodzeniem, o czym świadczą zwłoki poszukiwanego informatora, nic się nie da zrobić, Nerio będzie marudzić, ale nagroda w postaci ponętnej nimfy pluskającej się w jeziorze jest swego rodzaju rekompensatą za trudy podróży.
Wyszedłem z lasu i wezwałem swojego wierzchowca, który snuł się w okolicy. Wskoczyłem na jego grzbiet i popędziłem go w kierunku Korron-Thum’skiego portu, by drogą morską wrócić do Tserren-Vii.

wtorek, 18 marca 2014

Nowości

Witajcie! Im więcej osób wysyła mi opowiadania/opisy postaci tym bardziej przekonywuję się do twierdzenia, że nie wszyscy zapoznali się z regulaminem bloga. Temu też proszę WSZYSTKICH o ponowne zapoznanie się z nim. Sprawdzę sobie kto się wywiązał, a kto nie. Zostało dodane parę szczegółów do niego, które rozjaśnią niektóre z podpunktów regulaminu. Nie jest on długi, nie jest bardzo skomplikowany, dlatego jeszcze raz was proszę o wypełnienie mojej prośby.
Pozdrawiam!


poniedziałek, 17 marca 2014

Od Rais

Leala nie ustępowała. Ciągle patrzyła na mnie tymi swoimi niewinnymi oczkami, które tak naprawdę miały złe intencje. Uznałam, że to nieważne co zrobię. W końcu zostać znienawidzoną przez Lealę, albo pójść jej na rękę nie robiło mi różnicy. Kątem oka spojrzałam na Epicee. Ona rozejrzała się na boki, aby sprawdzić czy nikt na nią nie patrzy, po czym kiwnęła głową biorąc łyk wody z kubka.
-Przepraszam, Filuś. - Odwróciłam się w stronę chłopaka, który właśnie siedział na krześle i przyglądał mi się.
-Nic się nie stało, ma... - Uniósł rękę, aby pogłaskać mnie po głowie, ale gdy tylko usłyszałam sylabę ,,ma", spojrzałam na niego strasznymi oczami. - Rais... - Poprawił się.
Rozluźniłam się i przymknęłam oczy. Radośnie uśmiechnęłam się do chłopaka, a potem on z trochę przestraszona minę pogłaskał mnie po głowie.
-Przyłączycie się? - Zaproponowała Tonila, która właśnie opychała się owocami z mojej torby. - Starczy dla każdego!
Wszyscy usiedliśmy na ziemi. Z czasem ubywało nam jedzenia i picia. Kiedy zostało tylko parę jabłek, butelka wina i chleb podniosłam się i zatrzymałam Tonilę przed pochłonięciem kolejnego jabłka.
-Zaniosę to Nichromowi, Pryzmo, więc nie jedz tego. - Spojrzałam szorstko na Tonilę.
-A... ale... - Znów patrzyła na mnie tym błagalnym wzrokiem, ale Rajca klepnęła ją w ramię i odpuściła.
Zabrałam jedzenie z powrotem do mojej torby i założyłam buty. Otworzyłam drzwi i skierowałam się do pokoju Nichroma.
Zapukałam cicho. Po chwili Nichrom lekko uchylił drzwi i spojrzał na mnie.
-Czego chcesz, młoda? - Spytał otwierając szerzej lukę i kładąc mi rękę na głowie.
-Dla ciebie. - Podniosłam torbę z jedzeniem tak, żeby mógł zobaczyć co jest w środku.
Wsadził rękę to środka i wyjął najpierw wino, a potem chleb i jedno jabłko.
-Dzięki młoda. - Wyciągnął rękę do mnie, a ja mu przybiłam piątkę. - No to leć do koleżanek. - Zniknął za drzwiami.
Wróciłam do dziewczyn i Filii, zobaczyłam, że grają w karty.
-Grasz Rais? - Spytała Rajca.
Kiwnęłam lekko głową i usiadłam obok Tonili, która jak zwykle zawiesiła mi się na szyi mówiąc ,,Jesteś taka słodka, Rais. Słodziutka!".
Filia rozdał karty.

CDN

Od Epicei- ,,Niania" cz.2

Eric uśmiechnął się do mnie lekko wzruszywszy ramionami i pomachał na pożegnanie. Zamknęłam drzwi zła i ruszyłam razem z dziewczynką w kierunku korytarza prowadzącego do pokoi kobiet.
- Pamiętasz który to był?-zapytałam.
- Gdzieś pod koniec, ale który dokładnie to nie wiem.
Minęłyśmy właśnie jakąś kobietę. Zaczepiłam ją.
- Przepraszam! Wiesz może, gdzie jest pokój Leiry? - zapytałam.
Kobieta wskazała przedostatnie drzwi.
- Ten?- zapytałam, po czym pchnęłam lekko wrota. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Dziewczynka weszła do środka.
- Tak, to ten... - powiedziała. Pomieszczenie było puste, a pod ścianą stała nieduża torba.
Przekroczyłam próg wejścia i rozejrzałam się dookoła widząc proste meble z jasnego drewna i siennik. Trochę... Smutno musi jej być mieszkając samej.
- Więc... – zaczęłam, siadając na jednym z dwóch kanciastych krzeseł przy stoliku. - Kiedy przyjechałaś do nas?
- Wczoraj - odparła dziewczynka nie mówiąc ani słowa więcej. Przysiadła na drugim krześle patrząc przed siebie. Widać była nieco zestresowana.
- Czyli siedzisz tutaj strasznie krótko - skwitowałam. - Ja do tego miejsca trafiłam może jakieś dwa, trzy miesiące temu. Szybko można się zaaklimatyzować. Chociaż ogarnięcie wszystkich drużek i obiektów jest naprawdę niełatwym zadaniem. - Uśmiechnęłam się delikatnie i nieporadnie. Cholera! To jest dziecko... Ja nic nie wiem o dzieciach, oprócz tego, że kochają się bawić. A tu mi się w dodatku nastolatka w trafiła, dorastająca panienka! Elegia, w coś ty mnie wrobił?!
- To fakt. Nie podoba mi się tutaj. Śmierdzi, jest ciemno, zimno i nieprzyjemnie. W dodatku moje łóżko jest niewygodne i pełno tu pcheł! I... ten cały Raffael... Niby moja mama powiedziała, że jest moim tatą i zaopiekuje się mną, ale jest jakiś taki...Dziwny. Jakby w ogóle nie chciał bym tu była. - Wyglądała na rozgoryczoną mówiąc te słowa.
Zamrugałam zaskoczona. Raffael? "Jakby jej tu nie chciał"?
- Posłuchaj, mała... Znam Raffaela od niedawna, ale z wielu opresji mnie już wyratował i dba o swoich. Więc o część swojej rodziny też na pewno będzie. To nie jest typ egoisty, uwierz mi. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie wiem. Może dlatego, że w ogóle go nie znam. Brakuje mi mamy. Brakuje mi mojego domu... Myślisz, że Raffael mógłby rzucić to miejsce dla mnie i wrócić ze mną do Korron-Thum, do mojego domu? W końcu mama przepisała go jemu w spadku.
Zagryzłam lekko policzek od środka. Cholera... Nie mi o tym decydować, ni oceniać. Wydałam z siebie długie westchnienie.
- Nie wiem, Vero, po prostu nie wiem. To dorosły człowiek, który już się ustawił. Tak samo jak ty go długo nie znasz, on ciebie też nie. A dla osób, które tak mało się zna trudno porzucić cały dorobek życia...- Dziewczynka naburmuszyła się trochę słysząc moje słowa.
- Wiedziałam, że mnie nie kocha. - Zwiesiła głowę. - Co to w ogóle za miejsce? Czemu wczoraj szłam przez kanały? - zapytała.
Zmarszczyłam brwi.
- Gdyby cię nie kochał, to pozostawiłby cię samą w Korron-Thum, nie przyjechałby. Wiesz, ile masz szczęścia? - Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Musiałam się upomnieć w duchu, że dziewczynka dopiero co straciła matkę, więc... Pewnie jest podłamana i jej trudno. Ale jest wiele dzieci o podobnej sytuacji, a kończą na ulicy, więc powinna być Rafie wdzięczna, że ją zabrał. - Jeżeli chcesz wiedzieć co to za miejsce, to musisz porozmawiać z ojcem, albo z Ericiem.
- Tego Erica nie lubię! Patrzy na mnie jak pedofil... - Wzruszyła ramionami. - A Raffael też jest jakiś dziwny. Boję się całego tego miejsca. Ty chyba jedyna jesteś tu normalna. - Uśmiechnęła się krzywo.
- "Normalność" to pojęcie względne, Vero, naprawdę. - Odwzajemniłam mały uśmieszek. - Na najbliższym "treningu"... - wypowiedziałam to słowo, jakbym przełknęła truciznę. - ... Zapytamy się Eric’a razem co to za miejsce, dobrze? Pokażę ci też gdzie mam pokój w razie jakbyś chciała jeszcze pogadać.
- Dziękuję. - Skinęła głową. - Masz tutaj jakieś przyjaciółki, czy też jesteś sama? - zapytała ze łzami w oczach. - Ja...teraz czuję taką niesamowitą pustkę. Chciałabym się przytulić do mojej mamy, porozmawiać z nią, powiedzieć jej o... - Tak niespodziewanie umilkła nie mogąc przełknąć słów, po czym wybuchła gromkim płaczem. Chwile zajęło jej zbieranie się w sobie. - Przepraszam, po prostu nie mogę się z tym pogodzić. Strasznie mi ciężko...
Spojrzałam na nią nie tyle ze współczuciem, co zrozumieniem.
- Wiem, widzę. Powinnaś teraz skupić się na odpoczynku i zaaklimatyzowaniu tutaj. Jak będziesz czegoś potrzebowała, albo chciała pogadać, to zawsze znajdę czas. Za dużo sama nie wychodzę z mojej kwatery, ale znam tu garstkę osób, którym chyba można zaufać... Ale czy są normalni... - Uśmiechnęłam się zagadkowo podając jej czystą chusteczkę. Dziewczynka otarła oczy i podziękowała mi skinięciem głowy.
- Jestem trochę zmęczona. Aha, Eric kazał powiedzieć, żebyś przyszła do niego, jak już ze mną trochę porozmawiasz... Nie wiem po co.
Zamrugałam zaskoczona.
- Skoro tak chciał... - mruknęłam, wstając od stolika. - Jesteś pewna, że dasz sobie radę, czy najpierw cię oprowadzić po miejscach, które znam ja i coś zjemy? - zapytałam. Eric idzie na drugie miejsce w takiej sytuacji. Jak mam się bawić w niańkę, to chyba tak powinnam poukładać priorytety, tak?
- Trochę się prześpię, możesz po mnie przyjść jak od niego wrócisz... - Uśmiechnęła się lekko.
Skinęłam jej głową, pożegnałam się i wyszłam z pokoju widząc, że układa się na łóżku do snu.
Zamykając za sobą drzwi, westchnęłam cicho. Zostałam wrobiona w rolę opiekunki, mam uczyć młodą podstawowych czynności, a na dodatek będę zmuszona ćwiczyć walkę orężem... Ja się do swojego życia nie nadaję, za dużo w nim nowości.

CDN

Od Kim c.d. Godreth'a

Przyglądałam mu się uważnie. Byłam zdumiona jak okrutny i finezyjny może być ten człowiek.
Po wykonanej "robocie" spojrzał na mnie. Czekał aż ja wykonam jakiś ruch.
Ostrzem noża odcięłam mu całą dłoń. Chłopak zalał się krwią, a okolica wypełniła się przeraźliwym krzykiem bólu. Dzieciak nie miał jak się ruszyć. Kolejnym ruchem powoli zaczęłam rozcinać mu brzuch w okolicy pasa. Po czym zaczęłam jechać w kierunku płuc. Krzyk przeplatał się z prośbami zakończenia jego bólu i nie zabijania go. Cala byłam we krwi i jego wnętrznościach. Spojrzałam prosto w oczy chłopaka.
-Od Twoich wrzasków zaczyna bolec mnie głowa- powiedziałam sennym głosem.
Po czym podniosłam rękę z bronią nad jego głową i puściłam ostrze prosto miedzy jego oczy. Jak nigdy moja broń mnie nie zawiodła. Wbiła się precyzyjnie i głęboko.
Podnosząc się znad zwłok wyciągnęłam nóż i spojrzałam na Godreth'a.
-Mała i niepozorna- skwitowałam.
Może mój mord nie był wyrafinowany, ale tak zostałam nauczona.

(Godreth?)

Od Izzabelle- Misja ,,Gniazdo dzikich bestii" cz.2

Wbiłam sztylet w bok abonita, a ona ryknęła. Puściłam ją tą ręką, którą się trzymałam. Rozprułam ją zjeżdżając po jej boku. Spadłam na śnieg, byłam cała pokryta krwią zwierzęcia. Samica zaczęła się wykrwawiać. Niemal zapomniałam o jej młodym, biegnącym prosto na mnie. Wyciągnęłam rękę z lepkim sztyletem przed siebie. Zwierzę się na nie nadziało, upadło i przygniotło mi nogi. Położyłam się. Miałam dosyć. Leżałem między dwoma trupami. Było mi strasznie gorąco. Wygrzebałam się z pod zwierza i pokuśtykałam do swojego wierzchowca. Zajęło mi to wiele czasu. Skręciłam kostkę, ale mimo wszystko warto było. W drodze powrotnej mocno trzymałam się konia. Zasnęłam na jego grzbiecie. Obudziła mnie Ana. Dziewczyna trzymała w ręce wodze mojego konia.
-Wyglądasz okropnie - powiedziała.
-Mi też miło cię widzieć - odparłam ironicznie.
-Nic ci nie jest? - zapytała jakby się o mnie w ogóle troszczyła.
-Skręciłam kostkę, jestem pokryta krwią abonitów i lepie się - mruknęłam schodząc z konia i jęknęłam, kiedy moja boląca stopa dotknęła podłoża.
-Poczekaj tu, zaprowadzę klacz do stajni. Powinnaś się umyć zanim pójdziesz do Jevryk'a. Powinnam go ochrzanić.
-Daj spokój Ana - mruknęłam, a ona poszła marudząc pod nosem. Oczywiście nie stałam tam bezczynnie tylko pokuśtykałam do dowódcy.
Nawet nie pukałam, po prostu weszłam. Jevryk zrobił przerażoną minę, wydawało mi się, że zaraz dostanie zawału. Był jeszcze bardziej blady niż zwykle. Zapewne wyglądałam okropnie, i jeszcze ta moja złowroga mina.
-Hej tato - przerwałam milczenie.
-Izzy - jęknął.
-Tak, wiem. Było trochę rozlewu krwi.
-Co?
-Ale nie mojej. – Uśmiechnęłam się lekko.
-Idź się umyć i mi opowiesz jak ci poszło - powiedział.
-Jasne - wyszłam. Cieszyłam się, że już po wszystkim... Następnym razem wezmę coś bardziej krwawego.

Od Argony- ,,Senne mary"

Słyszałam jak drzwi celi zamykają się i dziewczyna wychodzi z lochów.
- Do widzenia... - odpowiedziałam, choć nikt już nie mógł mnie usłyszeć.
Byłam sama w ciemnej celi. W bazie Białych. Wśród wrogów... mimo to czułam się bezpiecznie w moim małym światku. Czułam się bezpiecznie. Bezpieczniej niż w jednym z zamków Czarnych. Tam ściany miały oczy, a kolumny uszy. Skuliłam się wygodnie na drewnianej pryczy. Twarda deska przypominała mi moje dzieciństwo... Zapadłam w spokojny sen.
"Drzwi otwierają się i do środka wchodzi około 30-letni mężczyzna o bladej twarzy i czarnych włosach. Podnoszę się do pozycji siedzącej i patrzę na niego z przestrachem. Stoi na środku celi i patrzy na mnie zimnym wzrokiem. Kulę się lekko pod tym spojrzeniem. Jest straszny.
- Jak ci na imię? - jego słowa są jak zimne ostrze przecinające powietrze.
- Argona Ryuketsu... P-p-panie... - odpowiadam przestraszona, nieco się jąkając.
Mężczyzna podchodzi do mnie i chwyta za podbródek. Spogląda w moje oczy. Moje CZERWONE oczy. Marszczy brwi.
- Jak powstało takie diabelstwo jak ty - mruczy do siebie.
Czuję zimne macki wdzierające się przez moje oczy do duszy. Jego świadomość w mojej. Nie mogę się nawet bronić...
Niespodziewanie wpływ słabnie... Mężczyzna cofa się z zdziwieniem, na pograniczu lęku. Ta reakcja bardzo mnie dziwi. Z zaciekawieniem pochylam główkę na bok. Na twarz mężczyzny znów powracają pozory obojętności. Podchodzi do mnie i siada na sąsiedniej pryczy.
- No dobrze, zacznijmy od początku... - mówi już łagodniejszym tonem. - Nazywam się Mercer Runthar. Pomogę ci. To co wydarzyło się w twojej wiosce już się nie powtórzy.
- Tak, panie - mówię przestając się trząść.
- Ale musisz przysiąc mi posłuszeństwo - jego głos staje się trochę bardziej surowy.
- Tak, panie - przytakuje z małym entuzjazmem. - Będę ci posłuszna!
Przez chwilę milczy myśląc nad czymś. Po czym... uśmiecha się! Bardzo słabo, ledwie zauważalnie, ale jednak!
- Wkrótce wrócę, by nauczyć cię kontroli..."
Sceneria się zmieniła.
"Jestem na małej polance w lesie. Mercer  jest ze mną sam. Coś mi tłumaczy, ale nie rozumiem słów. Staram się robić co karze, próbuję przybrać formę cienia, ale nie potrafię. W oczach mężczyzny widzę złość i rozczarowanie. Staram się bardziej, ale to nie pomaga. Jego zimne oczy, zimne zielone oczy śledzą każdy mój ruch. Karcą mnie. Mobilizuję wszystkie swoje siły. Moje ciało się rozmywa. Tylko na moment, sekundę może dwie... ale to wystarczyło. Teraz zielone oczy wyrażają pochwałę, choć usta mówią tylko <Ćwicz dalej...>"
Znów przeskok. Kolejne miejsce:
"Stara kaplica. Jestem sama. Podchodzę do czystego ołtarza, na którym leży biały obrus. Przez kolorowe witraże do środka wpadają jasne promienie słoneczne. To miejsce jest takie piękne! Tanecznym krokiem zaczynam krążyć pomiędzy ławkami. Słyszę zgrzyt otwieranych drzwi. Staje w nich Mercer. Jego oczy się uśmiechają, choć wyraz twarzy pozostaje niewzruszony. Staję i z uśmiechem krzyczę.
- To miejsce jest takie piękne, panie!
Mężczyzna idzie w moim kierunku. Jest coraz bliżej... I coraz mniej przypomina mojego pana. Zmienia się, rozpływa w cień. Jego zimne, zielone oczy zmieniają się w złote płomienie..."
Znów byłam w celi. Zamek zgrzytnął i do środka wszedł jakiś mężczyzna.
- Mercer, to było straszne. - Skuliłam się nie patrząc na przybysza. - Znów mi się śniło, że jesteś potworem, że jesteś cieniem... To było okropne...
- Mercer jest potworem - warknęła postać w wejściu.
Dopiero teraz dostrzegłam, że nie jest to Przywódca Czarnych. Drgnęłam i usiadłam prosto z kpiną na twarzy. Znów ubrałam moją maskę...
- Zabierasz mnie na przesłuchanie?

CDN

piątek, 14 marca 2014

Od Tonili c.d. Argony

Wściekłość burzyła moją krew. Dosłownie czułam, jak żyły i tętnice płoną mi ogniem. Zachowałam jednak spokój. Nie dam się byle Czarnej wyprowadzić z równowagi.
-Nie mówią, że jest im źle, bo się boją. Terroryzujecie ich, zastraszacie. I… skoro nienawidzisz Mercera, to dlaczego mu służysz? Czy to nie jest bezsensowne? –zapytałam.
Nie wiem czemu, ale odnosiłam wrażenie, że Argona jest zagubiona i swoje błądzenie kryje pod maską wyrachowania i nieprzystępności. Nietypowa osoba.
Argona odwróciła się do mnie lekko i posłała nieprzyjemne, puste spojrzenie. Milczała chwilę jakby zastanawiała się co powiedzieć. W końcu złączyła kształtne wargi i odwróciła się do mnie plecami. Mimo iż czekałam chwilę nic nie powiedziała. Westchnęłam w końcu cicho i wyszłam z celi zamykając za sobą drzwi do niej.
-Do widzenia… Mam nadzieję-mruknęłam, ale chyba niezbyt szczerze.
Czekałam chwilę pod drzwiami, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Zwiesiłam głowę i nieco przybita oddaliłam się.
Po drodze napotkałam Lichuna, który stał w progu lochów.
-Pogadałyście sobie?-zapytał, unosząc brew do góry.
-Czemu mnie zostawiłeś?-rzuciłam niezadowolona.
-Działała mi na nerwy. Chodź, dostaniesz przesyłkę, odpoczniesz i będziesz mogła wracać do siebie.
Skinęłam mu głową.
-Praca posłańca jest… niezwykle męcząca-stwierdziłam.
-To fakt. Ciągle w drodze, niebezpieczeństwie. Mamy tutaj gościa, który ma blisko czterdzieści lat, a posłańcem jest od piętnastego roku życia. Chodzi jak kaczka i ma krzywe nogi od ciągłego siedzenia w siodle-mruknął pod nosem.
Skrzywiłam się lekko.
Zaprowadził mnie do dużego pomieszczenia, którego ściany zasłaniały regały pełne ksiąg, stoły, półki i biurka. Przy stole alchemicznym stał młody mężczyzna, który wyglądał jakby od dawien dawna, bez przerwy był pod wpływem jakichś środków odurzających. Oczy miał błędne z rozszerzonymi źrenicami, przydługie włosy opadały mu na twarz, a skołtuniona, zaniedbana broda zdawała się być pełna jakiegoś robactwa. Przykrótkie szaty z wyliniałym, bobrowym kołnierzem były połatane, zaplamiona i wyżarte w kilku miejscach.
-Prazkhak-odezwał się Lichun.-Masz te zioła?
Alchemik odwrócił się w naszym kierunku i zmierzył mnie wzrokiem. Wyszczerzył w uśmiechu pożółkłe, wyszczerbione zęby, które postarzały strasznie jego dość młodą twarz.
-Oczywiście, mam, mam.-Chwycił sakwę, która wypakowana była kilkoma woreczkami pełnymi jakichś chwastów, ziółek i kto wie czym jeszcze.
-Proszę, Panienko-powiedział, podając mi przesyłkę.
-Dziękuję.-Uśmiechnęłam się nieco krzywo. Chyba miał nierówno pod sufitem. Sama nie wiem.
-A teraz… pozwólcie, że wrócę do pracy-mruknął, stając się w momencie chłodny i nieprzyjemny. Wrócił do stołu alchemicznego.
Odwróciłam się na pięcie i radem z rudym towarzyszem wyszłam na główny korytarz. Nie skomentował nijak wizyty u alchemika.
-A teraz… Zaprowadzę Cię do twojego pokoju, a potem przyniosę Ci coś do jedzenia. Zjesz, kimniesz się trochę i będziesz mogła zawieźć Elegii te ziółka.
-Dzięki-rzuciłam krótko.
Odprowadził mnie do niedużego, skromnego pomieszczenia. Całość wykonana była z kamienia i elementów drewna. Łóżko, kufer, miska z wodą. U nas jest podobnie. Obmyłam ręce w wodzie, trochę odpoczęłam, a potem wrócił nowy znajomy. Postawił przede mną drewniany talerz ze skromnym, ale świeżym posiłkiem. Podziękowałam, pożegnałam się, zjadłam szybko i uderzyłam w głęboki, spokojny sen.

czwartek, 13 marca 2014

Od Argony c.d. Tonili

- Moment, moment. -Uniosłam rękę otwierając jedno oko i patrząc na Białą z łukiem. - Jeśli zadaje się pytania ładnie jest się najpierw przedstawić. A, możesz usiąść. Czuj się jak u siebie w domu!
Widziałam wahanie w oczach dziewczyny. Nie ufała mi, to dobrze o niej świadczy.
- Jak już wspomniałam nie mam zamiaru robić nic, póki nie dowiem się o co chodzi tym ludziom - powtórzyłam znów zamykając oko. - Gdybym coś ci zrobiła z miejsca by mnie zabili i gra by się skończyła.
Po cichym skrzypnięciu wywnioskowałam, że Biała siadła na przeciwległej pryczy.
- Nazywam się Tonila, czy teraz odpowiesz na moje pytania? - Pod maską uprzejmego tonu kryło się rozgoryczenie i niechęć
- Jestem Argona Ryuketsu - odpowiedziałam na jej wcześniejsze pytanie. - Zabiłam więcej waszych niż potrafiłabym zliczyć, ale nie żałuję tego. Wojna działa w dwie strony. Wy jako pierwsi wymordowaliście naszych i zesłaliście na banicję. Żyliście spokojnie, do czasu aż urośliśmy w siłę i wymordowaliśmy was. I teraz wy chcecie odwetu. Historia zatacza koło.
Pomyślałam o ostatnich słowach ojca: "Wojny ustaną dopiero, gdy ostatni człowiek zginie".
- A co to ma do rzeczy? - Toni nie wyglądała na usatysfakcjonowaną moją odpowiedzią.
- Udowadniam, że ty też jesteś bestią. - W moich słowach nie było żadnych uczuć. - Co również znaczy, że równie dobrze możesz siebie zapytać "Czy ci się podoba".
- Nie jestem bestią! - warknęła tracąc pozory uprzejmości. - My się bronimy, pragniemy pokoju! To wy narzucacie jarzmo ludziom!
- Ale przynajmniej żyją. - Nie czułam nic, moje serce było kamieniem. - Możesz iść do nich, na ulicę i zapytać jak im się żyje. Odpowiedzą, że nie widzą wyraźnej różnicy poza wzmożonymi atakami "bandytów" i regularnymi patrolami wojsk.
Dziewczyna zacisnęła pięści.
- Ale ciebie na pewno nie interesuje bredzenie jakiegoś plugawego Czarnego. - Zmieniłam temat, by nie prowokować jej dalej. - A jeśli chodzi o starego Mercera to nienawidzę go bardziej niż ty.

(Toni?)

Od Mishelle- Misja ,,Zaginiony władca" cz.3

Po długiej wędrówce dotarłam do cmentarza. Tego samego gdzie znalazłam wczoraj władcę-cel. W prawej dłoni miałam mój nóż, na którego trzonie miałam zaciśnięte palce niemal do bólu. Powoli i po cichu weszłam do imponującej chatki. Nie była jak większość takich chat - niezadbana ruina, która skrzypiała pod stopą przy każdym kroku. Nie... Tu było widać, że ktoś mieszka, dba o to i się stara aby zachowało się jak najdalej od ludzi. Podłoga była z drewnianych belek, ściany tak jak podejrzewałam - czerwona cegła, a między nimi chyba błoto albo glina. Mały korytarzy prowadził do wielkiego pokoju. Było tam pełno zwojów. Uśmiechnęłam się i wzięłam jeden. Rozwinęłam i przeżyłam szok. Puste, niezapisane strony. Sprawdziłam wszystko w gorączkowym tempie. To samo. Jednak przez przypadek zobaczyłam małą wypukłość w podłożu pod skórą z dzika. Odrzuciłam skórę i zobaczyłam klapę. Uśmiechnęłam się i wsunęłam do środka nogi. Zobaczyłam następne zwoje. Schludnie poukładane, zwinięte złotawymi wstęgami. Zaśmiałam się i pokręciłam rozbawiona głową.
- Naiwny starzec - wymamrotałam pod nosem i sięgnęłam po jeden ze zwojów.
Rozwinęłam go z czystą satysfakcją i zrozumiałam, że to są największe tajemnice Białych. Z szerokim uśmiechem chciałam sięgnąć po kolejny, gdy w domu rozległo się chrząknięcie. Zamarłam i podniosłam głowę. W drzwiach stał staruszek. Nie przybrał formy - jeszcze.
- Szukasz czegoś? - Zakpił.
- Możliwe - wymamrotałam.
- Przychodząc tu, to chyba jedynie śmierci - mruknął i rzucił się w moją stronę.
Poderwałam się na równe nogi i strąciłam szklankę z wodą, która rozlała się po drewnianej podłodze.
- Nie dość, że szperasz mi w domu, to jeszcze brudzisz? - fuknął.
- Już sprzątam - obiecałam z zadziornym uśmiechem.
Z wody zrobiły się małe sopelki przypominające długie i ostre igły, które jak jeden mąż ruszyły na staruszka. Ten zasłonił się jakimś talerzem i parsknął śmiechem.
- Czyli działasz sama?
- A z kim niby miałabym działać? - warknęłam.
- Nie myślałem, że takie chuchro może panować nad lodem.
- Niby czemu? - warknęłam nagle ogarnięta furią.
- Bo lód należy do potęgi - oznajmił szepcząc.
Jego głos zawisł w powietrzu razem ze słowami i ukrytą kpiną. Poczułam chłód na swojej skórze. Palce zaczęły mnie mrowić z zimna, a stopy przywarły do ziemi. Amidar przyglądał mi się z zaciekawieniem i jednocześnie z... Satysfakcją? Dumą? Inspiracją? Sama nie wiedziałam. Wydawało mi się, jakby patrzył na wymarły gatunek zwierzęcia, albo na pierwsze stworzenie, które odkrył. Moją całą skórę pokrył szron, a potem lód, który zaczął pękać w niektórych miejscach tworząc skomplikowane i zawiłe tatuaże. Po chwili moje ubranie zastąpiła suknia z lodu, wysokie kozaki i kaptur, który zasłonił moją lodowatą twarz. Mężczyzna przyglądał mi się z zachwytem.
- Nie wiedziałem, że wciąż istnieją te Formy - wyszeptał oczarowany.
- Szkoda, że dowiadujesz się tak późno, co? - Mój głos niemal zagrzmiał, a oddech było widać jak obłok pary.
Zaśmiał się jedynie.
- Wydawało mi się, że jeden z płatnych zabójców ma taką Formę i... - urwał.
Skłoniłam mu się z kpiącym uśmieszkiem.
- Do usług - oznajmiłam sucho i ruszyłam w jego stronę. Z rękawiczki 'wyrósł' długi pręt z lodu. Chwyciłam go i natarłam na mężczyznę. Odskoczył do tyłu i gdy wyszedł tylko z domu usiłował przyjąć Formę.
- Jak to się stało, że wpierw mordowałaś dla Białych, a teraz mordujesz ich? - zainteresował się.
- Zmiana frontu, te sprawy - oznajmiłam kłamiąc jak z nut.
- A tak na prawdę? - zainteresował się wycofując powoli w las tyłem.
- Kilka istotnych szczegółów z życia - oznajmiłam.
Zacisnęłam palce na gładkim lodzie i nadepnęłam na coś, co trzasnęło głośno pod moją nogą. Jego łuk. Uśmiechnęłam się do niego i cisnęłam prętem, który w locie zamienił się w oszczep. Amidar zmienił szybko Formę i zrobił zgrabny unik.
- Czyżby rodzinka zalazła za skórę? - zakpił.
Zacisnęłam zęby. Nawet nie wiedział, że ma rację. Cisnęłam w niego kolejnym oszczepem. Tym razem przeszył na wylot jego ramię. Spojrzał na ranę, a potem na mnie. Nim się obejrzałam, coś w rodzaju błyskawicy trafiło kilka milimetrów od moich stóp. Odskoczyłam jak oparzona i spojrzałam na niego z nienawiścią w oczach.

CDN

Od Godreth'a c.d. Kim

Wpatrywałem się nieustępliwie w przerażoną twarz powalonego chłopaka. Miał może 17 lat. Wysoki, chudy, pryszczaty z krótkimi, przetłuszczonymi włosami. Poczułem smród jego moczu. Zlał się w gacie. Głupi. Żółta ciecz mieszała się z wodą na ziemi.
-Warto było, chłoptasiu?-zapytałem. Perfidnie naplułem mu na kępę skołtunionych włosów.
Młodzik szarpnął się, ale na nic mu to. Wbiłem mu mocniej kolano w kręgosłup.
-I co ja mam z Tobą zrobić?-Uniosłem do góry jedną brew i poklepałem go lekko po policzku.
Unieruchomiony chłopak spojrzał na mnie i zaraz, jak małe dziecko, kuląc głowę, cichym, szczególnym głosem powiedział:
-Nie zabijaj mnie…
Mimo iż w duchu śmiałem się do rozpuku zachowałem powagę. Chwyciłem jedno z jego uszu i sprawnym ruchem odciąłem je od reszty głowy rzucając do rynsztoku. Zdał sobie sprawę co się właśnie stało, a z jego gardła wydobył się rozpaczliwy, przenikliwy krzyk.
-Mam nadzieję, że będzie Ci łatwiej, gdy nie będziesz słyszeć żałosnych głupstw, jakie wypowiadasz-mruknąłem, chwytając drugą małżowinę.
Wrzeszczał w niebogłosy, ale nic mu to nie dało. Drugie ucho zostało rzucone w to samo miejsce co wcześniej uprzednie. Krew tryskała z ran. Czułem na sobie przerażone spojrzenie jeńca Kim i jej samej. Chwyciłem go za włosy i odgiąłem mu głowę, a potem zarżnąłem jak świnię. Krew bryznęła na wilgotne podłoże i popłynęła z jego ust. Oczy zaszły mu mgłą, a głowa uderzyła głucho o kamień.
Zszedłem z niego i gestem pospieszyłem Czarną, mając nadzieję, że jej brutalność zapewni mi trochę rozrywki. O ile była brutalna…

<Kim?>

Od Tonili c.d. Argony

Zmierzyłam dziewczynę wzrokiem. Była… nawet ładna. Można powiedzieć, że stanowiła uosobienie mojego wyobrażenia o Czarnych. Wysoka, smukła, blada z długimi, czarnymi jak smoła włosami. Dumna, arogancka, wredna… Poczułam niechęć. W sumie nie wiedziałam czemu Lichun zostawił mnie tu samą razem z kobietą. Czułam się niepewnie. Poczucie zagrożenia kazało mi odwrócić się na pięcie i odejść zamykając za sobą drzwi celi, ale ciekawość i godność nie pozwoliła. Dotarło do mnie, że nazwała mnie ,,dziwką Lichuna”. Że co proszę?
-Wydaje mi się, że będzie tak poruszające i zajmujące, że nie będziesz miała możliwości zaśnięcia-powiedziałam, opuszczając łuk i strzałę. –A nawet jeśli, to członkowie tego Oddziału pomogą Ci się obudzić.-Uśmiechnęłam się lekko.
Kobieta spojrzała na mnie nieprzyjemnym wzrokiem.
-Jak masz na imię?-zapytałam, zmuszając się na uprzejmy ton.-Wiesz, że najprawdopodobniej zostaniesz skazana na śmierć… Ilu naszych zabiłaś? Dlaczego służysz Mercerowi? Podoba Ci się bycie bestią?-wypytywałam rozgoryczona. Chyba nie miałam okazji jeszcze rozmawiać z Czarnym w ten sposób. A ona… wyglądała na osobę, która nienawidziła wszystkiego.

<Argona?>

Od Mishelle- Misja ,,Zaginiony władca" cz.2


Nim zdążyłam zakryć się lodem, staruszek mnie dostrzegł. W mgnieniu oka wypuścił serię strzał w moją stronę. Jedynie mniejsza część przedzierała się przed koronę drzew, za którą się ukryłam. Jednak mimo satysfakcji z dobrej kryjówki zrobiłam grubą tarczę z lodu. Gdy tylko strzały mu się skończyły odwrócił się do mnie tyłem i zapuścił w gąszcz. Bez namysłu zeskoczyłam z drzewa. Plecak nieprzyjemnie obił mi się o plecy. Skrzywiłam się i ruszyłam za mężczyzną. Przebiegając przez rzekę poślizgnęłam się. Zaklęłam pod nosem i gdy tylko złapałam równowagę ruszyłam pędem w dalszy pościg celu. Mężczyzna nie pasował do typowego opisu starca. Był wysoki i szczupły - fakt. Jednak coś w jego sylwetce wzbudzało jednocześnie podziw i przerażenie. Zacisnęłam zęby przypominając sobie kpinę Jariba, gdy chciałam to wziąć. Przyspieszyłam kroku. Nie mogłam pozwolić aby uważano mnie za tanią dziwkę, czy zbędnego skrytobójcę. Z wściekłością wyciągnęłam swój sztylet przyczepiony do łydki i zaczęłam torować sobie drogę, aby gałęzie nie uderzały ciągle w moją twarz jak dotąd. Postać Amidar'a majaczyła mi między drzewami. W pewnym momencie po prostu zniknął mi z oczu. Krzyknęłam w przypływie furii. Rzuciłam nożem przed ciebie. Ten po trzech metrach lotu, uderzył w coś z brzdękiem i upadł na ściółkę. Podeszłam podejrzliwie na nisko ugiętych kolanach i podniosłam swoją broń. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i poczułam chropowatą powierzchnię.
Skała - pomyślałam.
Zmarszczyłam brwi. Jednak to nie mogła być skała. Przeciągnęłam palcami po ścianie i dopiero po chwili zrozumiałam co to jest. Budynek z cegieł, na których zostały pięknie i misternie namalowane drzewa, aby zmylić niewiedzących prześladowców. Kucnęłam i przylegając ramieniem do ścian ruszyłam w prawo. Po chwili zatrzymałam się gwałtownie. Poczułam obecność białej magii. Wyjrzałam za róg i zaklęłam siarczyście na widok starszego mężczyzny na tle wielkiego cmentarzyska.


Z początku szeptał pojedyncze słowa. Jednak one układały się w zdania, wydawał się wibrować w powietrzu, a głos starca niemal huczał mi w uszach. Uniosłam dłonie i przycisnęłam je sobie do uszu. Po chwili zrozumiałam, że mężczyzna nie tylko przybiera swoją formę, co usiłuje ją wzmocnić. Zaklęłam ponownie i poderwałam się. Ruszyłam biegiem w kierunku rzeki. Przy niej najłatwiej mogłam się schować ze względu na wielki zasób wody. Poczułam jak trzęsie się ziemia. Odwróciłam się i zobaczyłam szybko przemierzającego w moją stronę władcę. Przyspieszyłam jedynie i gdy wybiegłam z lasu, wbiegłam do rzeki i skierowałam się w górę. Zrobiłam z wody swoją kopię. Woda stała się bardziej przejrzysta i zamarzła. W końcu przybrała mój idealny kształt razem z ciuchami i plecakiem. Ona jednak zbiegła w dół rzeki. Wybiegłam na brzeg i wciąż kierowałam się ku górze. Wspięłam się na kilka głazów, które były porośnięte mchem i zasłonięte krzewami. Nie wiem co to było ale na jego gałązkach były kolce. Podobne do dzikiej róży, jednak kolce grubsze i dłuższe. Zacisnęłam zęby i zrobiłam skorupę z lodu, która pokryła całą moją skórę łącznie z twarzą i włosami. Schowałam się za krzakami i odwróciłam aby widzieć dół rzeki. Zobaczyłam jak Biała Forma władcy wybiega z krzaków i podąża powolnym i niespiesznym krokiem za moją kopią. Wycelował w nią palce prawej dłoni, które zaczęły iskrzyć. Moje źrenice rozszerzyły się w zdumieniu. Po chwili jakby błyskawica uderzyła w plecy mojego sobowtóra. Rozległ się przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to tak naprawdę lód. Lód, z którego zrobiłam kopię teraz zaczął pękać, topić się i rozpływać tworząc nieprzyjemny dźwięk. Władca odwrócił się przodem do mnie i nie wiem jakim cudem, ale mnie dostrzegł. Zdusiłam w sobie przeraźliwy krzyk i poderwałam się wracając do dalszej ucieczki. W końcu wskoczyłam na drzewo, które wydawało mi się najwyższe i najgrubsze w okolicy. Wspięłam się możliwe najwyżej i otoczyłam lodem, abym nie mógł mnie nikt zobaczyć. Dziś byłam za słaba aby przybrać swoją formę ale jutro...
- Kto Cię nasłał? - warknął Amidar z dołu. - Kto musiał być takim idiotą aby wysyłać na mnie jakąś drobną kobiecinę? - zahuczał.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie miałam zamiaru nic powiedzieć.
[...] Po długiej i męczącej chwili odszedł pozostawiając mnie samą. Po zastanowieniu postanowiłam się przespać. Sen dobrze zrobi, a rano zjem sobie coś, co upoluję. Nie chciałam się narażać jedzeniem czegoś z jego zasadzek. Mógł dać truciznę na pułapki i mięso zwierzęcia tylko by mnie otruło. Jednak tego wolałam uniknąć.
[...] Obudziłam się równo ze słońcem. Zeszłam powoli i ostrożnie na dół i rozbiłam małe ognisko aby wysuszyć ciuchy. Przebrałam dół stroju na dosyć obcisłe długie spodnie w kolorze khaki. Obwiązałam krótki sznurek pod kostkami na materiale, aby żadne ohydne robactwo tam nie wpełzło. Wyciągnęłam czystą koszulkę i uśmiechnęłam się. Zrzuciłam podartą i brudną, a założyłam nową. Starą koszulę rozprułam i użyłam do pułapek, które rozstawiłam daleko od swojego obozowiska. Po obfitym śniadaniu, składającym się z zaledwie dwóch ryb i kilku jaj jakiś ptaków zarzuciłam plecak na ramiona i weszłam w gąszcz. Podążałam ścieżką białej magii do miejsca gdzie jest teraz mój cel...
CDN

środa, 12 marca 2014

Pory roku

Witajcie!

Żeby nie było nieścisłości wprowadziłyśmy na bloga pory roku. Aktualną porę roku znajdziecie w rubryce ,,Aktualności". Prosimy więc o stosowanie się do wyznaczonej pory w opisywaniu krajobrazów/pogody.

Pozdrawiamy!

wtorek, 11 marca 2014

Wpis fabularny-Aela i Eric

Chłód poranka przenikał na wskroś, las budził się do życia smagany promieniami wstającego słońca. Cicho było, spokojnie i nieco sennie. Słońce, chociaż  zima była już blisko, przygrzewało jeszcze niezgorzej-wisiało tuż nad linią horyzontu, za lasem, że drzewa i krzewy rzucały przed sobą cienie długie, jasne i chłodne.
Cisza zaległa między krzewami i koronami drzew, a upajające słodkość unosiła się w powietrzu, przymglonym kurzawą słoneczną. Na wysokim, blado niebieskim niebie leżały gdzieniegdzie bezładnie porozrzucane, postrzępione chmury.
Eric ocknął się z zamyślenia, gdy poczuł lekkie, ale stanowcze szturchnięcie. Aela skinęła mu lekko głową i ruszyła szybkim truchtem przez las. Można by powiedzieć, że wcale nie biegnie, a unosi się nad powierzchnią ściółki. Pod jej stopą nie trzasnęła żadna gałązka, żaden suchy liść nawet nie zaszeleścił. Mężczyzna popędził za nią, ale jego kroki w porównaniu z bezszelestnym stąpaniem łowczyni zdawały się być ciężkie i głośne. Wybrał się z nią na polowanie, by nieco się odstresować po ostatnich przeżyciach związanych z Raffaelem i jego córką. Zrównał się z nią, a gdy jej oliwkowe oczy wbiły się w puste, szare przestrzenie między drzewami przystanął i zaczął nasłuchiwać. Zdecydowanie nikt nie mógł się równać z Aelą w kunszcie łowieckim. Nałożyła lekką strzałę z żelaznym grotem na smukły, długi łuk i ponownie śmignęła przed siebie skręcając lekko na północ. Jej zawzięty wyraz twarzy, groźne, skupione spojrzenie i rozwiane włosy, w które wplotły się gdzieniegdzie zielone igły, nadawały jej wyglądu wygłodniałej, rządnej krwi, polującej wilczycy. Wiatr wiał tuż na nich, dzięki czemu zwierzyna nie była w stanie wyczuć ich zapachu. Wadera przystanęła przy linii drzew, będących krańcem lasu.
Przed borem rozciągała się duża, trawiasta polana. Lekki wietrzyk igrał między źdźbłami pociemniałych od słońca traw. Całość otaczały dwie odnogi lasu na kształt podkowy. Oczy Erica i łowczyni wbiły się w stado wypasających się, młodych, jasnobrązowych łani. Zwierzęta skubały rośliny podnosząc co pewien czas głowy do góry w celu wypatrzenia wroga. Nie zauważyły ich. Kobieta naciągnęła cięciwę, zmrużyła lewe oko, wypuściła z płuc powietrze i rozchyliła palce. Lotki strzały musnęły opuszki, a grot przeciął powietrze z przenikliwym świstem, by po ułamku sekundy przeszyć ciało ofiary. Zwierzęta w panice rzuciły się ku linii drzew. Zraniona sarna również, ale po chwili runęła na ziemię brocząc krwią. Elegia razem z Aelą ruszył w kierunku zdychającej ofiary. Wyciągnął nóż i poderżnął jej gardło, by zakończyć jej cierpienia. Wyrwał strzałę spomiędzy tkanek i podał ją Aeli, która włożyła ją z powrotem do kołczanu.
-Ładny strzał-pochwalił ją dowódca. Rana była w okolicach piersi łani.
-Dziękuję. Była źle ustawiona… Nie mogłam jej od razu zabić-powiedziała, wbijając spojrzenie w martwe, paciorkowate oczy łupu.
Eric zagwizdał przenikliwie i głośno. Aela również wykonała ten gest. Potem pochyliła się i chwyciła sarnę za nogi. Po chwili w ich kierunku nadbiegły dwa konie. Jabłkowita klacz Erica, a za nią łaciaty, młody ogierek Aeli. Kobieta poklepała go po szyi i przytwierdziła zdobycz za siodłem. Dosiadła wierzchowca pośpiesznie, bo Eric już na nią czekał. Obrócili konie i pokłusowali w kierunku powrotnym.

[…] Aela oddała sarnę w ręce tutejszego kucharza, który jak za każdym razem nie skąpił pochwał dotyczących jej kunsztu łowieckiego oraz wyglądu. Jego małe, cwane oczka zdawały się pożerać jej ciało. Pożegnała go cichym ,,do widzenia” i wyszła. Zgodnie z prośbą dowódcy zaraz po tym skierowała się do jego gabinetu. Wsunęła do środka zastając go przy misce z wodą. Obmywał się właśnie po polowaniu.
-Przepraszam…-mruknął, wycierając się pospiesznie. Naciągnął na siebie wypłowiałą, ale czystą koszulę.
-Nic nie szkodzi.-Kobieta uśmiechnęła się lekko.
Eric podszedł do biurka i sięgnął do szuflady. Wygrzebał z niej coś i zamknął ją pospiesznie jakby bojąc się, że kobieta przypadkiem odkryje tajemnice w niej ukryte.
-Mam dla Ciebie świetną misję. Myślę, że wykonasz ją z palcem w…-Ugryzł się w język.
Aela uśmiechnęła się lekko rozbawiona.
-Tak? A jaka?-zapytała zaciekawiona.
Elegia podał jej kartkę papieru zapisaną kanciastym, równym pismem Zerrima. Zaczęła czytać powoli, ale skutecznie. Nie umiała perfekcyjnie pisać, ani czytać, ale jakieś podstawy znała. Eric w tym czasie podszedł do stołu i nalał wina do dwóch kielichów. Nie czekając aż skończy czytać zaczął tłumaczyć.
-Zerrim odkrył siedzibę oficera Czarnych, który zwie się Beharion Thefares. Stacjonuje ze swoim komando w okolicach Aphariz. Jest ich tam może tuzin. Zabijesz go niepostrzeżenie i uciekniesz. Będą Cię tropić, ale jesteś najlepszym skrytobójcą w Marach. Dasz sobie radę.-Uśmiechnął się do niej ciepło i podał jej jeden z pucharów.
Aela skinęła mu głową i pociągnęła łyk smacznego, słodkiego trunku, którego niezwykle rzadko miała okazję smakować.
-Cieszę się, że mi ufasz-powiedziała i zbliżyła się do niego.
Osuszyła kielich do dna i postawiła do na stole. Spojrzała w oczy Elegii i położyła mu dłoń na ramieniu. Mężczyzna odstawił naczynie wypełnione jeszcze winem, a wtedy kobieta musnęła jego szyję swoimi delikatnymi, pełnymi, rumianymi wargami. Jej ręce spoczęły na jego karku, a usta przesunęły się ku kościom jarzmowym dowódcy, tylko po to by wpić się w jego kształtne, ciepłe wargi. Eric na początku poczuł zaskoczenie, stres i oszołomienie, które dosłownie go sparaliżowało. Nie wiedział co robić, więc uległ jej. Odruch i obawa przed odkryciem jego tajemnicy kazała mu odwzajemniać gesty.  Ich języki złączyły się w lubieżnym, gorącym pocałunku. Wadera widząc jego postawę rozkręciła się jeszcze bardziej. Nie przerywając namiętnego uścisku popchnęła go na sofę. Mężczyzna znalazł się pod nią z głową opartą o podłokietnik. Usiadła na nim okrakiem i ponowiła pocałunki pocierając kroczem o ukrytego za materiałem ubrań penisa dowódcy. Ponowiła pocałunki wyraźnie rozpalona. Burza jej kasztanowych włosów opadła na ramiona i buzię, a dusza płonęła z żądzy i miłości do Erica, któremu mogła wreszcie pokazać swoją miłość, a on zdawał się ją akceptować. Elegia wreszcie opanował szok. Jego ciało było spięte do granic możliwości z jakiejś dziwnej formy strachu i stresu. Nie miał pojęcia co robić. Aela nie może się zorientować, więc póki co trwał w tym okropnym stanie nie dając nic po sobie poznać. Wadera zaślepiona pożądaniem nawet nie zauważyła, że w jego oczach czai się niechęć. Rozpięła jego koszulę odsłaniając umięśniony, kształtny brzuch i pierś okrytą niezbyt gęstym, ciemnym włosem. Zdjęła z niego pasek i zsunęła spodnie ukazując jego zwiotczałe przyrodzenie. Musnęła je smukłymi, delikatnymi palcami. W tym momencie Eric nie wytrzymał i podwinął nogi odsuwając się od niej jak poparzony. Jego oddech był przyspieszony, a oczy wbite w nią z mieszanką przerażenia, szoku i niechęci. Kobieta wpatrywała się w pot na jego skroniach i wszystkie mięśnie spięte, jakby był gotowy do ucieczki w każdej chwili.
Na jej twarzy najpierw pojawiło się zaskoczenie, potem żal, a potem zażenowanie. Odsunęła się od niego siadając na brzegu sofy. Dowódca odwrócił wzrok z mieszanką strachu i wstydu na obliczu.
-Eric…? Coś nie tak?-zapytała cicho.
Mężczyzna naciągnął na siebie spodnie i podniósł się. Nie odpowiedział. Jego twarz poczerwieniała ze złości i wstydu.
-Czy ty…? Czy ty jesteś…?-wydukała nie wiedząc czy ma się śmiać czy płakać.
Elegia spojrzał na nią, a w jego oczach błysnęła ta dawna wyniosłość i duma. Zaśmiał się pustym, nieprzyjemnym tonem.
-Żartujesz sobie? Za kogo ty mnie masz?-zapytał z pogardą w głosie. Kobieta poczuła się jakby ktoś ją zdzielił w policzek.-Po prostu czuję się zobowiązany względem innej kobiety. Chcę być w porządku zarówno względem jej jak i Ciebie-skłamał gładko.
Aela poczuła się jak byle dziwka, mimo iż do niczego między nimi zobowiązującego nie doszło. On ma jakąś inną kobietę? A więc jej nadzieje były puste i dziecinne? Zerwała się z siedzenia i zwiesiła głowę. Nie była w stanie spojrzeć mu nawet w oczy.
-Ja… Przepraszam-rzuciła niemal z płaczem i pełna goryczy wybiegła z pokoju zostawiając go zupełnie samego. Opadł na sofę chowając twarz w dłoniach. Nie spodziewał się tego… Bał się, że kobieta zorientuje się, ale bardziej spokoju nie dawała mu świadomość, że okropnie ją zranił.