piątek, 7 marca 2014

Od Erthorana- Misja ,,Serce góry" cz.3

Ukazały się tam natomiast, jakby plamy atramentu. Powoli obraz stawał się wyraźniejszy, a plamy układały się w kontury. Ukazała się mym oczom góra, cokolwiek miało to znaczyć. Nim, jednak obraz stał się na tyle jasny, by był jednoznaczny, znów zamazał się całkowicie i nie mogłem się dowiedzieć o co chodziło. Na jego miejsce pojawił się napis. „Morloczy Ząb”. O cokolwiek chodziło jakoś nie za bardzo mogłem pojąć co ma ząb morloka do góry. Jeśli był w tym ukryty jakiś sens, to ja go nie dostrzegałem. Głowiłem się nad tym całą noc i, i tak nic nie wymyśliłem. Ta zagadka była dla mnie jakaś dziwna, tymczasem czasu miałem coraz mniej. Powoli, bowiem zbliżaliśmy się do Tserren-Vii.
Przy schodzeniu na stały ląd, zdałem sobie sprawę z tego, że wolałbym tego nie robić. Miałem poznać kolejne „mrowiska” ludzkie i jakoś ta myśl nie napawała mnie optymizmem. Nie miałem zamiaru choćby chwili dłużej przebywać w mieście. Nawet jeśli było małe w porównaniu tych, które znałem i w całości wybudowane z drewna. Chcąc jednak, czy nie musiałem zapytać o drogę. Informacja ta była mi w tej chwili być może najbardziej niezbędna.
Podróż do Gondkharu należała do dość przyjemnych, gdyż mogłem całkowicie odciąć się od ludzi i podróżować po leśnych ostępach. Przy okazji mogłem zapoznać się z dużo milszymi mi towarzyszami, jak chociażby jeden z jeleni, który pomógł mi tamtędy przejść. Las się różnił od tego, do jakiego przywykłem fakt, lecz też coś w sobie miał. Nie wiedziałem nigdy tak wielkiej ilości liści. Była to miła odmiana po całym życiu spędzonym wśród igieł. Liście zainteresowały mnie do tego stopnia, że dokładnie zacząłem je oglądać. Zupełnie nie przypominały igieł, a jednak spełniały tę samą funkcję. Byłem tym tak zdumiony, że zupełnie zapomniałem o mapie. Możliwe, że gdyby nie szybkie opuszczenie tego kraju, zupełnie bym przestał myśleć o tym po co tam byłem.
Można powiedzieć, ze w górach znów powróciłem do kraju igieł. Wszędzie były świerki, dosłownie wszędzie. Nawet ludzie wokoło domów mieli ich mnóstwo. Nie wiedziałem zupełnie czego tam szukam. Nie miałem ochoty rozmawiać z ludźmi, a tym bardziej zatrzymywać się w większym mieście, Musiałem jednak spróbować dowiedzieć się czegokolwiek. Na rozstajach, kiedy zupełnie nie wiedziałem, w którą stronę zrobić krok, spotkałem jakiegoś chłopa, ciągnącego za sobą mocno wychudzoną szkapę i niosącego na plecach worek. Nie zwróciłbym zapewne na niego uwagi, gdyby nie śpiewał dość prostej rymowanki, w której cały czas pojawiały się słowa: „Pod Morloczym Zębem […]” i wyraźnego zainteresowania jego szkapy moją osobą. Zwierzęta czasem są chyba mądrzejsze od ludzi, a ta klacz jakby coś czuła. Ciemne oczy spojrzały w moją stronę. Dziwna sprawa, że to może wywołać u człowieka tak ciekawe uczucia i serię obrazów układających się w słowa. Już wiedziałem dokąd iść. Jej właściciel pociągnął ją w prawo i zaraz stracili się z mych oczu. Ja tymczasem zgodnie z przekazem jej impulsów mentalnych, ruszyłem w lewo. Droga wiodła przez dolinę. Po dwóch stronach rozciągały się prawie pionowe ściany skał. Ścieżka wglądała na często używaną, być może więc była dość bezpieczna, choć zawsze mogłem przemienić się w coś, co znacznie uprościłoby podróż. Niedługo potem zacząłem na drodze spotykać coraz więcej ludzi. Zacząłem mieć wrażenie, że zbliżam się do jakiejś osady i na swoja własne nieszczęście się nie myliłem.
Cała droga była zatłoczona tak, że ledwo dało się przejść. Minęło trochę czasu nim udało mnie się dostać do wioski. Osada ta z budynkami wykonanymi z bali drewna, łączonych na jaskółczy ogon, podpieranych kamieniami i pokrytych gontem, okazała się na szczęście jedynie niewielką wioską, a jedynym powodem śpieszenia w dół zbocza był co tygodniowy targ w jednym z pobliskich miasteczek, jak udało mnie się wywnioskować z rozmowy dwóch rolników. Podszedłem następnie do jednego z nic, a zapytany o Morloczy Ząb odrzekł:
-A no, to ta skała, o tom –i wskazał ręką na skałę znajdującą się kawałek dalej na urwisku. Następnie odszedł i spojrzał na mnie podejrzliwie, jakoś mu się nie dziwiłem.
Za wioską ścieżka gwałtownie zaczęła się zwężać. Ciężko było po niej iść mając świadomość, że przy jednym nieumiejętnym kroku, skała może się oberwać. Wokoło rozciągały się pastwiska dla owiec, zadziwiło mnie to. Nie dość, że ludzie mieszkali na tym urwisku, to jeszcze były tutaj ich pola i pastwiska, jakby zupełnie się nie obawiali gór.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz