poniedziałek, 3 marca 2014

Wpis fabularny- Raffael i Verosfella

Słońce chyliło się ku zachodowi, suchy, ciepły wiatr wiał ze wschodu wzbijając w powietrze pył, kurz i piach. Promienie słońca oświetlały twarze zebranych ludzi, barwiąc ich skórę na pomarańczowy kolor. Żałosny skowyt zefiru zdawał się być histerycznym płaczem wszystkich, zebranych tutaj żałobników.
Raffael stał ze zwieszoną głową obok niewysokiej, długowłosej dziewczynki, która szlochała cicho, ocierając łzy białą chusteczką. Wielkimi, smutnymi oczyma wpatrywała się w ciało jej matki owinięte białym płótnem, które zostało spuszczone do dołu wykopanego w suchej, twardej korron-thumskiej ziemi. Zebrani smutną pieśnią i wrzucanymi do dołu kwiatami pożegnali Ellenę, która miała odejść na zawsze do Królestwa Stwórcy. Pozbawione matki dziewczę podeszło do wykopu i spojrzało w dół. Z jej policzka skapnęła pojedyncza łza, która była wielka, mętna i ciężka, jakby wcale nie była kroplą wody, a kamieniem wyrzuconym prosto z głębin jej rozgoryczonej duszy. Z jej dłoni wypadł piękny, rozwinięty bladoróżowy kwiat magnolii, który spoczął w okolicach piersi jej matki. Odwróciła się i wróciła do Raffaela.
Kilku mężczyzn poczęło zasypywać grób. Dziewczynka nie wytrzymała i wybuchła gromkim, żałosnym, przejmującym płaczem, wtulając buzię w bok Raffaela. Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu i wplótł palce w jej włosy, nie wypowiadając ani słowa.
Żałobnicy po chwili milczenia, w towarzystwie odgłosu gród ziemi lecących w dół, zaczęli z wolna recytować słowa przykre, tragiczne i beznadziejne:
,,W mogile swej zimnej, ciemnej i głuchej; leży i nigdy jej duszy
Żadne już światło nie zbudzi, nie wzruszy… ‘’

[…] Spakował dziecku trochę ubrań, najpotrzebniejsze rzeczy i parę pamiątek po matce. Zabrał najcenniejsze przedmioty z domu, by nie skradziono ich i ruszył do pięknych, zdobionych schodów.  Zszedł na dół, zamknął drzwi i podszedł do śmigłego, gniadego wierzchowca, który drobił zhasany, spocony i zakurzony, z żółtą pianą toczącą się spod warg. Parskał, wyraźnie zmęczony upałem i zaduchem. Przymocował torby do boków ogiera, posadził na jego grzbiecie dziewczynkę i usiadł w siodle tuż za nią. Mała chwyciła się dłońmi łęku siodła nieco wystraszona. Objął ją ramieniem i pogalopował w kierunku wschodnim, do portu w Beggherin. Cała podróż nie trwała długo, gdyż przystań ta była dość blisko. W mieście portowym wsiedli na okazałą galerę o nieco pożółkłym żaglu. Hałas i gwar mijających ich ludzi zdawał się być teraz czymś obcym, odległym, z zupełnie innego wymiaru. Statek odbił od brzegu wpływając na chłodne, głębokie, ciemne wody Morza Khormskiego.
Jego córka przez całą podróż nie odezwała się ani słowem. Nie bardzo wiedział jak ma się zachowywać w stosunku do niej. Fakt, była jego córką, ale wyraźnie mu nie ufała. W końcu nie widziała go na oczy od 12 lat. On zaś miał okazję ją widzieć jako kilkumiesięcznego niemowlaka. Dlaczego miałaby ufać obcemu facetowi, który fakt, jest jej ojcem, ale zupełnie go nie zna. W jakiś niewyjaśniony sposób była mu blisko, a fakt, że nawet nie chciała na niego patrzeć bolał potwornie. Podobnie jak spojrzenia wszystkich, obcych mu ludzi.

[…] Po dotarciu do portu w Re’Vermesch Pluvii wysiedli na ląd i ponownie pogalopowali. Dni były upalne, a droga męcząca. Pył unoszący się na wysuszonych słońcem równinach unosił się pod kopytami wierzchowca, dostawał się do gardła drapiąc je i dusząc. Dziewczynka płakała, narzekała, a nawet wrzeszczała czasami z żalu i wściekłości. Robili niedługie postoje, by coś zjeść, czy przespać się. Sypiał niewiele, dziecię zaś drzemało praktycznie przez całą drogę w jego ramionach. Po kilkunastu dniach niezwykle męczącej podróży dotarli wreszcie do bazy. Córka mężczyzny nie chciała wchodzić pod ziemię, nie rozumiała co się dzieje, była jak ogłuszona po śmierci matki. Weszli do kanałów, a ona jęczała, błagała, by ją wypuścił, w pewnym momencie nawet zwymiotowała do wody ściekowej, nie mogąc znieść smrodu, do którego nie przywykła. Miał już teraz dość, a co będzie potem? Chyba jego cierpliwość zostanie wystawiona na próbę. Dotarli wreszcie do bazy, zeszli do gabinetu Erica. Zapukał cicho nie wiedząc, czego może się spodziewać po swoim dowódcy, a przy okazji partnerze, po ostatniej kłótni. Elegia siedział na krześle przy biurku pisząc jakiś list długim, gęsim piórem. Jego ręka zamarła, a kropla atramentu ubrudziła arkusz papieru. Spojrzał na swojego zastępcę spode łba. Zupełnie nie dostrzegł dziecka, bo jego złość przysłoniła mu wszystko.
-Czego?-zapytał.
-Eric... Poznaj moją córkę- Verosfellę.-Położył dłonie na ramionach niskiej, zagubionej dziewczynki.
Elegia spojrzał na dziecko, a jego wściekłość zniknęła w jednej chwili. Serce mu zmiękło na widok biednego, umorusanego dzieciątka, o zaniedbanych, brudnych włosach przyklejonych do buzi, która cała była w pyle i kurzu, a ślady po łzach tworzyły na jej policzkach dwa długie pasma. Sukienka była wygnieciona i brudna. Stała tak, ze złożonymi rękoma patrząc na niego wielkimi, szarymi oczyma. Przełknęła cicho ślinę zupełnie zagubiona.
Zmieszał się nieco.
-Bardzo mi miło, Verosfello-powiedział.-Mam nadzieję, że... jakoś się tu zaaklimatyzujesz. Niezmiernie mi przykro z powodu twojej matki, ale... Raffael się tobą zaopiekuje.-Uśmiechnął się do niej lekko. Młodocianej po policzkach znów popłynęły gorzkie łzy. –No już, nie płacz. Łzy tylko moczą twarz, nie obmywają serca.
Na te słowa Vero otarła policzki grzbietem dłoni i skinęła mu lekko głową.
Elegia spojrzał na partnera już bez złości.
-Zaprowadź ją do Agdehte. Niech ją trochę wykąpie, nakarmi i położy spać.
Rafa skinął mu lekko głową i uśmiechnął się z wdzięcznością.
-Dziękuję, Eric-powiedział i wyszedł razem ze swoją córką z jego gabinetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz