piątek, 14 marca 2014

Od Tonili c.d. Argony

Wściekłość burzyła moją krew. Dosłownie czułam, jak żyły i tętnice płoną mi ogniem. Zachowałam jednak spokój. Nie dam się byle Czarnej wyprowadzić z równowagi.
-Nie mówią, że jest im źle, bo się boją. Terroryzujecie ich, zastraszacie. I… skoro nienawidzisz Mercera, to dlaczego mu służysz? Czy to nie jest bezsensowne? –zapytałam.
Nie wiem czemu, ale odnosiłam wrażenie, że Argona jest zagubiona i swoje błądzenie kryje pod maską wyrachowania i nieprzystępności. Nietypowa osoba.
Argona odwróciła się do mnie lekko i posłała nieprzyjemne, puste spojrzenie. Milczała chwilę jakby zastanawiała się co powiedzieć. W końcu złączyła kształtne wargi i odwróciła się do mnie plecami. Mimo iż czekałam chwilę nic nie powiedziała. Westchnęłam w końcu cicho i wyszłam z celi zamykając za sobą drzwi do niej.
-Do widzenia… Mam nadzieję-mruknęłam, ale chyba niezbyt szczerze.
Czekałam chwilę pod drzwiami, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Zwiesiłam głowę i nieco przybita oddaliłam się.
Po drodze napotkałam Lichuna, który stał w progu lochów.
-Pogadałyście sobie?-zapytał, unosząc brew do góry.
-Czemu mnie zostawiłeś?-rzuciłam niezadowolona.
-Działała mi na nerwy. Chodź, dostaniesz przesyłkę, odpoczniesz i będziesz mogła wracać do siebie.
Skinęłam mu głową.
-Praca posłańca jest… niezwykle męcząca-stwierdziłam.
-To fakt. Ciągle w drodze, niebezpieczeństwie. Mamy tutaj gościa, który ma blisko czterdzieści lat, a posłańcem jest od piętnastego roku życia. Chodzi jak kaczka i ma krzywe nogi od ciągłego siedzenia w siodle-mruknął pod nosem.
Skrzywiłam się lekko.
Zaprowadził mnie do dużego pomieszczenia, którego ściany zasłaniały regały pełne ksiąg, stoły, półki i biurka. Przy stole alchemicznym stał młody mężczyzna, który wyglądał jakby od dawien dawna, bez przerwy był pod wpływem jakichś środków odurzających. Oczy miał błędne z rozszerzonymi źrenicami, przydługie włosy opadały mu na twarz, a skołtuniona, zaniedbana broda zdawała się być pełna jakiegoś robactwa. Przykrótkie szaty z wyliniałym, bobrowym kołnierzem były połatane, zaplamiona i wyżarte w kilku miejscach.
-Prazkhak-odezwał się Lichun.-Masz te zioła?
Alchemik odwrócił się w naszym kierunku i zmierzył mnie wzrokiem. Wyszczerzył w uśmiechu pożółkłe, wyszczerbione zęby, które postarzały strasznie jego dość młodą twarz.
-Oczywiście, mam, mam.-Chwycił sakwę, która wypakowana była kilkoma woreczkami pełnymi jakichś chwastów, ziółek i kto wie czym jeszcze.
-Proszę, Panienko-powiedział, podając mi przesyłkę.
-Dziękuję.-Uśmiechnęłam się nieco krzywo. Chyba miał nierówno pod sufitem. Sama nie wiem.
-A teraz… pozwólcie, że wrócę do pracy-mruknął, stając się w momencie chłodny i nieprzyjemny. Wrócił do stołu alchemicznego.
Odwróciłam się na pięcie i radem z rudym towarzyszem wyszłam na główny korytarz. Nie skomentował nijak wizyty u alchemika.
-A teraz… Zaprowadzę Cię do twojego pokoju, a potem przyniosę Ci coś do jedzenia. Zjesz, kimniesz się trochę i będziesz mogła zawieźć Elegii te ziółka.
-Dzięki-rzuciłam krótko.
Odprowadził mnie do niedużego, skromnego pomieszczenia. Całość wykonana była z kamienia i elementów drewna. Łóżko, kufer, miska z wodą. U nas jest podobnie. Obmyłam ręce w wodzie, trochę odpoczęłam, a potem wrócił nowy znajomy. Postawił przede mną drewniany talerz ze skromnym, ale świeżym posiłkiem. Podziękowałam, pożegnałam się, zjadłam szybko i uderzyłam w głęboki, spokojny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz