niedziela, 2 lutego 2014

Od Narhaela- Misja ,,Wszystkie rybki śpią w jeziorze"

-Cała piątka!-Ryknąłem śmiechem widząc swojego farta.
-Kurważ mać!-Kolega z oddziału oburzył się po kolejnej przegranej.-Znowu oszukujesz! Założę się, że masz lewe kości!
-Taki wał! Mam po prostu szczęście.-Wyszczerzyłem zęby we wrednym uśmiechu.
-Zagrajcie teraz jego kośćmi…-Wtrącił nagle Sharon obserwujący przy kuflu piwa grę.
Spojrzałem na przyjaciela spode łba.
-Ile razy mam Ci mówić, byś nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy-mruknąłem, zirytowany.
Blondyn wzruszył ramionami z niewinnym uśmieszkiem.
Mój przeciwnik imieniem Dregloth wyciągnął przed siebie wielkie łapsko, na którym leżało pięć starych, ale pięknych kości. Przełknąłem ślinę, która zaległa mi w ustach.
-Zacznij, proszę…-powiedział.
Ująłem kości w dłoń. Rzuciłem je na stół. Uśmiechnąłem się lekko widząc trzy gwiazdy, wronę i liść na górnych ściankach kości. Facet splunął na podłogę i wziął swoje kości. Rzucił nimi. Pilnie wpatrywałem się w toczące się kostki. Przekląłem, gdy zobaczyłem trzy wrony, krzyż i okrąg.
-Twój ruch.-Wyszczerzył żółte, wybrakowane zębiska w złośliwym uśmiechu.
Przełknąłem ślinę. Ująłem w dłoń kość, na której widniała wrona i liść, a potem przerzuciłem je. Ukazał mi się sierp księżyca i gwiazda.
-Tak!-rzuciłem, widząc cztery takie same figury.
Dregloth przerzucił swoje dwie, niepasujące do reszty kości i zacisnął kciuki.
-Ja pierdolę!-ryknął, gdy ujrzał liść i węża.
Sharon uśmiechnął się pod nosem i klepnął mnie w ramię. Zgarnąłem wygraną składającą się z kilku srebrnych monet, ale i tak najbardziej satysfakcjonowała mnie wkurwiona morda Dregloth’a.
-Dawaj Sharon, teraz oskubię Ciebie.
Blondyn uśmiechnął się lekko i zajął miejsce mojego poprzedniego przeciwnika. Już mieliśmy zacząć, gdy poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem się natrafiając wzrokiem na obfite piersi znajomej mi kobiety. Niechętnie uniosłem oczy widząc oblicze Sansii-Głównego Szpiega naszego oddziału. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Tiernan umiłował sobie wdzięki kobiety.
-Słucham, Sansio? Masz ochotę na rundkę?-Wskazałem głową kości na blacie stołu.
Kobieta odgarnęła długie, jasne włosy do tyłu i wykrzywiła swoją smukła twarz.
-Nie, Swołocz. Nie będę z Tobą grać. Wiem, że oszukujesz… Poza tym, Nerio Cię wzywa.
Westchnąłem ciężko.
-Koniecznie teraz?-zapytałem.
-Tak. Won, już. Nie będzie czekać…
Przewróciłem oczyma. Sharon zdawał się być rozczarowany.
-Zagramy jak wrócę.-Obiecałem i wyszedłem z sali kierując się do gabinetu dowódcy.
Przeszedłem przez korytarz i skręciłem w lewo przy pierwszej odnodze. Podszedłem do drzwi do pokoju Tiernana i zapukałem.
-Wejść!-krzyknął dowódca.
Otwarłem drzwi i wsunąłem do wnętrza pomieszczenia.
-No. Jesteś wreszcie. Napijesz się czegoś?-zapytał.
-Nie, dzięki.-Odparłem.
-W takim razie przejdę do rzeczy. Mam dla Ciebie misję. Udasz się do miasta Newmerra, odszukasz karczmę, która zwie się ,,Pod ślepym szczupakiem”. Kretyńska nazwa, ale cóż poradzić. Głównym kucharzem jest tam Caster Jowood. Tam naprawdę sądzimy, że jest on również szpiegiem Białych. Prowadzi z gośćmi miłą dyskusję i wyciąga wszystkie informacje, obserwuje wszystkich klientów. Zabij go i ukryj ciało. Tyle. Tylko uważaj, bo jak Cię ktoś zobaczy to przekopane. Nie mamy stuprocentowej pewności co do tego, że jest on szpiegiem. Ale jeden więcej, czy mniej, co za różnica? No i możliwe, że ma obstawę w postaci ukrytych Białych. Facet jest niezbyt wysoki, trochę pyzaty, ciemne włosy, piwne oczy.-Podał mi kartkę, na której zapisał wszystkie najważniejsze informacje. –Wyruszysz jutro rano. Powodzenia!
Skinąłem lekko głową i wyszedłem z jego lokum. Tak jak obiecałem wróciłem do Sharona, który siedział przy stole nad prawie pustym kuflem piwa. Uśmiechnął się lekko na mój widok.
-Jestem. Możemy zaczynać-powiedziałem, wyciągając kości.
-Po co Cię wzywał?-zapytał.
-Mam zabić jakiegoś szpiega-rzuciłem i wyrzuciłem pięć kostek.
Sharon uśmiechnął się, gdy wykonał swój ruch widząc, że ma przewagę.
-Kiedy wyruszasz?-zapytał wkładając pięć monet na blat.
Pobiłem zakład, przełożyłem kości i rzuciłem.
-Chuj!-warknąłem, widząc swoją porażkę.-Jutro rano.
Sharon wykonał swój ruch i zgarnął wygraną.
-Nie umiesz grać, gdy jesteś czymś rozproszony.-Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Twoja wina.
-Ta, jasne. Spadaj się przygotować i wyśpij się. Idę się spotkać z taką… no. Koleżanką.
-Koleżanką.-Powtórzyłem rozbawiony.-Powodzenia.
-Wzajemnie.
Rozeszliśmy się w swoich kierunkach.
[…] Zbudziłem się o świcie. Przez uchylone okno wpadał chłodny wiatr. Zgramoliłem się z łóżka, ubrałem i spakowałem kilka najważniejszych rzeczy. Zapiąłem na biodra szeroki pas, zabrałem swoje sztylety, łuk i kołczan. Wyszedłem z pokoju kierując się do naszych stajni. Wsunąłem do środka mijając cuchnącego końskim gównem stajennego nie odpowiadając na jego ,,Dzień dobry”. Skinąłem na stajennego chłopca.
-Mój koń oporządzony?-zapytałem.
-Tak, Panie!-rzucił pokornie.
-Świetnie. Osiodłaj go. Byle szybko.
Skinął głową i zabrał się do roboty. Po chwili mój wierzchowiec był gotowy.
-Do Newmerry najszybsza droga to przez Ślepy Gościniec?-zapytałem chłopca.
-Tak, Panie. Tylko problem w tym, że ponoć grasują tam Błońce-rzucił z przejęciem.
-Błońce, mówisz?
-Aha.
Zamyśliłem się na chwilę.
-Droga przez Dhoirine będzie dłuższa o co najmniej 6 godzin.-Splunąłem.
-Nie wiem, Panie, czy to prawda, że one tam się zalęgły, to tylko gadanie podróżnych…-powiedział cicho.
-Dobra. Nie ma czasu na gadanie.-Dosiadłem konia i wyjechałem ze stajni, kierując się na Ślepy Gościniec.
[…] Po około trzech godzinach drogi znalazłem się na najmniej przyjemnym odcinku Ślepego Gościńca. Drzewa tu wiły się gęsto walcząc o jak najkorzystniejsze położenie. Czasami drogę zastępowały mi powalone gałęzie, ale pocieszający był fakt, że Błońców jak nie było tak nie ma.
Koń jechał spokojnie. Nie pędziłem go na tym odcinku, ze względu na fakt, iż wszędzie walały się gałęzie drzew. Ta trasa była rzadko używana, gdyż miasto, w którym mieścił się mój Oddział nie miało trasy handlowej z Newmerrą i pobliskimi osadami. Przekląłem pod nosem, bo robiło się coraz ciemniej, przez drzewa, których korony były tak obfite, że nie przepuszczały praktycznie żadnych promieni słońca. Popędziłem trochę konia, który pokłusował trasą. Mieliśmy już prawie wyjeżdżać na otwarte tereny, gdy nagle koń zatrzymał się gwałtownie i zarżał głośno drobiąc nerwowo kopytami i podrzucając łbem.
-Eee! Spokojnie!-rzuciłem i rozejrzałem się. Nic.
Zmusiłem konia do dalszego kłusu, ale wyglądał na ciągle zdenerwowanego.
Stanął dęba, gdy nagle spomiędzy gałęzi, prosto na trasę zleciała znana mi kreatura. Bydle o sześciu kończynach, rybiej głowie i błonach między łapami wyszczerzyło zębiska. Miało rozmiary niezbyt wysokiego człowieka. Koń zaczął panikować i się rzucać. Wyjąłem z pochwy sztylet i cisnąłem nim w Błońca, który mimo to odskoczył zwinnie i skoczył do boku mojego wierzchowca.
-Zły ruch, kolego-warknąłem, wyjmując kolejny sztylet i wbijając go prosto w gardło stwora. Popędziłem swojego ogiera chcąc jak najszybciej wyjechać na otwarty i wolny od drzew odcinek gościńca. Usłyszałem za sobą charakterystyczny, krzykliwy zew Błońców, które wysypały się na trasę. Mimo to wyminąłem je i po chwili jechałem już na bezpiecznej trasie. Nie było tak źle.
[…] Po kolejnych kilku godzinach drogi dotarłem wreszcie do Newmerry. Był akurat późny wieczór. Miasto leżało przy lesie i sporym jeziorze. Nie było ogrodzone murem. W końcu na kiego chuja ogradzać taką dziurę zabitą dechami? Rozejrzałem się za poszukiwaną gospodą. Nie szukałem długo. Stała ona tak jak się domyślałem przy jeziorze. Zbudowana była z drewna, na ganku siedziała jakaś kobieta paląc fajkę. Zostawiłem konia w małej stajni obok i usiadłem na drugiej ławce również wyciągając fajkę. Zapaliłem ją i rozejrzałem się po terenie. Szukałem ustronnego miejsca, którym mógłbym wyciągnąć zwłoki kucharza. Dostrzegłem boczne drzwi, którymi wysypywano dla świń resztki jedzenia i obierki. Trochę dalej był pomost. Skończyłem palić i wszedłem do środka. Jak na taką wieś karczma była równie byle jaka. Nawet kurew nie było. Rozejrzałem się. A nie! Jednak stała jakaś zasyfiona, pryszczata, stara prukwa, która pizdę miała pewnie bardziej rozciągniętą niż zamożny kupiec sakwę. Pod ścianą stał jakiś grajek, który brzdąkał na lutni piejąc w niebogłosy, ku uciesze gości, którzy i tak wyglądali tak, jakby mieli go w dupie, albo marzyli o tym, by się zamknął. Podszedłem do blatu, za którym stał karczmarz.
-Witam Pana! W czym mogę służyć?-zapytał.
Zmierzyłem go wzrokiem.
-Poproszę najpierw o coś do przepłukania gardła po podróży.-Uśmiechnąłem się lekko.
Mężczyzna nalał czubato piwa do kufla i postawił go przede mną.
-Proszę uprzejmie. Co Pana do nas sprowadza?-zapytał czyszcząc z nudów kufle.
-Jestem tu tylko przejezdnie.-Odparłem.-Pan jest właścicielem gospody? Prezentuje się całkiem ładnie. Można powiedzieć, że lepiej nawet niż w innych, większych miastach.
-A no ja. Ja gotuję, sprzątam, udostępniam pokoje…
Otwarłem szerzej oczy z udawanym zdumieniem.
-No ładnie! A kucharza nie macie, czy jakiejś pomocnicy?
-A po co? Gości nie ma tu aż tyle, żeby płacić pracownikom, kiedy mogę zrobić wszystko sam. A Pan gdzie zmierza? Chyba daleko? Wyglądasz Pan na zmęczonego. Może jakiś pokój by się przydał? Mam wolne łóżka.
-Jadę do Pluvii-rzuciłem, kłamiąc. A więc to on musiał być moim celem. Zgadzał się nawet z opisem Tiernana. Nie było mowy o mojej pomyłce.
-Ooo! To daleko, faktycznie. A po co?
-Interesy.-Za tę dociekliwość miałem ochotę już teraz wpakować mu sztylet w dupsko.-Wezmę ten pokój. Tylko najlepiej na górze, z obu jest dość…głośno.
-Jasne! Nie ma sprawy. Płacisz Pan, masz Pan pokój na jedną noc.
Zapłaciłem żądaną sumę, a Caster zaprowadził mnie po schodach na górne piętro. Było tu całkiem pusto i dość ciemno. Otwarł jedne z drzwi i wszedł do środka. Wsunąłem do wnętrza razem z nim. Zamknąłem za nami drzwi.
-Skromnie, ale przynajmniej czysto i ciepło.-Wyszczerzył się.
Wsunąłem dłoń do kieszeni i zacisnąłem palce na złotej monecie obtoczonej wcześniej w truciźnie.
-To za miłą obsługę. I rezerwuję pokój jeszcze na jutro plus posiłki.-Uśmiechnąłem się do niego lekko podając mu złoty krążek.
Jego oczy błysnęły chciwie.
-Prawdziwa?-Zagryzł na niej zęby i sprawdził, czy nie jest podrabiana. Zgodnie z moim planem. Idiota.-Jak matkę kocham! Prawdziwa!-rzucił uradowany. –Dziękuję serdecznie. Zaraz przyniosę Panu pyszny posiłek-powiedział, schodząc na dół.
Trucizna z jadu Ślepca miała to do siebie, że działała dopiero po jakichś pięciu godzinach. Nim zacznie działać facet powinien już spać. Po kilku minutach przyszedł z ciepłym, ładnie wyglądającym posiłkiem. Nie miałem zamiaru go jeść. Średnio mu ufałem. Nie chciałem dać się okraść, a tym bardziej dać zabić. Przez następne kilka godzin siedziałem w pokoju drzemiąc i jedząc chleb, który ze sobą zabrałem.
[…] Gdy minęło wyczekiwane pięć godzin zszedłem na dół. Na sali nie było prawie nikogo poza kilkoma pijanymi facetami i pijącymi dwoma chłopakami i trzema pannami. Przybrałem Formę i w postaci cienia przekradłem się do pokoju Castera. Mężczyzna spał w łóżku. Trucizna jeszcze nie zaczęła działać. Odczekałem kilka minut. Dopiero wtedy zobaczyłem, że mojej ofierze zaczyna kapać piana z ust, a ciało zaczyna drżeć. Przytrzymałem go i pozwoliłem dokończyć truciźnie dzieła. Przeszukałem jego pokój. Zabrałem mieszek ze złotem, ładny sztylet i trochę składników zielarskich, a potem otwarłem okno i przybierając ludzką postać wyskoczyłem na zewnątrz. Było ciemno i pusto. Nigdzie nie widziałem straży. I dobrze. Wytargałem niezbyt lekkie zwłoki na dwór i z trudem zaciągnąłem do jeziora w kierunku pomostu. Przywiązałem mu do nogi kamień, by mieć pewność, że ciało nie wypłynie i nikt go nie znajdzie. Wlazłem do wody i zatargałem go jak najdalej od brzegu i wypuściłem patrząc jak płynie na dno. Wyszedłem z wody mokry i zmarznięty. W postaci cienia przemknąłem się z powrotem do swojego pokoju, rozebrałem i położyłem, by przespać się do rana. O świcie, gdy moje ubrania trochę przeschły ubrałem się i wymknąłem nie zwracając niczyjej uwagi na zewnątrz. Zabrałem ze stajni swojego konia i ruszyłem w drogę powrotną.
[…] Po powrocie do siedziby oddziału skierowałem się do Tiernana, by zameldować mu, że misja została wykonana. Wszedłem do jego gabinetu, uprzednio pukając.
-Witaj, Swołocz. Jak Ci poszło?-zapytał.
-Chyba dobrze. Nikt nie wie, że to ja, mało kto widział mój przyjazd do gospody, nikt nie wie, gdzie się podział.-Wzruszyłem ramionami.
-Świetnie.-Poklepał mnie po ramieniu i wręczył mieszek z pieniędzmi w ramach zapłaty. –Możesz iść odpocząć. Dobrze wykonana robota.-Pochwalił patrząc jak wychodzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz