Nim zdążyliśmy ruszyć ścieżką dalej w stronę bazy, coś poruszyło się w pobliskich krzewach. Wtem zupełnie niespodziewanie tuż przed nami przebiegło kilka wilków. Mój koń spłoszył się, stanął dęba i zrzucił mnie z grzbietu. Sam sobie muszę przyznać, że jestem beznadziejnym jeźdźcem. Upadek był bolesny, lecz zapewne jeszcze gorsze przyjdzie mi przeżyć. Kiedy już udało mi się unieść z ziemi obolałą głowę, Pryzma wciąż siedziała na koniu i spoglądała w stronę krzewów z których przed chwilą wyskoczyły zwierzęta.
–Widziałeś za czym biegły? –zapytała.
–Powiedziałbym, że uciekały –odparłem otrzepując z siebie ziemię. Podszedłem do śladów jakie pozostawiły po sobie. Nie miałem pojęcia co mogło je spłoszyć, nie wiedziałem nawet, czy mają w okolicy naturalnych wrogów. Las był jakiś dziwny, nie podobało mi się to. Chciałem jak najszybciej zawrócić, nim jednak zdążyłem się odwrócić, Tonila ruszyła w stronę skąd przybyły wilki. Nie uśmiechała mi się ta podróż. Dla mnie było to niepotrzebne szukanie kłopotów, w które i tak zbyt często się pakuję.. Nie miałem jednak innego wyjścia jak ruszyć za nią i tak było to lepsze niż pozostanie samemu na szlaku.
Kiedy przedzieraliśmy się przez krzewy, las zaczął sprawiać jeszcze bardziej przerażające wrażenie. Gałęzie obficie pokryte ciemnozielonymi liśćmi utrudniały dostęp światłu i jedynie gdzieniegdzie na wyjątkowo bujny podszyt padały wstęgi światła. Żeby marsz stał się jeszcze ciekawszy zaczął padać deszcz. Z początku były to małe krople, które od czasu do czasu spadły mi na nos, potem nie czułem już na sobie suchej nitki. Pryzmie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Uparcie szła dalej przed siebie, zupełnie ignorując moją paplaninę, którą miałem zamiar przekonać ją do powrotu. W końcu ugrzęzłem po kolana w błocie i zaprzestałem wszelkich prób zawrócenia z obranej ścieżki. Nie znałem nawet drogi powrotnej, więc było to bezsensowne.
W pewnym momencie zacząłem mieć wrażenie, że poznaję część lasu, w której się znaleźliśmy, ale początkowo nie zawracałem sobie tym głowy, twierdząc, że tylko tak mi się wydaje. Przecież drzewa były wszędzie podobne. W końcu przestałem być tego taki pewny. Nie wiem jak długo szliśmy, wiem natomiast, że zapadł zmrok, a ja uznałem, iż zabłądziliśmy. Byłem obolały, a przyczynił się do tego nie tylko upadek, chciałem choć na chwilę się zatrzymać, ale jej to chyba nawet nie przyszło na myśl. W końcu sam nie wiem dlaczego zamiast iść za nią, skręciłem w bok.
W sumie nie miałem pojęcia dokąd idę, ale chciałem się jakoś wydostać. Nastały już takie ciemności, że nie mogłem zobaczyć czubka swojego nosa. Wobec tego zupełnie nie orientowałem się w swoim położeniu, gdyby było choć widać gwiazdy, ale nie dość, że zakrywały mi je rozłożyste konary drzew, to jeszcze pozostawały one pokryte ciemną chmurą.
Usiadłem na jakimś pieńku. Nie miałem planu dalszych działań. Czasem zastanawiałem się nad swoją umiejętnością pakowania się w kłopoty, ale jeszcze nie udało mi się dojść do żadnego wniosku. Teraz dało się już tylko czekać, aż wpadnie do głowy jakiś pomysł.
<Tonila?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz