niedziela, 23 lutego 2014

Od Erthorana c.d. Arystei

Stwierdziłem, że po siedzeniu tydzień wewnątrz budynku, nie wypuszczany nigdzie przez dowódcę, powinienem się przejść. Rzecz jasna zrobiłem to bez pozwolenia, nie miałem jednak zamiaru znów z nim rozmawiać. Zupełnie nie pasowało mi to wszystko, codziennie chciał bym pokazywał to do czego zdolna jest moja forma. 
Sam dokładnie nie wiem, jakim sposobem udało mi się ominąć wszystkich żołnierzy stacjonujących w tym miejscu. Zawdzięczałem to chyba wyłącznie umiejętności przyjęcia ciała drewna, choć może jeszcze braku spostrzegawczości. Gdyby bowiem wytężyli wzrok, bez problemu mogliby dostrzec, że nie jestem wcale gałęzią, nie zrobili jednak tego. Skończyło się, więc na tym, że kiedy nikt nie zauważył kiedy wyszedłem do miasta.
Zastanawiało mnie dlaczego zawsze panował tu taki tłok i gwar. Jakby ci ludzi nie mieli nic pożyteczniejszego do roboty, tylko łazić po ulicach i krzyczeć. Im dłużej z nimi przebywałem, tym bardziej nie potrafiłem ich pojąć. I pomyśleć, że jestem przedstawicielem tego gatunku. Aż dziwnie mi się robiło, gdy o tym myślałem. Zupełnie ich nie przypominałem, a tak przynajmniej mi się wydawało. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego, choć nie wiedzieć czemu, ciężko było mi wytłumaczyć taką moją postawę. Nie cierpiałem ich i już. 
Jedyne miejsce, do którego chciałem się dostać to las. W mieście dusiłem się już i to nie tylko pod względem przenośnym. Zaczynała mnie już boleć głowa. Potrzebowałem mroźnego powietrza, choćby miał to być powiew północnego wiatru. Ruszyłem, więc wybrukowaną ulicą, na której śnieg wydeptali już ludzie, a ubiły wozy zaprzężone w konie. Przystanąłem, zdałem sobie bowiem sprawę z pewnej ważnej rzeczy. Zupełnie nie wiedziałem dokąd iść. To miasto było zbyt duże i pokrywała je sieć dróg, tak jakby ludzie zbudowali je specjalnie, by się w nim pogubić. Nie widziałem jednak, by ktokolwiek miał jakiś z tym problem. Zacząłem się zastanawiać, czy tylko ja czuję się jak w jednym z korytarzy mrowiska, a muszę zaznaczyć że byłem tam. 
Skręciłem w jedną z bocznych uliczek, sam nie wiedząc specjalnie dokąd mnie doprowadzi. Spod warstw śniegu w niektórych miejscach wystawały fragmenty szarych płyt z jakich zbudowana była droga. Ona sama natomiast wiła się niczym wąż pomiędzy starymi, smutnymi domami. Ludzie, jeśli nawet tutaj się pojawili, też byli jacyś tacy niezbyt szczęśliwi. Tylko raz minął mnie wóz zaprzężony w chudą, wysłużoną już szkapę. Zwierzę spojrzało na mnie przez chwilę, a w jego oczach zawarte było jakby błaganie, by jakoś odmienić jego los. Tak samo zresztą było w przypadku psa leżącego z podkulonym ogonem. Idąc tą uliczką widziałem wiele takich zwierząt, niektóre wyglądały jakby w ogóle nie były przez nikogo karmione. 
Uliczka zakończyła się jakąś boczną bramą, prowadzącą w stronę jakiś wiosek, za którymi natomiast znajdował się mój cel, to znaczy las. Zanim jednak, tam dotarłem moją uwagę przykuła postać siedząca obok ściany czegoś co mogło być stajnią. Dziewczyna nie wyglądała jakby miewała się świetnie. 

<Arystea?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz