poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Erthorana- Misja ,,Król szmaciarzy” cz.1


Nie miałem pojęcia czego znów ten mężczyzna ode mnie chce. Dałby mi spokój i pozwolił wrócić do lasu, ale nie mam tutaj siedzieć i wciąż tylko myśleć o ucieczce. Gdyby tylko ona była możliwa, to nie zwlekałbym ani chwili. Jednak mimo gorączkowego myślenia, nie wpadł mi do głowy żaden genialny plan możliwy do zrealizowania. Potrzebowałem lasu i ten las mnie wzywał, a sam musiałem siedzieć w ludzkim „mrowisku” wśród tych dziwnych istot. Miałem tego już serdecznie dość, ale kiedy nad tym myślałem wiedziałem, że nic nie zdziałam. Mimowolnie zostałem uwikłany w jakąś walkę. Tylko dlaczego niby ja? Zapewne gdyby nie to siedziałbym teraz na gałęzi sosny i słuchał wiejącego wiatru. Wszystko mogłoby być tak wspaniałe, a jednak nie jest i cóż ja mam począć. Muszę znów udać się do dowódcy, rozpocząć kłótnię, usłyszeć jego śmiech i stwierdzić, ze jeszcze bardziej go nienawidzę. Tak dokładnie tak będzie.
To pomieszczenia, które było jego gabinetem dostałem się szybko, pomógł mi w tym zapewne fakt, że trafiałem tu trochę zbyt często przynajmniej jak na mój gust, bo mężczyzna najwyraźniej uważał, że zbyt rzadko. Pchnąłem znów drzwi i wszedłem do pokoju, którego tek bardzo nie cierpiałem. Jak zwykle dowódca, czyli człowiek którego gdybym mógł, zabiłbym nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami, kłopot w tym, że nie mogłem, siedział za biurkiem i grzebał w jakichś dokumentach. Zachowywałem ciszę, do momentu, aż sam nie postanowił jej przerwać.
-Mam dla ciebie misję.
Znów to samo, jakby ktoś inny nie mógł tego zrobić. Okazałem tej sprawie naprawdę niebywały entuzjazm, w postaci zupełnego znudzenia każdym słowem dowódcy. Choć tak właściwie to prawie go nie słuchałem, a zresztą nie było mi to do niczego potrzebne. W końcu po swoim długim i bezsensownym wywodzie, który nic nie wniósł do tematu i miał zapewne na celu wyłącznie rozpoczęcie ze mną rozmowy, powiedział, iż wszystkie potrzebne informacje otrzymam na miejscu. I po co ja do niego przychodziłem? Ano po to, by posłuchać jak wyrzuca z siebie wszystko, jakby nie potrafił choć raz zatrzymać tego dla siebie.
Jakże się ucieszyłem, kiedy wreszcie mogłem opuścić jego gabinet. Radość ta zniknęła jednak, gdy tylko przypomniałem sobie o swoim rychłym wyjeździe. Po drodze do swojej komórki, spotkałem wielu członków tego oddziału. Patrzyli na mnie z zainteresowaniem, choć dobrze wiedzieli, że nic im nie powiem, bo po cóż miałbym z nimi rozmawiać, lepiej iść do lasu i posiedzieć na drzewie. Przynajmniej nie zawali Cię pytaniami.
O Re’Vermesch Pluvii nie wiedziałem za wiele. Moja wiedza opierała się na twierdzeniu, że to gdzieś na południu, gdzie śnieg nie leży cały rok. Tyko czegóż mona się spodziewać po mnie, który siedziałem przez całe życie w lesie. Spakowałem swoją torbę, a fakt, iż nie posiadałem wiele potrzebnych na taką podróż przedmiotów, tylko skrócił tę czynność.
Podstawowym plusem każdej misji jest wydostanie się z tłocznego ludzkiego „mrowiska”, w którym przynajmniej ja się duszę. Mroźny wiatr poza murami miasta był o wiele przyjemniejszy niż kompletny bezruch powietrza wewnątrz. Na bezkresnej lodowej pustyni przynajmniej dało się oddychać, a nos mógł odpocząć od smrodu miasta. Mogłem w końcu oddychać świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mi zimno, przywykłem już do niego przez wcale niekrótki okres, jaki spędziłem w lesie. Wędrowałem cały dzień, w większości w ciele morloka. Przemieszczanie się w nim było szybsze i zarazem bezpieczniejsze. Prędzej można spotkać samotnie wędrującego wilkopodobnego zwierza, niż człowieka. Wieczorem, gdy już ściemniło się, a dalsza wędrówka była niemożliwa przez siarczysty mróz, rozpaliłem ogień ogrzałem się przy nim. Od północnego wiatru chroniła mnie tylko zaspa, pod którą przycupnąłem. Gdyby nie ognisko nie widziałbym czubka swojego nosa, gdyż mrok oświetlał zaledwie sierpowaty księżyc. Na dobitek niebo praktycznie w całości pokrywały chmury. Tej nocy nie spałem, nie mogłem być pewny, że nic mnie nie zaatakuje.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz