wtorek, 11 lutego 2014

Od Leali c.d. Tonili

Z rosnącym, autentycznym przerażeniem patrzyłam jak wszyscy wychodzą. Kiedy ostatnia osoba znikła mi z oczu, poczułam nieprzyjemny, zimny dreszcz na plecach. U...huhu, źle ze mną, panie i panowie, nakład energii się skończył, zaraz wybuchnę płaczem i zacznę błagać o litość, o ile najpierw pikawa mi nie wysiądzie ze strachu. Jestem w jednym pokoju z, tak myślę, przywódcą jakiejś bandy. Coś z tym Białym i Czarnym mi dzwoni, tylko cholera, nie mam pojęcia w którym kościele. Znaczy się sławni. Powiedzmy. A do tego właśnie wkurwiłam gościa, który jednym ruchem ręki mi może na spokojnie ujebać głowę przy samej dupie. Co potencjalnie złego może się teraz stać? Uśmiechnęłam się szeroko i splotłam dłonie za plecami.
- Nooo więc... Ładną pogodę dzisiaj mamy, nie? - spytałam spokojnie. Strugaj głupa do usranej śmierci, powiedział mi ktoś kiedyś, przynajmniej będzie z czego się pośmiać. Następnego dnia go powiesili... Mężczyzna stanął za mną, co mnie mocniej niż zaniepokoiło, i położył mi rękę na ramieniu. Prawie pisnęłam. Całe szczęście, prawie. Won z tą grabią dziadu, samym dotykiem doprowadzasz mnie do płaczu.
- Istotnie. – mruknął, a mi serce podeszło do gardła. Gwałt na zawołanie bez zawołania, czy jak? - Fakt faktem nie wychodziłem dziś jeszcze na powierzchnię, ale wierzę Ci. Więc...? Opowiedz mi dokładnie o sobie.
Mam dwa latka, dwa i pół, sięgam bródką ponad stół… Chrząknęłam.
- Nie lubię jak ktoś mnie tyka. – Spojrzałam na niego krzywo - W ogóle i ani trochę. A oprócz tego mam torbę z jabłkiem i chlebem. Z czego to pierwsze nie jest dla mnie, ale sądzę, że chyba już dzisiaj do miejsca swego przeznaczenia nie dotrze... I tyle. Więcej naprawdę nie wiem. Ja tu tylko oddycham, i chciałabym wykonywać tą prozaiczną, ale całkiem satysfakcjonującą czynność jeszcze jakiś czas, nawet jeśli na to nie wygląda a moje wypowiedzi ani trochę na to nie wskazują... – Facet chyba nie przejął się moją uwagą co do dotykania, nadal mnie trzymał jakby bał się że ucieknę, czy coś. Przecież nie mam powodu, naprawdę, panie, puść pan…
- Nie zabiję Cię. Ale też nie myśl sobie, że puszczę Cię wolno. Zostaniesz tutaj, skoro nie chcesz umierać. – „Aż doprowadzimy cię do stanu, kiedy będziesz o to błagać”, dokończyłam za niego. Na pewno to miał na myśli.
-Yhyyyy, świeeeetnie. - Zmusiłam się do uśmiechu. W porównaniu do poprzednich, ten na pewno wyglądał na sztuczny. - A było nie wracać, cholera, Burek by się znalazł sam... - dodałam ciszej, bardziej do siebie niż do faceta, który dla mnie na zawsze zostanie Pączuszkiem. Z nadzieniem z apetycznie słodkiego, czerwonego niczym truskawka wkurwu. Czystego szału, tak.
- Miło mi, że się cieszysz, może za jakiś czas polubisz to miejsce. Zajmiesz się czystością w łaźniach. Mam nadzieję, że wiesz do czego służy szmata, miotła i wiadro.- Wyglądał na nieporuszonego moją wyszczerzoną w marnej namiastce uśmiechu twarzą. Może nie było aż tak źle..? - Możesz wyjść... – dodał. A przy okazji wszedł do piekła, po drodze mu było.
Zamrugałam nagle czując, że ogromny ciężar spadł mi z serca...na barki. Duchowo przygnieciona do podłogi, odwróciłam się w stronę mężczyzny. Teraz za cholerę w sobie odwagi nie znajdę żeby choćby go po imieniu nazwać... Ah, kochajmy te zmiany osobowości, tak szybko następują!
- Ja tu nikogo nie znam! - pisnęłam płaczliwie. Oho. Tryb histerii włączony? - I...i... I pewnie znowu coś rozwalę, i Burek jest na zewnątrz, a ja się do niczego nie nadaję i... - pociągnęłam nosem - I się pewnie zgubię, ja się potrafię wszędzie zgubić, nawet w tym pokoju, założę się, i w ogóle..! - rozbeczałam się.
Brawo. Odstaw przedstawienie godne pojebanego szajbusa na kilku głębszych, a potem zacznij płakać, bo dotarło do ciebie, że jesteś skazana na ludzi, których nie znasz. Tak bardzo typowe, Lae, zachichotał mój diabeł stróż. Eric spojrzał na mnie nieco zaskoczony, zabrał dłoń i cofnął się o krok. Najpierw jego wzrok był podejrzliwy, jakby uważał, że udaję, by mnie ulgowo potraktowano. Dopiero potem jego oczy złagodniały. Skrzywił się lekko.
-Ja... Przepraszam... Na prawdę nie chciałem Cię skrzywdzić. Po prostu zależy mi na moich ludziach i nie mogę Cię wypuścić. Wiem, że szpiegiem nie jesteś, ale za dużo o nas wiesz, a czyszczenie Ci pamięci jest zbyt ryzykowne...- Podszedł do mnie i pogłaskał lekko po głowie. Pedo..? - No nie płacz już... Nie musisz sprzątać w łaźni. Możesz iść do pokoju, który ktoś Ci wskaże, odpocząć, a ja przemyślę co z tobą zrobić. A Twój...Burek... Yyy... Sądzę, że będzie wiedział co ze sobą zrobić.
-Nie... Nie będzie wiedział. - Pociągnęłam nosem, wycierając policzki z łez. Tarłam je tak, że zaczęły szczypać. - Może być sobie w miarę inteligentny, ale nie da rady przeżyć sam, skoro się nauczył żyć ze mną. To tylko koń. - chlipnęłam. Bardziej niż swoim wybuchem, który myślałam, że wyciszę ale jak zwykle się nie udało, zdziwiona byłam reakcją faceta. Aż na usta się cisnęło "To ty masz uczucia?", ale chyba bym podpisała tym swój akt zgonu... - I... I naprawdę będę miała pokój? - Oho, dziecko z buszu wraca, znowu jebnę pączusiem i tyle z pokoju zostanie - Taki ze ścianami i podłogą? I drzwiami? – „Nie, Lae, taki na kurzej łapce, idealny dla ciebie.”, podsunął mi mój prywatny chochlik.
-No tak… Myślę, że znajdzie się wolne łóżko w pokoju Tonili i Epiceii. Tonila to ta z białymi włosami.- Oznajmił, jego zdaniem wyjaśniająco, choć tak naprawdę nic mi to nie mówiło. No bo może chodzić o tą laskę co mnie tu przywlokła, a równie dobrze o zupełnie inną. Może tu być na pęczki takich! Wcale bym się też nie zdziwiła, widząc kogoś z tęczowym łbem. Wcale. - Tylko nikomu nie waż się mówić, że ugiąłem się widząc łzy jakiegoś bachora. No, chodź. Poszukamy tego twojego konia i odprowadzimy go do stajni. Potem pójdziesz do pokoju, bo muszę zobaczyć do czego się możesz nadawać...
-Ciekawie to zabrzmiało. - zauważyłam, likwidując ostatnie łzy-maruderów. - Będziesz to tam sprawdzał? - zachichotałam cicho, po czym....dostałam czkawki. Jaciężpierdolę, brawo. Wyjdziesz zasmarkana, czerwona jak typowi bywalcy karczmy, a do tego z czkawką. Piękne pierwsze wrażenie, naprawdę. - Po...hik!...szukamy? - spytałam, po czym zatkałam sobie usta. Żżżżżżżesz kurrrwa. - Idziesz ze...hik!...mną?
-Tak. Pójdę z Tobą. Nie chce byś nam zwiała czy coś, ale nawet jeśli to i tak moi tropiciele by cię znaleźli i wtedy już na pewno zabili. Masz. Napij się, bo ta czkawka mnie trochę irytuje. -Nalał mi wody ze szklanej karafki do kubka i podał go, sam zaś poczęstował się winem. - Czemu Burek? Bardziej ambitnego imienia nie mogłaś wymyślić? 
Nie no skądże. Nie jestem aż tak kreatywną osobą, prze pana.
-To nie jest jego imię. - mruknęłam, starając się   wypić wodę i jej przy okazji nie rozlać przez tą cholerną czkawkę. - Nazywam   go tak, bo się wtedy wścieka. Uwielbiam go denerwować, wtedy łatwiej go   namówić do wielu rzeczy, chociaż sam sobie z tego nie zdaje sprawy. - Opróżniłam szybko kubek i oddałam go mężczyźnie - Tak naprawdę w sumie nie ma imienia. Nigdy do nikogo nie należał. Właściwie nawet nie należy; nie jest mój. Po prostu jest ze mną. - westchnęłam ciężko. Początek zaawansowanej   aspołeczności czy jakaś choroba psychiczna, że mówię o koniu jak o człowieku, a ludzi wcale nie mam ochoty nawet poznawać? - Wymieniałam mu kiedyś wszystkie imiona jakie znam, najpierw te dla zwierząt...wtedy odkryłam, że nienawidzi bycia Burkiem...i potem dla ludzi. Lysander i Antrei strasznie mu się podobały. Czasami jak jest przestraszony to tak do niego mówię. "Uspokój się, Lys" działa o wiele lepiej niż "Siad, Burek". Zarówno ja jak i moja ręka doskonale się o tym przekonałyśmy, kiedy zirytowany mnie kopnął.
-Dobra. Niech będzie. Chodź...- powiedział i osuszył kielich z winem do dna. Drgnął, gdy usłyszał pukanie.
-Wejść! -krzyknął. 
Do pomieszczenia wszedł wysoki, umięśniony, przystojny facet. Spojrzenie   Erica w momencie się zmieniło. Patrzył na mężczyznę wzrokiem łagodnym, przyjaznym i jakimś takim... zauroczonym? Ciekawe… Czyżbym znalazła cukiernika dla tego pączuszka?
-O! Raffael... Ja właśnie idę z tą Panną poszukać jej konia, bo mi tu się mazgai. Możesz tu posiedzieć za mnie, jak ktoś czegoś będzie chciał? 
Domniemany Raffael skinął głową z lekkim uśmiechem.
-Świetnie. I poproś Tonilę, Delvy albo Rajcę, żeby przygotowały w swoim   pokoju łóżko dla nowej. 
-Jasne!- nowo przybyły usiadł na krześle Erica unosząc do mnie dłoń w geście przywitania. 
-Chodź już wreszcie...-mruknął   przywódca i wyszedł w moim towarzystwie z gabinetu. Wcześniej, idąc tutaj,   nie rozglądałam się zbytnio. Teraz wręcz przeciwnie, z zaciekawieniem,   chociaż tłumionym, przyglądałam się otoczeniu.
-Kto to był? - spytałam, wyjmując   z torby jabłko. Po chwili namysłu schowałam je i w zamian oderwałam kawałek   chleba, który zaczęłam żuć spokojnie. Owoc zostaje dla Burka.... O ile go, oczywiście, znajdę.
-Mój zastępca- odparł Eric spokojnym tonem.- Ma na   imię Raffael. Pamiętaj jednak, że gdy zwracasz się do kogoś z naszego   Oddziału poza terenem bazy używaj pseudonimu. Chcemy zachowywać   anonimowość...
-Nie jestem dobra w zapamiętywaniu imion, o jakiś dodatkowych przezwiskach nie wspominając. Pamiętam tylko Burka, bo sama go nazwałam. - Wzruszyłam ramionami. - Może gdzieś je wszystkie zapiszę, albo coś..?
-Niegrzecznie jest do większości zwracać się na ,,Ty". -Wyminęliśmy dużą rotundę, przez którą przechodziły dwa kamienne,   skrzyżowane mosty. Weszliśmy w lewy korytarz. Mężczyzna uruchomił nietypowy   mechanizm, który otworzył kamienne przejście. 
-A więc będę się kłaniać, zamiatając włosami   ziemię, i pytać czy paniczowi albo panience nie przeszkadza moja egzystencja.   - rzuciłam z cieniem poprzedniego humoru, chowając ręce do kieszeni - Czy będę musiała dużo siedzieć w zamkniętych pomieszczeniach?
- Denerwujesz mnie. I nie, nie musisz się każdemu   kłaniać. No chyba, że przywódcom oddziałów. A czy będziesz tu dużo siedzieć   to zależy tylko od tego kim w naszym oddziale zostaniesz… co, oczywiście,   zależy ode mnie.
Umilkłam na chwilę, zamyślona.
-Czyli mam być dla ciebie miła, jeżeli nie chcę skończyć widząc słońce raz na miesiąc albo rzadziej? - westchnęłam - Oj, ciężko będzie, ciężko. Nie umiem czasem utrzymać języka za zębami, choćbym chciała.- "Pączuszku", dodałam w myślach. Chyba tylko tak będę go teraz   rozróżniać. Facet przewrócił oczyma.
-Nie wymagam, byś padała przede mną na kolanko.   Bylebyś nie mówiła na mnie jak ty to tam sobie wymyślasz, bylebyś nie używała   przy mnie głupich ironii i... w pewnych sprawach trzymaj język za zębami. A   teraz cicho. Wychodzimy na miasto. Zachowuj się normalnie. 
  Odepchnął ściankę z kamieni na pewnej wysokości, a potem wszedł po   prowizorycznych szczeblach. Przecisnął się z trudem przez dość wąski otwór, a   potem pomógł wyjść mi. Otrzepał się z pyłu i brudu, który zebrał się na   ubraniach podczas przeciskania się przez przejście.
-Kurwa, jakby nie mogli tego większego zrobić...
Przyjrzałam się krytycznie mężczyźnie. Na usta aż cisnęło mi się "co za upośledzony cukiernik cię stworzył, pączuszku?" ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Cenię sobie wolność i niezbyt cieszy mnie wizja siedzenia na dupie w jakiś podziemiach.
- Przejdź jeszcze kilka razy to się może poszerzy... - poradziłam, zanim   zdążyłam ugryźć się w język. Jasna cholera. - Czekaj, nie bij, dziewczyn się nie bije! - pisnęłam, zamykając oczy i mimowolnie unosząc ramiona nad głowę.
-Milcz, Deficycie wagi... Ja nie wiem, jaki facet   chciałby dziewczynę twojego pokroju. Nie dość, że nie masz cycków to jeszcze   jesteś niesamowicie irytująca...
- Przynajmniej z łatwością przechodzę przez takie przejścia. - posłałam mu   promienny uśmiech i schowałam ręce do kieszeni, po tym jak się rozejrzałam -   To jak mam się zwracać do pana, paniczu? - wykonałam ociekający wręcz ironią ukłon.
-Elegia, bądź Eric...-to drugie powiedział znacznie ciszej, bo wyszliśmy już na miasto. -No nie ważne. Gdzie ten Twój zwierz?   Orientujesz się?
- ...Za murami, jak zgaduję. - mruknęłam, rozglądając się niepewnie. Gh, nie   lubię tłumu. Zdecydowanie. - Tak samo jak ja nie lubi miast. Nienawidzi w   sumie... - rozejrzałam się znowu, jakbym miała nadzieję znaleźć konia gdzieś   tutaj, najlepiej zaraz obok.
-Od której strony weszliście? Brama wschodnia, zachodnia? - zapytał.
-Równie dobrze możesz się spytać boga, czy istnieje. - mruknęłam - Nie   bardzo się orientuję. Nie podziwiałam widoków, przykro mi. Następnym razem   jak będę gdzieś szła mając pewność, że to ostatni spacerek w moim życiu,   postaram się zapamiętać nawet w którym kierunku uginały się źdźbła trawy. -   zagryzłam wargę - Powinien się kręcić w pobliżu miejsca, gdzie widział mnie   ostatni raz... Tyle, że ja nie pamiętam, gdzie to jest. - Eric westchnął głośno. Słońce miało niedługo wzejść. 
-Mówiłaś, że jest ładna pogoda, a pizga jak w Itter-Paht. Chyba cieszę się, że rzadko wychodzę ze swojej nory... Chodź, pójdziemy od strony   wschodniej.-Skręcił   w lewą alejkę i ruszył razem ze mną spokojnym krokiem.
-Na to też nie zwracałam uwagi... - burknęłam cicho, patrząc na niego spode   łba. - Czym się zajmujecie? - spytałam. Warto się dowiedzieć, co od teraz   będzie się robić. Wczas, wiem, ale... To u ciebie normalne, zachichotał diabeł stróż w mojej głowie.
"Zamknij się" pomyślałam, ale ten ani myślał. Szłam dalej więc za   tym, no... Ericiem? Elegią..? Ugh, Pączuszkiem w każdym razie, słuchając   tyrady chochlika.
-Nie opowiem Ci tego tutaj...-szepnął   cicho nachylając się do mnie. -Nie jest tu zbyt bezpiecznie. Nigdy nie   wiadomo kto się czai w okolicy...
-Napaleni pijacy, złodzieje, ceklarze, ja... - zaczęłam wyliczać, szczerząc   się - Nie no spokojnie, wiem o co chodzi. Jak będziemy już w miejscu gdzie   powinien być, wypatruj takiego narwanego, dość dużego brązowego konia. Z   czarną grzywą i... - zamyśliłam się - Takimi dwiema białymi plamkami na łbie.   Chociaż sądzę, że i tak innego tam nie uświadczysz...
-Też tak sądzę.-mruknął.
Przeszliśmy przez całe miasto wychodząc jedną z bram. Eric wyglądał tak,   jakby od bardzo dawna nie zbliżał się do bram. Jak dziecko, które pierwszy   raz w życiu opuszcza progi domostwa. Dziwny z niego gość… Strażnicy spali   smacznie na wieżyczkach strażniczych. Sercem i duszą oddani służbie, jak   widzę.
-W ciemnościach wiele nie zobaczymy...- mruknął   Eric.
- Zawołaj "Burek". - poradziłam - Jego urażona duma da o sobie   znać. I to tak głośno, że usłyszą ją tam na dole. - westchnęłam ciężko i   wyjęłam jabłko z torby. - Jeżeli jest niedaleko, to niedługo powinniśmy go   znaleźć.
-Mam nadzieję, że nie jest agresywny...- rzucił   i ruszył w dół środkowym odłamem gościńca.- Reaguje na jakiś sygnał?
-To dzikus. - burknęłam, podrzucając owoc do góry i łapiąc je. - Agresywny,   krnąbrny, niepokojąco inteligentny, chociaż tylko w pewnych kwestiach... I   całe szczęście lojalny. Znaczy, na pewno swojemu żołądkowi. Trzyma ze mną ze   względu na jabłka. Nie potrafi uwierzyć, że ktoś inny mógłby je mieć. -   zachichotałam - Mogłabym spróbować zagwizdać, ale istnieje ryzyko że to go   tylko zirytuje. Całym swoim jestestwem manifestuje, że nie jest typowym   zwierzakiem. Przynajmniej próbuje.
-Yhym.- Widać nie chciało mu się wierzyć w to, że   jakiekolwiek zwierzę potrafi być tak bystre jak twierdzę. Niedowiarek, psia   mać. Niebo zaczęło robić się szare, zaczęło świtać.
- W sumie fajnie się z nim żyje. Przejażdżki może i nie są wolne od opłat,   ale jabłko za jazdę jak daleko i ile chcę to jednak prawie jak za darmo. -   wyszczerzyłam się, szukając konia. Niezbyt dobrze mi szło, przyznam szczerze.
-No tak.- Przewrócił oczyma. Coś czuję, że w moim   pobliżu często będzie to robić. - Koń to koń. Powinien jeździć tam, gdzie ty   tego chcesz i to za nic.
- Lys o tym nie wie. - wzruszyłam ramionami i odwróciłam się natychmiast w   prawo. Miałam wrażenie, że słyszałam jego rżenie, ale... Nie, chyba mi po   prostu rzuciło się na mózg od tego wszystkiego. Usłyszałam   za to wyraźnie ciche szczękanie zębami Erica. Trząsł się.
-No niech ten przeklęty koń wreszcie wylezie skoro jest taki mądry, bo zaraz   tu zamarznę...
-A może to jeden z przejawów jego mądrości? - zachichotałam, kiedy mężczyzna spojrzał na mnie jakby miał ochotę mnie zamordować. Ciekawe, który już raz w ciągu tej godziny. - Przecież wcale nie jest AŻ TAK zimno. Trochę chłodu nikomu jeszcze nie zaszkodziło. - zauważyłam.
-Jest strasznie zimno... Nie lubię zimna. – jakby na potwierdzenie, zadrżał - No kuuurwa! Burek! Do nogi!- wrzasnął wściekły.- Nie możesz go zawołać? Mnie nie będzie słuchać... Głupie bydle!
-Taaaak... W takim tempie prędzej cię stratuje niż posłucha. – mruknęłam z przekąsem - Lys, mam jabłko! - rzuciłam. Nie krzyknęłam, po prostu podniosłam trochę głos. O dziwo, chwilę później gdzieś z daleka usłyszałam rżenie.
-Nie mogłaś tak na samym początku?!-krzyknął wyraźnie wściekły.- Łażę tu z tobą, marznę, a wystarczyło pokazać mu jabłko od razu po wyjściu za bramy....
-Na pewno by, geniuszu, je zobaczył. - prychnęłam - A tak za chwilę będzie... powinien być. – uśmiechnęłam się niepewnie. Koń chyba się zbliżał, słyszałam już jak biegnie. Eric nie odezwał się, ale widać było, że ma mnie dość. I tak jest dość... opanowany.
- Dam Ci pseudonim Deficyt. Co Ty na to?- zapytał nagle.
- Śliczne, ale nie, dzięki. - podrzuciłam znowu jabłkiem - Masz coś lepszego w zanadrzu? - ugryzłam owoc. Nawet nie miałam zamiaru pytać, czemu akurat Deficyt. Domyślałam się. I nie spodobało mi się to. - Jakieś fajne by się przydało. Nigdy mnie w sumie nikt nie nazywał inaczej, niż "ona", to będzie ciekawa odmiana. - Gdzieś po prawo widziałam już ciemny zarys zwierzaka. O cholera, a myślałam że jednak się nie uda.
-No wreszcie jest...- mruknął i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. - Szkoda. Pasowałoby. Ale jak Ci się nie podoba, to sama sobie coś wymyśl.
- "Ta laska która wszystkich wkurwia" brzmi poetycko i na pewno pasuje. - wyszczerzyłam się i rzuciłam na oślep jabłko w stronę, z której nadciągał kształt. Już po chwili przede mną stało bardzo zadowolone z siebie zwierzę, pożerające owoc jakby głodowało od wielu dni. Ciekawe, czy da się pogłaskać, jak skończy.
-Proponuję ,,Estyma" to taka trochę ironia, bo nie masz w sobie ani trochę szacunku...-mruknął odwracając się i idąc do miasta. -Bierz tę kobyłę i chodź.
- Na plecki to ja go nie wezmę. - zauważyłam. Koń, urażony, parsknął i pochylił łeb. Gdyby miał róg, z pewnością by go zechciał użyć żeby wsadzić mężczyźnie centralnie w tył... Poklepałam Lysa po boku. - A mogę na nim wjechać?
-Nie. Musisz iść pieszo. Nie można po mieście jeździć konno-mruknął coraz bardziej zmierzły.-Chodź, bo mam jeszcze...coś do zrobienia nim wstanie słońce.
-Yhm. - schowałam ręce do kieszeni i posłusznie ruszyłam za nim, zastanawiając się czy to „coś do zrobienia” jest związane z tym, jak mu tam, no… Panem Cukiernikiem. Szkoda, że nie mogę spytać. Znaczy, nikt mi nie broni… Poza zdrowym rozsądkiem. O dziwo, jednak jeszcze trochę go mam. Koń na początku jeszcze trochę się boczył, prawdopodobnie za nazwanie go kobyłą, ale chyba nie chciał zgubić znowu z oczu swojego dostawcy jabłek, więc stępem zaczął za mną podążać. - A co do tego, no, nazywania mnie Estymą... Dlaczego akurat to ci wpadło do głowy?
-Śmiesznie brzmi. W dodatku pasuje do Ciebie. Może znaczeniowo nie bardzo, ale tak ogółem...-wzruszył ramionami. Weszliśmy znowu do miasta. Burek zawahał się. Zdecydowanie nie lubił miast, jak ja.
-Chodź, Lys. - poklepałam uspokajająco konia po łbie i poszłam dalej. Przestał się wahać, kiedy obiecałam że zdobędę dla niego jeszcze dzisiaj jabłko. Nie wiem jakim cudem, no ale. Zrozumiał. Zawsze rozumiał, jeżeli chodziło o jedzenie.
- Czyyyyli, od teraz będziecie tak na mnie wołać? Nie "ta wkurwiająca mała", ani "ona", tylko Estyma?
~Od kiedy oficjalnie zostaniesz wcielona do naszego Oddziału.~ Usłyszałam w głowie jego głos przez co po plecach przeszedł mi zbrojny oddział mrówek, potocznie zwany dreszczami. ~Wybacz, ale nie chcę, by ktokolwiek nas słyszał. 
-Chodź, zaprowadzimy go, bo marnujemy zbędnie czas na tę przechadzkę. – dodał już, otwierając usta.
Niepewnie dotknęłam skroni, jakby mnie co najmniej zdzielił w głowę.
-C...co to było? - pisnęłam cicho - To jest jak gwałt na mózgu, ja to zgłoszę... Kiedyś... Komuś. - umilkłam. - Ej, ale Burek... - koń zarżał, po czym spróbował ugryźć mnie w ramię - Lys się w sensie znaczy, on będzie jakoś blisko innych koni? Może je pogryźć... Kopnąć... Cokolwiek. Nie lubi chyba nikogo.
-Będzie mieć osobny boks. Nie pogryzie. Będzie dostawać żarcie, picie, czego chcieć więcej? –zapytał retorycznie. Fakt. Chociaż ja bym w sumie nie pogniewała się za trochę złota czy jakieś siodło. Zbliżyliśmy się do dużej, dość zadbanej stajni. Stajenny drzemał na snopie siana z kapeluszem naciągniętym na oczy. Eric podszedł do niego i chrząknął dość głośno.
Mężczyzna podniósł głowę i zmierzył Elegię wzrokiem.
-A witam! Pan po konika? - zapytał.
-Nie. Chcę boks dla tego - wskazał głową na Burka.
-Nie ma problemu. Ale boks kosztuje...
-Wiem. Chcę boksu przestronnego i odgrodzonego od innych koni, bo jest dość porywczy.
-To będzie kosztować dodatkowo.
-Coraz bardziej zdzierasz...- mruknął Elegia. Mimo to zgodził się i ruszył do wskazanego boksu.-Idziesz?-zapytał.
-Ja...jasne, yhy, tyle że wiesz, słońce kochane, ja może i mam kasę ale nie sądzę żeby starczyło... - pomyślałam o tym, że właściwie od kiedy zaczęłam kraść kasę wydałam ją tylko raz, bo spodobało mi się...coś. Nawet nie pamiętam co. Wiem za to że było do jedzenia i Lys pomagał temu zniknąć. Ale mimo to, byłam biedna jak… Jak… Jak coś. 
- Nie martw się o to. Mówię coś, chodźże. - mruknął. Sam ruszył do boksu na samym końcu stajni, po czym otwarł go i sprawdził jego stan. -Myślę, że będzie w porządku.
- Przez pierwsze pięć minut, zanim Lys się zorientuje że chwilowo stąd nie wyjdzie... - rzuciłam sceptycznie, ale umilkłam szybko. Brawo kobieto, brawo, wreszcie udało ci się znaleźć kogoś kto nie dość że darował ci życie to jeszcze wytrzymuje z tobą i twoimi godnymi pożałowania tekstami, ale mimo to robisz wszystko żeby w końcu wypatroszył ci bebechy i zawiesił pod sufitem jak groteskową wersję ozdób świątecznych. Mmm, jelitko!
-No trudno. Będzie miał towarzystwo mojego konia.-Uśmiechnął się wskazując głową siwo jabłkowitą klacz, która przyglądała się nowo przybyłemu towarzyszowi uważnie, żując siano. - Pakuj go tam i wracamy.
- "Pakuj go", łatwo powiedzieć, to nie ser na targu. – rzuciłam, jednak ku mojemu ogromnemu zdziwieniu koń praktycznie sam wszedł do środka. Jedyne co musiałam zrobić to obiecać, że wrócę. Zupełnie jakby rozumiał, chociaż akurat w to nie wierzę. Chyba że skojarzył to szybko z żarciem... Zamknęłam go tam i pogłaskałam machinalnie po łbie. - Tooo... Jak toto twoje się zwie?
-Toto to zwie się Audra. -Jego zwierzę zastrzygło uszami i wysunęło nos do właściciela, który pogłaskał go po pysku. -Dobra. Idziemy. Mam nadzieję, że dziewczyny przyszykowały Ci coś do spania...
-Zastanawiam się, po co. Zmęczony człowiek zaśnie na wszystkim, a podłoga, choćby przeraźliwie zimna, i tak wydaje się lepszym rozwiązaniem niż... Niż cokolwiek. Kończą mi się pomysły na porównania. - stwierdziłam odkrywczo - Chyba wena mi ucieka... I jak ja teraz nazwę wszystkich po swojemu? - spytałam płaczliwie.
-Wejdzie Ci w krew. -Po chwili byliśmy już w podziemiach i kierowaliśmy się do tej ich, no…bazy. -Odprowadzę Cię do pokoju, który będziesz dzielić z Tonilą, Epiceą i Delvy... To miłe dziewczyny, ale lepiej nie mów Delvy nic osobistego, bo to straszna papla.
-A co ja jej bym mogła powiedzieć? - autentycznie się zdziwiłam - "Hej, jestem nowa, mam pół bochenka chleba i konia w stajni, a tak poza tym to złapali mnie wczoraj i zdążyłam już nagrabić sobie u tego gościa, który rzekomo rządzi"? Nie mam tajemnic, a jeżeli nawet to są tak tajne że nawet ja nic o nich nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
-Tak tylko ostrzegam na zapas... - rzucił, prowadząc mnie do jakiegoś pokoju. Z każdym krokiem coraz bardziej ogarniała mnie panika i mimowolnie zwalniałam, aż w końcu stanęłam. Cztery metry od Panicza Pączusia i drzwi, do których miał zamiar zapukać. - Co je-- - nie dokończył, bo wpadłam mu w słowo.
-A co jak mnie nie polubią? - spytałam - A...albo będą się śmiać, w końcu mają z czego, albo o, o, będą mi dogryzać, w sumie z tego samego powodu... - czuję, że mam minę jakbym miała zaraz się rozpłakać...i tak się właśnie czułam. Ah, nieuzasadniony racjonalną wymówką lęku przed ludźmi, witaj, już wróciłeś? Jak tam… Półgodzinne wakacje?
-Marudzisz. - mruknął, gestem nakazując żebym podeszła. Niechętnie to zrobiłam. Zapukał do drzwi, które otworzyła tamta dziewczyna z wcześniej. Ta z białymi włosami, aktualnie będącymi bardzo w nieładzie, ale mimo wszystko naprawdę ładnymi. Przynajmniej jeśli chodzi o kolor. Spojrzała na mężczyznę, ale jej wzrok szybko prześlizgnął się na mnie; w grzecznej odpowiedzi z piskiem zwiałam na tyły. Nie swoje, tak nawiasem. Wczepiona w boki Erica, chowałam się za jego plecami. Nie było to w sumie trudne, jestem o wiele mniejsza.
- O matko... Przez moje miękkie serce będzie z Tobą więcej kłopotów niż pożytku. Wyłaź. Nie zjedzą Cię. – burknął Pączuszek. Chyba naprawdę miał mnie dość.
- No chodź... Nie jestem aż taka straszna jak się wydaje - rzuciła białowłosa i uśmiechnęła się szeroko. - Właśnie gramy w karty. Jak chcesz to możesz się przyłączyć. I ten... mamy jabłka jak lubisz. 
-O, widzisz. Ty je uwielbiasz. Idź, bo Raffael czeka. Nie będzie tam siedzieć w nieskończoność… - mężczyzna szybko ulotnił się, a ja zostałam sama, na progu pokoju tej całej, no… Tonili?
- A…A dobre chociaż są te jabłka? – spytałam, zastanawiając się jakim, cholera jasna, cudem, trafiłam do tego miejsca.
Jak zwykle to twoje szczęście cię tu przyprowadziło, wesoło przypomniał mój diabeł stróż, strzelając ogonem jak z bicza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz