piątek, 28 lutego 2014

Od Erthorana- Misja ,,Serce góry" cz.2

Niedługo potem byłem już w drodze prze miasto. Próbowali mi zaproponować konia, jednak nie widziałem takiej potrzeby, równie dobrze sam mogłem nim być. Przedzierając się przez „mrowisko”, wciąż myślałem o tej dziwnej misji. Podpowiedzi były naprawdę dość interesujące. Fragment pergaminu i mapa, cokolwiek to miało znaczyć nie specjalnie przychodziło mi do głowy. Nawet, gdy już znalazłem się za miastem i poczułem na twarzy zimy powiew północnego wiatru, który zazwyczaj pomagał mi w myśleniu, nic nie byłem w stanie zrozumieć. Ktokolwiek wymyślił tę zagadkę i kimkolwiek był, miał do tego głowę. Ja natomiast nie i w tym był główny problem.
Kiedy byłem już na wystarczającej odległości od miasta, by nikt nie zwrócił uwagi na moja przemianę, przyjąłem ciało abonita. Może i było to olbrzymie cielsko, ale za to być może najszybsze kiedy trzeba było poruszać się po zaspach, w których człowiek mógł utonąć. One natomiast, dzięki odpowiedniemu rozstawieniu łap i ich wyglądzie, mogły całkiem normalnie się po nich poruszać. Było to dość dziwne, biorąc pod uwagę, że nie znałem stworzenia, które byłoby w stanie w pojedynkę podnieść tego stwora (no może z wyjątkiem przerośniętego maszkarona o którym mówili chłopi). Kontynuując, jeśli miałem dostać się do Gondkharu, musiałem przemienić się właśnie w to zwierzę. Jako, że nie brnąłem w zaspach po pas, mogłem spokojnie rozpocząć swoja wyprawę. W ciągu dnia było raczej przyjemnie, aczkolwiek świecące słońce odbijało się od śniegu i oślepiłoby każdego człowieka. Abonit nie odczuwał tego jednak tak mocno. Wieczorem dopiero zaczął panować siarczysty mróz, przez który musiałem zatrzymać się na nocleg, byłem zresztą już zupełnie wykończony i walczyłem z własnym ciałem i rozrywającym bólem w klatce piersiowej, by utrzymać Formę. Już w swoim własnym, obolałym ciele ułożyłem się pod jedyną wystającą z białej pustyni skałą, lecz nie tylko ból nie pozwolił mi zamknąć powiek. Nie chodziło także o mróz, gdyż byłem w stanie wytrzymać w śniegu nawet rekordowo niskie temperatury. Wciąż spoglądałem to na rozgwieżdżone niebo, to na moją torbę, z której wystawała mapa. Podniosłem ją w końcu, rozwinąłem i ułożyłem na kolanach. Nie widziałem w niej nic niezwykłego choć być może nie pozwoliło mi na to światło nikłe światło księżyca i migocących gwiazd. W tym wszystkim nie mogłem znaleźć żadnego sensu, musiał jednak tam być, nie mogłem go tylko zauważyć.
Nazajutrz rano, po tym jak udało mnie się upolować wychudzonego zająca śnieżnego, mogłem choć odrobinę się posilić. Byłem mile od najbliższych osad ludzkich, co wcale mnie nie martwiło. Choć na chwilę nie musiałem się zastanawiać, dlaczego wymyślają tak dziwne rzeczy. Nie musiałem też zastanawiać się nad faktem, iż uważają, że śmierdzenie mydłem jest lepsze od maskowania zapachu. Podczas podróży było może odrobinę nudnawo, aczkolwiek lepszy już jednolity, biały krajobraz, niż ludzkie „mrowiska”. Kierując się, więc tą zasadą, postanowiłem jak najlepiej wykorzystać ten czas.
Jeśli podążać najprostszą drogą do większego portu, trzeba przebyć spory odcinek tundry. Istniały rzecz jasna drogi, ale nie miałem jakiejś szczególnej ochoty z nich korzystać. Biegnąc, więc w ciele abonita udało mi się dobiec na obszary zamieszkane, już przez przedziwny gatunek, do którego musiałem należeć. I znów musiałem wleźć do tego ich „mrowiska”. To jednak miało jeden plus. Ludzie postanowili uprościć wszystkim wokoło życie i nie tłoczyli się po ulicach wrzeszcząc. Poruszać się po nim mogłem, więc bez niepotrzebnego nikomu przepchania. Tym oto sposobem zamiast pokonać miasta w ciągu kilku godzin, mogłem to zrobić w jedną. Nie widziałem w swoim życiu nigdy portu, ale jakoś mnie nie powalił. Kilka pomostów, kilka łodzi rybackich, stare łajby, jakiś większy statek. Ludzi jednak w Itter-Paht nie było wielu, na szczęście. Nie miałem ochoty specjalnie długo ich oglądać, gdyż naprawdę nie widziałem w nic interesującego. To krzyczeli, jeden do drugiego, to przenosili w te i we w te różne skrzynie, to znów biegali nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Można było dojść do wniosku, że nie mają na co zużyć energii. Jakie to było marnotrawstwo, zwierzęta nigdy w życiu nie zrobiłyby czegoś takiego.
W porcie musiałem zająć się poszukiwaniem transportu, co nie szło mi wcale jakoś szczególnie źle, ani szczególnie dobrze. Podstawowym problemem jest gadanie z ludźmi do którego się kompletnie nie nadaję. Skończyło się na tym, iż udało mi się znaleźć niewielki kąt dla siebie na łodzi, która wypływała akurat w tamtą stronę. Odpłynąć miała jednak dopiero następnego ranka. Na nocleg w mieście nie miałem ochoty, więc zdecydowałem się przespać w pobliskim lesie. Usadowiłem się na jednej z gałęzi dość wysokiej sosny i zasnąłem, nie minęła jednak godzina, kiedy znów mapa nie dała mi spokoju. Sięgając po nią nie ujrzałem znów nic. Nie wiedziałem co to za wskazówka skoro mogłaby nią być każda możliwa mapa.
Rano w porcie roiło się od ludzi, jak wkrótce się miałem dowiedzieć, było to spowodowane dużą ilością statków wypływających i wpływających. Było to jak widać dość niezwykłe zjawisko. Ja tymczasem nie podzielając radości tłumu ludzi udałem się w stronę niewielkiej, pomalowanej na ciemny brąz łódki i zająłem tam swoje miejsce na uboczu.
Nigdy nie odbyłem tego typu podróży, co więcej nigdy nie widziałem tak wielkiej ilości wody, chyba że można zaliczyć do niej śnieg. Wpatrywałem się, więc w tę otchłań morską poruszoną przez łódkę. Nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi co mnie ucieszyło. Nie miałem bowiem zamiaru jej wzbudzać. Ląd dość szybko zniknął z zasięgu wzroku i po raz pierwszy życiu znalazłem się na otwartym morzu.
Wieczorem leżąc z torbą pod głową zacząłem nie wiedzieć czemu przykładać fragment pergaminu w różne miejsca mapy. Wtedy akurat zawiał wiatr i mapa wypadła mi z rąk. Na szczęście nie wpadła do wody. Znalazłem ją kilka kroków dalej. Tak się dziwnie złożyło, że przyłożyłem dłoń, w której znajdował się pergamin, w pewne miejsce na mapie, które zaczęło świecić. Kiedy jednak ją odsunąłem blade światło zgasło. Z powrotem położyłem fragment pergaminu w to miejsce i dokładnie to miejsce świeciło. Odwróciłem mapę, tak by nie poruszyć pergaminem. W miejscu, gdzie został przyłożony zniknął fragment mapy.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz