niedziela, 22 czerwca 2014

Zamknięcie bloga...

Witajcie!

     Z przykrością muszę Was poinformować o tym, że Ludzie Kontrastu zostają zamknięci.
Blog nie zostanie usunięty, gdyż szkoda mi tych wszystkich postów, niesamowitych opowiadań, które tu się znalazły. Mam wiele pozamykanych blogów i lubię do nich wracać, by poczytać historie napisane przez grupę fantastycznych osób. Żyłam tym blogiem, dlatego tak trudno mi się będzie z nim rozstać, gdyż włożyłam w niego razem z Epiceą wiele pracy, ale mówi się trudno. Może za słabo Was motywowałam? Tak czy siak, starałam się. Niestety, nic nie trwa wiecznie, ale historia Czarnych, Białych i Białego Kruka nie dobiegła końca - postanowiłyśmy razem z Epi kontynuować fabułę na własną rękę, tylko w ,,cztery oczy".
Mam łzy na czubku nosa, zawsze tak mam, gdy kończy się coś ważnego dla mnie. Być może znajdziecie mnie na innych blogach, mniej rozbudowanych.

Dziękuję wam za godziny spędzone na blogu, za pomysły, zaangażowanie i całą resztę!

~ Wasza Tonila

piątek, 23 maja 2014

Głosowanie

Moi najukochańsi! Coś mi nie pykła ta ankieta, ciągle coś z nią nie tak, więc jesteśmy zmuszeni głosować o tutaj. W komentarzach. Mile widziane pochwały za cudowne prace każdej osoby, no i oczywiście na jednego gracza przypada jeden głos. Jestem wzruszona waszym talentem i zaangażowaniem w rysunki! Kocham was!  Czekamy!


czwartek, 22 maja 2014

Od Evelynn - Początek cz.2

Niezgrabnie zsunęłam się na najbliższą półkę skalną. Za sobą słyszałam warczące stado morloków, postanowiłam się pośpieszyć. Mogłam właściwie tylko jakoś uciec, moja broń została przy wierzchowcu, który pobiegł w siną dal. Podniosłam się, podeszłam do krawędzi i sprawdziłam wysokość. Wszystko się skomplikowało jeszcze bardziej, byłam wysoko nad ziemią... Nie mogłam iść na górę do paszczy wygłodniałych morloków.
"Myśl Evelynn, no myśl !" Krzyczałam do samej siebie w myślach. Kiedy dokładnie za sobą usłyszałam kłapnięcie szczęk bezmyślnie skoczyłam z półki skalnej. Ze swojej głupoty i desperacji zdałam sobie sprawę kiedy uderzyłam prawym bokiem o zlodowaciałą ziemię. Jęknęłam z bólu kiedy poczułam ukłucie w klatce piersiowej przy głębszym oddechu. Spojrzałam nieprzytomnie na górę, morloki warczały i śliniły się jednak żaden z nich nie próbował zejść. Przewróciłam się na drugi bok po czym podparłam się na łokciach. Oddychałam powoli a mimo to za każdym razem czułam okropne kłucie w klatce w pobliżu serca. Poczułam jak łza spłynęła po moim policzku. Zebrałam w sobie siły i wstałam, kulejąc na prawą nogę zaczęłam iść na zachód.

Weszłam do małej karczmy, zmarznięta i obolała. Wszyscy obecni przenieśli swój wzrok na mnie- nie wyglądałam normalnie. Końcówki moich włosów były pokryte szronem tak samo jak szata pełna dziur. Podkrążone oczy i opuchnięta twarz, cała sina. Tak wyglądałam, a czułam się jeszcze gorzej. Podeszłam powoli do baru trzymając się zdrową ręką za poranione prawe ramię.
-Co podać ?- Wysoki i krępy mężczyzna zdawał się niczym nie przejmować. Kiedy długo nie odpowiadałam poprawił nierówno przycięte włosy po czym odszedł po butelkę brandy. Pewnie wypełnił nim kieliszek po czym mi go wręczył. Skinęłam głową w podziękowaniu i opróżniłam kieliszek. Poprosiłam o drugą kolejkę, którą równie szybko opróżniłam. Po kilku dodatkowych kolejkach sprawdziłam zawartość przyszytej do płaszcza kieszonki- na moje szczęście nic z niej nie ubyło. Poprosiłam o nocleg za który dobrze zapłaciłam. Gospodarz zaprowadził mnie do pokoju, kiedy do niego weszłam oświecił mnie blask białych ścian. Rozejrzałam się szybko, duże małżeńskie łóżko osłonięte baldachimem, mała wanna za parawanem i stolik z krzesłem. Nie potrzebowałam niczego więcej, zdjęłam z siebie dziurawą szatę którą rzuciłam niedbale na łóżko. Szłam powoli do wanny z której parowała wcześniej przygotowana woda. Zdjęłam z siebie obdarte obrania które położyłam obok wanienki. Weszłam do gorącej wciąż wody i zanurzyłam się.

Okryłam się ręcznikiem po czym podeszłam do łóżka, niestety naga położyłam się na miękkim łożu. Zdjęłam z siebie ręcznik po czym przykryłam się kołdrą w kolorze purpury.

c.d.n

Od Filii c.d. Tonili

Nim zdążyliśmy ruszyć ścieżką dalej w stronę bazy, coś poruszyło się w pobliskich krzewach. Wtem zupełnie niespodziewanie tuż przed nami przebiegło kilka wilków. Mój koń spłoszył się, stanął dęba i zrzucił mnie z grzbietu. Sam sobie muszę przyznać, że jestem beznadziejnym jeźdźcem. Upadek był bolesny, lecz zapewne jeszcze gorsze przyjdzie mi przeżyć. Kiedy już udało mi się unieść z ziemi obolałą głowę, Pryzma wciąż siedziała na koniu i spoglądała w stronę krzewów z których przed chwilą wyskoczyły zwierzęta.
–Widziałeś za czym biegły? –zapytała.
–Powiedziałbym, że uciekały –odparłem otrzepując z siebie ziemię. Podszedłem do śladów jakie pozostawiły po sobie. Nie miałem pojęcia co mogło je spłoszyć, nie wiedziałem nawet, czy mają w okolicy naturalnych wrogów. Las był jakiś dziwny, nie podobało mi się to. Chciałem jak najszybciej zawrócić, nim jednak zdążyłem się odwrócić, Tonila ruszyła w stronę skąd przybyły wilki. Nie uśmiechała mi się ta podróż. Dla mnie było to niepotrzebne szukanie kłopotów, w które i tak zbyt często się pakuję.. Nie miałem jednak innego wyjścia jak ruszyć za nią i tak było to lepsze niż pozostanie samemu na szlaku.
Kiedy przedzieraliśmy się przez krzewy, las zaczął sprawiać jeszcze bardziej przerażające wrażenie. Gałęzie obficie pokryte ciemnozielonymi liśćmi utrudniały dostęp światłu i jedynie gdzieniegdzie na wyjątkowo bujny podszyt padały wstęgi światła. Żeby marsz stał się jeszcze ciekawszy zaczął padać deszcz. Z początku były to małe krople, które od czasu do czasu spadły mi na nos, potem nie czułem już na sobie suchej nitki. Pryzmie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Uparcie szła dalej przed siebie, zupełnie ignorując moją paplaninę, którą miałem zamiar przekonać ją do powrotu. W końcu ugrzęzłem po kolana w błocie i zaprzestałem wszelkich prób zawrócenia z obranej ścieżki. Nie znałem nawet drogi powrotnej, więc było to bezsensowne.
W pewnym momencie zacząłem mieć wrażenie, że poznaję część lasu, w której się znaleźliśmy, ale początkowo nie zawracałem sobie tym głowy, twierdząc, że tylko tak mi się wydaje. Przecież drzewa były wszędzie podobne. W końcu przestałem być tego taki pewny. Nie wiem jak długo szliśmy, wiem natomiast, że zapadł zmrok, a ja uznałem, iż zabłądziliśmy. Byłem obolały, a przyczynił się do tego nie tylko upadek, chciałem choć na chwilę się zatrzymać, ale jej to chyba nawet nie przyszło na myśl. W końcu sam nie wiem dlaczego zamiast iść za nią, skręciłem w bok.
W sumie nie miałem pojęcia dokąd idę, ale chciałem się jakoś wydostać. Nastały już takie ciemności, że nie mogłem zobaczyć czubka swojego nosa. Wobec tego zupełnie nie orientowałem się w swoim położeniu, gdyby było choć widać gwiazdy, ale nie dość, że zakrywały mi je rozłożyste konary drzew, to jeszcze pozostawały one pokryte ciemną chmurą.
Usiadłem na jakimś pieńku. Nie miałem planu dalszych działań. Czasem zastanawiałem się nad swoją umiejętnością pakowania się w kłopoty, ale jeszcze nie udało mi się dojść do żadnego wniosku. Teraz dało się już tylko czekać, aż wpadnie do głowy jakiś pomysł.

<Tonila?>

niedziela, 18 maja 2014

Od Evelynn - Początek

Drobinki zamieci szczypały w oczy, a chłód przeszywał kości.Szkarłatny płaszcz rozwiewał wiatr który smagał także moje włosy.Ciężki ko brnął przez śnieg potykając się co kilka kroków.Mocniejszy podmuch równał się z upadkiem, trzymałam się zapierając się w siodle.Koń odmawiał powoli posłuszeństwa jednak ja musiałam wybrnąć z tej mroźnej krainy.

Mijały kolejny dni wędrówki, zmęczona z braku jedzenia osuwałam się na szyję rumaka.Zamieć ustała i teraz z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu, podniosłam się siadając w prostej pozycji.Opuchnięte oczy uniemożliwiały mi stwierdzenie położenia ale według słuchu byłam w górach.Wierzchowiec idąc do przodu zrzucał kamienie daleko w dół, było słychać każde uderzenie kamieni o strome zbocze. Panowała cisza, tylko odgłos ciężkich kroków konia i mój oddech, w pewnym momencie wierzchowiec potknął się i osunął na bok.Ocknęłam się i szybko zeskoczyłam z konia, niepewnie stanęłam na zboczu, a po chwili zachwiałam się i osunęłam w dół po ostrym, stromym stoku. Koń zaparł się przednimi kopytami i z trudem wszedł na górę, ja natomiast szukałam oparcia dla nóg, ale nic z tego.Osuwałam się w dół i nie mogłam nic z tym zrobić, ręce i odsłonięta noga ocierały się o ostre kamienie.Wkrótce krew spływała po ścianie góry roznosząc słabo wyczuwalną woń. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i szukałam oparcia, postawiłam nogę na większym od reszty kamieniu.Odetchnęłam z ulgą, otarte części ciała siniały, a krew zamarzała przez mroźne powietrze.Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze z ust, zakręciło mi się w głowie.Nawet nie minęłam granicy między Itter-Paht a Tserren-Via, a już miałam problem z położeniem.Wysunęłam jedną rękę i chwyciłam się dalszej części korzenia, powoli podciągałam się do góry i kiedy miałam zaledwie dwa metry do słabo wydeptanej ścieżki usłyszałam echo wycia. Koń który stał niedawno na górze stanął dęba i po chwili pogalopował przed siebie.Za nim usłyszałam cisze warczenie i pojedyncze wycia. Stado Morloków biegło za koniem, trwałam w bez ruchu jednak ręka którą trzymałam się teraz jednego z kamieni osunęła się. Obtarłam o mniejsze kamyczki. Ostatni z Morloków zatrzymał się i zaczął węszyć, oddychałam cicho jednak ze strachem. Serce waliło mi jak szalone. Syknęłam kiedy poczułam szczypanie, rana zaczęła przymarzać. Morlok warknął i podszedł do zbocza. Podniosłam głowę, dwa metry nade mną stał wściekły i głodny stwór, podobne do wilka stworzenie zawyło donośnie a ja krzyknęłam. Puściłam się korzenia jak i kamienia i obsuwałam w dół, za sobą słyszałam niepewny kroki Morloka.

c.d.n

środa, 14 maja 2014

Od Shiry c.d. Ele'yas'a

Zmrużyłam oczy do których dostała się woda lekko je podrażniając. Na początku nie rozumiałam co się stało. Jednak chłodny i stanowczy głos jednego z mężczyzn dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powinnam ważyć każde słowo i zdanie i zwarzać na to co robię. Chociaż przez pęta niewiele zrobić mogłam no i byłam przerażona zaistniałą sytuacją.
-N-na-nazywam się Shira, nie posiadam nazwiska-powiedziałam. Nie tyle nie posiadałam nazwiska, a się go wyrzekłam.- Pochodzę z Iaur'thun. Nie służę nikomu!
-Lepiej żebyś mówiła prawdę! Albo...-powiedział do mnie jeden z mężczyzn, a kontem oka dostrzegłam błysk odbity od głowni miecza.
Od razu oblał mnie zimny pot, a czyste i bynajmniej nieskrywane przerażenie zagościło w mym spojrzeniu.
-N-nie kłamię! Przysięgam!-powiedziałam od razu.
-Powiadasz, że przybyłaś tu z Iaur'thun?-powiedział okrążając stół na którym leżałam.-Skąd dokładnie?
-Z niewielkiej osady znajdującej się niedaleko rzeki Kitope Mchungwani!-powiedziałam.
Drżałam z zimna i ze strachu. Lodowata woda którą mnie oblano tylko pogarszała sytuację.
-Którędy się tu dostałaś?-kontynuował przesłuchanie mężczyzna.
-Przeszłam przez pustynię Luzinga.
Zmrużył oczy. Jego wzrok nie był przychylny, a jego nieufność zwiększyła się. Widać było to wyraźnie w jego oczach.
-Mam niby uwierzyć, że młoda kobieta sama przekroczyła tę przeklętą pustynię?!-powiedział podnosząc głos.-To miejsce stało się grobowcem wielu wyszkolonych i znamienitych wojowników! Myślisz, że dam wiarę iż jakaś tam szesnastolatka przekroczyła sama pustynię?!
-Mam 18 i to prawda!-powiedziałam zanim zdążyłam się ugryźć w język.
-Nawet jeśli miała byś 30, to myślisz że uwierzę, iż kobieta i to bez porządnej broni przekroczyła pustynię Luzinga?!-spojrzał mi prosto w oczy. Jego spojrzenie mnie przerażało.-Jeśli tak, to się mylisz! Ta kraina pełna jest potężnych, krwiożerczych monstrum, a ja nie jestem głupcem!
-Wcale tak...-zaczęłam, ale tym razem mi przerwał.
-Lepiej zacznij mówić prawdę- rzucił ostrzegawczym tonem.-Przyznaj się służysz Czarnym!
-Nie, nie służę nikomu!-powiedziałam.
Drugi z mężczyzn przyglądał się temu z nieodgadnioną miną. Widziałam go kontem oka, ale nie byłam w stanie spuścić wzroku z mężczyzny stojącego bliżej. Pewnym było, że byli oni bardzo silnymi i wprawionymi w walkach wojownikami. Sama ich postawa o tym mówiła. Gdyby nie trwoga i zwiastun swojej śmierci które odczuwałam to zapewne nie powiedziała bym zbyt wiele i za pewne też bym się jąkała. W końcu drugi z oprawców postanowił się wtrącić, choć może raczej dołączyć. Nie miałam głowy do myślenia nad tym. To i tak było zbyt błahe jak na sytuację w której się znalazłam.

<Ele’yas, dokończysz?>

wtorek, 13 maja 2014

Od Tonili c.d. Filii

Zatrzymałam konia i rozejrzałam się niepewnie po okolicy. Między drzewami dało się słyszeć przeraźliwy, stłumiony krzyk. Otwarłam szerzej oczy i spojrzałam na Filię.
-Co to było?-zapytałam, czując jak na plecy wstępują mi ciarki.
-Nie mam pojęcia. Ktoś krzyczał, gdzieś nie daleko…
-Trzeba to sprawdzić!-rzuciłam hardo, pokonując strach.
-Zwariowałaś? Lepiej się nie mieszać…- skarcił mnie, a potem spiął konia, który ruszył niespiesznym kłusem.
-Jak chcesz-mruknęłam, kierując Rosch’a do miejsca, z którego dochodził czyjś wrzask. Z duszą na ramieniu wjechałam między drzewa. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam, że Filia ruszył za mną. Zrównał swojego wierzchowca z moim.
-Ale ty jesteś uparta- burknął.
-Wiem. Nie mogę pozwolić, by przez nasze tchórzostwo komuś stała się krzywda. Zatrzymałam konia widząc między drzewami stary, zdewastowany, drewniany domek. Zeskoczyłam cicho z konia, sięgnęłam po dług sztylet i wolnymi krokami podeszłam do uchylonych drzwi. Jestem głupia, wiem. Ale moja dziecięca nienawiść i niemożność trzeźwego myślenia w podobnych sytuacjach brała górę.
Stanęłam na schodkach i zajrzałam do domu. Z piskiem wyskoczyłam na zewnątrz wpadając na filię.
-Filia! Tam… tam!... –wydukałam.
-Co?
-Tam są ludzkie zwłoki obżarte praktycznie do kości!-wydusiłam.
Czarodziej otwarł szerzej oczy, a potem skierował się do swojego konia.
-Wracamy! Już!-rozkazał.
Nie mając ochoty sprzeciwiać się wykonałam polecenie. Razem odjechaliśmy jak najdalej stąd.

***

Stanęliśmy na skraju lasu mając ochotę wrócić do miasta, które było niedaleko. Mimo to zmarszczyłam czoło.
-Filia! Możliwe, że to coś, co zabiło prawdopodobnie właściciela tego domu zagraża też innym ludziom. Nie sądzę, by jakakolwiek kreatura mogła zrobić coś tak potwornego…
Czułam jak serce mi wali.
-To niebezpieczne…-zaprotestował.
-Musimy!-Upierałam się.
W końcu chłopak skinął lekko głową.
-Dobrze, ale nie idziemy tam sami. Najpierw wrócimy do bazy, weźmiemy kogoś ze sobą i sprawdzimy to miejsce.
Skinęłam mu lekko głową.

<Filia?>