niedziela, 6 kwietnia 2014

Od Tonili c.d. Epicei

Wpatrywałam się przerażona w przyjaciółkę. Krew tryskała z jej rany za mocno. Zdecydowanie za mocno! Co ja zrobiłam?
-Epi! Wszystko w porządku? Przepraszam! Nie chciałam!-Zaczęłam panikować. Podeszłam do niej chcąc udzielić jej pomocy.
Przystanęłam, gdy ujrzałam dzikie, obce spojrzenie Epicei. Zupełnie jakby nie była sobą. Jakby w jej ciało wstąpiła obca osoba. Uśmiechnęła się lekko nie zważając wcale na ranę.
- Kontynuujmy - poprosiła. Zatrzymałam się w pół kroku. W takim stanie chce walczyć? Zielonooka przyjęła pozycję do ataku i czekała cierpliwie, jak... Jak nie ona.
- Ciebie trzeba opatrzyć, a nie...! - sprzeciwiłam się spanikowana i znów chciałam się ruszyć, gdy niespodziewanie cios nadleciał od boku z dołu i popędził w górę niemal pozbawiając mnie mostka w klatce piersiowej. Chybiła centymetr? Dwa? Wycofałam się. - Epicea, co ty, kurwa, wyrabiasz?!
- Walczę - rzuciła poważnie i ponownie natarła. Nie patyczkowała się, ledwo co ją blokowałam, a ręce coraz bardziej bolały, jakby zaraz miały puścić sztylety. Co jej odbiło?! Zaparłam się mocno nogami, by przyjąć kolejny cios. Epicea z rozpędu zamachnęła się... Dobre trzy metry ode mnie wbiła swoje ostrze w ziemię. W tym momencie przeżyłam szok. Zachowywała się tak, jakby jej odjęło nie tylko rozum, ale także i wagę, ograniczenia grawitacji, wszystko. Trzymając wbity w ziemię miecz obiema rękami, wybiła się nogami i wykonała wysokie salto w powietrzu dosłownie wyrywając broń z ziemi i od góry atakując z jeszcze większą siłą niż wcześniej. Nie wytrzymałam. Obroniłam się na tyle, by broń mnie nie dosięgła i nie przecięła, ale niestety impet wyrzucił mnie do tyłu, prosto na plecy. Syknęłam mając wrażenie, że połamałam parę gnatów. Kurwa mać, niech ją dopa…- Myśl sama się urwała, gdy Epicea stanęła nade mną, a potem po prostu... usiadła mi na brzuchu i przycisnęła ręce za przeguby do ziemi sprawiając wrażenie, jakby zaraz miała je zgnieść w zgrabnych, drobnych palcach.
- Epicea! Puszczaj! Mocno ci odjebało! To nie jest śmieszne! To boli!- wrzasnęłam. W jej oczach... W jej oczach panowała zimna obojętność, nawet rozbawienie, jakby się ze mną bawiła. Z tak bliska widziałam jak jej ramię i szyja są pokryte jakimś czarnym nalotem. Nie, cienką skorupą, popękaną tak gęsto, jak pająk dzierga swoją pajęczynę. Serce mi chyba zamarło. Między pęknięciami była biała magia. Ale biała magia na czarnym tle?! Znowu zaczęłam wrzeszczeć, że ma mnie puścić. Szarpałam się. Bez skutków. Oddech Epicei - a raczej tego, czym teraz była - przyspieszył, nabierała i wypuszczała powietrze ustami. Otworzyła buzię. "Czy ona... Chce mnie ugryźć?" przeleciało mi przez myśl, gdy nagle stało się coś tak niezrozumiałego, jak to chyba tylko możliwe. Ktoś (lub coś) rąbnął w dziewczynę z potężną siłą odrzucając ją ode mnie na cztery, może pięć metrów. Gdy to się stało, zauważyłam kolejne tryśnięcie krwi, tylko tyle wiem, cios padł od tamtej strony, ale niczego wokół nie było.
Sylwetka dziewczyny drgnęła, a raczej krew na jej ramieniu znów trysnęła, jednak o wiele słabiej niż wcześniej. Wy-wykrwawiła się...? Powoli zebrałam się z ziemi i ostrożnie podeszłam do Rajcy, która leżała na boku. Widziałam, jak się turlała po uderzeniu. Brak reakcji na wołanie imieniem. Bałam się, bałam, że zaraz się zerwie i mnie zaatakuje, jednak to, co wcześniej pokrywało jej ramię i szyje zniknęło. Przewróciłam ją niepewnie butem na plecy. Powieka jej drgnęła. Ręka cała we krwi, ale nie wydawała się zraniona specjalnie. Powoli otworzyła oczy, jakby się budziła po długim śnie.
Wymierzyłam w nią sztylet.
-Epi...? Co Ci jest...?-zapytałam drżącym głosem. Nigdy nie sądziłam, że wymierzę na poważnie przeciwko niej miecz.
Epicea przetarła oczy i zwróciła je w moją w stronę. W pierwszej chwili zobaczyłam, jak blednie mocniej niż wcześniej i wbija spojrzenie to we mnie, to w broń, którą w nią celowałam. Przeraziła się.
- Tonila...? - wyjąkała. - Co ty robisz...? To dalej trening, tak...?
Moje serce waliło jak dzikie.
-Co? Przed...Przed chwilą zachowywałaś się jak potwór! Jakbyś chciała mnie zabić! W co ty grasz?-krzyczałam, płacząc. Byłam przerażona nastałą sytuacją.
- Ja...? - zapytała. Ona nie pamięta...? - Przecież... Ja zemdlałam. Było ciemno. - W dziwny sposób popróbowała się wytłumaczyć. - To jakiś żart? Błagam, nie rób sobie takich. One nie są... - urwała, widząc, ze płaczę. Była tak zdziwiona tą sytuacją, że aż jej nie ogarniała. - Ja...? Jak jakiś potwór...?
Zabrałam miecz i rzuciłam go w bok. Cofnęłam się o krok.
-Epicea... To dla mnie za dużo. Ty...Ty jesteś Czarna?-zapytała drżącym głosem.
Dziewczyna skrzywiła się dotykając rany, ale prawdziwy ból na jej twarzy zobaczyłam, gdy dotarło do niej pytanie. Otworzyła przerażona szeroko oczy i zwróciła je ku mnie.
- Nie... Nie rób sobie nawet takich żartów! Ja nie mogę być Czarna! Czemu tak uważasz?!
-Bo... przemieniłaś się... Znaczy niezupełnie, ale... częściowo. -Głos mi drżał, podobnie jak ręce. Cierpiałam, a łzy płynące po policzkach były tego oznaką.
- Na pewno ci się coś przywidziało! - pisnęła niemal plącząc. Jakimś cudem się jeszcze trzymała w ryzach i nie załamała. - Rozumiem, że mogłaś się przestraszyć, najwyraźniej musiałam się za mocno uderzyć w głowę i mi ciut odwaliło... Ale nie jestem Czarna!
Nie chciałam jej straszyć, więc nie mówiłam nic więcej...
-Możliwe. Może po prostu...-Pokręciłam głową. Musiałam jej ponownie zaufać.-Chodź. Wystarczy na dziś...musimy wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz