poniedziałek, 17 lutego 2014

Od Natryi- ,,Moja historia" cz.4

       Moje pojawienie się w mieście było dość spontaniczną akcją. Postanowiłam w końcu uzupełnić zapasy narzędzi i broni, zakupić materiały na ubrania lub właściwe odzienie, może coś do jedzenia, czego sama nie mogłam znaleźć lub wyprodukować. Wspomniał mi się bochenek chleba, który dostałam od Ireth, gdy opuszczałam Lorhię.
          Przejrzałam swój ekwipunek. Większość była mocno sfatygowana, ale nie była w sumie taka, jaką nieraz widywało się wśród żebraków. Ze skór upolowanych zwierząt zdołałam zrobić sobie proste spodnie oraz koszulę na ramiączkach, co nie wyglądało tak tragicznie. Kurtka jeszcze na mnie pasowała i nie była zbyt zdarta. Z kolei moje obuwie... Lorhiański szewc spisał się znakomicie, bo podeszwy nadal były całe – choć pozostałe elementy musiałam już łatać sama. Nie była to najpiękniejsza robota, ale przynajmniej nie chodziłam boso.
          Cieszyłam się, że odchodząc od rodziny zabrałam również nieco pieniędzy. Były to moje własne oszczędności, które otrzymałam za pomoc w okolicznych zakładach i tym podobnych. Nie za wiele, ale zawsze coś.
          Gdy stanęłam na krawędzi jaskini i zasunęłam plecione z gałęzi, mocne wrota, byłam już umyta w okolicznym źródle, a przydługie włosy opadały mi na plecy w postaci warkocza. Chyba mogłam iść. Ledwie się ruszyłam, obok mnie pojawił się Ingvar. I wtedy mnie olśniło. Przyklękłam przy przyjacielu i spojrzałam mu w oczy.
– Ingvarze – powiedziałam powoli. – Musisz tu zostać. Słyszysz, zostań. Idę tam, gdzie mogą cię zabić, jeśli tylko cię zobaczą.
          Zaskowyczał cicho, ale zdawał się mnie rozumieć. Jednak cała jego postawa wyrażała protest. Wstał, zrobił kilka okrążeń w pobliżu jaskini – co jakiś krok czy dwa oglądając się na mnie oskarżycielsko – po czym usiadł przede mną i wtulił łeb w moją rękę.

          Nie chcę.

  – Ingvar! – Wydawało mi się. Musiało się wydawać. Przecież zwierzęta nie mówią.
          Ale ty mnie rozumieszWięc mogę do ciebie mówić.
  – No to pozostań tu. Ludzie nienawidzą morloków. To dla nich krwiożercze bestie.

          Ja jestem bestiąJestem groźnym zwierzęciem. I potrafię zabijać, jak moi bracia. Ale ciebie nie skrzywdzę. Ciebie kocham. I tobie jestem posłuszny. Choć nie dam zrobić z siebie niewolnika. Dlatego idź. A ja będę się trzymał w twoim cieniu. I możesz mówić do mnie myślą. To nawet łatwiejsze od mowy. I zawsze cię usłyszę.

          A ja ciebie, Ingvarze.

          Idź.

          Więc poszłam.

          Ku mojej uldze, Rahtsara nie była bardzo odmienna od korron-thumskich miast; w końcu była pod ich ciągłym wpływem, jako miasto przy granicy z tym państwem. Obawiałam się, że mój wygląd będzie jakoś znacząco różny od ludzi, którzy tam mieszkali, ale na szczęście sporo z nich odziewało się w skóry czy generalnie zdawało się właśnie wrócić z gór. Chyba nie byłam też zbyt zdziczała, skoro nikt nie patrzył się na mnie podejrzliwie. Za niewielkie sumy kupiłam nowe noże robocze, kilka kawałków pieczywa, krzesiwo, obuwie oraz nowy strój w ogóle. Największym moim wydatkiem była wizyta w warsztacie kowalskim.
          Za ladą stał potężny mężczyzna, całkiem brudny i spocony – zarówno z powodu gorąca buchającego z pieców jak i pracy, którą wykonywał. Kiedy mnie spostrzegł, uniósł lekko brwi. Spodziewałam się, że nie widuje u siebie zbyt wielu kobiet.
  – Witam, w czym mogę służyć? – spytał uprzejmie, lustrując mnie od góry do dołu.
  – Potrzebuję labrysa podobnego do tego. – Wyjęłam z torby swój własny, wykonany w Lorhii. Podałam go mężczyźnie.
  – Piękna robota – powiedział po obejrzeniu broni. – Widzę w tym rękę mistrza zza naszej wschodniej granicy.
  – Owszem – odparłam. – Chwalę go sobie, jednak z biegiem czasu wszystko się zużywa. Toteż byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś, panie, dołożył swojego kunsztu i wykonał dla mnie podobne zlecenie.
  – Myślę, że jestem w stanie mu podołać.
  – Ile czasu i pieniędzy musiałabym zapłacić?

          Cenę przyjęłam bez mrugnięcia okiem. Z tego, co zdążyłam zauważyć po rzeczach wystawionych w zakładzie, kowal ten był dobrym rzemieślnikiem. Z kolei godzin, jakie mistrz Enzo wyznaczył mi na oczekiwanie, było zbyt mało by wrócić do jaskini, i zbyt wiele by móc je efektywnie wykorzystać w mieście. Postanowiłam mimo to powałęsać się nieco po Rahtsarze, poobserwować ludzi, i wymyślić sposób na pozyskanie funduszy na kolejne wyprawy do miasta.
          Cały czas wyczuwałam obecność Ingvara, co dawało mi pewnie uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Wyjątkowo gładko przyjęłam wiadomość, że mój czworonożny przyjaciel jest zdecydowanie więcej, niż tylko zwierzęciem. Zastanawiało mnie to, czy inne stworzenia posiadają taką inteligencję, wiedzę i intuicją tak bardzo ludzką.

          To zależy, Natryo, usłyszałam. Ingvar, odzywając się w mojej głowie, miał dość przyjemny głos: niski i chrapliwy. Niektórzy są w stanie przyswoić pewną ilość informacji i je wykorzystywać, ale to jest należne każdemu gatunkowi i osobnikowi. Niewielu natomiast jest lotnych. I jeszcze mniej z nich potrafi związać się z człowiekiem w jakikolwiek sposób. Jako szczeniak wiedziałem, że kiedyś zdarzało się umysłowe powiązanie, zanim Ludzie Krwi się podzielili. Aby ono powstało, musi dwie dusze połączyć coś szczególnego. To nie jest coś, co da się wypracować, nauczyć. Jesteśmy więc jedyni. Gdyby Ludzie tak bardzo nie byli wpatrzeni w siebie, osiągaliby więcej i mogliby więcej.

          Człowiek, w pogoni za swoim własnym sukcesem i w wirze walki, po prostu zapomina o sile swojego otoczenia.

          Wiesz o tym najlepiej. Być może to, że potrafisz czerpać z natury, zdecydowało o tym, że teraz posiadamy jeden głos. Bo umiesz też oddawać.

          Możliwe, odpowiedziałam. Szłam akurat obok miejscowej karczmy. Ze środka wyszło kilku dość młodych mężczyzn, głośno się śmiali. Jeden z nich, wysoki, o nietypowych jasnoblond włosach, zatrzymał się nagle i z jakimś jakby cielęcym zachwytem zaczął patrzeć gdzieś w moim kierunku. Obejrzałam się szybko przez ramię, ale nikogo za mną nie było – więc prawdopodobnie patrzył się na mnie. Wydawało mi się, że jest wystarczająco pijany, by głupio zawiesić oko na czymkolwiek, więc obrzuciłam go obojętnym spojrzeniem i ruszyłam dalej przed siebie.

          Chciałabym móc odtworzyć twoje ucho, podjęłam. Czuję się w jakichś sposób winna, że nie pospieszyłam ci z pomocą od razu.

          Skąd mogłaś wiedzieć, że tam byłem? Gdyby był człowiekiem, pewnie wzruszyłby ramionami. I tak się nieźle spisałaś, przynajmniej coś mi z niego pozostało.

          Jeśli opanuję moją energię, spróbuję coś zaradzić, obiecałam. Muszę zacząć naprawdę ją kontrolować, bo wystarczy byle silniejszy stres i się przemieniam.

          Dasz radę, Natryo. Jakoś temu zaradzimy. Tymczasem, bądź czujna. Ja będę polował, więc nie będę myślał jak człowiek.

  – Do zobaczenia za kilka godzin – mruknęłam na głos. Obecność morloka zelżała, stając się łuną jaśniejącą w oddali mojego umysłu. Uspokajająca sytuacja.
  – Ahm, z kim...?
          Odwróciłam się błyskawicznie i odruchowo lekko ugięłam nogi, jakbym szykowała się do obrony przed drapieżnikiem. Mogłam się spodziewać, że ów podpity młody człowiek pójdą za mną. Powinnam być bardziej przewidująca.
          Przypatrzyłam się mu dokładniej, pociągnęłam nosem. Nie był aż tak pijani. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że był zupełnie trzeźwy.
  – Nie twój interes – powiedziałam w końcu, prostując się. Po chwili odezwałam się znowu, przybierając groźniejszy ton. – Czego chcesz?
          Wyraźnie się zmieszał. Spuścił wzrok, milczał chwilę, i w końcu przemówił, siląc się na swobodny ton.
  – Niczego, naprawdę. Po prostu nie widuje się tutaj kobiet poruszających się samotnie.
  – I to jest pretekst by mnie śledzić? Wybornie. Możesz znaleźć sobie inny obiekt.
  – Ale...
  – Ale co? – warknęłam. Zaczynał mi już działać na nerwy. Chyba zbyt długo trzymałam się z dala od jakiegokolwiek człowieka. Naprawdę wolałam kamienie.

          Ekhm.
          No dobrze, ciebie też.

  – No myślałem, że chociaż porozmawiamy, cokolwiek. Wybacz, ale nie wydaje mi się, że masz cokolwiek więcej do roboty, a późnymi popołudniami robi się tu niebezpiecznie.
  – Ależ z ciebie altruista. Podaj mi trzy powody, dla których nie powinnam ci teraz splunąć w twarz i się oddalić, a się zastanowię – rzuciłam, robiąc krok w tył. Chłopak nadrobił tę odległość trzykrotnie, zrównując się ze mną. Zmarszczyłam brwi i wykonałam lekki półobrót, żeby znalazł się u mojego boku, skoro tak bardzo chciał. W razie zagrożenia mogłabym łatwo odskoczyć.
  – Jestem trzeźwy.
  – Niektórzy i w tym stanie dopuszczają się różnych paskudztw – odparowałam. Nie zbiło go to jednak z tropu; intensywnie myślał.
  – Hmm, nikt inny zapewne nie zaproponuje ci swojego towarzystwa.
  – Ma to oznaczać, że jestem tak paskudna, czy że właśnie ty masz zamiar bezinteresownie się mną zająć? – Prychnęłam, ładując ironię w końcówkę wypowiedzi.
  – W żadnym wypadku to pierwsze, a drugie jest moim odruchem. Jakkolwiek widzę, że masz wojownicze usposobienie i w kaszę dmuchać sobie nie dasz, to przydałby ci się ktoś, kto ma nieco fizycznej siły.
          Typ miał gadane, nie mogłam powiedzieć. I nawet miał trochę racji.
  – No, dobrze, to jeden punkt już masz. Jeszcze dwa.
  – Myślę, że jesteś interesującą osobą, i nie będę się przy tobie nudził. – Już miałam dodać coś od siebie, ale blondyn był szybszy. – Z kolei sam chyba nie jestem esencją nudy, więc i tobie zapewni to nieco rozrywki na to długie popołudnie.
  – Powiedzmy, że zaliczone – powiedziałam. – Jeszcze jeden argument i będę mogła nad tym pomyśleć.
          Zerknęłam na niego z ukosa. Miał całkiem ładny profil.
  – Po prostu mi się spodobałaś, i chciałbym cię bliżej poznać. A ty tym samym zyskałabyś nowego znajomego. – Wydawało mi się, że się zaczerwienił. Urocze.
          Milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Po jakichś stu krokach nie wytrzymał.
  – To jak?
  – Nie.
          Tak go to zszokowało, że się zatrzymał. A ja w tym czasie byłam już kilka metrów od niego, znikająca w najbliższej uliczce, potem idąca równoległą. Nie miałam do niego za grosz zaufania, chociaż wydawał się całkiem sympatyczny. Wiedziałam, że pozory mogą mylić. I nie miałam zamiaru dać się nabrać.

          Spędziłam więc te cztery kolejne godziny krążąc po Rahtsarze, zapamiętując jej układ oraz mieszkańców. Jedną z pierwszych moich obserwacji były pewne naleciałości z sąsiedniego państwa – śladowa dyskryminacja kobiet czy rozdzielanie społeczności na warstwy. Kolejna rzecz: nieco inny kanon urody. O ile w Korron-Thum ludzie byli jasnej karnacji i dość ciemnych włosach i oczach, w Pluvii częściej spotykało się blond włosy i niebieskie bądź zielone oczy. I wiele wskazywało na to, że jestem jedną z nielicznych osób spoza Re'Vermesh. Nawet zważywszy na to, że do Korron było daleko jak kamieniem rzucić.
          Z tego powodu, skonstatowałam, akurat tutaj byłam dość rozpoznawalna. Musiałam nad tym popracować, aby lepiej wtapiać się w ów miejski krajobraz.
          Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy w końcu zaglądnęłam do warsztatu.
  – Witam ponownie – powiedział mistrz Enzo. – Doskonałe wyczucie czasu, labrys właśnie ostygł.
  – Mogę obejrzeć?
          Mężczyzna podał mi broń, i odsunął się ode mnie o krok, bym mogła w swobodnie ją wypróbować. Toporek ładnie leżał w dłoni, odpowiednio ciężki i idealnie wyważony. Krawędzie wybornie ostre, z obu stron śmiertelnie groźne. Rękojeść była częściowo zabezpieczona skórą, przez co przyjemna w dotyku i niewyślizgująca się z ręki. Wykonałam kilka zamachów i obróciłam labrys parę razy za pomocą nadgarstka.
  – Doskonała robota – powiedziałam z lekkim uśmiechem. Wyciągnęłam na ladę mieszek z odliczoną, umówioną wcześniej kwotą.
  – Cieszę się, że przypadł do gustu – odparł kowal. Popatrzył na mnie badawczo. – Niezbyt często zdarza mi się obsługiwać kobiety, tym bardziej znające się na broni. Oto poprzedni toporek – dodał, podając mi labrys Astiana. – Pozwoliłem go sobie nieco oczyścić.
  – Dziękuję. Jestem pewna, że dobrze mi posłużą. I że pewnie jeszcze nieraz pojawię się w tym warsztacie.
  – Jestem zaszczycony.
  – Żegnam, i raz jeszcze dziękuję.
  – Żegnam panią.


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz