piątek, 25 kwietnia 2014

Konkurs!

 Cześć! Ogłaszamy wszem i wobec konkurs.
W ankiecie przegłosowaliście konkurs rysunkowy. No więc zgodnie z danym słowem taki też się odbędzie.

Temat konkursu brzmi: ,,Biały Kruk - Moje wyobrażenie". Tak, wiem. Nie mam głowy do wymyślania tematów konkursu.

Technika pracy plastycznej jest zupełnie dowolna. Może być wykonana ołówkiem, kredkami, farbami, wyklejanka, kolaż, praca wykonana waszą krwią (lol), co chcecie. Im ciekawsza tym lepiej.

Nagrody są bardzo... atrakcyjne! 

1. miejsce: 1 poziom dla jednej postaci w górę + dodatkowa umiejętność.
2. miejsce: 1 poziom dla jednej postaci w górę.
3. miejsce: 400 punktów dla jednej postaci.
Pozostali uczestnicy za udział dostają po 200 punktów.

Na wasze prace czekamy do 10.05.2014. Mamy nadzieję, że tyle wystarczy! Postarajcie się i mam nadzieję, że będzie więcej uczestników niż przy konkursie na baner!

Zapraszamy i pozdrawiamy was, Kochani! Trzymamy kciuki i powodzenia!


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Erthorana- Misja ,,Król szmaciarzy” cz.1


Nie miałem pojęcia czego znów ten mężczyzna ode mnie chce. Dałby mi spokój i pozwolił wrócić do lasu, ale nie mam tutaj siedzieć i wciąż tylko myśleć o ucieczce. Gdyby tylko ona była możliwa, to nie zwlekałbym ani chwili. Jednak mimo gorączkowego myślenia, nie wpadł mi do głowy żaden genialny plan możliwy do zrealizowania. Potrzebowałem lasu i ten las mnie wzywał, a sam musiałem siedzieć w ludzkim „mrowisku” wśród tych dziwnych istot. Miałem tego już serdecznie dość, ale kiedy nad tym myślałem wiedziałem, że nic nie zdziałam. Mimowolnie zostałem uwikłany w jakąś walkę. Tylko dlaczego niby ja? Zapewne gdyby nie to siedziałbym teraz na gałęzi sosny i słuchał wiejącego wiatru. Wszystko mogłoby być tak wspaniałe, a jednak nie jest i cóż ja mam począć. Muszę znów udać się do dowódcy, rozpocząć kłótnię, usłyszeć jego śmiech i stwierdzić, ze jeszcze bardziej go nienawidzę. Tak dokładnie tak będzie.
To pomieszczenia, które było jego gabinetem dostałem się szybko, pomógł mi w tym zapewne fakt, że trafiałem tu trochę zbyt często przynajmniej jak na mój gust, bo mężczyzna najwyraźniej uważał, że zbyt rzadko. Pchnąłem znów drzwi i wszedłem do pokoju, którego tek bardzo nie cierpiałem. Jak zwykle dowódca, czyli człowiek którego gdybym mógł, zabiłbym nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami, kłopot w tym, że nie mogłem, siedział za biurkiem i grzebał w jakichś dokumentach. Zachowywałem ciszę, do momentu, aż sam nie postanowił jej przerwać.
-Mam dla ciebie misję.
Znów to samo, jakby ktoś inny nie mógł tego zrobić. Okazałem tej sprawie naprawdę niebywały entuzjazm, w postaci zupełnego znudzenia każdym słowem dowódcy. Choć tak właściwie to prawie go nie słuchałem, a zresztą nie było mi to do niczego potrzebne. W końcu po swoim długim i bezsensownym wywodzie, który nic nie wniósł do tematu i miał zapewne na celu wyłącznie rozpoczęcie ze mną rozmowy, powiedział, iż wszystkie potrzebne informacje otrzymam na miejscu. I po co ja do niego przychodziłem? Ano po to, by posłuchać jak wyrzuca z siebie wszystko, jakby nie potrafił choć raz zatrzymać tego dla siebie.
Jakże się ucieszyłem, kiedy wreszcie mogłem opuścić jego gabinet. Radość ta zniknęła jednak, gdy tylko przypomniałem sobie o swoim rychłym wyjeździe. Po drodze do swojej komórki, spotkałem wielu członków tego oddziału. Patrzyli na mnie z zainteresowaniem, choć dobrze wiedzieli, że nic im nie powiem, bo po cóż miałbym z nimi rozmawiać, lepiej iść do lasu i posiedzieć na drzewie. Przynajmniej nie zawali Cię pytaniami.
O Re’Vermesch Pluvii nie wiedziałem za wiele. Moja wiedza opierała się na twierdzeniu, że to gdzieś na południu, gdzie śnieg nie leży cały rok. Tyko czegóż mona się spodziewać po mnie, który siedziałem przez całe życie w lesie. Spakowałem swoją torbę, a fakt, iż nie posiadałem wiele potrzebnych na taką podróż przedmiotów, tylko skrócił tę czynność.
Podstawowym plusem każdej misji jest wydostanie się z tłocznego ludzkiego „mrowiska”, w którym przynajmniej ja się duszę. Mroźny wiatr poza murami miasta był o wiele przyjemniejszy niż kompletny bezruch powietrza wewnątrz. Na bezkresnej lodowej pustyni przynajmniej dało się oddychać, a nos mógł odpocząć od smrodu miasta. Mogłem w końcu oddychać świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mi zimno, przywykłem już do niego przez wcale niekrótki okres, jaki spędziłem w lesie. Wędrowałem cały dzień, w większości w ciele morloka. Przemieszczanie się w nim było szybsze i zarazem bezpieczniejsze. Prędzej można spotkać samotnie wędrującego wilkopodobnego zwierza, niż człowieka. Wieczorem, gdy już ściemniło się, a dalsza wędrówka była niemożliwa przez siarczysty mróz, rozpaliłem ogień ogrzałem się przy nim. Od północnego wiatru chroniła mnie tylko zaspa, pod którą przycupnąłem. Gdyby nie ognisko nie widziałbym czubka swojego nosa, gdyż mrok oświetlał zaledwie sierpowaty księżyc. Na dobitek niebo praktycznie w całości pokrywały chmury. Tej nocy nie spałem, nie mogłem być pewny, że nic mnie nie zaatakuje.

CDN

Od Argony - "Czarna, czyli tam i z powrotem..."

Spojrzałam na słońce wiszące wysoko na nieboskłonie.
- No cóż, liczyłam na jakiś porządny posiłek i chwilę wypoczynku, ale skoro wszyscy mają się na mnie wściekać to spadam. - Odwróciłam się na pięcie i machając uniesioną w górę ręką pozostawiłam wcale nie mniej osłupiałą Tonilę na uliczce. Czekało mnie kilka długich dni wędrówki...

[…] Marsz przez cały kontynent nie był mi tak niemiły, jak mogłoby się wydawać. Szłam szybkim, równym tempem jak przystało na wyszkolonego żołnierza, ale nikt nie kazał mi przyśpieszać, zwalniać, przerywać odpoczynku... Słowem raj na ziemi! Jak dotąd nie niepokoili mnie żadni bandyci, czy dzikie zwierzęta, jednak cały czas byłam gotowa na odparcie niespodziewanego ataku.
Z głową uniesioną do góry pokonałam całą Re'Vermesh Pluvię w tydzień. Przebycie gór oddzielających mnie od Korron-Thum zajęło mi trochę dłużej, przy czym miałam nieprzyjemne spotkanie z samotnym Daganem. Byłam już nieźle głodna i osłabiona, a ślepe zwierzę wylazło z nory kilka godzin po zmierzchu, gdy odpoczywałam na półce skalnej. W ostatniej chwili usłyszałam za sobą szelest przesuwanego kamienia i błyskawicznie poderwałam się na nogi, tylko po to by ujrzeć szarżującego na mnie szarego stwora. Odskoczyłam w bok, ale niestety potwór otarł się o mnie bokiem przewracając ma ziemię. Od turlałam się kawałek i dobyłam ukrytego w bucie sztyletu. Srebrne ostrze zalśniło w blasku księżyca tylko na chwilę, bo zaraz potem śmignęło w kierunku napastnika. Stwór musiał to usłyszeć, bo zdołał umknąć przed ostrzem wskakując na sąsiedni głaz. Odbił się od niego i poszybował ku mnie. To był błąd dla niego, a dla mnie niewyobrażalny traf. Wyciągnęłam przed siebie nóż i gdy Dagan upadł na mnie całym ciężarem wbiłam mu go w brzuch, aż po rękojeść. Oboje legliśmy na ziemi, kreatura nadal lekko drżała, ale były to tylko pośmiertne skurcze. Olbrzymim wysiłkiem woli odrzuciłam martwe ciało na bok. Spojrzałam z uśmiechem na zwierzę. Dzisiaj no kolacjo-śniadanie świeży, żylasty potwór!

[...] Dalsza wędrówka przebiegła bez żadnych przygód i już po 3 dniach weszłam do tajnej bazy Kojotów w Korron-Thum. No cóż... nie mogę powiedzieć, że zostałam przywitana z wielką radością. Biali cały czas byli bardzo nieufni wobec mnie (i słusznie, jak już wcześniej wspomniałam). Strażnicy wskazali mi drogę do gabinetu Akaymona. Podeszłam do drzwi i zapukałam w nie trzy razy. Ze środka dobiegło ciche "proszę" i otworzyłam drzwi. Przez chwilę widziałam pogodny uśmiech na twarzy pochylonego nad jakimiś papierami dowódcy, ale gdy podniósł wzrok i ujrzał mnie radość spełzła z jego twarzy zastąpiona przez powagę.
- A więc wróciłaś... - stwierdził bez szczególnego entuzjazmu.
- A więc jesteś na mnie skazany - odparłam również spokojnie patrząc mu w oczy.
- Nie do końca... - przerzucił kilka papierów. - Gotowa do zdania raportu z misji?
- Tak. - Skinęłam głową i opowiedziałam pokrótce o odszukaniu oraz zlikwidowaniu celów.
Nie było dużo do roboty, nie spotkały mnie żadne niespodziewanie komplikacje, Akaymon wszystko spisał i wrzucił do teczki z innymi raportami z misji.
- Rozumiem – mruknął. - Wczoraj przybyły rozkazy dotyczące ciebie...
Z napięciem spojrzałam na dowódcę. Położyłam dłoń na łańcuszku z krzyżykiem, moją jedyną broń dostępną w tym momencie. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Jakie? - zapytałam
- Zostaniesz przydzielona do Oddziału Białych Mar z Hornvill. - Spojrzał na mnie nieco mniej chłodno. - Jutro rano udasz się do Revium Quelh. Przed wyruszeniem otrzymasz konia i prowiant oraz list polecający do dowódcy oddziału - Eric'a. Możesz odejść.
Skłoniłam się lekko i już naciskałam klamkę, gdy głos Akaymona zatrzymał mnie.
- Argono…
- Tak? - Odwróciłam głowę w jego stronę
- Pamiętaj, że jeśli zechcesz nas zdradzisz odnajdę cię. - Gdy to mówił jego twarz była poważna, ale zaraz potem uśmiechnął się. - I dobra robota.
Skinęłam głową i wyszłam na korytarz. Skierowałam się do mojej "celi", gdzie w ciszy spędziłam noc. To takie proste. Zostałam przyjęta przez Białych, zaczynają mi ufać... Wkrótce stanę się jednym z nich i co wtedy? Zawsze będę wśród nich samotna. Czarna wśród Białych. Jeżeli wygrają tę wojnę mogę pozostać jedyną Czarną. A jeśli przegrają, zostanę uznana za zdrajcę i stracona w okrutny sposób... Chociaż... ja już jestem zdrajcą i dla jednych i dla drugich. Czas pokaże, czy słusznie...

[...] Od stajennego Kojotów z Veaphrus otrzymałam chyba ostatniego karego ogiera ze stajni imieniem Mordor oraz całkiem porządny sprzęt. Nie mówiąc nic wyruszyłam jeszcze przed wschodem słońca i jechałam kłusem przez pustynny trakt. Mijani ludzie spoglądali na mnie, ale w białym stroju nomada nie wyglądałam bardzo niezwykle. Wkrótce mijanych ludzi było coraz mniej, a wreszcie przestałam spotykać żadnych. Około godziny po wyruszeniu zsiadłam z konia i biegłam przy siodle kolejne półgodziny, by dać nieco odpocząć ogierowi. Potem znów wsiadłam na jego grzbiet.
Tak jechałam, aż następnego wieczoru dotarliśmy do gór. Znalazłam jakąś niewielką i płytką grotę, gdzie spędziliśmy noc. Potem skoro świt powtórzyliśmy nasz mały maraton.
Góry pokonaliśmy tym razem w tydzień, a przestrzeń dzielącą nas od Revium w cztery. Jednak najgorszy etap wędrówki został jeszcze przed nami. Musiałam odnaleźć bazę Mar, a to nie mogło być takie proste, skoro Czarni jeszcze jej nie wykryli. Podróżowanie z koniem przez miasto nie jest wcale wygodne, ale jakoś sobie poradziliśmy. Z tego co wiedziałam ktoś miał na mnie czekać niedaleko karczmy "pod Czarnym Psem". Zabawne, że ludzi Mercera jeszcze jaj nie zlikwidowali. To było ewidentne wyzwisko dla nich, ale cóż... jak widać karczma stała i miała się dobrze.
Stanęłam pod szyldem trzymając uzdę konia. Mój przewodnik miał mieć przy sobie czerwone pióro, ja zaś miałam zaczepić przy jukach białą chusteczkę.
Niespodziewanie ktoś do mnie podszedł. Jakaś kobieta z czerwonym piórkiem we włosach...

<Jakaś kobieta?>

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wesołego jajca, Kontrastowicze!


No co ja wam mogę życzyć? Przede wszystkim mnóstwa weny, szalonych pomysłów, zdrowia, szczęśćia, spełnienia wszystkich, najskrytszych i dzikich marzeń, żebyście rozgromili Białych/Czarnych (kogo tam wolicie), żebyście nabili 100 lvl'e, żeby wasze skille powaliły na łopatki Mercera, Białego Kruka i wszystko co ino. Tylko wiecie, nie rozsadźcie nam Krain Sprzymierzonych! :) No i jeszcze raz wszystkiego naj, naj, naj, Kochani! <3

Zapomniałabym! Mnóstwa prezentów od Zająca.


Żeby nie sypać słowami bez sensu, każdy z was dostaje na zająca po 80 punktów! Macie, cieszcie się drogie dzieciaczki. Sypiemy punktami! Pomysł był Epi. Dziękujemy Ci Dobra Panienko. 

sobota, 19 kwietnia 2014

Od Nichroma- ,,Początek" cz.2

Krople deszczu leniwie spływały po szybie, gałęzie rytmicznie uderzały o okno. Płomień w ognisku dawno zgasł, teraz pokój oświetlał tylko księżyc.
Leżę w łóżku i bezmyślnie wpatruje się w sufit.
- Po wczorajszej burzy drogi to jedno wielkie bagno. -Słyszę znajomy głos. - Zostańmy dzisiaj w łóżku, dobrze?
Budzę się z monotonnego transu i odwracam głowę. Spoglądam na kręcone, kasztanowe włosy, patrzę na gęstą grzywkę, która nieudolnie zasłania bliznę biegnącą od lewej skroni do ust. Nie mogę spojrzeć jej w oczy.
- Dobrze - sam nie wiem, czemu tak odpowiadam.
- Już po wszystkim, teraz będzie dobrze. - Dziewczyna siada mi na kolanach i próbuje zwrócić moją uwagę.
- Nie Helserah. Nic nie będzie dobrze. Oni nadal będą Cię ścigać, dalej będą chcieli cię skrzywdzić…
- Przestań gadać głupoty. Nikt mnie nie tknie. - Brunetka pochyla głowę w moją stronę, w taki sposób zmusza mnie do patrzenia jej w oczy. Kosmyki jej włosów opadają mi na twarz.
- Będą. Pozwoliłem im na to raz... -Odwracam wzrok. Nie chce widzieć jej reakcji. To dla mnie zbyt bolesne.

[...]Spoglądam na zegar i widzę jak przemija czas. Minuta za minutą, godzina za godziną i tak dzień goni dzień.
Na ścianie codziennie obserwuje ruch słońca. Widzę jak Helserah dzień w dzień snuje się po pokoju. Co chwila coś przestawia, robi coś innego, śpi..
A ja pośród tego wszystkiego tkwię nieprzytomnie, jako obserwator.
Aż to wszystko się kończy, dziewczyna z blizną wychodzi i nigdy nie wraca. W jakiś czas potem, najpewniej kilka dni, drzwi otwierają się na oścież. Pojawiają się bezduszni mordercy, dzięki nim pokój staje w płomieniach.

[...]Budzę się w środku nocy, nerwowo przewracam się z boku na bok. To tylko las - przypominam sobie w duchu.
Snuję się bezczynnie po lesie, to zawsze lepsze niż ponowny sen. Wsłuchuję się w nocną symfonie lasu, ciche pohukiwanie sów, koncerty świerszczy.
Ciemność panująca w lesie działa naprawdę kojąco, jednak w moje rozmyślenia wbija się mały komar. Zwierzątko najwyraźniej pokąsało już moich towarzyszy niedoli i nie jest zainteresowane moją krwią.
Bez namysłu zapuszczam się coraz dalej w las, powoli dźwięki spokojnej puszczy stają się "bardziej ludzkie". Słyszę pojedyncze słowa gromady ludzi. Jest za ciemno by siedzieli przy ognisku, po sposobie mówienia zgaduję, że przed kimś się ukrywają bądź na kogoś czekają. Ostrożnie podchodzę bliżej, teraz od grupy dzieli mnie tylko pas krzewów.
W następnej sekundzie ma miejsce rzecz, która mieć miejsca nie powinna. Jedna, cholerna gałązka ulega pod moim ciężarem i wydaje okropny, charakterystyczny dźwięk pękania. No to po mnie. Jak się spodziewałem nie minęła minuta a przede mną stoi kilkoro ludzi i bacznie mi się przygląda.
- Nie wyglądacie na Czarnych - stwierdzam od razu. Ludzie spoglądają po sobie, próbują nie dawać mi odpowiedzi. - W takim razie jesteście rebeliantami, jak ja.
Mija kilka chwil ciszy. Obie strony lustrują się dokładnie, widzę jak wahają się co zrobić z takim fantem.
- Chodź z nami - słyszę tylko nim znikają wśród drzew. Instynktownie idę tam, gdzie mnie prowadzą. Tej nocy mam szczęście. Czarni zabiliby mnie na miejscu za te wszystkie problemy, jakich im przysporzyłem.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Od Rais- Misja ,,Za kratami"

-Rais! - Rozległ się krzyk po całych naszych podziemiach. - Rais!
Pobiegłam do źródła hałasu. Pokój Erica...super - pomyślałam. Zapukałam i weszłam.
-Rais. Dorwali naszego. Colaehm Świetlik, jest w Sediweston. Czas nagli. Masz go odbić. Wyruszasz od razu.
Kiwnęłam głowa wychodząc.
-Sediweston jest na północ - oznajmił mi Nichrom, który jak widać usłyszał moje rozkazy. - Dojdziesz tam kanałami.
-Dzięki.
Pobiegłam północnym kanałem.
W połowie drogi zmieniłam się w cień. W ten sposób w niecałe półgodziny byłam na miejscu. Teraz musiałam znaleźć tego Świetlika.
Wystawiłam głowę ze ścieków. Czysto. Wybiegłam na główna ulicę. Nie musiałam szukać informacji. Każdy Czarny mówił o pojmaniu jakiegoś Białego z Rebelii.
-Ponoć trzymają go w zachodnim więzieniu i pilnuje go parę setek staży. - Wyszeptał jeden do drugiego. Pewnie nikt oprócz mnie tego nie usłyszał, w końcu mój słuch jest o wiele lepszy niż zwykłych ludzi.
-Taa. I ponoć jakiś Biały ma tu przybyć i go oswobodzić. Czeka go niezła niespodzianka... - Zaśmiali się oboje.
-Przepraszam panów. - Podeszłam do nich z niewinnym uśmieszkiem. - Gdzie jest zachodnie więzienie? Mam przynieść ojcu rzeczy, których zapomniał. - Podniosłam torbę, która miałam przy sobie.
-He? A co tam niesiesz? - Zapytał jeden.
-Nie wiem. Mama powiedziała, że nie mogę tego otwierać. - Uśmiechnęłam jeszcze bardziej przyjaźnie.
-Jaka słodka... - wymamrotał drugi. - Dobrze. Zachodnie więzienie jest przy murze. Łatwo je znaleźć. To najwyższy budynek w tamtej okolicy, dziewczynko. - Powiedział dumnie.
-Bardzo panom dziękuję! – wykrzyczałam, oddalając się.
Jak tylko znalazłam się w odpowiedniej odległości zeszłam w uliczkę.
-Uff... - Westchnęłam.
To było trudne. Udawać taka małą smarkulę, która nie potrafi sobie poradzić? To nie dla mnie...
Skierowałam się do zachodniego muru.

-Najwyższy budynek... - Wymamrotałam.
Znalazłam budowle, która wznosiła się wyżej od innych. Ściany miała grube, a przed każdymi drzwiami stało dwóch Czarnych. Nawet żadne okno nie było uchylone. No nic. Zmieniłam się w cień i wdarłam do środka.
Co chwile mijałam ochroniarzy, którzy jak widać nie brali swojej roboty na poważnie. Większość z nich była upita, a w rękach nieśli butelki wina podśpiewując. Szybko doszłam do cel. Rozglądałam się, ale żadnego Białego.
Znalazłam upitego ochroniarza, który spacerował sam. Porwałam go w kąt.
-Gdzie jest Świetlik? -spytałam wprost.
Mężczyzna uniósł lewą rękę i wskazał drzwi na końcu korytarza. Cały się trząsł i pocił się nienaturalnie. Zebrałam całą siłę i uderzyłam go w głowę. Poleciało trochę krwi i zemdlał. Zostawiłam jego ciało pod schodami. Ruszyłam.
Z pomieszczenia dobiegały głosy. Przesłuchanie... Zajrzałam przez dziurkę od klucza. Świetlik cały ze krwi z siniakami, pobity, siedział na krześle, a przed nim stała jakaś kobieta. Przesłuchiwała go, ale on się nie dawał.
Czekałam. Nagle rozległ się okropny hałas.
-Alarm! Alarm! - Krzyczeli Czarni, musieli znaleźć ciało.
Kobieta wybiegła z pokoju. Szansa!
Wślizgnęłam się do pomieszczenia. Udało mi się rozwiązać mężczyznę. To był Biały, na pewno. Zanim zdążyłam go wziąć na plecy kobieta wróciła. Miałam szczęście, że była taka głupia. Zamiast wezwać Czarnych sama się na mnie rzuciła. Na początku robiłam uniki, a kiedy się odwróciła wyjęłam mój miecz. Dźgnęłam ja w plecy. Zdążyłam jeszcze zobaczyć jej pusty wzrok, spojrzenie pełne nienawiści. Upewniłam się, że nie żyje i wzięłam mężczyznę na plecy. Był ciężki... Przeobraziłam się w cień i popełzłam do kanałów.
-Możesz chodzić? - Spytałam.
-T-taaaak... - zająkał się ze strachu, ale też z nadzieją.
Postawiłam go i ruszyliśmy do bazy. Zajęło nam to dwie godziny.

[…] Zapukałam do Erica.
-Wejść... - Usłyszałam nikły głos zza drzwi.
Jak tylko Eric zobaczył mnie ze Świetlikiem od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Echem. - Odchrząknął. - Dobra robota. - Rzucił mi woreczek z pieniędzmi.

Od Rais- ,,Niespodziewany list" cz.2

Otworzyłam kopertę. W środku były dwie kartki. Najpierw wzięłam mniejszą.
,,Miesiąc już prawie dobiegł końca. – Czytałam, analizując każde słowo kilka razy w głowie. - Niedługo skończysz 11 urodziny, wiesz co to oznacza? Czekam na ciebie, Riwer."
Poznałam charakter pisma. Te maleńkie, pozawijane na początku i końcu literki... Monsun. Pospiesznie otworzyłam druga kartkę. Było to mapa, ale nic nie było na niej napisane. Pokazywała jakiś las.... Gdzieś na północnej części mapy biegła rzeka, z innej strony widziałam góry. Dostrzegłam, że ta mapa była rysowana przez Monsuna. Użyłam jednej ze swoich technik traperskich. Widziałam jak tworzył mapę. Na początku narysował polanę na całej kartce, a potem zmazał ją i naszkicował mapę. Wróciłam do rzeczywistości.
-Ta polana... - Wymruczałam pod nosem przebierając się. - To chyba nie...
-Rais! - Pojawiła się Tonila. - Co masz w tym liście? - Zaciekawiła się białowłosa.
Pokazałam jej dwie kartki, ale nie zdążyła przeczytać.
-Hej, co tam było napisane? Rais? - Prosiła mnie.
-Osobiste... - Mruknęłam z miną jak z pogrzebu.
Nagle poczułam okropny ból brzucha. Momentalnie upadłam na ziemię. Podkurczyłam nogi i ściskałam się w pasie. Boli... - chodziło mi po głowie.
-Rais? Co się dzieje?! - Tonila zaczęła panikować. - Wszystko w porządku? Rais?! - Szturchała mnie.
-Już dobrze... - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, kiedy przestało boleć. - Muszę się po prostu pośpieszyć...
Wstałam. Otrzepałam się z kurzu i zabrałam sztylety, strzały oraz łuk. Podeszłam do szafy i wyjęłam czarną pelerynę. Zarzuciłam ja na siebie. Popatrzyłam na Pryzmę, która nie wiedziała co się dzieje. Podeszłam do niej.
-Wrócę. - Objęłam ją i poszłam do pokoju Erica.
-Wejść! - krzyknął zza drzwi. - O, to ty Rais. Rozumiem, że wyjeżdżasz... – Mruknął, obracając się na krześle i spoglądając w sufit.
Kiwnęłam głową, a mężczyzna westchnął.
-Tylko wróć i uważaj na siebie. To wszystko. - Wstał z krzesła i podszedł do okna ciągle się na nie patrząc.
Naprawdę się martwi. - Pomyślałam i wyszłam.

CDN

Od Kiley - Misja ,,Szaleńczy pościg''

Mój sen się zakończył... całkiem nagle. Powróciła do mnie moja świadomość i po chwili otworzyłam oczy. Niezbyt przytomna wstałam i ogarnęłam się, próbując sobie przypomnieć co wczoraj się działo... No tak! Dołączyłam do Białych Mar. Ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam je ze sztyletem za plecami (z przyzwyczajenia), stał w nich Eric.
- Jak się spało? - zapytał
-Nieźle - odpowiedziałam.
-Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnął się. - Ale najpierw odłóż sztylet.
-Co? – zapytałam, spełniając jego polecenie.
-To. - Podał mi jakąś kartkę.
-Liścik miłosny? Ależ dziękuję - powiedziałam nawet nie patrząc co to jest.
Elegia zaśmiał się.
-Nie... ale jeśli chcesz...- Poruszył znacząco brwiami.
-Nawet nie próbuj, nie tym razem!
-Czytaj i śpiesz się.
Otworzyłam złożoną kartkę i przeczytałam co tam było nabazgrane. Zmarszczyłam brwi będąc w połowie tekstu.
-Goniec został już puszczony? -zapytałam.
-Niedługo się tu pojawi - nagle spoważniał.
Zamyśliłam się przez chwilę.
-Pożyczysz mi konia? -zapytałam.

[...] Wsiadłam na karą klacz i puściłam ją biegiem. Wydawało mi się, że leśna ścieżka ciągnie się w nieskończoność. Tętent kopyt zwierzęcia zagłuszał mi jakiekolwiek inne odgłosy. W końcu znalazłyśmy się na głównym gościńcu. Nie jeździłam odkąd tu przyjechałam, po tym... wypadku... Nie mogę teraz o tym myśleć! Godzinę galopowałam gościńcem, aż coś czmychnęło obok mnie. Gwałtownie zwróciłam klacz i w szaleńczym biegu zaczęłam ścigać tamtego jeźdźca. Wysunęłam rękę w jego stronę, nie był daleko. Wypuściłam czar, przez co jego koń stanął dęba zrzucając mężczyznę. Bułany ogier cofnął się na mój rozkaz. Zsiadłam ze swojej klaczki i podeszłam do kolesia. Przyłożyłam mu sztylet do gardła i przeszukałam go.
-Nie jesteś gońcem - mruknęłam.
-Oczywiście, że nie! - Chłopak się chyba oburzył.
-Cholera - przeklęłam i wsiałam z powrotem na swojego wierzchowca, no i właśnie w tedy minął mnie ten prawdziwy goniec. - Cudownie - mruknęłam i popędziłam klacz.
Chcąc rzucić zaklęcie wyczułam blokadę z jego strony. Fajnie wiedzieć, że się zabezpieczył. Dodałam energii mojej słabnącej klaczce, a ta przyśpieszyła. Gdy byłam już w miarę blisko rzuciłam sztyletem trafiając konia w zad. Nawet nie zwolnił! Im więcej sił dawałam koniowi tym mniej ja miałam. Widziałam już mroczki przed oczami, ale rzuciłam kolejnym sztyletem i trafiłam go w plecy. Chłopak skrzywił się i spadł z konia, który galopował jeszcze chwilę, ale potem się zatrzymał. Spojrzałam na krwawiącego chłopaka, który w jednej ręce trzymał dość spory pakunek. Wysunął do mnie rękę, z której wystrzeliła kula mocy. Moja tarcza tego nie wytrzymała i spadłam z konia, którego złapałam za pęcinę i zabrałam od niej energię, oczywiście nie całą, by nie zdechła. To, co od niej wzięłam uformowałam w kulę i posłałam chłopakowi, który znów się zgiął. Doczołgałam się do niego. Jeszcze żył... Dotknęłam go, a on przestał się ruszać. Wstałam i przywołałam jego konia, który miał spory zapas energii. Wzięłam pakunek i odjechałam z dwoma końmi z powrotem.

[...]Przed małą stajnią powitał mnie Eric.
-Poznaj mojego nowego konia. - Uśmiechnęłam się lekko zsiadając z klaczy, która należała do oddziału podając mu jej wodze.
W stajni pokazałam mu paczkę.
-Rozwiń ją - powiedział zaciekawiony.
Rozcięłam węzeł nożem i zajęłam się odpakowywaniem pakunku ze skóry. Naszym oczom ukazało się to:


-Zadowolony? -zapytałam
-Bardzo - odpowiedział, przyglądając się broni.

środa, 16 kwietnia 2014

Nowości!

Cześć i czołem! Ostatnio mamy drobny zastój, ale są święta więc mamy czas by to nadrobić! Liczymy na was. Przypominam, że niektórzy zalegają z opowiadaniami już nieco dłużej niż miesiąc. Przepraszam, ale w regulaminie jest napisane, że opowiadania piszemy raz na miesiąc (co najmniej). Wytyczam kilka punktów z nowościami i informacjami:

1. Osoby, które wciąż nie zaakceptowały regulaminu są proszone o zrobienie tego jak najszybciej!
2. Osoby, które zalegają z opowiadaniami są proszone o nadesłanie ich jak najszybciej.
3. Niektóre osoby zalegają z odpowiedziami na opowiadania innych. Proszę, nadróbcie to. Takie niedokańczanie irytuje zarówno adminów jak i członków bloga, którzy proszą o dokończenie.
4. Mapa z podpisanymi obiektami geograficznymi pojawi się wkrótce. Epicea trochę zwleka, ale zrobi to na pewno!
5. Zostały dodane nowe banery, które możecie obejrzeć w zakładce ,,Inne".
6. Trwa praca nad ,,Przewodnikiem po blogu", bo niektórzy żalą się, że blog jest skomplikowany (nieprawda).


7. Planujemy wprowadzić punkty aktywności. Każdy startuje z PA=10. Za nienadesłanie opowiadania w ciągu miesiąca są odejmowane punkty. Gdy osoba zejdzie do PA=0 zostaje wydalona z bloga. Osoby bardzo aktywne będą dostawać od czasu do czasu dodatkowe PA. Za każde 10 otrzymanych punktów będą rozdawane dodatkowe punkty doświadczenia. Co o tym sądzicie? Wypowiadajcie się w komentarzach. 
8. Są plany dotyczące konkursu, ale jako iż lubimy się naradzać z wami to czekamy na wasze opinie. Pojawiła się ankieta, która pokazuje propozycje co do konkursu. Co wygra to będzie! Szczerze? Nie mam pojęcia co jest najlepsze (o ile cokolwiek jest).


9. Piszcie, piszcie, piszcie! Blog żyje tylko dzięki wam! Wiemy, że jesteście zdolni, pełni pasji, wyobraźni i chęci! Musicie po prostu spiąć się i napisać coś! Wróg nie śpi, wróg czuwa! Nakopcie mu do dupy w opowiadaniach! 


I to chyba na tyle... Nie będzie pełnych 10 przykazań. Smuteczek. Ale kochamy Was bardzo, bardzo! To wy tworzycie Kontrasty, więc nie pozwólcie, by wdarła się w niego martwota! 


~Le Tonila i Epicea

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Od Filii

–A ja nie mam zamiaru zostawić Cię w ścieku –powiedziała i pociągnęła mnie dalej za rękę. Jej upór był niezwykły, nie wiedzieć dlaczego odechciało mi się sporów z nią na ten temat. Ruszyłem zatem za nią cały czas odczuwając na sobie nieprzyjemny wzrok dowódcy. Nie wiedziałem nawet czym mu tak podpadłem, bo co groźnego było w zwykłym światełku, no dobrze, spowodowało ucieczkę Czarnych, ale to nie było żadne długotrwałe działanie, powrócili zapewne do siebie po góra pół godzinie. On jednak uznał to chyba za jakąś czarną magię i pomyśleć, że potrafią to zrobić pięcioletnie dzieci.
Wracając do tego dziwnego miejsca, zupełnie nie wiedziałem dokąd idziemy, a możliwe, iż lepiej gdybym nie wiedział. Nie wyglądało to ani przyjaźnie, ani nawet jakoś szczególnie bezpiecznie. Choć twierdzenie, że gdzieś było bezpiecznie jest zazwyczaj kłamstwem, co dowiodło mi już to miasto. Najbardziej jednak intrygowała mnie prawda o tym, kim byli. Miałem dziwne wrażenie, że wpakowałem się w coś znacznie poważniejszego, niż walka na ulicy. Dowieść tego mógł chociażby brak odpowiedzi na me pytania i zupełne ignorowanie tego, co mówię. Chciałem stąd jakoś zniknąć i znaleźć się z powrotem wśród magów, ale kłopot w tym, iż chyba nie było już możliwości odwrotu.
W kanałach było zupełnie cicho. Tylko popiskiwania szczurów przerywały ten stan od czasu do czasu. Echo roznosiło najdrobniejszy odgłos na znaczne odległości, dlatego nie miałem pojęcia, czy pochodzą one z bliska, czy tez z daleka. Powoli miałem tego dość, nie ma znaczenia, czy chodziło o ciszę, czy brak orientacji w terenie, czy też marsz przez kanały. Wszystko to zdawało się bezcelowe, jakbym szedł przez wielką czarną pustkę. Elegia nie pozwolił mi zaświecić światła, wyglądało na to, że zna te kanały na pamięć. Ja natomiast nie znałem nawet położenia ściany. W pewnym momencie, najpewniej już u końca tej podróży, dziewczyna znów zaczęła się kłócić ze swoim przełożonym i znów zostałem zupełnie zignorowany. Zacząłem, więc wsłuchiwać się w ciemność jaka mnie otaczała, zupełnie o nich zapominając. Nie słyszałem już ich głosów skupiając się na czymś co dużo bardziej mnie ciekawiło. Echo niosło odgłos czyichś kroków. Chyba się zbliżały, a może oddalały, trudno było mi to wtedy określić.
Potem wszystko ucichło, a ja zacząłem jak kiedyś bawić się światłem w swoich dłoniach. Mogłem formować je w przeróżne kształty, nadawać kolory, ale to było nietrwałe, bardzo nietrwałe. Elegia kiedy tylko zwrócił na to uwagę, posłał mi groźne spojrzenie. Nie obchodziło mnie to. Zajęty byłem śledzeniem innego zjawiska. Kroki w kanałach znów stały się słyszalne i częstsze, jakby ktoś biegł, nie ktoś na pewno biegł. Instynktownie zgasiłem moje światełko, nie wiedząc kto to jest. Tymczasem postać musiała się zbliżyć, bo usłyszałem jej nierówny po biegu oddech. Jednak zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna, który stali obok nie przejmowali się tym i rozpoczęli kolejną dyskusję. Zacząłem się już zastanawiać, czy on aż tak uwielbiają się kłócić, czy to tylko mój wymysł.
Nastała chwila ciszy, potem znów kroki, a kłótnia ustała. Elegia podszedł do ściany i pchnął coś, co musiało być drzwiami, jednak ich nie widziałem. Zaskrzypiało i poczułem jak dziewczyna ciągnie mnie do środka, tymczasem postać wyłoniła się z ciemności i powitana wpierw przez zarówno dziewczynę jak i mężczyznę weszła do środka, za nią jak się okazało podążyło jeszcze kilka innych. Więc była to jakaś organizacja, ale kogo zrzeszała wciąż nie wiedziałem. Zostałem wciągnięty do środka i drzwi zatrzasnęły się za mną.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Godreth'a c.d. Kim

Zostawiliśmy dziewczynę na korytarzu. Cóż, szkoda, że nie weszła z nami. Byłem teraz skazany na towarzystwo tego całego Greona i tutejszego dowódcy Czarnych. Zdecydowanie bardziej wolałbym towarzystwo ślicznej panienki niż dwóch facetów. Trudno. Wsunęliśmy razem do środka. Gabinet dowódcy był przestronny, ale skromny. Jasne, proste meble, duże, masywne biurko, na którym panował porządek, okno przez które wpadało trochę światła. Za biurkiem, na krześle siedział niezbyt wysoki, ale masywny, dobrze zbudowany mężczyzna z wygoloną głową i srogim spojrzeniem. Uniósł wzrok znad papierów i wbił we mnie swój miażdżący wzrok. Nie odezwał się nawet słowem.
-Generale!-Greon skinął mu lekko głową.-Ten oto mężczyzna pragnie wstąpić w nasze szeregi.
Łysy zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Godreth Monphis -przedstawiłem się.
-Blaid-rzucił krótko. -Dlaczego chcesz do nas dołączyć?
-To chyba oczywiste. Białe ścierwa nieco mnie irytują. Ich wybryki są coraz bardziej śmiałe. Trzeba temu zapobiec, a wydaje mi się, że całkiem dobrze daję sobie radę z podrzynaniem gardeł.-Wzruszyłem ramionami.
Dowódca uśmiechnął się pod nosem.
-Jesteś przekonywujący. Cóż, chyba nie mogę Ci zabraniać. Ale ostrzegam! Zdrada grozi stryczkiem.
-Wiem. Nie mam zamiaru spiskować z kimkolwiek poza wami.
Skinął lekko głową, wyjął z szuflady kartę papieru, pisał coś chwilę, a potem odwrócił pismo w moją stronę.
-Przeczytaj, podpisz…
Przeleciałem wzrokiem po kanciastym piśmie. Umowa, niech będzie… Złożyłem na niej podpis i oddałem arkusz Blaidowi. Uśmiechnął się szeroko.
-Witaj w Naszych szeregach, Godreth!

Od Taemina- Misja ,,Krew na lodzie" cz.1

Szedłem do pokoju dowódcy, stąpając po podłodze tak cicho, że kiedy przechodziłem obok innych, dziwili się, bo nie usłyszeli kroków. Zatrzymałem się przy dużych, zdobionych drzwiach. Wszedłem bez pukania. Przywódca siedział za dużym stołem. Skłoniłem się szybko.
-Witaj, Osstis- powiedziałem sucho. Nie lubiłem zbytnio swojego przywódcy. Denerwował mnie jego sposób bycia, ale musiałem przyznać, że dobrze sobie radził na swoim stanowisku. Skinął głową.
-Witaj, Taemin.
-Czemu mnie wezwałeś?- zapytałem bez emocji na twarzy. Miało to ukryć moją złość za to, że zawsze był taki opanowany. Zawsze doprowadzało mnie to do irytacji.
-Niedaleko naszej bazy, która znajduje się na pustkowiach miasta Dogblock, dochodzi coraz częściej do morderstw młodych mężczyzn. Ostatnio zabili naszego. Przekroczyli więc granice. Musisz zakończyć sprawę...
-Pozbywając się wszystkich winnych...- dokończyłem, prawie się uśmiechając. Pierce odchrząknął.
-Naszym głównym podejrzanym jest Zug-ba Plugawy. Nie wiemy, czy działa sam. Jak się pewnie domyślasz, Dogblock jest w Itter-Paht- dokończył. Zamyśliłem się. Chciałem to skomentować, ale pomyślałem, że ponarzekam sobie później. Bez słowa wyszedłem. Idąc długimi korytarzami myślałem nad misją. Czy była niebezpieczna? Owszem. Ale nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Opuściłem budynek. Zapowiadała się długa droga. Najpierw pojadę do portu, potem statkiem do Itter-Paht, a na koniec do władz i do Dogblock.
*W Itter-Paht po kilku godzinach jazdy*
Jechałem na tarantowatym ogierze, którego dostałem po zejściu na brzeg. Sprawował się bardzo dobrze, bo jechał ze stałą prędkością, nie licząc małych przerw. Czas miał znaczenie, jeśli nie chciałem kolejnych trupów. W końcu dojechałem, do głównej Itter-Paht'skiej bazy. Przeszedłem przez bramę i wkroczyłem na spory, lekko zaśnieżony dziedziniec. Potem w środku, idąc długimi, wysokimi korytarzami, oceniałem sobie niektórych mijanych ludzi. Annie, moja prawie przyjaciółka, oprócz faktu, że przy pierwszym spotkaniu chciała mnie zabić. Izabelle, córka dowódcy, albo nie miała dzieciństwa, albo była nienormalna. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ja w jej wieku byłem jeszcze małym bachorem, a ona ma dziesięć lat i zostaje skrytobójcą. Diana, moje pierwsze skojarzenie, kiedy ją zobaczyłem to "ruda dziewica". Arystea, prawdziwa piękność, ale nie moja liga. Erthoran, chyba jedyny facet, chociaż nie znam wszystkich. Woli rośliny od ludzi, ale zawsze czymś wzbudzał moje zainteresowanie jego osobą. Niestety, nie dowiedziałem się za wiele, bo nigdy o sobie nie mówi. Tak rozmyślając wszedłem do pokoju dowódcy. Ekscentryczny, białowłosy dowódca, widocznie na mnie czekał. Skłoniłem się krótko i sztywno.
-Witaj, już wiesz zapewne, po co cię przysyłają?- Było to raczej stwierdzenie.
-Tak, mam tylko jedno pytanie- powiedziałem. Nieznacznie skinął głową, pozwalając mi mówić dalej. Kolejny denerwujący przywódca. Bębnił hałaśliwie palcami o blat, a ja zebrałem się w sobie i powiedziałem:
-Czy nie łatwiej byłoby wysłać któregoś z waszych skrytobójców? Macie ich chyba najwięcej ze wszystkich?- stwierdziłem unosząc jedną brew. Po co ściągać kogoś aż z Rutten? Spojrzał na mnie znad uniesionych brwi. Uśmiechnął się kipiącą.
- Jak Ci się nie podoba, to możesz z powrotem zasuwać do Rutten. A jednak, przyjechałeś, więc po co te głupie pytania, co?- powiedział nadal się uśmiechając.
-R-rozumiem- rzuciłem, starając się opanować emocje. Tylko nie tutaj! Uspokoiłem się.
-Grzeczny chłopiec. - Uśmiechnął się.- Jutro Erthoran Cię zaprowadzi.
*Następnego dnia*
Stałem sam, na pustym rynku Dogbolck. Bardzo późne popołudnie. Całe miasto było stare i zapuszczone, a po tym, co zdarzyło się ostatnio, dziwiłem się co jeszcze trzyma tu ludzi. Wiał zimny wiatr. Miałem się rozejrzeć, ta? Zachichotałem pod nosem. Teoretycznie wystarczy w porę zareagować na atak, ale nigdy nie mogę mieć pewności czy nie będę kolejnym celem, bo w końcu, jestem mężczyzną. Koło mnie przebiegła jak cień młoda kobieta. Jej złote loki mignęły mi przed oczami. Odwróciłem się na pięcie.
-Czekaj!- powiedziałem głośno. Stanęła mechanicznie. Podszedłem do niej zdecydowanym krokiem. Spojrzałem na jej twarz. Miała duże zielone oczy i miękkie rysy twarzy. Rumiane policzki w połączeniu z pełnymi ustami, czyniły ją na prawdę śliczną.-Możemy porozmawiać?- poprosiłem łagodnie. Zmarszczyła brwi.
-Co ty, języka w gębie zapomniałaś?- zapytałem.
Otworzyła usta, próbując coś wydusić. Chciałem jej coś powiedzieć, ale nagle usłyszałem krzyk. Rozdzierał porażającą cisze tego miejsca. Rzuciłem się szybko w kierunku wrzasku, nie zauważając nagłego zniknięcia dziewczyny. Biegłem ciasnymi uliczkami najszybciej jak mogłem. Usłyszałem kolejny krzyk, a potem czyjś rechot. Dotarłem na miejsce dużo później niż bym chciał. W zaułku przy jakiś zniszczonych belkach, leżał na brudnej kostce młody mężczyzna. Jego krótkie, rude loki spadały na piegowatą twarz. Nawet leżąc wydawał się bardzo wysoki. Spoglądał na swojego oprawce, swoimi szarymi oczyma z przerażeniem. Dyszał i wyglądał tak, jakby miał zemdleć. Z jego obu nóg, obficie sączyła się krew. Były albo prawie odłączone od reszty ciała, albo na prawdę mocno pokiereszowane. Nad nim stał średniego wzrostu, umięśniony facet z tygodniowym zarostem. Wyglądał na około 40 lat. Był odziany w jakieś stare łachy, a w ręku trzymał toporny sztylet, z którego co chwile spływała czerwona kropla. Na jego twarzy malował się obłęd. Uśmiechnął się paskudnie, wyszczerzając pożółkłe zęby. Podniósł rękę, aby zadać kolejny cios, a młody mężczyzna próbował się osłonić ręką. Kiedy już miał atakować, błyskawicznie podbiegłem i zablokowałem jego sztylet swoim. Zaskoczony odskoczył. Rudy chłopak podniósł się lekko i próbował coś wyjąkać, ale po krótkiej chwili opadł z powrotem na belki. Wiedziałem, co muszę zrobić...

CDN

Wpis fabularny- Yavar/Sierra

Yanvar odwrócił głowę spoglądając w dal. Na tle soczyście zielonych lasów, które szumiały cicho i dość złowrogo malowała się sylwetka jednego z jego ludzi, który stał na czatach.
-Ruszaj się, Sierra. Niedługo nadejdzie godzina żeru Meericorów. Chyba nie masz ochoty się z nimi spotkać-powiedział Jednooki, obracając gniadosza, który drobił nerwowo, ryjąc kopytami ziemię.
Kobieta nie odpowiedziała. Cóż, faktycznie nie miała ochoty na spotkanie z tymi monstrami, a w tutejszych lasach było ich mnóstwo.
-Przyprowadź mojego wierzchowca-rzuciła do jednego z przechodzących wojowników.
Mężczyzna skinął głową, a już po chwili prowadził pięknego, smukłego ogiera bułanej maści. Koń zarzucał nerwowo głową, rżąc cicho, jakby denerwowała go każda chwila spędzona z kimś innym poza Sierrą.
Czarna ujęła lejce wierzchowca i pogłaskała go czule po policzku.
-Spokojnie, Voirrey-szepnęła.
Gdy zwierzę uspokoiło się dosiadła go i podjechała do Yanvara.
-Możemy jechać-zameldowała.
Jednooki skinął jej głową i spiął ogiera, który ruszył w kłus, a potem galop. Jego kopyta waliły głośno o wilgotną, miękką ziemię. Wężowa Dama jechała tuż za nim, z lekkim uśmiechem przyglądając się ukochanemu mężczyźnie. W jego nieprzeniknionej, wiecznie poważnej twarzy było coś, co ją oczarowało. W sumie nawet sama nie wiedziała co.
Po chwili stanęli pod lasem, gdzie na straży czuwał wysoki, smukły szpieg Yanvara.
-Asvorn. Odprowadź proszę Sierrę do obozu, ja mam coś do załatwienia. Zajmie mi to może godzinę…
Sierra spojrzała na niego z wyrzutem, ale zacisnęła wargi i nic nie powiedziała.
-Tak jest, Generale!
Ruszył razem z Czarną do obozowiska w głębi lasu, tuż przy niedużym, ale wartkim strumieniu. Kobieta nie odezwała się ani słowem, mimo iż żołnierz Yanvara starał się nawiązać rozmowę i przerwać tę krępującą ciszę, która między nimi zapadła.

[...] Yanvar zjechał z gościńca, kierując się do źródła szumu wody. Po chwili stanął na niedużej, porośniętej mchem i drobnymi krzewami polanie, okrytej od góry konarami drzew. Po środku przepływał nieduży strumyk. Zeskoczył z konia i ruszył w kierunku wody. Stanął na brzegu i spojrzał przed siebie. Woda niespodziewanie zaczęła się lekko kotłować i pokrywać szronem. Ciecz nabrała ciemnej, smolistej barwy i skrzepła. Przez chwilę widział w czarnym lustrze swoje odbicie, ale nie trwało to długo. Ujrzał w głębi kamienne, blade oblicze młodej, poważnej kobiety o mistycznym, groteskowym wyglądzie. Tafla pękła lekko, a oblicze kobiety poruszyło się.
-Krasrorphio…-odezwał się.
Usłyszał cichy chichot.
-Witaj, Generale.-Młoda, tajemnicza kobieta odezwała się, a na jej bladych wargach pojawiło się rozbawienie.


-Jak Ci idzie? Znalazłaś już to, po co Cię wysłałem?-zapytał.
-To nie takie łatwe. Mój pomocnik jest.. nieco nierozgarnięty, a składniki do tego, czego potrzebujesz nie są łatwe do zdobycia. Musisz uzbroić się w cierpliwość, generale-szepnęła.
Yanvar skrzywił się niezadowolony z odpowiedzi.
-Nie mam wiele czasu. Ufam, że wywiążesz się w czasie, który ci dałem, albo szybciej.
-Postaram się, ale niczego nie obiecuję-rzuciła stanowczo i spoważniała.
Jednooki nie odezwał się. Po prostu skinął głową na pożegnanie, odwrócił się i wrócił do swojego wierzchowca. Woda w ułamku sekundy wróciła do normy. Dosiadł ogiera i popędził do swojego obozu.

[...] Po kilkunastu minutach dotarł wreszcie do obozowiska zeskakując z konia. Przywiązał go do słupka na obrzeżach i przeszedł przez obóz widząc jednym okiem salutujących mu żołnierzy.
-Generale Yanvar! Pani Sierra Cię oczekuje. Jest w Twoim namiocie!-zameldował jeden z jego ludzi.
-Świetnie. Dziękuję. A gdzie Kailin?
-Ćwiczy z Umbrą strzelanie z łuku-odparł.
-Gdy skończą niech przyjdzie do mnie-rozkazał i bez słowa skierował się do swojego lokum.
Wszedł do niego, omiatając wnętrze wzrokiem. Przy stole, na niskim fotelu siedziała Sierra, popijając wino ze srebrnego kielicha.
-Wreszcie jesteś…-skwitowała i wstała, odstawiając puchar z winem.
Yanvar posłał jej nieodgadnione spojrzenie i począł zdejmować z siebie skórzaną, ciężką kurtkę zapinaną na stalowe klamry. Sierra zbliżyła się do niego, wspięła na palce, oparłszy jego tors dłońmi i ucałowała go w policzek.
-Tęskniłam.
Jednooki pogładził dłonią jej długie, piękne włosy.
-Ja też, Sierro.
Ich pocałunki stały się jeszcze gorętsze niż na początku. Po chwili wstrzymali się słysząc, że ktoś wchodzi do namiotu.
Kobieta odsunęła się z uśmieszkiem rozbawienia od Yanvara i spojrzała na niego. Był lekko zawiedziony. Nie pokazywał tego, ale wiedziała ze był. Do pomieszczenia wsunął jeden z podwładnych Jednookiego u boku mając na oko dwunastoletniego chłopca, o włosach tego samego odcienia, co Wężowa Dama.


Kobieta uśmiechnęła się na widok dopiero, co wytartego z ziemi dziecka.
Yanvar spojrzał na syna. Chłopiec stał z powagą na twarzy. Wyglądał na nieco wystraszonego.
-Kailin, przywitaj się z matką-powiedział.
Chłopiec wahał się chwilę, ale potem podszedł do Sierry i zmusił do lekkiego uśmiechu.
-Witaj, matko...-wydusił.
- No proszę... - rzuciła Sierra.- Długo się nie widzieliśmy, a ty masz mi tylko tyle do powiedzenia? - zapytała, pochylając się do niego i całując w czoło, przyciągając do piersi i lekko przytulając. - Ale to nic. Mama się stęskniła. Masz jakieś skargi na ojca? - Zaśmiała się.
Chłopiec pokręcił przecząco głową. Yanvar wpatrywał się w niego bacznie.
-Jak nauka strzelania z Umbrą?-zapytał. -Wciąż z nie umiesz naciągnąć cięciwy?-zapytał z przekąsem.
Chłopiec spojrzał na niego kątem oka.
-Umiem.
- A kiedy pokażesz? - zagadnęła kobieta, zakładając ręce na piersi. Nie ma co, cieszyła się niezmiernie ze spotkania z Kailinem. Miała rzadko szansę zobaczyć się z Yanvarem, a co dopiero z własnym synem. Gdyby którykolwiek z jej wrogów się dowiedział, że ma potomstwo... Jej syn byłby zagrożony. Mniej ważnym argumentem był fakt, iż Sierra i Yanvar nie mieli ślubu, a ona jest członkiem rodziny królewskiej.
- A kiedy mogę? - odparł chłopiec.
- Słońce zachodzi, widoczność będzie słaba, nie dzisiaj - rzucił ojciec dziecka.
Sierra posłała mu spojrzenie typowe dla kobiety mówiącej 'psujesz zabawę, kochany'.
-Idź do siebie, przeczytaj dwadzieścia stron lektury, którą zadał Ci Vasco i idź spać. Jutro Cię z niej odpytam. Masz znać daty-rozkazał Jednooki.
Chłopiec skrzywił się lekko, wyraźnie niezadowolony z polecenia, ale skinął głową.
-Mogę już iść?-zapytał.
- Idź, idź. Ojciec mówi, to ma tak być, jutro pokażesz mi jak sobie radzisz z łukiem, dobrze?
- Dobrze, matko... - odparł chłopiec lekko się rumieniąc z zażenowania. - Dobrej nocy.
- Miłych snów, Kailin. - Uśmiechnęła się. Yanvar mruknął coś krótko na pożegnanie do syna i gdy ten opuścił namiot, podszedł do wazy z winem i napełnił nim kielich.
- Jesteś niemożliwy. Ile z nim rozmawiałam? Dwie, trzy minuty? - powiedziała kobieta urażona. Usiadła na brzegu łoża i posłała generałowi obrażone spojrzenie.
-Jutro z nim porozmawiasz. Dzisiaj on musi się uczyć i wypocząć przed jutrzejszym treningiem. Nie wyrośnie na wojownika, jeśli ciągle będzie ssać cycka matki- mruknął.-Poza tym wieczór jest czasem dla nas.
Na twarz córki Mercera wpełzł nikły uśmieszek.
- Wygoniłeś dziecko, by nie przeszkadzało? - zapytała rozbawiona. - Jak mogłeś? To okropne.
- Żałujesz?
- Nie. Ani trochę. - zachichotała, wstając.
Idąc powoli w stronę faceta rozpięła czarną szatę utrzymująca się na ramionach i luźno opadającą na jej smukłe ciało. Materiał spadł na podłogę pozostawiając kuszące, młode ciało Sierry na widoku, a także jej średniej wielkości, ale ukochane przez mężczyznę piersi. Uśmiechnęła się figlarnie kołysała swoimi biodrami jak prawdziwy wąż, czasem wyglądała jakby tańczyła w takt jakieś słyszalnej tylko dla niej muzyki. Wygłupiała się, musiała mieć ostatnio ciężkie dni. Nie żeby Yanvar tego nie lubił. Dosłownie pożerał jej gibkie ciało wzrokiem. Mężczyzna podszedł do niej i wpił się w jej usta. Jej język wsunął do jego ust tańcząc w nich z rozkoszą. Jednooki zsunął dłonie po jej plecach i położył je na krągłych pośladkach. Pchnął ją lekko na łóżko. Jej głowa opadła miękko na poduszki, a włosy rozsypały się po pościeli, układając w pojedyncze pasma niczym węże. Zdjął spodnie i koszulę, odsłaniając muskularne, potężne ciało, zarośniętą pierś i przede wszystkim dużego, rozochoconego członka. Ujął go w dłoń, zaczął nią poruszać, by przygotować się do ostatecznego miłosnego aktu. Uklęknął nad kobietą i kontynuował namiętne pocałunki. Jego wargi skupiły się na piersiach kobiety, a krótka, posiwiała broda drażniła delikatnie jej skórę. Zaśmiała się cicho. Spojrzał na nią pytająco.
-Tak strasznie mi tego brakowało. Za rzadko to robimy-szepnęła.
Nie odpowiedział. Posłał jej tylko lekki uśmiech i wrócił do pieszczot.
Po chwili odsunął się od niej, rozchylił jej nogi, ręką dotknął kępkę jej włosów na kroczu, a palcami musnął wilgotną, rozochoconą muszelkę. Zmrużyła powieki mrucząc cicho. Bez dłuższego zwlekania wszedł w nią słysząc krzyk jej zadowolenia i uniesienia. Przeszli do sedna.

Od Tonili c.d. Aerney'a

-Gdzie się wybierasz jeśli mogę wiedzieć?-zapytałam, obserwując go bacznie.
-Przed siebie. Muszę rozprostować nogi. Może będzie tu coś ciekawszego?-odparł, idąc ciągle przed siebie. Chwyciłam Rosh’a za lejce i ruszyłam za nim, prowadząc konia.
-Na przykład kolejne stado Radrodów? Następnym razem chyba lepiej by było zostawić cię na ich pastwę. Przynajmniej nie marudziłbyś. O! A może preferujesz spotkanie z jakimś komandem Czarnych? Nie wiem jak Ciebie, ale mnie nie interesuje jak to jest mieć strzałę w głowie.
Trawa pod naszymi stopami była wysoka, wilgotna i miękka. Nogi dosłownie zapadały się w mokrej ziemi. Gdzieś w oddali dało się zobaczyć jakieś porośnięte zieloną trawą mogoty, które połyskiwały i rzucały cienie na niższe tereny.
-A Ty od razu zakładasz najgorsze. Nie chodzi o to, może po prostu będzie tu jakaś wieś niedaleko, żeby się zatrzymać.
-Kilkanaście godzin, ewentualnie maksimum dwa dni i jesteśmy w Hornvill. Nie ma co zwlekać!-syknęłam.
-Daj spokój! Chodź!-Pociągnął mnie w kierunku pobliskiego, niedużego lasu, do którego wpływała płynąca nieopodal rzeka.
-Głupi jesteś! Przecież takie tereny lubią Topielce, Płaszczony, albo coś jeszcze gorszego!-sprzeciwiłam się.
Chłopak spojrzał na mnie spode łba.
-Jeśli tak, to będziemy uciekać. Rozluźnij się trochę!-Uśmiechnął się szeroko i wszedł między drzewa.

<Aerney? Popisz się wyobraźnią.>

Od Tonili c.d. Argony

Wpatrywałam się w tę kobietę jak wryta. Nie chciało jej się wracać? Tak po prostu? Zacisnęłam dłonie na sztylecie, by być gotową do obrony.
-Jak uciekłaś z więzienia?-zapytałam.
-Nie uciekłam. Dołączyłam do was. Mam dość bycia psem Czarnych… Czy to źle?-Mówiła przekonująco i chyba… szczerze, ale nie wiedziałam, czy nie gra.
-Nie wiem, czy mogę Ci ufać. A nawet jeśli to nie możesz tak po prostu, biegać sobie między Oddziałami. Co tutaj robisz? Byłaś na misji?-zapytałam.
-Aha. Miałam pozbyć się szpiegów w okolicach Delav’Thon.
A więc mówiła prawdę… Nie było opcji, by dowiedziała się o tej misji, bez wiedzy Akaymona.
-Tak czy siak nie powinno Cię tu być. Musisz szybko wracać do Lisów i zameldować się u dowódcy! To Twój obowiązek!-skarciłam ją, ze złością na twarzy.
-Nie dali mi konia, więc pewnie i tak mu się nie śpieszyło.-Wzruszyła ramionami.
Westchnęłam.
-Argona, wracaj do siebie, nie masz tu czego szukać. Jestem tu tylko przejazdem.
Kobieta skrzywiła się lekko, wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała.
-Przykro mi-mruknęłam.

<Argona?>

piątek, 11 kwietnia 2014

Od Argony - "Mgła nad pobojowiskiem" cz.5 i ostatnia

Jak na razie nie natknęłam się na żaden z celów. Snułam się po całym terenie wyznaczonym mi przez Akaymona i rozglądałam się za jakimkolwiek człowiekiem. Trudno było tu spotkać choćby zwierzęcia! A co dopiero człowieka... Atmosfera równiny chyba nie sprzyjała wędrowcom. Wtem coś usłyszałam. Lekkie kroki człowieka za moimi plecami. Odwróciłam się. W moim kierunku szedł mężczyzna. Powiem więcej w moim kierunku szedł mężczyzna, którego wcześniej już poznałam. Derrek. Najlepszy szpieg ze wszystkich ludzi Tiernana Nerio. Kiedyś pracowaliśmy razem... Ruszył w moim kierunku.
- Argono, jak miło cię widzieć! - Mężczyzna uśmiechnął się, choć jego oczy pozostawały zimne. Zatrzymał się. - Co cię sprowadza na te równiny Ponury Żniwiarzu?
Patrzyłam na niego zastygnąwszy w bezruchu. Czy wiedział już o mojej zdradzie? A może wieść o tym jeszcze tu nie dotarła.
- Słyszałem - kontynuował - że ostatnio miałaś zatarg z Białymi...
"On wie" pomyślałam taksując go zimnym wzrokiem i gotując się do ataku. Nie chciałam robić nic pochopnie. Nie wobec niego.
- Ale jak widzę już się wyswobodziłaś. - Jego uśmiech stał się kpiący, choć postawa wciąż pozostawał luźna.
- Biali to słabeusze! - Uśmiechnęłam się z kpiną udając wyluzowanie, podczas gdy wszystkie moje mięśnie były napięte i gotowe do ataku.
- Tak uważasz? - Gwałtownie jego oczy zwęziły się w cienkie szparki. - Więc uważasz się za słabeusza?
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zimno patrzył w moje oczy.
- No cóż, ja... - nie dokończyłam
Ruszyłam biegiem na mężczyznę. W mojej dłoni błysnęła katana. Wyprowadziłam pchnięcie prosto w jego brzuch, ale miecz trafił w pustkę. Derrek odsunął się kawałek dobywając noża. Rozpoczęła się zaciekłą walka, w której obie strony używały swoich najsilniejszych ataków i tajnych przekrętów. Ani ja, ani on nie należeliśmy do tych, co łatwo się męczą, ale już po chwili pot płynął po nas gęstymi strugami. Stal błyskała, czarna magia zderzała się raz po raz. Nasze Formy przeplatały się i łączyły, odskoczyć i znów złączyć się na nowo. To było coś więcej niż zwykła walka. Derrek był kiedyś moim przyjacielem. Jeżeli teraz go zabiję spalę za sobą ostatnią nić łączącą mnie z Czarnymi. Czy tego chciałam? Czy chciałam odciąć się od Niego?
Sama nie wiem jak to się stało, kiedy ani dlaczego... Mężczyzna wylądował na ziemi. Nóż wypadł mu z dłoni.
- Wygrałeś, Ponury Żniwiarzu - powiedział z kpiącym uśmiechem. - Co teraz? Zabijesz mnie?
Moja katana wisiała o centymetr od jego gardła. Ręce mi drżały. Głowę miałam pochyloną, z ran ściekała krew. Nie mogłam się zdobyć by pchnąć, by to zakończyć.
- Co cię jeszcze hamuje? Śmiało! Czy nie po to tu przyszłaś? - prowokował dalej mój przyjaciel. Mój były przyjaciel.
Znieruchomiałam. Ręce mi przestały drżeć. Zaczęłam cicho chichotać, a chichot przerodził się w szaleńczy śmiech. Odrzuciłam głowę do tyłu i ryczałam już na pełne gardło. Odsunęłam katanę od ciała mężczyzny. Pochyliłam się i podałam mu rękę. Uśmiechałam się, a w oczach miałam szaleństwo. Derrek z radosnym uśmiechem pochwycił moją dłoń. Podniosłam go z ziemi... Nagle zastygł z wyrazem zdziwienia. Jęknął głucho i żałośnie.
- Argono... - szepnął i osunął się na kolana. - Dlaczego...?
Cofnęłam katanę. Z jej czubka skapywała czarna krew. Z szerokim szaleńczym uśmiechem patrzyłam na konającego Derreka. Jego ciałem wstrząsały konwulsje. Potem znieruchomiał z nosem przy ziemi, by nie poruszyć się nigdy więcej.
Jednym szybkim ruchem odcięłam mu głowę. Szybko znalazłam gruby patyk, naostrzyłam i wbiłam na pal samotną część ciała. Obok pala położyłam resztę rozczłonkowanych zwłok. Na piersi ofiary wypisałam kataną: "Ten los czeka wszystkich, którzy wejdą mi w drogę, strzeżcie się Ponurego Żniwiarza!".
Ruszyłam na południowy zachód. Wiadomość była nawet zbyt przejrzysta. Zapewne po jej ujrzeniu udadzą się do dowódcy oddziału. Ale najpierw natrafią na mnie. Może jednak wyrobię się nieco szybciej?

(...)Pierwszego z pozostałych przy życiu szpiegów spotkałam już pół dnia później. Walka nie była zbyt zacięta. Widać było, że to tylko rekrut, zginął szybko. Nawet się nie zasapałam.
Z kolejnymi nie było tak łatwo, ale i im dałam radę. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie przybędą nowi...
Wkrótce przybyłam do Revium Quelh. Szczerze mówiąc nie chciało mi się na razie wracać do Akaymona, więc szukałam tam Białych.
Los chciał, że na jednego z nich natrafiłam dopiero po dwóch dniach w Rutthen. A kto to był? Dziewczyna, którą spotkałam jeszcze w Korron-Thum. Miała na imię chyba Tonila. Nie wiem co robiła w mieście. Może skądś wracała? Nie wiem... Dla mnie najważniejsze było to, gdzie teraz szła. A weszła w jakąś małą uliczkę. Podążyłam za nią. Szybko ją dogoniłam, zanim jeszcze zdążyła dotrzeć do wejścia do bazy. Klepnęłam ją delikatnie w ramię i cofnęłam się, by nie dostać czymś w twarz. Ale ona nie miała chyba tak morderczych zapędów, bo po prostu się odwróciła i widząc mnie stanęła jak wryta, jednocześnie sięgając po broń.
- Spokojnie... - mruknęłam podnosząc ręce lekko do góry. - Nie chciało mi się wracać do Korron-Thum, więc postanowiłam odwiedzić tutejszy oddział...

<Tonila?>

środa, 9 kwietnia 2014

Od Argony- Misja ,,Mgła nad pobojowiskiem" cz.4

Rejs przebiegał względnie bez zakłóceń. Rybacy co jakiś czas tylko zarzucali sieci, a potem płynęli dalej. Sztorm złapał nas dopiero czwartego dnia na pełnym morzu. Miotało nami przez dwa dni, złamało maszt i żagiel z hukiem runął na pokład. Do morza zmyło dwie tony ryb i 3 ludzi. Wszyscy byli przemoczeni i zmarznięci. I głodni. Po ustaniu ulewy na barce panował dziwny smutek. Nikt się nie śmiał, nie śpiewał. Tylko donośny głos bosmana rozdzierał ciszę. Nawet w "mojej" kuchni było nadspodziewanie spokojnie, a kucharz nie używał tak często swojej masywnej chochli. Życie na statku było znacznie spokojniejsze.
Może udzielił mi się nastrój żeglarzy? A może tęskniłam za dawnym domem... Nie. Na pewno nie tęskniłam za tym... Mercerem.
W każdym bądź razie zsiadając z barki w porcie w Errek, w Tserren-Vii czułam dojmujący smutek. Miasto było brudne, cuchnęło rybą, ale nie bardziej niż statek. Tłumy ludzi przechadzało się tam i z powrotem ulicami, a przekupnie wykrzykiwali swoje oferty:
- Ziemniaki! Marchewka! Buraki! - dobiegało z jednego straganu, a z innego zaś:
- Kosztowności! Zamorskie cacuszka! Tanio! Tanio!
W tym całym zgiełku, wśród tłumu ludzi czułam się samotna. Mijałam Białych, Czarnych, bezbarwnych... wszyscy byli razem, nie zwracali na siebie uwagi, nie wiedząc kogo mijają. Czyż to nie ironia? Ci w górze się rżną, a ci na dole cierpią, czasem nawet nie wiedząc za co. Ale ja wiedziałam za co cierpię. Cierpiałam za popełnione zbrodnie. Zabójstwa. Kłamstwa. Kradzieże. Rzezie.
Wyszłam z miasta. Szłam spokojnym i cichym, zielonym lasem. Byłam już w wyznaczonym miejscu. Teraz tylko odszukać szpiegów. Ilu ich mogło być? Znając Tiernana Nerio około 3-4, nie więcej. To poważny mężczyzna i nie marnowałby zbyt wielu ludzi na taką akcję. A zresztą... nie mają w bazie zbyt dużo szpiegów. Ostatnio było ich 32, ale później doszło do Wielkiej Dekonspiracji i wielu zginęło. Część na pewno siedzi w różnych częściach kraju, a pozostali to zapewne 6-7 osób pozostało w tym regionie. Kilku zawsze powinno być w pogotowiu, więc na pewno nie poszli wszyscy. Tylko 3-4... zapowiada się długi tydzień...

CDN

Od Argony- Misja ,,Mgła nad pobojowiskiem" cz.3

Potem usnęłam szybko, lecz spałam czujnie. Nie mogłam do końca ufać nikomu. Teraz jestem sama. Nie Czarna, ale i nie Biała. Zawieszona pomiędzy dwoma światami i niepasująca do żadnego z nich. Czy tak się czują ludzie? Nie... Oni wybierają stronę, ale dalej pozostają ludźmi. Ja wyrzekłam się tego przywileju.
Z pierwszym świtaniem dowódca, którego imię brzmiało Sellinaris (co mi zdradził tej nocy), obudził swoich kompanów: Rothatra i Eterkusa. Chwilę im zajęło, nim po całej litanii jęków i narzekań na niewygody podróży oraz brak dziwek, zabrali się do kupy. Wsiedli na konie i razem ruszyliśmy do Tettrem'et.
Podróż zajęła nam dokładnie 4 dni i 4 noce, podczas których poznałam chyba połowę ważnych tajemnic Białych, jakie znali ci mężczyźni. Nie obawiali się już mojej obecności. Chyba wręcz byli radzi, że ktoś ich słucha. Opowiadali o swoich rodzinnych wioskach sprzed najazdu Czarnych. Mówili o okrucieństwie i śmierci, mówili o czymś, co było mi tak bliskie, a zarazem tak odległe... Opowiadali dużo o swoich rodzinach. O opiekuńczych matkach, surowych ojcach, rozwydrzonym młodszym rodzeństwie i paskudnym starszym. Mówili o tym jak w dzieciństwie pomagali rodzicom na gospodarstwach, gonili ptaki, straszyli ryby... To było takie... wzruszające? Czy ten termin naprawdę istniał w moim słowniku? Widocznie tak.
Wreszcie dotarliśmy do wyznaczonego celu. Sellinaris, tak jak obiecał, załatwił mi rejs bezpośrednio do Tessern-Vii starym statkiem. Gdy staliśmy już na nabrzeżu i niedawni towarzysze żegnali się ze mną, ściągnęłam strój pustynny. Miny im zrzedły. Czarny strój, czarne włosy, czerwone, złe oczy i blada cera.
Położyli dłonie na mieczach, ale powstrzymałam ich gestem ręki.
- Nie wszystko węgiel, co ma czarną barwę. Jestem człowiekiem i do tego albinosem, ale włosy farbuję. - Uśmiechnęłam się delikatnie.- Żegnajcie przyjaciele!
I nie patrząc na ich dalsze zachowanie wskoczyłam na pokład odpływającego statku. Na przyszłość będą ostrożniejsi. Hasło można wykraść, a przebranie dostosować. Podeszłam do kapitana brygu i zapytałam, co mam robić. Mężczyzna stwierdził, że najlepszą robotą dla kobiety na statku będzie pomoc w kuchni, więc udałam się pod pokład do mesy. Tam rządził postawny kucharz z wielką, drewnianą chochlą...

CDN

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Rose- ,,Początek"

Siedziałam na starych deskach patrząc w dal. Morze delikatnie kołysało statek, czuć było wodę morską i w oddali słyszałam rozmawiających pasażerów.
Powoli uklękłam i wyjrzałam zza beczki, za którą się schowałam.
Było strasznie zimno, a ja miałam na sobie tylko stary płaszcz z dużym kapturem...
Spojrzałam na morze, z daleka było widać przystań. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
"Za chwilę będę wolna"- pomyślałam. Gdy statek dopłynął do brzegu zwinnie prześlizgnęłam się między pasażerami i stanęłam na lądzie. Zobaczyłam napis "Revium Quelh" wywieszony na jednym z domów koło przystani. Nagle poczułam, że jestem strasznie głodna i zmarznięta...
Musiałam kogoś okraść abym mogła coś zjeść. Pobiegłam przez ulicę i schowałam się w cieniu jednego z ciemnych zaułków. Zobaczyłam jakiegoś młodego mężczyznę, więc podeszłam do niego od tyłu i przybliżyłam swój sztylet do jego szyi.
- Dawaj kasę- warknęłam.
 Facet stał chwilę nieruchomo. Wyglądał tak, jakby w życiu się tego nie spodziewał. Jego ręka skierowała się do niedużej sakwy przy pasie. Wyjął z niej nieduży mieszek z pieniędzmi. Oczy mi błysnęły na ten widok. Już miałam go capnąć i czmychnąć w tłum, gdy dotarł do mnie nagły, nikły ruch, a potem poczułam się obserwowana. To wrażenie było tak silne, że dosłownie rozsadzało mnie od środka. Zupełnie jakby ktoś wniknął w moją osobę.
~Teraz zabierzesz ten sztylet z mojej szyi, wyrzucisz go, odwrócisz się w prawo i skierujesz w głąb tego zaułka-usłyszałam w głowie niski, męski głos.
Poczułam jak mimowolnie wykonuję to polecenie. Z paniką na twarzy jakby nigdy nic ruszyłam w głąb szczeliny między budynkami, stając przy skrzynkach ze zgniłymi owocami i warzywami, po których skakały szczury i koty. Słyszałam za sobą kroki. Ten facet...
Popchnął mnie na ścianą i teraz to on przykładał mi ostrze do szyi.
-Zadarłaś z niewłaściwą osobą, dziewczyno-powiedział.
 Przełknęłam ślinę. Obmyślałam w głowie plan ucieczki, ale nie mogłam nic wymyślić.
Dotknęłam lekko jego ręki i wyczułam, że jest człowiekiem Białej Krwi.
-Czekaj- powiedziałam, patrząc mu w oczy i przygryzając lekko wargę.- Jestem Biała, tak jak ty, przepraszam, że cię napadłam, ale jestem głodna i chciałam coś zjeść- powiedziałam.
Nieznajomy popatrzył na mnie pytająco, a ja wykorzystałam chwilę i wytrąciłam mu ostrze z ręki, które poleciało pod ścianę. Odepchnęłam go od siebie i pobiegłam po sztylet. Podniosłam go i trzymałam przed sobą. Spojrzałam na niego gniewnie...
-Wiem, że jesteś Biała-mruknął, patrząc na mnie przenikliwie.-Po której jesteś stronie?-zapytał. -Nie waż się kłamać. Dostrzegę u Ciebie kłamstwo-ostrzegł.
 Wyprostowałam się i podniosłam głowę.
- Jestem po stronie Białych- powiedziałam. Podeszłam do niego trochę bliżej.
 -Nie masz domu, rodziny?-zapytał, a w jego oczach pojawiła się pewna forma żalu i współczucia.
 Popatrzyłam na ziemię i czułam, że obraz mi się rozmazuje. Ale nie chciałam płakać przy nieznajomym, więc złożyłam rękę w pięść i spojrzałam na niebo.
-Nie mam rodziny- powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.- To znaczy kiedyś ją miałam..
 Mężczyzna milczał. Skinął tylko głową ze zrozumieniem.
-Chodź. Nie będziesz się dalej upokarzać tutaj, na ulicy. Wydaje mi się, że mam dla Ciebie lepszą propozycję...
 Podeszłam do niego i oddałam mu jego sztylet. Nadal mu nie ufałam, ale i tak nie miałam gdzie pójść, więc poszłam z nim. Gdy wychodziliśmy z zaułku to podniosłam swój sztylet, który mężczyzna mi wcześniej wytrącił z ręki i schowałam go. Skinęłam lekko głową na znak, że jestem gotowa i podążyłam za nim...

Od Argony- Misja ,,Mgła nad pobojowiskiem" cz.2

Słońce zastało mnie już w drodze ku Tserren-Vii, przez rozległe pustkowia. Ubrana byłam w biały strój pustynny, jaki często ubierali Nomadowie prowadzący w tych okolicach handel. Podróżowałam pieszo, Biali nie chcieli dać mi konia. Nie chcieli ryzykować utraty jednego z cennych wierzchowców, jeśli bym okazała się zdrajcą. Cóż... mieli rację. Ich postawa była w pełni uzasadniona i godna pochwały, niemniej teraz nieco doskwierał brak "środku lokomocji", gdyż droga dłużyła się niemiłosiernie.
Zaczęłam cicho podśpiewywać stare ballady o krainie Czarnych, ale szybko zmieniłam temat na dość uniwersalny o wdziękach kobiet i marynarzach. Przyśpiewki mojego starego klanu byłyby tu trochę nie na miejscu, jakbym spotkała jakiś Białych.
Miałam słuszność, że tak uczyniłam. Gdy wieczorem słońce chyliło się ku zachodowi z bocznej odnogi wyłoniło się trzech mężczyzn w stroju maskującym. Jechali konno i rozglądali się bacznie. Podjechali do mnie z ułudnym uśmiechem.
- Przepraszam panią bardzo - zagaił jeden. - Czy mogłaby pani wskazać nam drogę do najbliższego miasta na zachód od Korron-Thum?
- Właśnie idę w tamtym kierunku, drodzy panowie - powiedziałam miły, cienkim głosikiem. - I z chęcią wskażę drogę zagubionym wędrowcom.
Mężczyźnie spojrzeli po sobie. Czyżby mogli mieć złe doświadczenia z niewinnymi kobietami? Raczej nie... a ich eskorta przyda się na wypadek, gdyby ktoś próbował mnie zaatakować. Nie są raczej Czarnymi, bo rozpoznaliby mnie od razu. Na pewno już rozwieszono za mną list gończy. Są więc Białymi, jednak zapewne nic jeszcze nie wiedzą o moim rozejmie... nie mogę więc im pokazywać mojego prawdziwego oblicza, bo z łatwością rozpoznają we mnie Czarnokrwistą i zabiją.
Po chwili ruszyliśmy w drogę. Wędrowcy nie mieli chyba zamiaru się zatrzymywać na noc. Może mieli jakiś ważny meldunek? Kto wie...
- A co panów sprowadza na szlak przez nasze równiny? - zaszczebiotałam słodko. - Niewielu przybyszy z innych regionów się tutaj widuje. Oczywiście z wyjątkiem Nomadów, ale to kupcy, a panowie wyglądacie na wojowników!
- No cóż... - zaczął jeden z nich. Nie uszło mojej uwadze, że przy tym niepewnie patrzy na towarzysza jadącego po jego prawej, zapewne dowódcy. - Jedziemy na pogrzeb naszego wuja w Tettrem'et.
"Dobra wymówka" w duchu przyznałam z uznaniem i zaczęłam zadawać kolejne pytania nie związane z niczym. Biali odpowiadali z początku niepewnie, potem zaś ze szczerą ochotą, dodając coś od siebie. Zaczęli opowiadać różne historie ze swojego życia, cały czas skrupulatnie kryjąc swoje pochodzenie.
Kilka godzin przed świtem ich dowódca zażądał postoju i położyliśmy się w niewielkiej piaskowej niszy, za masywnym głazem. Dwóch Białych szybko usnęło, ich równe oddechy rozbrzmiewały niemal jednocześnie. Za to starszy nie spał, choć starał się udawać, wciąż czuwał. Uśmiechnęłam się do siebie i wstałam. Cicho podeszłam do niego i szepnęłam mu na ucho:
- A wtedy dosiadając Edena przybędzie i rozgoni mrok... -Na te słowa dowódca drgnął i spojrzał na mnie czujnie. - Potrzebuję transportu do Tesseren-Vii, od tego zależy sprawa sprawnej łączności pomiędzy oddziałami. Jesteś w stanie mi pomóc?
Mężczyzna skinął głową.
-W Tettrem'et wskażę ci najszybszy statek...

CDN

Od Argony- Misja ,,Mgła nad pobojowiskiem" cz.1

W Klanie Białych byłam już od kilku dni. Dostałam niewielką kwaterę, tylko trochę różniącą się od celi, w której byłam do niedawna i cały czas jakiś 2 do 4 gości krążyło wokół mnie jak księżyce wokół Jowisza... To było trochę nieznośne, ale szczerze nie dziwię się im. Przecież mogłam im w każdej chwili poderżnąć gardła podczas snu. Przecież przysięga dla nich w tych czasach nic nie znaczy... tylko ja mogę być takim debilem, żeby wierzyć i przestrzegać takich rzeczy.
W bazie nie miałam wiele do roboty. Na misje mnie nie puszczali, a ile można ostrzyć i naprawiać oręż? Większość czasu spędzałam więc na medytacji i rozmyślaniu w moim pokoju nad położeniem w jakim się znalazłam. No i na spaniu. O tak! To była jedna z tych rzeczy, które podobały mi się w tym chorobliwym nadzorze! Jako że bali się mnie spuszczać z oczu nie mogli mnie gonić cały czas do pracy i naprawdę dużo czasu poświęcałam na odpływanie do krainy Hypnosa.
Jednak któregoś dnia coś przerwało moją poobiednią drzemkę. Ktoś o taj nietypowej porze zapukał do mojego pokoju. Wstałam z łóżka i otworzyłam. Stał tam Akaymon. Oprzytomniałam szybko i bacznie przyjrzałam się mężczyźnie. To dość niespotykane, żeby sam dowódca bazy przychodził do mnie.
- Mam kłopoty? - zapytałam beznamiętnie, dokładnie analizując w pamięci ostatnie wydarzenia.
- Nie. - Mężczyzna zamknął za sobą drzwi na klucz. - Ale chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła...
Jego ton był poważny, mówiący, że nie pora na dowcipne uwagi... A czego się przy mnie nie mówi? Właśnie tego!
- Jeżeli chodzi o zabawienie się z tobą to możesz sobie darować podchody – wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Akaymon zmierzył mnie lodowatym wzrokiem. Byłam pewna, że żadna Czarnokrwista by go nie pociągała.
- Nie, nie o to chodzi - jego głos była nadal spokojny, ale wiedziałam że moja obecność nadal go drażni, mimo iż zazwyczaj był pogodny. - Twoim zadaniem będzie unieszkodliwienie szpiegów Czarnych w Tsereen-Vii, koło miasta Delav'Thon. To brudna robota. Idealna dla twojej brudnej krwi. Będzie to również sprawdzian twojej wierności. Jeżeli nie zrobisz tego, co każę to dopadniemy cię, choćby na krańcu świata, rozumiesz?
- Tak, panie - powiedziałam poważnie. - Kiedy mam wyruszyć?
- O świcie, czyli za 2 godziny...

CDN

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Od Nicolasa- Misja ,,Wielki wóz" cz.2

W połowie trasy zadecydowaliśmy, że zatrzymamy się na niewielkiej polanie. Było to dosyć śmiałe, ponieważ wielu rebeliantów mieszkało w pobliżu. Mieliśmy się rozdzielić i coś upolować, jednak kazali mi zostać przy naszym towarze, aby nikt go nie ukradł. Usiadłem więc na szczycie jednego z dwóch powozów. Skrzyżowałem nogi, siadając tym samym po turecku i pod osłoną drzew schroniłem się w cieniu. Przez długi czas nic się nie działo, jednak w pewnej chwili na polanę wbiegła jakaś kobieta. Patrzyłem na nią jak oczarowany. Ciemna długowłosa blondynka, talia niczym osa. Uniosłem kąciki ust i już chciałem zeskoczyć z powozu, gdy obok kobiety trafił... piorun. Zmarszczyłem brwi i uniosłem oczy ku górze. Niebo było czyste, bez żadnej chmurki, więc skąd do cholery mógł się wziąć tutaj ten błysk?!
Odpowiedź jednak przyszła szybciej niż sądziłem. Kobieta roześmiała się cicho i ponownie piorun trafił niedaleko jej. Wytwarzała wpierw bardzo małe wyładowania elektryczne, jednak z każdym kolejnym uderzeniem, błyskawica była coraz większa, a huk głośniejszy. W pewnej chwili przez to, że była sucha trawa w miejscu, gdzie uderzył kolejny piorun, co spowodowało płomień. Dziewczyna zamarła i starała się nad nim zapanować. Marnie jej szło, ponieważ w mgnieniu oka płomienie się rozprzestrzeniły zmierzając zdecydowanie niebezpiecznie blisko w kierunku lasu, który otaczał małą polanę. Zeskoczyłem cicho z powozu i ruszyłem w jej stronę. Zdecydowanym ruchem nadgarstka jak i chwilą koncentracji stłumiłem ogień, który w mgnieniu oka zgasł.
Kobieta odwróciła się spłoszona i wbiła we mnie podejrzliwy wzrok.
- Ty nie jesteś od nas - zauważyła od razu.
Uniosłem kąciki ust rozpoznając Białą.
- A Ty źle się zabierasz do ognia.
- Zaraz ktoś może Cię zabić - ostrzegła.
- A Ty możesz poparzyć się ogniem. A było by szkoda, patrząc na to, jak delikatną i urokliwą masz skórę - zauważyłem.
Kobieta od razu zakryła ramiona jakąś płachtą i chciała się odsunąć. Mimo to powoli kroczyłem w jej stronę.
- Nie zbliżaj się - warknęła w końcu.
- Czemu? Jakbym chciał Ci coś zrobić nie uważasz, że zrobiłby to już dawno? - zainteresowałem się.
- Jak długo tu siedziałeś? - spytała spłoszona.
- Wystarczająco - zaśmiałem się i podszedłem do niej bliżej.
Gdy dzieliło nad mniej niż pół metra, wyciągnąłem do niej rękę. Chciała odskoczyć, ale w ostatniej chwili złapałem ją za nadgarstek. Chciała potraktować mnie tymi swoimi piorunami, ale powstrzymało ją moje spojrzenie.
- Przecież nic Ci nie zrobię - zapewniłem.- Jeśli nie będziesz tego chciała - dodałem po chwili z zadziornym uśmieszkiem.
Blondynka przewróciła oczyma, a ja stanąłem za nią. Położyłem wierzch jej dłoni we wnętrzu swojej, a podbródek oparłem na jej barku.
- Jeśli chcesz panować nad ogniem, musisz nim być. Rozwydrzony, samowolny, nie zależny, morderczy, bezlitosny ale i piękny, życiodajny i fascynujący. To właśnie główne cechy ognia.
- Zapomniałeś o tajemniczości - powiedziała szeptem.
Uniosłem kąciki ust i utworzyłem w drugiej dłoni mały płomień.
- Masz rację - przytaknąłem.
Biała już chciała musnąć palcami ogień, gdy nagle płomyk zniknął.
- Ale trzeba uważać, aby się nie poparzyć - powtórzyłem.
- Czemu taki jesteś?
- Taki, czyli jaki? – spytałem, nie rozumiejąc.
- Jesteś Czarnej Krwi, a jesteś... Inny – wymamrotała, odwracając się do mnie przodem
- Może po prostu nie poznałaś odpowiednich Czarnych - wyszeptałem jej do ucha.
Skrzywiłem się słysząc swoich towarzyszy, którzy wracają.
- Ja... - zaczęła drżącym głosem.
- Przyjedziesz do Korron - Thum? Świetnie, będę czekał - zapewniłem i nim zareagowała musnąłem ustami policzek kobiety.
Patrzyła na mnie oczarowana, a ja pobiegłem do chłopaków, aby rozpalić ognisko i upiec dziczyznę, którą upolowali. Może i mieliśmy zaledwie trzy godziny do naszej siedziby, jednak już niemal padaliśmy z głodu, a konie też w końcu musiały odpocząć. Gdy obejrzałem się za siebie, Tajemniczej Blondynki z Klanu Białych już nie było. Jednak uśmiechnąłem się na samo jej wspomnienie. Jej delikatnej skóry i urokliwej buźki. Skądś ją kojarzyłem - jednak nie miałem pojęcia skąd.
- Wiesz kogoś Ty obściskiwał? - wymamrotał w końcu jeden z moich towarzyszy.
Uniosłem zaciekawiony wzrok znad mięsa, które smażyło się nad ogniem.
- Bo ja wiem, jakąś Białą - przyznałem szczerze.
- Lucję.
- Tą od dowódcy? - zmarszczyłem brwi.
- Tak, geniuszu - fuknął, a sarkazm był wyczuwalny.
- Co ja mam poradzić, że się nie sprzeciwiała?
- Dobrze, że jej nie zaliczyłeś - wymamrotał drugi.
- Jeszcze - poprawiłem z zadziornym uśmieszkiem.
Wszyscy się roześmialiśmy i kontynuowaliśmy jedzenie. Przespaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą podróż, a ja wciąż się zastanawiałem czy ta dziewczyna, faktycznie była córką jednego z dowódców rebeliantów...

Od Nicolasa- Misja ,,Wielki wóz" cz.1

Już się ściemniało, gdy ktoś zaczął walić pięścią w drzwi od mojego 'pokoju'. Nim zdążyłem nawet otworzyć usta by coś powiedzieć, do środka wparowała Mishelle.
- Nie mam nastroju - ostrzegłem rozbawiony.
- Przeceniasz się - zakpiła.
- Co się dzieje? - zainteresowałem się i uniosłem lekko na łokciach aby nie leżeć.
- Dowódca Cię wzywa.
- Po co?
- Zadanie - oznajmiła.
- W końcu - westchnąłem ciężko i podniosłem się z prowizorycznego łóżka.
Narzuciłem na siebie jakąś koszulę i razem z Mish poszedłem do dowódcy. Jednak ta minęła drzwi i ruszyła dalej.
- Myślałem, że idziesz ze mną - wymamrotałem marszcząc brwi.
- Mam lepsze zajęcie.
- Sam? - zakpiłem. Dostrzegłem jak przewraca oczyma, więc parsknąłem śmiechem. - Poważnie, wciąż z nim sypiasz? Powinnaś to sobie odpuścić - mruknąłem.
- Tak jak Ty tytoń - rzuciła z rozbawieniem i nim się odgryzłem, ruszyła truchtem do wyjścia.
Westchnąłem ciężko i pokręciłem z niedowierzaniem głową. Po chwili jednak wszedłem do pomieszczenia dowódcy, który jak zawsze siedział za swoim biurkiem.
- Chciałeś coś? - zainteresowałem się.
- Tak - wymamrotał zapatrzony w kartkę, która była cała zapisana jakby... węglem?
Westchnąłem ciężko i wszedłem w głąb pokoju.
- Co to takiego?
- Musisz jechać odebrać nasze przyszłe zapasy.
- Mam jechać po alkohol? - zakpiłem.
- Jeśli nie chcesz siedzieć o suchym pysku to tak - warknął.
Przewróciłem teatralnie oczyma.
- Już wiem po kim to ma Mishelle - burknął niezadowolony.
Uśmiechnąłem się zadziornie.
- Nie tylko to jest nasza cecha wspólna - zapewniłem z rozbawieniem.
- Nie obchodzi mnie to. Masz jechać do Sediweston w Revium Quelh.
- Oczywiście. Ktoś ma tam na mnie czekać czy...
- Harlean Alwernt - odparł krótko.
Skinąłem twierdząco głową kojarząc nazwisko.
- Masz się tak szybko zjawić i szybko wrócić, jasne?
Zamiast odpowiadać, ponownie potwierdziłem skinieniem głowy.
- Jutro chcę Cię widzieć na miejscu. Tutaj - rozkazał.
Skrzywiłem się niezadowolony.
- Hm. Może nie o tyle Ciebie, co transport - sprostował.
- W takim razie do zobaczenia - zawyrokowałem i bez zbędnych słów pożegnania udałem się do swojego pokoju. Złapałem za plecak gdzie schowałem najważniejsze rzeczy i dobierając trzech towarzyszy wyszliśmy z siedziby. Poszliśmy do stajni, znajdującej się nieopodal naszej bazy. Każdy z nas wybrał sobie konia. Każdy miał ogiera, jednak każdy innej maści.
- Weź z ciemną maścią, idioto - warknąłem na jednego z chłopaków, który już oporządzał siwego konia.
Zmienił na myszatego i gdy każdy z nas uporał się ze zwierzęciem, wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy do państwa, w którym miałem odebrać przesyłkę. Podróż się strasznie ciągnęła. Szczególnie przez fakt, jakim był brak snu. Zadecydowaliśmy, że lepiej dla nas abyśmy się nie zatrzymywali. Jedynie wtedy, kiedy naprawdę musieliśmy. Aby nakarmić czy napoić konie, czy sami coś zjeść. Jednak przeważała potrzeba koni w naszych przystankach. Gdy my chcieliśmy najeść się do syta, po prostu jedliśmy podczas jazdy.
[...] Po wielu godzinach drogi, w końcu dotarliśmy do Sediweston. Już na przedmieściach woleliśmy zawrócić widząc, jak wszyscy patrzą na nas niechętnie. Była to raczej jakaś wioska niż miasto. Jednak brnęliśmy dalej do wyznaczonego celu. Gdy dostrzegłem mężczyznę, który miał mieć dla nas rzeczy, bez słowa mnie zaprowadził do wielkich powozów, które były wypełnione tytoniem, alkoholem i co najważniejsze - bronią. Zawołałem towarzyszy i przypięliśmy powozy do koni. Porozmawiałem chwilę z mężczyzną po czym bez słowa ruszyliśmy w drogę powrotną do Korron - Thum.

CDN

niedziela, 6 kwietnia 2014

Od Tonili c.d. Epicei

Wpatrywałam się przerażona w przyjaciółkę. Krew tryskała z jej rany za mocno. Zdecydowanie za mocno! Co ja zrobiłam?
-Epi! Wszystko w porządku? Przepraszam! Nie chciałam!-Zaczęłam panikować. Podeszłam do niej chcąc udzielić jej pomocy.
Przystanęłam, gdy ujrzałam dzikie, obce spojrzenie Epicei. Zupełnie jakby nie była sobą. Jakby w jej ciało wstąpiła obca osoba. Uśmiechnęła się lekko nie zważając wcale na ranę.
- Kontynuujmy - poprosiła. Zatrzymałam się w pół kroku. W takim stanie chce walczyć? Zielonooka przyjęła pozycję do ataku i czekała cierpliwie, jak... Jak nie ona.
- Ciebie trzeba opatrzyć, a nie...! - sprzeciwiłam się spanikowana i znów chciałam się ruszyć, gdy niespodziewanie cios nadleciał od boku z dołu i popędził w górę niemal pozbawiając mnie mostka w klatce piersiowej. Chybiła centymetr? Dwa? Wycofałam się. - Epicea, co ty, kurwa, wyrabiasz?!
- Walczę - rzuciła poważnie i ponownie natarła. Nie patyczkowała się, ledwo co ją blokowałam, a ręce coraz bardziej bolały, jakby zaraz miały puścić sztylety. Co jej odbiło?! Zaparłam się mocno nogami, by przyjąć kolejny cios. Epicea z rozpędu zamachnęła się... Dobre trzy metry ode mnie wbiła swoje ostrze w ziemię. W tym momencie przeżyłam szok. Zachowywała się tak, jakby jej odjęło nie tylko rozum, ale także i wagę, ograniczenia grawitacji, wszystko. Trzymając wbity w ziemię miecz obiema rękami, wybiła się nogami i wykonała wysokie salto w powietrzu dosłownie wyrywając broń z ziemi i od góry atakując z jeszcze większą siłą niż wcześniej. Nie wytrzymałam. Obroniłam się na tyle, by broń mnie nie dosięgła i nie przecięła, ale niestety impet wyrzucił mnie do tyłu, prosto na plecy. Syknęłam mając wrażenie, że połamałam parę gnatów. Kurwa mać, niech ją dopa…- Myśl sama się urwała, gdy Epicea stanęła nade mną, a potem po prostu... usiadła mi na brzuchu i przycisnęła ręce za przeguby do ziemi sprawiając wrażenie, jakby zaraz miała je zgnieść w zgrabnych, drobnych palcach.
- Epicea! Puszczaj! Mocno ci odjebało! To nie jest śmieszne! To boli!- wrzasnęłam. W jej oczach... W jej oczach panowała zimna obojętność, nawet rozbawienie, jakby się ze mną bawiła. Z tak bliska widziałam jak jej ramię i szyja są pokryte jakimś czarnym nalotem. Nie, cienką skorupą, popękaną tak gęsto, jak pająk dzierga swoją pajęczynę. Serce mi chyba zamarło. Między pęknięciami była biała magia. Ale biała magia na czarnym tle?! Znowu zaczęłam wrzeszczeć, że ma mnie puścić. Szarpałam się. Bez skutków. Oddech Epicei - a raczej tego, czym teraz była - przyspieszył, nabierała i wypuszczała powietrze ustami. Otworzyła buzię. "Czy ona... Chce mnie ugryźć?" przeleciało mi przez myśl, gdy nagle stało się coś tak niezrozumiałego, jak to chyba tylko możliwe. Ktoś (lub coś) rąbnął w dziewczynę z potężną siłą odrzucając ją ode mnie na cztery, może pięć metrów. Gdy to się stało, zauważyłam kolejne tryśnięcie krwi, tylko tyle wiem, cios padł od tamtej strony, ale niczego wokół nie było.
Sylwetka dziewczyny drgnęła, a raczej krew na jej ramieniu znów trysnęła, jednak o wiele słabiej niż wcześniej. Wy-wykrwawiła się...? Powoli zebrałam się z ziemi i ostrożnie podeszłam do Rajcy, która leżała na boku. Widziałam, jak się turlała po uderzeniu. Brak reakcji na wołanie imieniem. Bałam się, bałam, że zaraz się zerwie i mnie zaatakuje, jednak to, co wcześniej pokrywało jej ramię i szyje zniknęło. Przewróciłam ją niepewnie butem na plecy. Powieka jej drgnęła. Ręka cała we krwi, ale nie wydawała się zraniona specjalnie. Powoli otworzyła oczy, jakby się budziła po długim śnie.
Wymierzyłam w nią sztylet.
-Epi...? Co Ci jest...?-zapytałam drżącym głosem. Nigdy nie sądziłam, że wymierzę na poważnie przeciwko niej miecz.
Epicea przetarła oczy i zwróciła je w moją w stronę. W pierwszej chwili zobaczyłam, jak blednie mocniej niż wcześniej i wbija spojrzenie to we mnie, to w broń, którą w nią celowałam. Przeraziła się.
- Tonila...? - wyjąkała. - Co ty robisz...? To dalej trening, tak...?
Moje serce waliło jak dzikie.
-Co? Przed...Przed chwilą zachowywałaś się jak potwór! Jakbyś chciała mnie zabić! W co ty grasz?-krzyczałam, płacząc. Byłam przerażona nastałą sytuacją.
- Ja...? - zapytała. Ona nie pamięta...? - Przecież... Ja zemdlałam. Było ciemno. - W dziwny sposób popróbowała się wytłumaczyć. - To jakiś żart? Błagam, nie rób sobie takich. One nie są... - urwała, widząc, ze płaczę. Była tak zdziwiona tą sytuacją, że aż jej nie ogarniała. - Ja...? Jak jakiś potwór...?
Zabrałam miecz i rzuciłam go w bok. Cofnęłam się o krok.
-Epicea... To dla mnie za dużo. Ty...Ty jesteś Czarna?-zapytała drżącym głosem.
Dziewczyna skrzywiła się dotykając rany, ale prawdziwy ból na jej twarzy zobaczyłam, gdy dotarło do niej pytanie. Otworzyła przerażona szeroko oczy i zwróciła je ku mnie.
- Nie... Nie rób sobie nawet takich żartów! Ja nie mogę być Czarna! Czemu tak uważasz?!
-Bo... przemieniłaś się... Znaczy niezupełnie, ale... częściowo. -Głos mi drżał, podobnie jak ręce. Cierpiałam, a łzy płynące po policzkach były tego oznaką.
- Na pewno ci się coś przywidziało! - pisnęła niemal plącząc. Jakimś cudem się jeszcze trzymała w ryzach i nie załamała. - Rozumiem, że mogłaś się przestraszyć, najwyraźniej musiałam się za mocno uderzyć w głowę i mi ciut odwaliło... Ale nie jestem Czarna!
Nie chciałam jej straszyć, więc nie mówiłam nic więcej...
-Możliwe. Może po prostu...-Pokręciłam głową. Musiałam jej ponownie zaufać.-Chodź. Wystarczy na dziś...musimy wracać.

Z serii: ,,Bardzo męczące"

Cześć i czołem Kontrastowicze!

Jak pewnie wiecie odbyła się ankieta! Szkoda, że tak mało osób wzięło w niej udział, ale no trudno...
Przegłosowaliście na podpisywanie obiektów geograficznych na mapie i dodanie opisów i zdjęć tych najważniejszych. Tak też się stało! W zakładce ,,Mapy i tereny" pojawiły się rzeki, jeziora, góry itp. Zostaną one podpisane na mapie już wkrótce przez Epiceę. Nawet nie wiecie ile się namęczyłam, by to zrobić. Myślałam, że wczoraj umrę przed tym komputerem, ale to wszystko z miłości do was! Wielkie brawa należą się też Epicei, która wykonała cudną grafikę i zakładki dla bloga! Między innymi, dzięki niej nowy wygląd przybrały zakładki takie jak ,,Członkowie z Klanu Białych", ,,Członkowie z Klanu Czarnych", ,,Biali" i ,,Czarni", oraz ,,Mapy i tereny". Mamy nadzieję, że podoba wam się nowy układ.
Wielkie dzięki należą się też drogiej memu sercu Kiley, która to wykonała opisy dla nowych kreatur! Zobaczcie je sobie, czyż nie są urocze?
Z nowości to by było chyba tyle, zapraszam na blogi reklamowane w zakładce ,,Inne" i zachęcam do dołączenia.
Już wkrótce odbędzie się nowy konkurs, zachęcam do aktywności!

Pozdrawiam!

Zmęczona, ale szczęśliwa Tonila!



Od Epicei c.d. Tonili

- Zaczynaj!-rzuciła białowłosa z uśmiechem.
Dotarłyśmy w ciągu niecałej godziny na polane za miastem. Jej trawy nie były specjalnie wysokie, co miało być atutem terenu – łatwo jest przecież się potknąć nawet o głupi kamień... Zwłaszcza w moim przypadku.
Podwinęłam rękawy płaszcza i wyciągnęłam miecz z pochwy. Proste, srebrne ostrze długości połowy mojego ciała z kanciastą rękojeścią prezentowało się przeciętnie w świetle nikłego słońca. Mam do niego jakiś dziwny sentyment- nikt nigdy nie podarował mi broni jako prezent. Przynajmniej ziemia zdążyła wyschnąć na tyle, by się po niej nie ślizgać, wczoraj lało jak z cebra. Przyjęłam pozycję do ataku i ruszyłam w stronę przygotowanej Tonili z dwoma sztyletami średniej długości. Szybka i gibka skrytobójczyni z dwiema broniami kontra ja... Wiedziałam doskonale, że do pięt jej nie dorastam. Ona ćwiczyła już od lat, a ja rozpoczęłam naukę walki orężem w tak późnym wieku...
Pierwszy był zamach od boku, zablokowany sprawnie, na próbę. Drugi zamach. Cholera, dziewczyna sparowała go tak, że cięcie przesunęło się po całej długości sztyletu, aż iskry poleciały.
- Spokojniej, mniej siły. - Uśmiechnęła się. Ale to nie jest tak...! Wcale nie czuje choćby miecza! Wagą bym go przyrównała raczej do badyla z lasu, niż oręża. Coraz bardziej mnie to martwiło, od samego rozpoczęcia treningów z Erick'iem, moja siła stanowiła poważny problem. Jak używać czegoś, czego się nawet nie czuje w dłoniach?
Tonila blokowała sprawnie ataki. Sparowała kontrę dwoma sztyletami i pchnęła mnie do tyłu. Jej ostrza poleciały w kierunku mojego brzucha. Pochyliła się uginając jedną z nóg, drugą wyciągnęła prosto i kopnęła po nogach. Straciłam równowagę.
- Szybciej, Epi! - zaśmiała się.
Zaskoczona poleciałam do tyłu, na plecy, ale zdołałam w locie wykopać Tonili jeden z sztyletów wysoko w powietrze. Gdy według praw grawitacji, zawróciło ono ku ziemi, ostrze było skierowane wprost w moje ciało.
- Młoda! - krzyknęła białowłosa, w ostatniej chwili zamachnęłam się lekko mieczem i odbiłam niechybną zgubę. Tym razem się udało. Właśnie – tym razem. "Głupi ma zawsze szczęście", mawiają. Wypuściłam z siebie nerwowo powietrze i wstałam.
- Jest dobrze, paniko. - Zachichotałam, blada. Tak, zdecydowanie jestem tą, która powinna się szczerzyć... Głupia ze mnie istota. - Kontynuujmy. - Z prośbą w oczach spojrzałam na Tonilę. Ta skinęła jedynie głową i wyjęła zza paska kolejny sztylet. Najwyraźniej nie przejmowała się starym, leżącym parę metrów dalej.
Ruszyła do ataku. Jej broń cięła powietrze z nieprzyjemnym świstem, a gładkie ostrza sztyletów odbijały światło słoneczne. W jej oczach igrały jasne, wesołe iskierki. Nie brała tego na poważnie. Była to dla niej dobra zabawa z przyjaciółką. Uśmiechnęła się, wyskoczyła do góry i zaatakowała od dwóch stron.
Zdawałam sobie sprawę, że jeżeli zablokuje tylko jeden sztylet, to drugi mnie trafi. Wiedziałam to wręcz za dobrze. Myśl, Epi, czas ucieka... Wycofałam się o dwa kroki i zasłoniłam gładką stroną miecza trzymając go w poziomie przed sobą. Stal brzęknęła, przyjmując na siebie dwa ciosy jednocześnie. Nawet mnie nie ruszyło, mimo, że atak był wyprowadzony z wybicia i lekkiego rozpędu.
- Mogłaś zaatakować...! - rzuciła białowłosa z zawodem. Przeturlałam się szybko po prawej stronie Tonili i nie wstając wyprowadziłam szybki atak na jej nogi. Uskoczyła. Przeniosłam pozycje do stania z ugiętymi nogami, po czym z zamachem gładką stroną miecza uderzyłam w jeszcze znajdujące się w powietrzu nogi dziewczyny. Straciła równowagę, upadając najpierw barkami, a potem bokiem na ziemię.
Tonila szybko podniosła się i na klęczkach zablokowała mój cios. Przerzuciła się przez bark i znalazła obok mnie. Jeden atak. Mój blok. Ponowny atak. Blok. Uskoczyła znajdując się za moimi plecami. Zamachnęłam się mieczem, szybko obracając się. Moje oczy ujrzały, jak jej sztylet ucina końcówkę pasma mych ciemnych włosów. Skrzywiłam się lekko i zaszarżowałam. Uskoczyła w bok i przerzuciła swoje nogi atakując jednym sztyletem od góry, a zaraz drugim. Zablokowałam je z trudnością. Wylądowała na ugiętych nogach i cięła. Syknęłam, czując jak przecina mi koszulę i rani lekko prawe ramię.
Korzystając z jednej sekundy, gdy Toni się zbierała z ziemi spojrzałam na niedużą bliznę. Czemu wydawało mi się... Że cieknie z niej za dużo krwi? Gorąca posoka wręcz tryskała niespokojnie z rany, jak pompa. Obraz zrobił się na moment zupełnie czarny, coś chlupnęło. Błysk sytuacji na zewnątrz.
Na zewnątrz?
To ja jestem gdzieś indziej?
Tonila stoi.
Znowu czarno.
Zaczynam się bać. Co się stało z moimi oczami? Nie wiem czy mrugam, nie czuję bym to robiła. Dotknęłam krwawiącej rany i znowu obraz wrócił. Ale był bardzo zamazany, kołysał się wręcz. Całe czucie w moim ciele uleciało wraz z kolejnymi kroplami czerwonej posoki, cieknącymi po płaszczu. Zrobiło się czarno i słyszałam tylko puls własnego serca, jakby zaraz miało ono ustać. Chciałam krzyknąć, ale to ciało już mnie nie słuchało.
To cudowne, gdy nie ogranicza cię nic, zupełnie nic, nawet twój własny ciężar. Zamrugałam ponownie i spojrzałam... Na kogo? Białe włosy przypominają mi o kontraście. Znam ją? Nie ważne. Wiem, że mnie zraniła, mówi o tym plamka mojej krwi na jej sztylecie. Przeniosłam wzrok na uszkodzone ramię i uśmiechnęłam się lekko. Krew ponownie wyleciała z rany, zatańczyła w powietrzu i splamiła ziemie, tworząc na niej ciekawą pajęczynę kanalików. Trochę boli... Ale tylko trochę.
Nie wiem kim jest ta dziewczyna przede mną, ale... Ładnie pachnie. Czuję, jak pulsuje w niej energia witalna i coś, co ja bardzo lubię...
Niech mi to da.

<Tonila?>

Od Argony- ,,Przysięga"

Znów obudziłam się w celi. Zimnej i cuchnącej zgniłą wodą oraz nieczystościami. Ile jeszcze razy tak będzie? Nawet nie chciałam o tym myśleć... Zaraz usłyszę brzęk zamka i do celi wejdzie Brann, by znów zabrać mnie na przesłuchanie... A może kolejną misję? Westchnęłam. O ile łatwiej byłoby odgryźć sobie język i pozwolić, by ta demoniczna Forma zniszczyła wszystko... Cały świat, wszechświat! Nie... dzisiaj nie było mi do śmiechu. Coś mnie strasznie przygnębiało. Przegrana? Utrata honoru? Nie... brak panowania nad sobą. Przecież nie chciałam robić im krzywdy... A mogłam po prostu zabić ich wszystkich, bez względu na stronę. Może wtedy byłabym wolna? Może udałoby mi się uciec gdzieś daleko. Kolejne nie. Mercer zbyt mnie pragnie. Więc może ta cela nie jest więzieniem tylko azylem? Tu jestem bezpieczna, w mroku, ciszy.
Szczęk zamka. Zamykam oczy i głośno wypuszczam powietrze.
- Miło cię znów widzieć Brann - mówię spokojnie bez kpiny w głosie. - Co tym razem? Na przesłuchanie czy misję?
Nie słyszę odpowiedzi. Podnoszę się do pozycji siedzącej i ze zdziwieniem widzę jakiegoś innego, znacznie młodszego mężczyznę. Przez moją twarz przebiega skurcz gniewu. Co ten gówniarz tu robi?
- Gdzie Brann? - rzucam gniewnie do młodego strażnika, który nie mniej gniewnie podchodzi do mnie i kopniakiem zrzuca z pryczy.
- Ruszaj się suk* - warczy. - Nie mam czasu na twoje gierki, szef czeka.
Czuję stal sztyletu na szyi i powoli wstaje. Młodzik krępuje mi ręce, przy czym jego dłonie drżą. Boi się. To pewnie jego pierwsze spotkanie z Czarną.
Popchnął mnie w stronę drzwi i dalej prowadził korytarzami do tego debila zza biurka. Weszliśmy do tej samej komnaty, co ostatnio. Tym razem czekało mnie zaskoczenie. Oprócz szefa był tam Brann i kilku innych Białych, w tym również skrępowany, Hefis.
- Mam kłopoty? - zwróciłam się bezpośrednio do starego znajomego, zupełnie ignorując resztę i sztylet wbijający się w kark. - Ten młodzik z tyłu nie był zbytnio uprzejmy.
Kątem oka dostrzegłam, że Hefisowi brak jednego oka. Przypadek? Nie sądzę. Brann milczał, za to odezwał się dowódca:
- Podczas "przesłuchania" Hefis zeznał, że nie chciałaś iść ze swoimi, dlaczego? - Jego mimo wszystko ciepłe oczy wpatrywały się we mnie przenikliwie.
- To nic specjalnego. - Wzruszyłam ramionami.- Dla mnie to obojętne, czy jestem tutaj w więzieniu, czy tam. Zresztą nie chciałam się rozstawać z moją kataną.
Cichy szept przebiegł po zgromadzonych. Ciekawe co o mnie teraz myśleli? Że jestem debilką? Wariatką? Sprzedajną dziwką? A zresztą, czy to ważne? W sumie nie... Oni przecież tylko zadecydują o moim życiu i śmierci.
- Co do katany - zaczęłam niezrażona, obojętnym tonem.- Chciałabym ją odzyskać. W zamian mogę zrobić wszystko czego ode mnie zażądacie.
Szef wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Brann'em. Chyba coś ustalili. Być może poruszyła ich moja pomoc w pojmaniu Hefisa? A może są debilami?
- Jeżeli ten miecz jest dla ciebie tak cenny to od dzisiaj będziesz pracować dla nas – oznajmił mężczyzna poważnie. - Przysięgnij nam teraz wierność, a my w zamian oddamy ci miecz...
"...i przydzielimy nadzór" to chciał powiedzieć. Zdaje się, że wydawało mu się, że mogę być w jakiś sposób przydatna dla Klanu. To całkiem możliwe... Osunęłam się na jedno kolano i pochyliłam głowę.
- Przysięgam na mój miecz wierność Klanowi Białych i posłuszeństwo ich dowódcom.- Ja również mówiłam poważnie i szczerze...
Poczułam jak sznur puszcza. Byłam wolna. Wstałam i uśmiechnęłam się.
- W takim razie którędy do wychodka?