niedziela, 16 lutego 2014

Od Erthorana- Początek cz.2

Szedłem spokojnie przez las, kierując się węchem. Ludzki zapach jest dość charakterystyczny i nie trudno go poznać, pośród innych. Niedługo mogłem też bez problemu iść za śladami pozostawionymi przez ludzi. Trwało to jednak krótko i było chyba skutkiem chwilowej nieuwagi. Doszedłem do tego wniosku, kiedy zobaczyłem, że kawałek dalej ślady znikają, a śnieg wygląda jak nienaruszony. Musieli być specjalnie do tego wyszkoleni. Zapach jednak, pozostał, a zresztą nawet gdyby go nie było udałoby się. Mogłem zawsze poprosić drzewa o pomoc. Odpowiedziałyby na pewno. Nie pytałem ich jednak, ponieważ teraz nie potrzebowałem pomocy. Niedługo mogłem już ujrzeć palący się ogień. 
Nastał już wieczór i ludzie postanowili zapewne rozpalić ogień, by zjeść coś ciepłego i ogrzać się na mrozie. Ja też powinienem już wracać do mojego domu, jednak chciałem raz na zawsze przegonić ich z lasu. Było ich tylko dwóch. W przeciwnym wypadku zapewne walka z Morlokami mogłaby się zakończyć zgoła inaczej. Na szczęście dla moich przyjaciół tak się nie stało. Ludzie wyglądali na zmęczonych tą walką i pełni byli obrażeń od ugryzień Morloków. Opatrywali sobie rany, podczas, gdy ja planowałem jak ich zaskoczyć. 
Siedziałem tak na gałęzi drzewa wtapiając się w nie. Nawet gdyby ludzie nie wiadomo jak wytężyli wzrok nie byliby w stanie mnie ujrzeć. Za każdym razem kiedy zmieniam się w drzewo, wszystko naokoło zaczyna zwalniać. Taka jest już chyba natura drzew. Obserwują jak czas mija, lecz nie czują jak szybko to się dzieje, są zbyt długowieczne by to odczuć. Co innego z kwiatami, których niewiele widziałem w swoim życiu. One dla odmian są efemeryczne. Ich piękno mija szybko. Czasem ciężko się nim nacieszyć. 
Noc była zimna, zupełnie jak blade światło księżyca. Gdzieś w oddali na niebie tańczyła zorza. Gięła się w coraz to inne kształty i zmieniała kolory. Gwiazdy też słały migotając zimne światło w stronę tego świata. Księżyc rozświetlił niebo swoja poświatą, która przyćmiła światło gwiazd wokół niego. I pomyśleć jak ja dobrze znałem ten widok. Możliwe, że zbyt dobrze, ale nie miałem go dość. Mógłbym tak patrzeć godzinami, gdyby nie fakt, że chciałem zrealizować swój plan. Nie wzbudzając zainteresowania ludzi, zszedłem z drzewa. Pierwsza faza planu była zupełnie prosta, wystarczyło odpowiednio poruszyć korzeniem sosny, za jej uprzednią zgodą, tak by wybił się z ziemi dokładnie w miejscu gdzie znajdował się rozbity przez ludzi namiot, który poleciał natychmiast w powietrze. Ludzie zerwali się na równe nogi. Nie wiedzieli gdzie jestem i nie mogli się tego nawet domyślić. Zbyt słaby był ich wzrok na ciemności jakie nas otaczały, bowiem choć świecił księżyc, drzewa uniemożliwiły światłu dotarcie do ziemi. Byłem, więc całkowicie dla nich niewidoczny, ich natomiast widziałem jak na dłoni, bo stali na polanie w świetle. 
Ognisko zgasło pod wpływem powiewu wiatru, a ja postanowiłem zacząć realizować następną część swojego planu. Ta polegała już na wykorzystaniu własnej formy. Postanowiłem spróbować tym razem czegoś nowego. Nigdy jeszcze nie tworzyłem mutacji zwierzęcia i rośliny. Teraz postanowiłem to zmienić. Powoli zacząłem zmieniać swoje ciało. Począwszy od kończyn, a kończąc na twarzy. Kidy skończyłem, byłem stworem o nogach przypominających łapy, rękach zaś przypominających gałąź na powierzchni której znajdowały się żyły. Klatka piersiowa pokryła się czymś na kształt liścia, twarz tymczasem całkiem pociemniała i pokryła się jakby łuską. Jako to dziwadło, wszedłem z mojej kryjówki stanąłem tuż przed ludźmi. Sądząc po ich twarzach, moja forma do szczególnie normalnych nie należała, nie miałem jednak zamiaru się tym przejmować. Postawiłem sobie za zadanie wypędzenie ich z lasu i miałem zamiar je wypełnić. Nadszedł czas, by wypróbować co takiego mogę zrobić, przyjmując tę, a nie inną formę. Oni jednak chyba nie mieli zamiaru tak po prostu na to patrzeć, gdyż sami przybrali swoje. Mogło być dość ciekawie, a biorąc pod uwagę, że nigdy nie walczyłem z kimś przemienionym sam, mogło być interesująco. Moim największym problemem był brak doświadczenia w tego typu starciach. Nie atakowałem, więc pierwszy, by lepiej zrozumieć z kim mam do czynienia. Jednak mimo tego za początku naszej walki nie szło mi najlepiej. Oberwałem kilkakrotnie nim udało mi się w pełni pojąć umiejętności jakie wykorzystywali w walce. Forma jednego z nich bez trudu znikała mi z pola widzenia i atakowała w miejscu którego zupełnie się nie spodziewałem, druga zaś odwracała moją uwagę atakując mnie stale. Jakoś zadziałać musiałem. W walce używałem najczęściej rąk, dowolnie je wydłużając. Tym sposobem walnąłem jedną z tych postaci przez co upadła na ziemię, nie był to jednak koniec, gdyż tylko widocznie ją rozzłościłem. Trzeba było wymyślić coś innego. Użyłem, więc roślin, by sobie pomóc. Manipulowanie nimi było proste i szybko udało mi się dostać na jedną z gałęzi sosny, nie mogłem jednak pozostać tam wiecznie. Trzeba było przemienić się w coś innego. Spojrzałem na miecz w ręce jednej z form i coś mi zaświtało. Nigdy nie próbowałam przyjąć formy ze stali. Zazwyczaj przyjmowałem wyłącznie te kojarzące się z naturą i najprawdopodobniej jedynie te potrafiłem przyjąć, choć to jedynie założenie, lecz stal, jako metal też pochodził z natury. Mogłem, więc spróbować. Ciało pokryte stalą dałoby mi choć trochę większą ochronę. Dlatego też korzystając z możliwości wcieliłem w życie swoje postanowienie i stałem się dość dziwnym stworem. Mogłem jednak stanąć teraz z powrotem do walki. 
Było trochę lepiej, choć w tym ciele nie mogłem wykonywać, aż tak szybkich ruchów. Poradziłem sobie jednak jakoś z tym niewielkim w porównaniu z poprzednimi problemem i po chwili zobaczyłem, ze moi przeciwnicy są zmęczeni. Ja też poczułem się jakoś dziwnie. Sam nie wiedząc kiedy to się stało, wyszedłem z formy i poczułem silny ból . Ten sam co zwykle rozrywający ból. Czasem zastanawia mnie, dlaczego nigdy nie odczuwam go podczas pozostawania w innym ciele. Moja nagła zmiana przykuła uwagę przeciwników. Chcąc jakoś im umknąć, przemieniłem się znów w swoją mieszankę wilczo-wiewiórczo-orlą. Nie wiedziałem czemu, ale patrzyli z coraz większym zainteresowaniem. Chciałem się na nich rzucić i umożliwić sobie ucieczkę, nie zdążyłem jednak ponieważ ni stąd ni zowąd na polanę wypadła Sahta. Niedźwiedzica ryknęła na nich, a oni powrócili do postaci dwóch mężczyzn. Wolałbym, by to się nie stało. Być może wtedy udałoby się uniknąć następstw tego wydarzenia. Sahta, bowiem rzuciła się na nich, a jeden z nich przebił ją mieczem. Sam nie wiem, czy chodziło o emocje, czy też o coś jeszcze innego, ale wtedy wszedłem w formę, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem. Jakby to był zupełnie nowy organizm. Nie wiedziałem dokładnie co się wtedy ze mną stało, ale ból znów powrócił. To za każdym razem jest takie jakby, coś chciało mnie rozerwać od środka. Wtedy jednak atak był tak silny, że po jego nastaniu straciłem przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz