niedziela, 22 czerwca 2014

Zamknięcie bloga...

Witajcie!

     Z przykrością muszę Was poinformować o tym, że Ludzie Kontrastu zostają zamknięci.
Blog nie zostanie usunięty, gdyż szkoda mi tych wszystkich postów, niesamowitych opowiadań, które tu się znalazły. Mam wiele pozamykanych blogów i lubię do nich wracać, by poczytać historie napisane przez grupę fantastycznych osób. Żyłam tym blogiem, dlatego tak trudno mi się będzie z nim rozstać, gdyż włożyłam w niego razem z Epiceą wiele pracy, ale mówi się trudno. Może za słabo Was motywowałam? Tak czy siak, starałam się. Niestety, nic nie trwa wiecznie, ale historia Czarnych, Białych i Białego Kruka nie dobiegła końca - postanowiłyśmy razem z Epi kontynuować fabułę na własną rękę, tylko w ,,cztery oczy".
Mam łzy na czubku nosa, zawsze tak mam, gdy kończy się coś ważnego dla mnie. Być może znajdziecie mnie na innych blogach, mniej rozbudowanych.

Dziękuję wam za godziny spędzone na blogu, za pomysły, zaangażowanie i całą resztę!

~ Wasza Tonila

piątek, 23 maja 2014

Głosowanie

Moi najukochańsi! Coś mi nie pykła ta ankieta, ciągle coś z nią nie tak, więc jesteśmy zmuszeni głosować o tutaj. W komentarzach. Mile widziane pochwały za cudowne prace każdej osoby, no i oczywiście na jednego gracza przypada jeden głos. Jestem wzruszona waszym talentem i zaangażowaniem w rysunki! Kocham was!  Czekamy!


czwartek, 22 maja 2014

Od Evelynn - Początek cz.2

Niezgrabnie zsunęłam się na najbliższą półkę skalną. Za sobą słyszałam warczące stado morloków, postanowiłam się pośpieszyć. Mogłam właściwie tylko jakoś uciec, moja broń została przy wierzchowcu, który pobiegł w siną dal. Podniosłam się, podeszłam do krawędzi i sprawdziłam wysokość. Wszystko się skomplikowało jeszcze bardziej, byłam wysoko nad ziemią... Nie mogłam iść na górę do paszczy wygłodniałych morloków.
"Myśl Evelynn, no myśl !" Krzyczałam do samej siebie w myślach. Kiedy dokładnie za sobą usłyszałam kłapnięcie szczęk bezmyślnie skoczyłam z półki skalnej. Ze swojej głupoty i desperacji zdałam sobie sprawę kiedy uderzyłam prawym bokiem o zlodowaciałą ziemię. Jęknęłam z bólu kiedy poczułam ukłucie w klatce piersiowej przy głębszym oddechu. Spojrzałam nieprzytomnie na górę, morloki warczały i śliniły się jednak żaden z nich nie próbował zejść. Przewróciłam się na drugi bok po czym podparłam się na łokciach. Oddychałam powoli a mimo to za każdym razem czułam okropne kłucie w klatce w pobliżu serca. Poczułam jak łza spłynęła po moim policzku. Zebrałam w sobie siły i wstałam, kulejąc na prawą nogę zaczęłam iść na zachód.

Weszłam do małej karczmy, zmarznięta i obolała. Wszyscy obecni przenieśli swój wzrok na mnie- nie wyglądałam normalnie. Końcówki moich włosów były pokryte szronem tak samo jak szata pełna dziur. Podkrążone oczy i opuchnięta twarz, cała sina. Tak wyglądałam, a czułam się jeszcze gorzej. Podeszłam powoli do baru trzymając się zdrową ręką za poranione prawe ramię.
-Co podać ?- Wysoki i krępy mężczyzna zdawał się niczym nie przejmować. Kiedy długo nie odpowiadałam poprawił nierówno przycięte włosy po czym odszedł po butelkę brandy. Pewnie wypełnił nim kieliszek po czym mi go wręczył. Skinęłam głową w podziękowaniu i opróżniłam kieliszek. Poprosiłam o drugą kolejkę, którą równie szybko opróżniłam. Po kilku dodatkowych kolejkach sprawdziłam zawartość przyszytej do płaszcza kieszonki- na moje szczęście nic z niej nie ubyło. Poprosiłam o nocleg za który dobrze zapłaciłam. Gospodarz zaprowadził mnie do pokoju, kiedy do niego weszłam oświecił mnie blask białych ścian. Rozejrzałam się szybko, duże małżeńskie łóżko osłonięte baldachimem, mała wanna za parawanem i stolik z krzesłem. Nie potrzebowałam niczego więcej, zdjęłam z siebie dziurawą szatę którą rzuciłam niedbale na łóżko. Szłam powoli do wanny z której parowała wcześniej przygotowana woda. Zdjęłam z siebie obdarte obrania które położyłam obok wanienki. Weszłam do gorącej wciąż wody i zanurzyłam się.

Okryłam się ręcznikiem po czym podeszłam do łóżka, niestety naga położyłam się na miękkim łożu. Zdjęłam z siebie ręcznik po czym przykryłam się kołdrą w kolorze purpury.

c.d.n

Od Filii c.d. Tonili

Nim zdążyliśmy ruszyć ścieżką dalej w stronę bazy, coś poruszyło się w pobliskich krzewach. Wtem zupełnie niespodziewanie tuż przed nami przebiegło kilka wilków. Mój koń spłoszył się, stanął dęba i zrzucił mnie z grzbietu. Sam sobie muszę przyznać, że jestem beznadziejnym jeźdźcem. Upadek był bolesny, lecz zapewne jeszcze gorsze przyjdzie mi przeżyć. Kiedy już udało mi się unieść z ziemi obolałą głowę, Pryzma wciąż siedziała na koniu i spoglądała w stronę krzewów z których przed chwilą wyskoczyły zwierzęta.
–Widziałeś za czym biegły? –zapytała.
–Powiedziałbym, że uciekały –odparłem otrzepując z siebie ziemię. Podszedłem do śladów jakie pozostawiły po sobie. Nie miałem pojęcia co mogło je spłoszyć, nie wiedziałem nawet, czy mają w okolicy naturalnych wrogów. Las był jakiś dziwny, nie podobało mi się to. Chciałem jak najszybciej zawrócić, nim jednak zdążyłem się odwrócić, Tonila ruszyła w stronę skąd przybyły wilki. Nie uśmiechała mi się ta podróż. Dla mnie było to niepotrzebne szukanie kłopotów, w które i tak zbyt często się pakuję.. Nie miałem jednak innego wyjścia jak ruszyć za nią i tak było to lepsze niż pozostanie samemu na szlaku.
Kiedy przedzieraliśmy się przez krzewy, las zaczął sprawiać jeszcze bardziej przerażające wrażenie. Gałęzie obficie pokryte ciemnozielonymi liśćmi utrudniały dostęp światłu i jedynie gdzieniegdzie na wyjątkowo bujny podszyt padały wstęgi światła. Żeby marsz stał się jeszcze ciekawszy zaczął padać deszcz. Z początku były to małe krople, które od czasu do czasu spadły mi na nos, potem nie czułem już na sobie suchej nitki. Pryzmie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Uparcie szła dalej przed siebie, zupełnie ignorując moją paplaninę, którą miałem zamiar przekonać ją do powrotu. W końcu ugrzęzłem po kolana w błocie i zaprzestałem wszelkich prób zawrócenia z obranej ścieżki. Nie znałem nawet drogi powrotnej, więc było to bezsensowne.
W pewnym momencie zacząłem mieć wrażenie, że poznaję część lasu, w której się znaleźliśmy, ale początkowo nie zawracałem sobie tym głowy, twierdząc, że tylko tak mi się wydaje. Przecież drzewa były wszędzie podobne. W końcu przestałem być tego taki pewny. Nie wiem jak długo szliśmy, wiem natomiast, że zapadł zmrok, a ja uznałem, iż zabłądziliśmy. Byłem obolały, a przyczynił się do tego nie tylko upadek, chciałem choć na chwilę się zatrzymać, ale jej to chyba nawet nie przyszło na myśl. W końcu sam nie wiem dlaczego zamiast iść za nią, skręciłem w bok.
W sumie nie miałem pojęcia dokąd idę, ale chciałem się jakoś wydostać. Nastały już takie ciemności, że nie mogłem zobaczyć czubka swojego nosa. Wobec tego zupełnie nie orientowałem się w swoim położeniu, gdyby było choć widać gwiazdy, ale nie dość, że zakrywały mi je rozłożyste konary drzew, to jeszcze pozostawały one pokryte ciemną chmurą.
Usiadłem na jakimś pieńku. Nie miałem planu dalszych działań. Czasem zastanawiałem się nad swoją umiejętnością pakowania się w kłopoty, ale jeszcze nie udało mi się dojść do żadnego wniosku. Teraz dało się już tylko czekać, aż wpadnie do głowy jakiś pomysł.

<Tonila?>

niedziela, 18 maja 2014

Od Evelynn - Początek

Drobinki zamieci szczypały w oczy, a chłód przeszywał kości.Szkarłatny płaszcz rozwiewał wiatr który smagał także moje włosy.Ciężki ko brnął przez śnieg potykając się co kilka kroków.Mocniejszy podmuch równał się z upadkiem, trzymałam się zapierając się w siodle.Koń odmawiał powoli posłuszeństwa jednak ja musiałam wybrnąć z tej mroźnej krainy.

Mijały kolejny dni wędrówki, zmęczona z braku jedzenia osuwałam się na szyję rumaka.Zamieć ustała i teraz z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu, podniosłam się siadając w prostej pozycji.Opuchnięte oczy uniemożliwiały mi stwierdzenie położenia ale według słuchu byłam w górach.Wierzchowiec idąc do przodu zrzucał kamienie daleko w dół, było słychać każde uderzenie kamieni o strome zbocze. Panowała cisza, tylko odgłos ciężkich kroków konia i mój oddech, w pewnym momencie wierzchowiec potknął się i osunął na bok.Ocknęłam się i szybko zeskoczyłam z konia, niepewnie stanęłam na zboczu, a po chwili zachwiałam się i osunęłam w dół po ostrym, stromym stoku. Koń zaparł się przednimi kopytami i z trudem wszedł na górę, ja natomiast szukałam oparcia dla nóg, ale nic z tego.Osuwałam się w dół i nie mogłam nic z tym zrobić, ręce i odsłonięta noga ocierały się o ostre kamienie.Wkrótce krew spływała po ścianie góry roznosząc słabo wyczuwalną woń. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i szukałam oparcia, postawiłam nogę na większym od reszty kamieniu.Odetchnęłam z ulgą, otarte części ciała siniały, a krew zamarzała przez mroźne powietrze.Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze z ust, zakręciło mi się w głowie.Nawet nie minęłam granicy między Itter-Paht a Tserren-Via, a już miałam problem z położeniem.Wysunęłam jedną rękę i chwyciłam się dalszej części korzenia, powoli podciągałam się do góry i kiedy miałam zaledwie dwa metry do słabo wydeptanej ścieżki usłyszałam echo wycia. Koń który stał niedawno na górze stanął dęba i po chwili pogalopował przed siebie.Za nim usłyszałam cisze warczenie i pojedyncze wycia. Stado Morloków biegło za koniem, trwałam w bez ruchu jednak ręka którą trzymałam się teraz jednego z kamieni osunęła się. Obtarłam o mniejsze kamyczki. Ostatni z Morloków zatrzymał się i zaczął węszyć, oddychałam cicho jednak ze strachem. Serce waliło mi jak szalone. Syknęłam kiedy poczułam szczypanie, rana zaczęła przymarzać. Morlok warknął i podszedł do zbocza. Podniosłam głowę, dwa metry nade mną stał wściekły i głodny stwór, podobne do wilka stworzenie zawyło donośnie a ja krzyknęłam. Puściłam się korzenia jak i kamienia i obsuwałam w dół, za sobą słyszałam niepewny kroki Morloka.

c.d.n

środa, 14 maja 2014

Od Shiry c.d. Ele'yas'a

Zmrużyłam oczy do których dostała się woda lekko je podrażniając. Na początku nie rozumiałam co się stało. Jednak chłodny i stanowczy głos jednego z mężczyzn dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powinnam ważyć każde słowo i zdanie i zwarzać na to co robię. Chociaż przez pęta niewiele zrobić mogłam no i byłam przerażona zaistniałą sytuacją.
-N-na-nazywam się Shira, nie posiadam nazwiska-powiedziałam. Nie tyle nie posiadałam nazwiska, a się go wyrzekłam.- Pochodzę z Iaur'thun. Nie służę nikomu!
-Lepiej żebyś mówiła prawdę! Albo...-powiedział do mnie jeden z mężczyzn, a kontem oka dostrzegłam błysk odbity od głowni miecza.
Od razu oblał mnie zimny pot, a czyste i bynajmniej nieskrywane przerażenie zagościło w mym spojrzeniu.
-N-nie kłamię! Przysięgam!-powiedziałam od razu.
-Powiadasz, że przybyłaś tu z Iaur'thun?-powiedział okrążając stół na którym leżałam.-Skąd dokładnie?
-Z niewielkiej osady znajdującej się niedaleko rzeki Kitope Mchungwani!-powiedziałam.
Drżałam z zimna i ze strachu. Lodowata woda którą mnie oblano tylko pogarszała sytuację.
-Którędy się tu dostałaś?-kontynuował przesłuchanie mężczyzna.
-Przeszłam przez pustynię Luzinga.
Zmrużył oczy. Jego wzrok nie był przychylny, a jego nieufność zwiększyła się. Widać było to wyraźnie w jego oczach.
-Mam niby uwierzyć, że młoda kobieta sama przekroczyła tę przeklętą pustynię?!-powiedział podnosząc głos.-To miejsce stało się grobowcem wielu wyszkolonych i znamienitych wojowników! Myślisz, że dam wiarę iż jakaś tam szesnastolatka przekroczyła sama pustynię?!
-Mam 18 i to prawda!-powiedziałam zanim zdążyłam się ugryźć w język.
-Nawet jeśli miała byś 30, to myślisz że uwierzę, iż kobieta i to bez porządnej broni przekroczyła pustynię Luzinga?!-spojrzał mi prosto w oczy. Jego spojrzenie mnie przerażało.-Jeśli tak, to się mylisz! Ta kraina pełna jest potężnych, krwiożerczych monstrum, a ja nie jestem głupcem!
-Wcale tak...-zaczęłam, ale tym razem mi przerwał.
-Lepiej zacznij mówić prawdę- rzucił ostrzegawczym tonem.-Przyznaj się służysz Czarnym!
-Nie, nie służę nikomu!-powiedziałam.
Drugi z mężczyzn przyglądał się temu z nieodgadnioną miną. Widziałam go kontem oka, ale nie byłam w stanie spuścić wzroku z mężczyzny stojącego bliżej. Pewnym było, że byli oni bardzo silnymi i wprawionymi w walkach wojownikami. Sama ich postawa o tym mówiła. Gdyby nie trwoga i zwiastun swojej śmierci które odczuwałam to zapewne nie powiedziała bym zbyt wiele i za pewne też bym się jąkała. W końcu drugi z oprawców postanowił się wtrącić, choć może raczej dołączyć. Nie miałam głowy do myślenia nad tym. To i tak było zbyt błahe jak na sytuację w której się znalazłam.

<Ele’yas, dokończysz?>

wtorek, 13 maja 2014

Od Tonili c.d. Filii

Zatrzymałam konia i rozejrzałam się niepewnie po okolicy. Między drzewami dało się słyszeć przeraźliwy, stłumiony krzyk. Otwarłam szerzej oczy i spojrzałam na Filię.
-Co to było?-zapytałam, czując jak na plecy wstępują mi ciarki.
-Nie mam pojęcia. Ktoś krzyczał, gdzieś nie daleko…
-Trzeba to sprawdzić!-rzuciłam hardo, pokonując strach.
-Zwariowałaś? Lepiej się nie mieszać…- skarcił mnie, a potem spiął konia, który ruszył niespiesznym kłusem.
-Jak chcesz-mruknęłam, kierując Rosch’a do miejsca, z którego dochodził czyjś wrzask. Z duszą na ramieniu wjechałam między drzewa. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam, że Filia ruszył za mną. Zrównał swojego wierzchowca z moim.
-Ale ty jesteś uparta- burknął.
-Wiem. Nie mogę pozwolić, by przez nasze tchórzostwo komuś stała się krzywda. Zatrzymałam konia widząc między drzewami stary, zdewastowany, drewniany domek. Zeskoczyłam cicho z konia, sięgnęłam po dług sztylet i wolnymi krokami podeszłam do uchylonych drzwi. Jestem głupia, wiem. Ale moja dziecięca nienawiść i niemożność trzeźwego myślenia w podobnych sytuacjach brała górę.
Stanęłam na schodkach i zajrzałam do domu. Z piskiem wyskoczyłam na zewnątrz wpadając na filię.
-Filia! Tam… tam!... –wydukałam.
-Co?
-Tam są ludzkie zwłoki obżarte praktycznie do kości!-wydusiłam.
Czarodziej otwarł szerzej oczy, a potem skierował się do swojego konia.
-Wracamy! Już!-rozkazał.
Nie mając ochoty sprzeciwiać się wykonałam polecenie. Razem odjechaliśmy jak najdalej stąd.

***

Stanęliśmy na skraju lasu mając ochotę wrócić do miasta, które było niedaleko. Mimo to zmarszczyłam czoło.
-Filia! Możliwe, że to coś, co zabiło prawdopodobnie właściciela tego domu zagraża też innym ludziom. Nie sądzę, by jakakolwiek kreatura mogła zrobić coś tak potwornego…
Czułam jak serce mi wali.
-To niebezpieczne…-zaprotestował.
-Musimy!-Upierałam się.
W końcu chłopak skinął lekko głową.
-Dobrze, ale nie idziemy tam sami. Najpierw wrócimy do bazy, weźmiemy kogoś ze sobą i sprawdzimy to miejsce.
Skinęłam mu lekko głową.

<Filia?>

Od Ele'yas'a c.d. Shiry

Rżenie koni przebijało się przez mglisty poranek, rozrywało przybijającą ciszę, by na koniec zniknąć nie wiadomo gdzie wśród szarawej zasłony. Wyjechaliśmy z siedziby oddziału bardzo wcześnie, jakieś dwa tygodnie temu. Nieśpieszno nam było do Iaur’thun. Ani trochę. W końcu czego szukać na zadupiu, gdzie mieli tylko kurz, pył, piach. No dobrze, mieli góry klejnotów, ale i tak wizja mnie siedzącego wśród potwornych upałów i piasków napawała moją osobę skrajną rozpaczą. Nie przywykłem do takich warunków. Absolutnie. Szlak przez Re’Vermesch Pluvię wiódł praktycznie cały czas wśród drzew.
Przez konary zaczęły prześwitywać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Potworny chłód przenikał przez odzienie, a potem skórę i mięśnie. Wbijał się w serce jak lodowe igły. Skuliłem się w kulbace trzęsąc się jak barani ogon. W zaciszu lasu nie było wiatru, jednak jego obecność zdradzał szum pociemniałych liści, które niebawem winny spaść z drzew. Przekląłem, gdy wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Tutaj wiatr wzmagał się znacznie, wiał prosto w plecy, szarpał włosy i ubrania. Wzbijał w górę tumany pyłu i suchych liści, które unosiły się nad powierzchnią pożółkłych traw. Nocna szarówka nieba ustąpiła lekko żółtawej barwie, która rozlewała się wśród burych chmur, by chwilę później zacząć nabierać różowych odcieni. Budzący się dzień sprawiał, że znużenie i zmęczenie dawało się jeszcze silniej we znaki. Niebo przykryte teraz barwami różu, błękitu i fioletu , pastelowymi kolorami zalało obraz. Znak odległych górskich szczytów zaczęła wyłaniać się tarcza słońca w kolorze bladego złota.

***

- Ele’yas, Dharem, Mefer’ya. Zatrzymajcie się… - Usłyszałem niski, stanowczy głos Savira, który w naszym oddziale był Głównym Posłańcem.
Jechaliśmy przodem, więc razem z nami przystanęła reszta grupy. Savir zbliżył się do nas i przeczesał okolicę bacznym, sokolim wzrokiem. Po chmurach i wielobarwnych odcieniach nieba nie było śladu, mimo to wiatr wciąż wiał.
- Savir? Co jest? - zapytałem, rozbudzając się nieco.
- Obawiam się, że mamy towarzystwo… Nie ważne, jedziemy dalej. Ktoś nas obserwuje; tam, w lesie na lewo.
Kątem oka dostrzegłem ledwo widoczny kontur człowieka w cieniu drzew. Udając, że nic się nie stało ruszyliśmy dalej.
- Cholera - syknął cicho Główny Posłaniec, widząc, że szpieg kryjący się w cieniu drzew wychyla się z mroku lasu, dosiada konia, a potem pędzi w odwrotnym od nas kierunku, skręcając lekko na wschód.
- Co robimy? - zapytała wystraszona Mefer’ya, a w jej oczach błysnęła trwoga.
- Nie dościgniemy go, może wezwać Czarnych mentalnie. Jedyną szansą jest ucieczka, nie dogonią nas- wtrącił Dharem.
- Nie. Nie możemy ryzykować. Semea! Dorwij go! - rozkazał dowódca grupy. – Jak go złapiesz – zabij. Spotkamy się na miejscu.
Wysoka, chuda jak patyk kobieta o szarych włosach skinęła głową, obróciła śmigłego wałacha i pogalopowała za szpiegiem Czarnych.
- Jedziemy! – ryknął Savir.
Popędziliśmy zmęczone już konie do granicy państw. Dzieliło nas od niej może 15 kilometrów. Zwierzęta wyraźnie miały już dość. Zwolniły znacznie. Przez jakiś czas myśleliśmy, że będziemy mieć spokój. Tak też było, dopóki jednego z naszych nie przeszyła długa, precyzyjnie wykonana strzała. Młody, smukły mężczyzna z grotem wbitym prosto w czoło zwalił się na ziemię, a jego koń spłoszony odbiegł. Rozpętał się chaos. Magowie wśród naszych wznieśli bariery. Z lasu wyłoniły się sylwetki Czarnych, którzy z szyderczymi uśmiechami rzucili się do ataku. Szczęk żelaza, krzyki, śmiechy i złowrogie głosy. Nie miałem pojęcia ile trwała cała walka, ale była zaciekła. Czarnych było nieco mniej, wśród nich większości byli zwykli ludzie, mieliśmy przewagę.

***

Po jakimś czasie pole niewielkiej potyczki usłane było kilkoma ciałami Naszych i wrogów. Z rozciętym ramieniem podszedłem do ciała Mefer’yi. Kobieta wbijała we mnie trwożne spojrzenie, które kilka sekund później zgasło. Westchnąłem lekko, a potem przeniosłem wzrok na blondwłosą kobietę leżącą niedaleko obok.
- Savir! Ona wciąż żyje! Nie była ani z nami, a ni z nimi. Skąd się tu wzięła? – zapytałem, patrząc na nią nieufnie.
Posłaniec zbliżył się i zmierzył wzrokiem blondynkę.
- Nie wiem. Ale jeśli jest Czarną, która dołączyła się nieco później… Lepiej będzie to sprawdzić. – Omiótł wzrokiem ułożone na dwa stosy ciała, które zaraz miały zostać strawione płomieniami. Osobno ciała Naszych i Czarnych. Rudowłosa skrytobójczyni z naszej drużyny podpaliła stosy. Chwilę później ponownie skierowaliśmy się na południe, by późnym wieczorem dotrzeć do przygranicznej bazy Białych.

***

Savir położył ciało blondwłosej, wciąż nieprzytomnej kobiety na drewnianym stole w katowni. Dmuchając na zimne skrępowali jej ręce i nogi, a potem zbudzili ją w dość drastyczny sposób. Wiadro lodowatej wody wylądowało na głowie kobiety (oczywiście tylko zawartość). Kobieta szarpnęła się, a potem otworzyła oczy. Spojrzała na mnie i Savira niepewnym, poirytowanym głosem.
- Imię i nazwisko, skąd jesteś, komu służysz? – zapytał, nie owijając w bawełnę.

<Shira?> 

niedziela, 11 maja 2014

Nie krzyczcie

Moi drodzy! Krótka informacja. Jako iż ponownie poproszono mnie o przedłużenie terminu konkursu to przedłużam go do 18.05.2014r. Ale to już ostateczny termin. Obiecuję. Szkoda tylko, że tak dużo osób głosowało w ankiecie, a tak mało osób bierze udział w tym konkursie. Smuteczek.
No, ale mówi się trudno i płynie się dalej. Nie płaczcie, wkrótce poznacie wyniki.


~Wasz Tonilacz. Tak, mam fazę na Hannibala.

czwartek, 8 maja 2014

Od Filii c.d. Tonili - Misja ,,Czerwone złoto" cz. 2

–Ptak –powiedziałem. Nie odezwała się już potem, najwyraźniej nie uśmiechała się jej ta misja, a ja jakoś nie miałem zamiaru psuć jej jeszcze bardziej nastroju. W sumie to nawet nie miałem pomysłu na rozmowę, choć oskubanie smoka z łusek było zawsze interesującym zajęciem.
Droga do lasu nie była szczególnie długa. Rosły tam głównie stare już dęby, choć gdzieniegdzie dojrzeć można było młodsze drzewa próbujące przedrzeć się do promieni słonecznych. Cały problem był w tym, że te starsze niekoniecznie im to umożliwiały. Rozłożyste korony przesłoniły nawet nie taką znowu wąską ścieżkę. Po chwili poczułem znajomy zapach smoczej krwi. I rzeczywiście gad spoczywał na polanie. Wyglądało na to, że zdechł w sposób naturalny. Jego starość była widoczna, a łuski z pewnością bardzo twarde.
Zsunąłem się z konia i zabrałem ze sobą tobołek z narzędziami. Przykucnąłem obok przedniej prawej łapy. Pryzma rozglądała się po polanie od czasu do czasu zwracając na mnie uwagę. Widocznie nie była zachwycona moim towarzystwem, ja tymczasem wziąłem się do pracy. Odciąłem łapę tak, by nie naruszyć, żadnej z łusek, a jednocześnie nie narazić się na spłonięcie z powodu łatwopalnego kwasu wydzielanego przez gnijące wnętrzności. Pod wyglądem zbierania łusek smoki ogniste należał do trudniejszych. Dotknąć ich krwi to stracić rękę aż do ramienia i to w wielkim bólu. Wypowiedziałem najpierw zaklęcie neutralizujące działanie krwi i delikatnie oderwałem łuskę od łapy. Pod nią znajdowała się jeszcze tylko cienka powłoka, zupełnie nieprzypominająca naszej skóry.
Po oberwaniu pięciu łusek z każdej z łap, zająłem się częścią najtrudniejszą, czyli łbem. Pokrywało go całe mnóstwo bardzo drobnych czerwonych łusek, ale mi potrzebna była tylko jedna, ta pośrodku czoła. Upewniwszy się wpierw, że mogę bezpiecznie podejść, wbiłem bardzo cienki i szeroki nożyk pod łuskę. Nie chciała odejść od ciała i była twardsza niż te które widziałem wcześniej, a wykonywałem już tę czynność ze cztery razy. Kiedy w końcu płytka odleciała, zdarłem jeszcze kilka pomniejszych drobnych niczym te u ryb łusek, a wszystko to zapakowałem do starej, zniszczonej już, ciemnej, skórzanej torby, powiedziałem do Pryzmy:
–Chyba możemy wracać.
–I dobrze –odparła i dosiadła swojego konia.
Zrobiłem to samo upewniając się, ze wszystko zabrałem nim ruszymy. Nie raz udało mi się zapomnieć dość istotnych przedmiotów, co niekoniecznie kończyło się potem dobrze. Ruszyliśmy z powrotem przez las, który zdał mi się jeszcze ciemniejszy. Cisza jaka w nim panowała była przerażająca, o dziwo nawet ptaków nie było słychać, a tego szczerze mówiąc żałowałem. Moja fascynacja nimi sięgała daleko wstecz, ale pozostawała nieprzerwana, a co zapewne najciekawsze sam nie potrafiłem jej wyjaśnić.Wtedy z lasu dobiegł do mych uszu jakiś odgłos, którego źródła nie potrafiłem zlokalizować.

<Pryzma?>

środa, 7 maja 2014

Informejszyn w sprawie konkursu!

Ze względu na fakt, iż poproszono mnie o przedłużenie terminu składania prac na konkurs termin przedłuża się do 14.05.2014 r. Mam nadzieję, że tyle czasu wam wystarczy!

Po drugie, postanowiłam z Epi, że postaci adminów również mogą brać udział w konkursie, nie będzie więc jury. Odbędzie się ankieta w której każdy będzie mógł zagłosować na pracę, która najbardziej mu się podoba! Będę mogła popisać się moimi ,,talentami" artystycznymi xD


Pozdrawiamy!

wtorek, 6 maja 2014

Od Shiry - "Początki zawsze są trudne"

Wyruszyłam z mojego domu w państwie Iaur'thun. Przebyłam całą Pustynię Luzinga by dotrzeć do celu swej podróży. Jednak wiele razy musiałam stawiać czoła groźnym kreaturom, uciekać im lub po prostu się przed nimi kryć. To była wyczerpująca podróż, a skwar, rozgrzany piach, brak chłodnej wody oraz cienia w dzień i przerażający chłód oraz niemożność rozpalenia ogniska w nocy przez dzikie bestie tylko bardziej pchały mnie ku śmierci. Ktoś kto nie zaznał życia w mojej ojczyźnie nie przeżyłby tej wyprawy. Ja miałam szczęście, udało mi się pokonać tę drogę w jednym kawałku, choć z kilkoma ranami, zadrapaniami i stłuczeniami. Cała wędrówka przez pustynię kosztowała mnie kilka dni. Czasem podróżowałam w skwarze dnia, a czasami w chłodzie nocy.

***

W końcu dotarłam do jednego z miast poza Iaur'thun. Mijałam wiele mrocznych uliczek w których połyskiwały ostrza sztyletów, a może i nawet mieczy. Obszerny kaptur poszarpanego, piaskowego płaszcza i chusta zasłaniały mą twarz. W cieniu kaptura widoczne były jedynie jasnoniebieskie oczy z uwagą przyglądające się każdemu. Oczywiście większość broni ukryłam pod ubraniem, w plecaku, a kunai i shurikeny schowałam do niewielkiego etui przypiętego do prawego uda. W każdej chwili byłam gotowa sięgnąć po broń. W pewnej chwili znalazłam się pomiędzy walczącymi ludźmi. Ledwo unikałam ataków kierowanych w moją stronę. Kąsające miecze i sztylety przecinały powietrze ze świstem. Słyszałam szczęk stali, krzyki, odgłos ludzkich ciał zderzających się ze sobą i padających na ziemię. Wielokrotnie zmagałam się z dzikimi bestiami, ale nigdy nie uczestniczyłam w takiej potyczce między ludźmi. Czułam metaliczny zapach krwi, która spływała ulicą, a drobne jej stróżki wciskały się pomiędzy kocie łby którymi wybrukowana była droga. Nagle poczułam uderzenie w potylicę, a po chwili poczułam ból oślepiający moje zmysły i upadłam na bruk. Zanim mnie zamroczyło zobaczyłam jak ktoś się nade mną pochyla i mówi coś do swych towarzyszy.

***

Nagle ktoś chlusnął mi lodowatą wodą prosto w twarz. Od razu otworzyłam oczy i usta próbując zaczerpnąć powietrza. Moją głowę zaatakował tępy ból. Syknęłam cicho mrużąc oczy. Zauważyłam iż na moich nadgarstkach i kostkach połyskują stalowe kajdany. Spojrzałam na swego oprawcę.

<dokończy ktoś?>

Od Erthorana - Misja ,,Król szmaciarzy" cz.2

Nazajutrz rano, kiedy słońce spowodowało, że śnieg zaczął razić po oczach. Byłem zmęczony, ale przynajmniej w jednym kawałku. Po całym ostatnim dniu spędzonym w ciele morloka pierś bolała mnie potwornie, ale po latach zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Z bólem znów zmieniłem się wilkopodobne stworzenie i pobiegłem na południe, kierunek określając na podstawie położenia słońca. Śnieg był sypki jak zawsze na północy. Na futrze morloka podobnie jak na wilczym nie topniał. Przez kilka mil nie dostrzegałem żadnego śladu życia. Widocznie zboczyłem z drogi na północ. W powietrzu niewiele dało się wyczuć, dopiero kiedy wiatr obrócił się i zaczął wiać z południowego-wschodu wyczułem dym. Nie zwlekając rzuciłem się w tamtą stronę i po pewnym czasie zobaczyłem ubogą chłopską osadę, zamieszkiwaną najpewniej przez rybaków.
Nieopodal znajdowało się jezioro, całe skute grubą warstwą lodu. Dojrzałem kilka przerębli, wokół których gromadzili się chłopi. Wchodząc do wsi przyjąłem na powrót swoją postać, by nie budzić niepotrzebnej paniki. Chałupy praktycznie się waliły. Gont jakim pokryte były dachy miał spore ubytki, a w okiennicach widać było spore dziury. Nikomu nie śpieszyło się do rozpoczęcia ze mną rozmowy, z czego się ucieszyłem. Ludzie mają w zwyczaju wypytywać o sprawy, które nie powinny ich interesować. Twarze mieszkańców tej wioski były ponure, zresztą nic dziwnego, gdy mieszka się gdzieś na krańcu świata, a za sąsiada ma się lodową pustynię. Opuściłem ich tak samo jak przyszedłem, cicho i nie wzbudzając zainteresowania.
Dopiero po przebyciu kolejnych bodajże dwóch, czy trzech mili mogłem ruszyć nie przez śniegi, a gościńcem wijącym się pomiędzy licznymi zaspami. Jednak mimo tego faktu, okolica wciąż pozostawała bezludna. Gdzieś w oddali usłyszałem wycie morloka, co dla zwykłego wędrowca, zakładając, że taki włóczyłby się po pustkowiu, byłoby złym znakiem, ja tymczasem nie miałem powodów do obaw. Wyrosłem wśród tych wilkowatych, niedźwiedzi i innych drapieżników, a jednak żyję. Kroczyłem więc dalej pewnie po zmarzniętej na kość ziemi.
Już po tym jak świat pogrążył się w ciemności, dotarłem do niewielkiego sosnowego zagajnika. Był to znak, że zbliżam się już go wybrzeża. Ciekawie wyglądała ta niewielka kępka drzew na białym tle wiecznej zmarzliny. Wspiąłem się na jedną z sosen, a usiadłszy wpierw na jednym z konarów, spojrzałem na sierpowaty księżyc. Z prawej strony przykrywała go postrzępiona chmura, która ciągnęła się następnie przez całe niebo. Prześwitywał spod niej blade punkciki, a mimo niewielkiej ilości światła śnieg świecił się, niby część gwiazd spadała na ziemię. Był to ten z widoków, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że północ nie jest tylko surowym, pozbawionym życia miejscem, którego należy unikać.
Tym razem zmęczenie wzięło górę. Oparłem głowę o chropowaty pień sosny i zamknąłem powieki, by pogrążyć się w sennych marzeniach, których nigdy nie pamiętałem o nastaniu ranka. Wiatr potrząsał koronami drzew strząsając z nich śnieg, lecz ja tego nie widziałem, to była tylko moja wyobraźnia, która obudziła się wraz z jego wyciem.
Kiedy nastał dzień usłyszałem skomlenie i warczenie. Spojrzałem w dół. Pode mną bawiły się dwa młode morloki. Szarpały się za uszy, tarzały po śniegu. Potem ścigały wokoło sosen. Niedaleko musiała znajdować się ich matka. Zeskoczyłem z drzewa, by lepiej się im przyjrzeć.

CDN

Od Tonili - Misja ,,Czerwone złoto" cz.1

-Tonila!-DO mych uszu dotarł czyjś szept.-Tonila…
Otwarłam powoli oczy. Ujrzałam przed sobą twarzyczkę Rais. Dziewczyna przechyliła lekko głowę, a potem odstąpiła od łóżka.
-Rais? Która godzina?-zapytałam, pocierając dłonią oczy.
-Nie wiem, pewnie coś koło drugiej w nocy. Elegia Cię wzywa.
-Czego znowu chce? Nie da się wyspać człowiekowi- warknęłam, schodząc z łóżka. Epicea wciąż spała podobnie jak Delvy. Ubrałam się, opłukałam twarz zimną wodą i wyszłam z pokoju. Riwer poszła w swoją stronę. Zbiegłam po schodach do gabinetu Erica i zapukałam głośno. Weszłam po chwili do środka posyłając dowódcy niezadowolone spojrzenie.
Facet siedział za biurkiem sącząc wystygły już napar z rozmarynu, który śmierdział potwornie. Po co on to poje? Przeszły mnie ciarki na samą myśl o skosztowaniu tego.
-Witaj, Tonila-powiedział.-Przejdę do rzeczy. Przed chwilą przybył zwiadowca z informacją o zdechłym smoku leżącym w okolicy lasu Desloge. Nie miał odpowiednich narzędzi by zdjąć łuskę, więc wrócił by nas o tym powiadomić. Nadasz się…
-Co?! Przecież to nie robota dla skrytobójcy…-syknęłam.
-Nie dyskutuj! Nie mamy aż tylu ludzi, nauczy się być bardziej elastyczną.-Posłał mi miażdżące spojrzenie. Zmarszczyłam brwi zirytowana.
-Jak sobie życzysz-fuknęłam.
-Świetnie. To są narzędzia. Pewnie nie wiesz jak się ściąga łuskę, ale Filia jak najbardziej. Myślę, że się polubicie. On będzie mózgiem operacji, a ty masz chronić jego tyłek. Jest niezbyt rozgarnięty.
-Co?! Mam iść z kimś? Nie ma mowy!-oburzyłam się.
-Pryzma… Proszę Cię. Nie polemizuj ze mną. Filia czeka przy stajniach. Śpieszcie się.
Przewróciłam oczami, wzięłam torbę pełną jakiś powykrzywianych ustrojstw, a potem wyszłam bez słowa z jego nory.

[…] Wybiegłam z kanałów, z rozpędem wskoczyłam na dużą drewnianą skrzynkę stojącą pod ścianą, a potem złapałam się palcami za stalową kratę wentylacyjną i podciągnęłam do góry. Stanęłam na dachu jakiegoś domostwa i ruszyłam przed siebie. Dachówki cicho trzeszczały pod moimi stopami. Posuwałam się naprzód przeskakując z dachu na dach. Po kilku minutach dotarłam do stajni. Ta droga była zdecydowanie szybsza niż snucie się ciemnymi, niebezpiecznymi uliczkami. Zeskoczyłam w dół, otrzepałam się teatralnie, a potem wkroczyłam do środka. Drgnęłam widząc przy jednym z boksów niezbyt wysokiego chłopaka w ciemnym płaszczu. Spojrzał na mnie przenikliwie. Nie widziałam go jeszcze. Zbliżyłam się do niego ostrożnie.
-Toni…-Nie zdążył dokończyć bo zatkałam mu usta dłonią.
-Zamknij się! Pryzma, idioto! Pryzma…-syknęłam.-Podaj hasło!
-A wtedy dosiadając Edena przybędzie i rozgoni mrok-szepnął, zdezorientowany.
-No. Pryzma-przedstawiłam się, wyciągając do niego dłoń.
-Filia.-Uścisnął mi dłoń. Miał nienaturalnie gładką skórę.
Przewróciłam oczyma i weszłam do boksu Rosh’a. Osiodłałam go, zrobił to z koniem, którego użyczył mu Eric. Młody, kasztanowy wałach niecierpliwił się na myśl o podróży. Wyjechaliśmy z miasta, a gdy tylko znaleźliśmy się na leśnej ścieżce spojrzałam na niego z wyrzutem.
-Głupi jesteś. Używaj pseudonimu. Najważniejsze to zachować anonimowość. Ja jestem Tonila, ale mów mi Pryzma. A Ty to Filia. Jaki masz pseudonim? Wśród ludzi lepiej nazywać się po pseudonimie. Nigdy nie wiadomo kto jest wróg, a kto nie.-Wyszczerzyłam się, pospieszając swojego ogiera, który zadowolony z biegu strzygł wesoło uszami.

<Filia?>

Od Filii

Teraz zaczynałem się już w wydarzeniach wokoło mnie gubić. Jakby wszystko co robię tworzyło wieki labirynt, który jeszcze się powiększa, a ja nie mam pojęcia gdzie idę. W takiej chwili zazwyczaj zaczyna się gorączkowo rozmyślać nad tym co by było, gdyby się wcześniej czegoś nie zrobiło. W moim wypadku było podobnie. Możliwe, że gdybym nie skręcił w tę uliczkę… no właśnie gdybym, ale już się stało. Teraz musiałem się odnaleźć wreszcie w swojej sytuacji. Mogłem kogoś o to zapytać, ale miałem świadomość, że i tak nie odpowiedzą na moje pytania. Byłem zatem zupełnie zdany na własną intuicję oraz cierpliwość. Mogłem bowiem tylko czekać, a ktoś raczy mi to wszystko wyjaśnić. Zostałem zaprowadzony do jakiegoś pomieszczenia. Tam mogłem ułożyć się na sienniku. Następnie zostałem tam sam pośród ciemności. Siano pachniało, jak to zwykło pachnieć siano, latem, albo jak kto woli późną wiosną i wczesną jesienią. Zapach ten od razu wiódł umysł ku zielonym polom, równym pociągnięciom kosą, jej dźwięku, gdy ostrzy się ją osełką, a także prażącego słońca i przewracania siana, by równomiernie się wysuszyło. Pamiętałem to wszystko dobrze, ale niedługo potem przyjemne wizje zniknęły i pozostała tylko ciemność otaczającej mnie nocy. W końcu chcąc, czy też nie zasnąłem, lecz nie był to sen spokojny. Z niewiadomych mi przyczyn budziłem się często i nie mogłem ponownie zasnąć. Dopiero nad ranem nastał dla mnie cięższy sen.
Nie wiedziałem nawet, która była godzina, gdy mnie obudzono. Przyszła do mnie ta sama dziewczyna, którą poznałem wczoraj. Nie zdążyłem nawet porządnie się obudzić, kiedy gdzieś mnie zaciągnęła. Chyba przyzwyczaiłem się już do tego i przestało mi to przeszkadzać.
Stanęliśmy przed jakimiś drzwiami. Jak nie trudno się domyślić nie miałem pojęcia dokąd prowadzą. Otworzyła je i wepchnęła mnie do środka, sama weszła potem. Spotkałem tam tego samego mężczyznę, którego poznałem ostatniego wieczoru. Nie za bardzo miałem ochotę na spotkanie z nim. On najwyraźniej też nie był moim widokiem rozradowany.
–Skoro już tutaj jesteś to nie masz większego wyboru, jak tylko do nas przystać –powiedział.
–Do nas? –zapytałem. –To znaczy do kogo?
–Do rebelii przeciwko władzy Czarnych.
Podróżując w to miejsce nigdy nie przypuszczałbym, ze się w coś takiego wpakuję. Oczywiście pakowanie się w wielkie tarapaty było od lat moja specjalnością, ale teraz przeszedłem samego siebie. Jedynym plusem ze spotkania z dowódcą tego oddziału było zdecydowanie zrozumienie tego co działo się wokoło mnie. Teraz mogłem być pewny jedynie faktu, iż z pewnością będę przez najbliższy okres miał co robić, choć nie takiego zajęcia szukałem w tym mieście.

piątek, 25 kwietnia 2014

Konkurs!

 Cześć! Ogłaszamy wszem i wobec konkurs.
W ankiecie przegłosowaliście konkurs rysunkowy. No więc zgodnie z danym słowem taki też się odbędzie.

Temat konkursu brzmi: ,,Biały Kruk - Moje wyobrażenie". Tak, wiem. Nie mam głowy do wymyślania tematów konkursu.

Technika pracy plastycznej jest zupełnie dowolna. Może być wykonana ołówkiem, kredkami, farbami, wyklejanka, kolaż, praca wykonana waszą krwią (lol), co chcecie. Im ciekawsza tym lepiej.

Nagrody są bardzo... atrakcyjne! 

1. miejsce: 1 poziom dla jednej postaci w górę + dodatkowa umiejętność.
2. miejsce: 1 poziom dla jednej postaci w górę.
3. miejsce: 400 punktów dla jednej postaci.
Pozostali uczestnicy za udział dostają po 200 punktów.

Na wasze prace czekamy do 10.05.2014. Mamy nadzieję, że tyle wystarczy! Postarajcie się i mam nadzieję, że będzie więcej uczestników niż przy konkursie na baner!

Zapraszamy i pozdrawiamy was, Kochani! Trzymamy kciuki i powodzenia!


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Erthorana- Misja ,,Król szmaciarzy” cz.1


Nie miałem pojęcia czego znów ten mężczyzna ode mnie chce. Dałby mi spokój i pozwolił wrócić do lasu, ale nie mam tutaj siedzieć i wciąż tylko myśleć o ucieczce. Gdyby tylko ona była możliwa, to nie zwlekałbym ani chwili. Jednak mimo gorączkowego myślenia, nie wpadł mi do głowy żaden genialny plan możliwy do zrealizowania. Potrzebowałem lasu i ten las mnie wzywał, a sam musiałem siedzieć w ludzkim „mrowisku” wśród tych dziwnych istot. Miałem tego już serdecznie dość, ale kiedy nad tym myślałem wiedziałem, że nic nie zdziałam. Mimowolnie zostałem uwikłany w jakąś walkę. Tylko dlaczego niby ja? Zapewne gdyby nie to siedziałbym teraz na gałęzi sosny i słuchał wiejącego wiatru. Wszystko mogłoby być tak wspaniałe, a jednak nie jest i cóż ja mam począć. Muszę znów udać się do dowódcy, rozpocząć kłótnię, usłyszeć jego śmiech i stwierdzić, ze jeszcze bardziej go nienawidzę. Tak dokładnie tak będzie.
To pomieszczenia, które było jego gabinetem dostałem się szybko, pomógł mi w tym zapewne fakt, że trafiałem tu trochę zbyt często przynajmniej jak na mój gust, bo mężczyzna najwyraźniej uważał, że zbyt rzadko. Pchnąłem znów drzwi i wszedłem do pokoju, którego tek bardzo nie cierpiałem. Jak zwykle dowódca, czyli człowiek którego gdybym mógł, zabiłbym nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami, kłopot w tym, że nie mogłem, siedział za biurkiem i grzebał w jakichś dokumentach. Zachowywałem ciszę, do momentu, aż sam nie postanowił jej przerwać.
-Mam dla ciebie misję.
Znów to samo, jakby ktoś inny nie mógł tego zrobić. Okazałem tej sprawie naprawdę niebywały entuzjazm, w postaci zupełnego znudzenia każdym słowem dowódcy. Choć tak właściwie to prawie go nie słuchałem, a zresztą nie było mi to do niczego potrzebne. W końcu po swoim długim i bezsensownym wywodzie, który nic nie wniósł do tematu i miał zapewne na celu wyłącznie rozpoczęcie ze mną rozmowy, powiedział, iż wszystkie potrzebne informacje otrzymam na miejscu. I po co ja do niego przychodziłem? Ano po to, by posłuchać jak wyrzuca z siebie wszystko, jakby nie potrafił choć raz zatrzymać tego dla siebie.
Jakże się ucieszyłem, kiedy wreszcie mogłem opuścić jego gabinet. Radość ta zniknęła jednak, gdy tylko przypomniałem sobie o swoim rychłym wyjeździe. Po drodze do swojej komórki, spotkałem wielu członków tego oddziału. Patrzyli na mnie z zainteresowaniem, choć dobrze wiedzieli, że nic im nie powiem, bo po cóż miałbym z nimi rozmawiać, lepiej iść do lasu i posiedzieć na drzewie. Przynajmniej nie zawali Cię pytaniami.
O Re’Vermesch Pluvii nie wiedziałem za wiele. Moja wiedza opierała się na twierdzeniu, że to gdzieś na południu, gdzie śnieg nie leży cały rok. Tyko czegóż mona się spodziewać po mnie, który siedziałem przez całe życie w lesie. Spakowałem swoją torbę, a fakt, iż nie posiadałem wiele potrzebnych na taką podróż przedmiotów, tylko skrócił tę czynność.
Podstawowym plusem każdej misji jest wydostanie się z tłocznego ludzkiego „mrowiska”, w którym przynajmniej ja się duszę. Mroźny wiatr poza murami miasta był o wiele przyjemniejszy niż kompletny bezruch powietrza wewnątrz. Na bezkresnej lodowej pustyni przynajmniej dało się oddychać, a nos mógł odpocząć od smrodu miasta. Mogłem w końcu oddychać świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mi zimno, przywykłem już do niego przez wcale niekrótki okres, jaki spędziłem w lesie. Wędrowałem cały dzień, w większości w ciele morloka. Przemieszczanie się w nim było szybsze i zarazem bezpieczniejsze. Prędzej można spotkać samotnie wędrującego wilkopodobnego zwierza, niż człowieka. Wieczorem, gdy już ściemniło się, a dalsza wędrówka była niemożliwa przez siarczysty mróz, rozpaliłem ogień ogrzałem się przy nim. Od północnego wiatru chroniła mnie tylko zaspa, pod którą przycupnąłem. Gdyby nie ognisko nie widziałbym czubka swojego nosa, gdyż mrok oświetlał zaledwie sierpowaty księżyc. Na dobitek niebo praktycznie w całości pokrywały chmury. Tej nocy nie spałem, nie mogłem być pewny, że nic mnie nie zaatakuje.

CDN

Od Argony - "Czarna, czyli tam i z powrotem..."

Spojrzałam na słońce wiszące wysoko na nieboskłonie.
- No cóż, liczyłam na jakiś porządny posiłek i chwilę wypoczynku, ale skoro wszyscy mają się na mnie wściekać to spadam. - Odwróciłam się na pięcie i machając uniesioną w górę ręką pozostawiłam wcale nie mniej osłupiałą Tonilę na uliczce. Czekało mnie kilka długich dni wędrówki...

[…] Marsz przez cały kontynent nie był mi tak niemiły, jak mogłoby się wydawać. Szłam szybkim, równym tempem jak przystało na wyszkolonego żołnierza, ale nikt nie kazał mi przyśpieszać, zwalniać, przerywać odpoczynku... Słowem raj na ziemi! Jak dotąd nie niepokoili mnie żadni bandyci, czy dzikie zwierzęta, jednak cały czas byłam gotowa na odparcie niespodziewanego ataku.
Z głową uniesioną do góry pokonałam całą Re'Vermesh Pluvię w tydzień. Przebycie gór oddzielających mnie od Korron-Thum zajęło mi trochę dłużej, przy czym miałam nieprzyjemne spotkanie z samotnym Daganem. Byłam już nieźle głodna i osłabiona, a ślepe zwierzę wylazło z nory kilka godzin po zmierzchu, gdy odpoczywałam na półce skalnej. W ostatniej chwili usłyszałam za sobą szelest przesuwanego kamienia i błyskawicznie poderwałam się na nogi, tylko po to by ujrzeć szarżującego na mnie szarego stwora. Odskoczyłam w bok, ale niestety potwór otarł się o mnie bokiem przewracając ma ziemię. Od turlałam się kawałek i dobyłam ukrytego w bucie sztyletu. Srebrne ostrze zalśniło w blasku księżyca tylko na chwilę, bo zaraz potem śmignęło w kierunku napastnika. Stwór musiał to usłyszeć, bo zdołał umknąć przed ostrzem wskakując na sąsiedni głaz. Odbił się od niego i poszybował ku mnie. To był błąd dla niego, a dla mnie niewyobrażalny traf. Wyciągnęłam przed siebie nóż i gdy Dagan upadł na mnie całym ciężarem wbiłam mu go w brzuch, aż po rękojeść. Oboje legliśmy na ziemi, kreatura nadal lekko drżała, ale były to tylko pośmiertne skurcze. Olbrzymim wysiłkiem woli odrzuciłam martwe ciało na bok. Spojrzałam z uśmiechem na zwierzę. Dzisiaj no kolacjo-śniadanie świeży, żylasty potwór!

[...] Dalsza wędrówka przebiegła bez żadnych przygód i już po 3 dniach weszłam do tajnej bazy Kojotów w Korron-Thum. No cóż... nie mogę powiedzieć, że zostałam przywitana z wielką radością. Biali cały czas byli bardzo nieufni wobec mnie (i słusznie, jak już wcześniej wspomniałam). Strażnicy wskazali mi drogę do gabinetu Akaymona. Podeszłam do drzwi i zapukałam w nie trzy razy. Ze środka dobiegło ciche "proszę" i otworzyłam drzwi. Przez chwilę widziałam pogodny uśmiech na twarzy pochylonego nad jakimiś papierami dowódcy, ale gdy podniósł wzrok i ujrzał mnie radość spełzła z jego twarzy zastąpiona przez powagę.
- A więc wróciłaś... - stwierdził bez szczególnego entuzjazmu.
- A więc jesteś na mnie skazany - odparłam również spokojnie patrząc mu w oczy.
- Nie do końca... - przerzucił kilka papierów. - Gotowa do zdania raportu z misji?
- Tak. - Skinęłam głową i opowiedziałam pokrótce o odszukaniu oraz zlikwidowaniu celów.
Nie było dużo do roboty, nie spotkały mnie żadne niespodziewanie komplikacje, Akaymon wszystko spisał i wrzucił do teczki z innymi raportami z misji.
- Rozumiem – mruknął. - Wczoraj przybyły rozkazy dotyczące ciebie...
Z napięciem spojrzałam na dowódcę. Położyłam dłoń na łańcuszku z krzyżykiem, moją jedyną broń dostępną w tym momencie. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Jakie? - zapytałam
- Zostaniesz przydzielona do Oddziału Białych Mar z Hornvill. - Spojrzał na mnie nieco mniej chłodno. - Jutro rano udasz się do Revium Quelh. Przed wyruszeniem otrzymasz konia i prowiant oraz list polecający do dowódcy oddziału - Eric'a. Możesz odejść.
Skłoniłam się lekko i już naciskałam klamkę, gdy głos Akaymona zatrzymał mnie.
- Argono…
- Tak? - Odwróciłam głowę w jego stronę
- Pamiętaj, że jeśli zechcesz nas zdradzisz odnajdę cię. - Gdy to mówił jego twarz była poważna, ale zaraz potem uśmiechnął się. - I dobra robota.
Skinęłam głową i wyszłam na korytarz. Skierowałam się do mojej "celi", gdzie w ciszy spędziłam noc. To takie proste. Zostałam przyjęta przez Białych, zaczynają mi ufać... Wkrótce stanę się jednym z nich i co wtedy? Zawsze będę wśród nich samotna. Czarna wśród Białych. Jeżeli wygrają tę wojnę mogę pozostać jedyną Czarną. A jeśli przegrają, zostanę uznana za zdrajcę i stracona w okrutny sposób... Chociaż... ja już jestem zdrajcą i dla jednych i dla drugich. Czas pokaże, czy słusznie...

[...] Od stajennego Kojotów z Veaphrus otrzymałam chyba ostatniego karego ogiera ze stajni imieniem Mordor oraz całkiem porządny sprzęt. Nie mówiąc nic wyruszyłam jeszcze przed wschodem słońca i jechałam kłusem przez pustynny trakt. Mijani ludzie spoglądali na mnie, ale w białym stroju nomada nie wyglądałam bardzo niezwykle. Wkrótce mijanych ludzi było coraz mniej, a wreszcie przestałam spotykać żadnych. Około godziny po wyruszeniu zsiadłam z konia i biegłam przy siodle kolejne półgodziny, by dać nieco odpocząć ogierowi. Potem znów wsiadłam na jego grzbiet.
Tak jechałam, aż następnego wieczoru dotarliśmy do gór. Znalazłam jakąś niewielką i płytką grotę, gdzie spędziliśmy noc. Potem skoro świt powtórzyliśmy nasz mały maraton.
Góry pokonaliśmy tym razem w tydzień, a przestrzeń dzielącą nas od Revium w cztery. Jednak najgorszy etap wędrówki został jeszcze przed nami. Musiałam odnaleźć bazę Mar, a to nie mogło być takie proste, skoro Czarni jeszcze jej nie wykryli. Podróżowanie z koniem przez miasto nie jest wcale wygodne, ale jakoś sobie poradziliśmy. Z tego co wiedziałam ktoś miał na mnie czekać niedaleko karczmy "pod Czarnym Psem". Zabawne, że ludzi Mercera jeszcze jaj nie zlikwidowali. To było ewidentne wyzwisko dla nich, ale cóż... jak widać karczma stała i miała się dobrze.
Stanęłam pod szyldem trzymając uzdę konia. Mój przewodnik miał mieć przy sobie czerwone pióro, ja zaś miałam zaczepić przy jukach białą chusteczkę.
Niespodziewanie ktoś do mnie podszedł. Jakaś kobieta z czerwonym piórkiem we włosach...

<Jakaś kobieta?>

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wesołego jajca, Kontrastowicze!


No co ja wam mogę życzyć? Przede wszystkim mnóstwa weny, szalonych pomysłów, zdrowia, szczęśćia, spełnienia wszystkich, najskrytszych i dzikich marzeń, żebyście rozgromili Białych/Czarnych (kogo tam wolicie), żebyście nabili 100 lvl'e, żeby wasze skille powaliły na łopatki Mercera, Białego Kruka i wszystko co ino. Tylko wiecie, nie rozsadźcie nam Krain Sprzymierzonych! :) No i jeszcze raz wszystkiego naj, naj, naj, Kochani! <3

Zapomniałabym! Mnóstwa prezentów od Zająca.


Żeby nie sypać słowami bez sensu, każdy z was dostaje na zająca po 80 punktów! Macie, cieszcie się drogie dzieciaczki. Sypiemy punktami! Pomysł był Epi. Dziękujemy Ci Dobra Panienko. 

sobota, 19 kwietnia 2014

Od Nichroma- ,,Początek" cz.2

Krople deszczu leniwie spływały po szybie, gałęzie rytmicznie uderzały o okno. Płomień w ognisku dawno zgasł, teraz pokój oświetlał tylko księżyc.
Leżę w łóżku i bezmyślnie wpatruje się w sufit.
- Po wczorajszej burzy drogi to jedno wielkie bagno. -Słyszę znajomy głos. - Zostańmy dzisiaj w łóżku, dobrze?
Budzę się z monotonnego transu i odwracam głowę. Spoglądam na kręcone, kasztanowe włosy, patrzę na gęstą grzywkę, która nieudolnie zasłania bliznę biegnącą od lewej skroni do ust. Nie mogę spojrzeć jej w oczy.
- Dobrze - sam nie wiem, czemu tak odpowiadam.
- Już po wszystkim, teraz będzie dobrze. - Dziewczyna siada mi na kolanach i próbuje zwrócić moją uwagę.
- Nie Helserah. Nic nie będzie dobrze. Oni nadal będą Cię ścigać, dalej będą chcieli cię skrzywdzić…
- Przestań gadać głupoty. Nikt mnie nie tknie. - Brunetka pochyla głowę w moją stronę, w taki sposób zmusza mnie do patrzenia jej w oczy. Kosmyki jej włosów opadają mi na twarz.
- Będą. Pozwoliłem im na to raz... -Odwracam wzrok. Nie chce widzieć jej reakcji. To dla mnie zbyt bolesne.

[...]Spoglądam na zegar i widzę jak przemija czas. Minuta za minutą, godzina za godziną i tak dzień goni dzień.
Na ścianie codziennie obserwuje ruch słońca. Widzę jak Helserah dzień w dzień snuje się po pokoju. Co chwila coś przestawia, robi coś innego, śpi..
A ja pośród tego wszystkiego tkwię nieprzytomnie, jako obserwator.
Aż to wszystko się kończy, dziewczyna z blizną wychodzi i nigdy nie wraca. W jakiś czas potem, najpewniej kilka dni, drzwi otwierają się na oścież. Pojawiają się bezduszni mordercy, dzięki nim pokój staje w płomieniach.

[...]Budzę się w środku nocy, nerwowo przewracam się z boku na bok. To tylko las - przypominam sobie w duchu.
Snuję się bezczynnie po lesie, to zawsze lepsze niż ponowny sen. Wsłuchuję się w nocną symfonie lasu, ciche pohukiwanie sów, koncerty świerszczy.
Ciemność panująca w lesie działa naprawdę kojąco, jednak w moje rozmyślenia wbija się mały komar. Zwierzątko najwyraźniej pokąsało już moich towarzyszy niedoli i nie jest zainteresowane moją krwią.
Bez namysłu zapuszczam się coraz dalej w las, powoli dźwięki spokojnej puszczy stają się "bardziej ludzkie". Słyszę pojedyncze słowa gromady ludzi. Jest za ciemno by siedzieli przy ognisku, po sposobie mówienia zgaduję, że przed kimś się ukrywają bądź na kogoś czekają. Ostrożnie podchodzę bliżej, teraz od grupy dzieli mnie tylko pas krzewów.
W następnej sekundzie ma miejsce rzecz, która mieć miejsca nie powinna. Jedna, cholerna gałązka ulega pod moim ciężarem i wydaje okropny, charakterystyczny dźwięk pękania. No to po mnie. Jak się spodziewałem nie minęła minuta a przede mną stoi kilkoro ludzi i bacznie mi się przygląda.
- Nie wyglądacie na Czarnych - stwierdzam od razu. Ludzie spoglądają po sobie, próbują nie dawać mi odpowiedzi. - W takim razie jesteście rebeliantami, jak ja.
Mija kilka chwil ciszy. Obie strony lustrują się dokładnie, widzę jak wahają się co zrobić z takim fantem.
- Chodź z nami - słyszę tylko nim znikają wśród drzew. Instynktownie idę tam, gdzie mnie prowadzą. Tej nocy mam szczęście. Czarni zabiliby mnie na miejscu za te wszystkie problemy, jakich im przysporzyłem.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Od Rais- Misja ,,Za kratami"

-Rais! - Rozległ się krzyk po całych naszych podziemiach. - Rais!
Pobiegłam do źródła hałasu. Pokój Erica...super - pomyślałam. Zapukałam i weszłam.
-Rais. Dorwali naszego. Colaehm Świetlik, jest w Sediweston. Czas nagli. Masz go odbić. Wyruszasz od razu.
Kiwnęłam głowa wychodząc.
-Sediweston jest na północ - oznajmił mi Nichrom, który jak widać usłyszał moje rozkazy. - Dojdziesz tam kanałami.
-Dzięki.
Pobiegłam północnym kanałem.
W połowie drogi zmieniłam się w cień. W ten sposób w niecałe półgodziny byłam na miejscu. Teraz musiałam znaleźć tego Świetlika.
Wystawiłam głowę ze ścieków. Czysto. Wybiegłam na główna ulicę. Nie musiałam szukać informacji. Każdy Czarny mówił o pojmaniu jakiegoś Białego z Rebelii.
-Ponoć trzymają go w zachodnim więzieniu i pilnuje go parę setek staży. - Wyszeptał jeden do drugiego. Pewnie nikt oprócz mnie tego nie usłyszał, w końcu mój słuch jest o wiele lepszy niż zwykłych ludzi.
-Taa. I ponoć jakiś Biały ma tu przybyć i go oswobodzić. Czeka go niezła niespodzianka... - Zaśmiali się oboje.
-Przepraszam panów. - Podeszłam do nich z niewinnym uśmieszkiem. - Gdzie jest zachodnie więzienie? Mam przynieść ojcu rzeczy, których zapomniał. - Podniosłam torbę, która miałam przy sobie.
-He? A co tam niesiesz? - Zapytał jeden.
-Nie wiem. Mama powiedziała, że nie mogę tego otwierać. - Uśmiechnęłam jeszcze bardziej przyjaźnie.
-Jaka słodka... - wymamrotał drugi. - Dobrze. Zachodnie więzienie jest przy murze. Łatwo je znaleźć. To najwyższy budynek w tamtej okolicy, dziewczynko. - Powiedział dumnie.
-Bardzo panom dziękuję! – wykrzyczałam, oddalając się.
Jak tylko znalazłam się w odpowiedniej odległości zeszłam w uliczkę.
-Uff... - Westchnęłam.
To było trudne. Udawać taka małą smarkulę, która nie potrafi sobie poradzić? To nie dla mnie...
Skierowałam się do zachodniego muru.

-Najwyższy budynek... - Wymamrotałam.
Znalazłam budowle, która wznosiła się wyżej od innych. Ściany miała grube, a przed każdymi drzwiami stało dwóch Czarnych. Nawet żadne okno nie było uchylone. No nic. Zmieniłam się w cień i wdarłam do środka.
Co chwile mijałam ochroniarzy, którzy jak widać nie brali swojej roboty na poważnie. Większość z nich była upita, a w rękach nieśli butelki wina podśpiewując. Szybko doszłam do cel. Rozglądałam się, ale żadnego Białego.
Znalazłam upitego ochroniarza, który spacerował sam. Porwałam go w kąt.
-Gdzie jest Świetlik? -spytałam wprost.
Mężczyzna uniósł lewą rękę i wskazał drzwi na końcu korytarza. Cały się trząsł i pocił się nienaturalnie. Zebrałam całą siłę i uderzyłam go w głowę. Poleciało trochę krwi i zemdlał. Zostawiłam jego ciało pod schodami. Ruszyłam.
Z pomieszczenia dobiegały głosy. Przesłuchanie... Zajrzałam przez dziurkę od klucza. Świetlik cały ze krwi z siniakami, pobity, siedział na krześle, a przed nim stała jakaś kobieta. Przesłuchiwała go, ale on się nie dawał.
Czekałam. Nagle rozległ się okropny hałas.
-Alarm! Alarm! - Krzyczeli Czarni, musieli znaleźć ciało.
Kobieta wybiegła z pokoju. Szansa!
Wślizgnęłam się do pomieszczenia. Udało mi się rozwiązać mężczyznę. To był Biały, na pewno. Zanim zdążyłam go wziąć na plecy kobieta wróciła. Miałam szczęście, że była taka głupia. Zamiast wezwać Czarnych sama się na mnie rzuciła. Na początku robiłam uniki, a kiedy się odwróciła wyjęłam mój miecz. Dźgnęłam ja w plecy. Zdążyłam jeszcze zobaczyć jej pusty wzrok, spojrzenie pełne nienawiści. Upewniłam się, że nie żyje i wzięłam mężczyznę na plecy. Był ciężki... Przeobraziłam się w cień i popełzłam do kanałów.
-Możesz chodzić? - Spytałam.
-T-taaaak... - zająkał się ze strachu, ale też z nadzieją.
Postawiłam go i ruszyliśmy do bazy. Zajęło nam to dwie godziny.

[…] Zapukałam do Erica.
-Wejść... - Usłyszałam nikły głos zza drzwi.
Jak tylko Eric zobaczył mnie ze Świetlikiem od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Echem. - Odchrząknął. - Dobra robota. - Rzucił mi woreczek z pieniędzmi.

Od Rais- ,,Niespodziewany list" cz.2

Otworzyłam kopertę. W środku były dwie kartki. Najpierw wzięłam mniejszą.
,,Miesiąc już prawie dobiegł końca. – Czytałam, analizując każde słowo kilka razy w głowie. - Niedługo skończysz 11 urodziny, wiesz co to oznacza? Czekam na ciebie, Riwer."
Poznałam charakter pisma. Te maleńkie, pozawijane na początku i końcu literki... Monsun. Pospiesznie otworzyłam druga kartkę. Było to mapa, ale nic nie było na niej napisane. Pokazywała jakiś las.... Gdzieś na północnej części mapy biegła rzeka, z innej strony widziałam góry. Dostrzegłam, że ta mapa była rysowana przez Monsuna. Użyłam jednej ze swoich technik traperskich. Widziałam jak tworzył mapę. Na początku narysował polanę na całej kartce, a potem zmazał ją i naszkicował mapę. Wróciłam do rzeczywistości.
-Ta polana... - Wymruczałam pod nosem przebierając się. - To chyba nie...
-Rais! - Pojawiła się Tonila. - Co masz w tym liście? - Zaciekawiła się białowłosa.
Pokazałam jej dwie kartki, ale nie zdążyła przeczytać.
-Hej, co tam było napisane? Rais? - Prosiła mnie.
-Osobiste... - Mruknęłam z miną jak z pogrzebu.
Nagle poczułam okropny ból brzucha. Momentalnie upadłam na ziemię. Podkurczyłam nogi i ściskałam się w pasie. Boli... - chodziło mi po głowie.
-Rais? Co się dzieje?! - Tonila zaczęła panikować. - Wszystko w porządku? Rais?! - Szturchała mnie.
-Już dobrze... - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, kiedy przestało boleć. - Muszę się po prostu pośpieszyć...
Wstałam. Otrzepałam się z kurzu i zabrałam sztylety, strzały oraz łuk. Podeszłam do szafy i wyjęłam czarną pelerynę. Zarzuciłam ja na siebie. Popatrzyłam na Pryzmę, która nie wiedziała co się dzieje. Podeszłam do niej.
-Wrócę. - Objęłam ją i poszłam do pokoju Erica.
-Wejść! - krzyknął zza drzwi. - O, to ty Rais. Rozumiem, że wyjeżdżasz... – Mruknął, obracając się na krześle i spoglądając w sufit.
Kiwnęłam głową, a mężczyzna westchnął.
-Tylko wróć i uważaj na siebie. To wszystko. - Wstał z krzesła i podszedł do okna ciągle się na nie patrząc.
Naprawdę się martwi. - Pomyślałam i wyszłam.

CDN

Od Kiley - Misja ,,Szaleńczy pościg''

Mój sen się zakończył... całkiem nagle. Powróciła do mnie moja świadomość i po chwili otworzyłam oczy. Niezbyt przytomna wstałam i ogarnęłam się, próbując sobie przypomnieć co wczoraj się działo... No tak! Dołączyłam do Białych Mar. Ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam je ze sztyletem za plecami (z przyzwyczajenia), stał w nich Eric.
- Jak się spało? - zapytał
-Nieźle - odpowiedziałam.
-Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnął się. - Ale najpierw odłóż sztylet.
-Co? – zapytałam, spełniając jego polecenie.
-To. - Podał mi jakąś kartkę.
-Liścik miłosny? Ależ dziękuję - powiedziałam nawet nie patrząc co to jest.
Elegia zaśmiał się.
-Nie... ale jeśli chcesz...- Poruszył znacząco brwiami.
-Nawet nie próbuj, nie tym razem!
-Czytaj i śpiesz się.
Otworzyłam złożoną kartkę i przeczytałam co tam było nabazgrane. Zmarszczyłam brwi będąc w połowie tekstu.
-Goniec został już puszczony? -zapytałam.
-Niedługo się tu pojawi - nagle spoważniał.
Zamyśliłam się przez chwilę.
-Pożyczysz mi konia? -zapytałam.

[...] Wsiadłam na karą klacz i puściłam ją biegiem. Wydawało mi się, że leśna ścieżka ciągnie się w nieskończoność. Tętent kopyt zwierzęcia zagłuszał mi jakiekolwiek inne odgłosy. W końcu znalazłyśmy się na głównym gościńcu. Nie jeździłam odkąd tu przyjechałam, po tym... wypadku... Nie mogę teraz o tym myśleć! Godzinę galopowałam gościńcem, aż coś czmychnęło obok mnie. Gwałtownie zwróciłam klacz i w szaleńczym biegu zaczęłam ścigać tamtego jeźdźca. Wysunęłam rękę w jego stronę, nie był daleko. Wypuściłam czar, przez co jego koń stanął dęba zrzucając mężczyznę. Bułany ogier cofnął się na mój rozkaz. Zsiadłam ze swojej klaczki i podeszłam do kolesia. Przyłożyłam mu sztylet do gardła i przeszukałam go.
-Nie jesteś gońcem - mruknęłam.
-Oczywiście, że nie! - Chłopak się chyba oburzył.
-Cholera - przeklęłam i wsiałam z powrotem na swojego wierzchowca, no i właśnie w tedy minął mnie ten prawdziwy goniec. - Cudownie - mruknęłam i popędziłam klacz.
Chcąc rzucić zaklęcie wyczułam blokadę z jego strony. Fajnie wiedzieć, że się zabezpieczył. Dodałam energii mojej słabnącej klaczce, a ta przyśpieszyła. Gdy byłam już w miarę blisko rzuciłam sztyletem trafiając konia w zad. Nawet nie zwolnił! Im więcej sił dawałam koniowi tym mniej ja miałam. Widziałam już mroczki przed oczami, ale rzuciłam kolejnym sztyletem i trafiłam go w plecy. Chłopak skrzywił się i spadł z konia, który galopował jeszcze chwilę, ale potem się zatrzymał. Spojrzałam na krwawiącego chłopaka, który w jednej ręce trzymał dość spory pakunek. Wysunął do mnie rękę, z której wystrzeliła kula mocy. Moja tarcza tego nie wytrzymała i spadłam z konia, którego złapałam za pęcinę i zabrałam od niej energię, oczywiście nie całą, by nie zdechła. To, co od niej wzięłam uformowałam w kulę i posłałam chłopakowi, który znów się zgiął. Doczołgałam się do niego. Jeszcze żył... Dotknęłam go, a on przestał się ruszać. Wstałam i przywołałam jego konia, który miał spory zapas energii. Wzięłam pakunek i odjechałam z dwoma końmi z powrotem.

[...]Przed małą stajnią powitał mnie Eric.
-Poznaj mojego nowego konia. - Uśmiechnęłam się lekko zsiadając z klaczy, która należała do oddziału podając mu jej wodze.
W stajni pokazałam mu paczkę.
-Rozwiń ją - powiedział zaciekawiony.
Rozcięłam węzeł nożem i zajęłam się odpakowywaniem pakunku ze skóry. Naszym oczom ukazało się to:


-Zadowolony? -zapytałam
-Bardzo - odpowiedział, przyglądając się broni.

środa, 16 kwietnia 2014

Nowości!

Cześć i czołem! Ostatnio mamy drobny zastój, ale są święta więc mamy czas by to nadrobić! Liczymy na was. Przypominam, że niektórzy zalegają z opowiadaniami już nieco dłużej niż miesiąc. Przepraszam, ale w regulaminie jest napisane, że opowiadania piszemy raz na miesiąc (co najmniej). Wytyczam kilka punktów z nowościami i informacjami:

1. Osoby, które wciąż nie zaakceptowały regulaminu są proszone o zrobienie tego jak najszybciej!
2. Osoby, które zalegają z opowiadaniami są proszone o nadesłanie ich jak najszybciej.
3. Niektóre osoby zalegają z odpowiedziami na opowiadania innych. Proszę, nadróbcie to. Takie niedokańczanie irytuje zarówno adminów jak i członków bloga, którzy proszą o dokończenie.
4. Mapa z podpisanymi obiektami geograficznymi pojawi się wkrótce. Epicea trochę zwleka, ale zrobi to na pewno!
5. Zostały dodane nowe banery, które możecie obejrzeć w zakładce ,,Inne".
6. Trwa praca nad ,,Przewodnikiem po blogu", bo niektórzy żalą się, że blog jest skomplikowany (nieprawda).


7. Planujemy wprowadzić punkty aktywności. Każdy startuje z PA=10. Za nienadesłanie opowiadania w ciągu miesiąca są odejmowane punkty. Gdy osoba zejdzie do PA=0 zostaje wydalona z bloga. Osoby bardzo aktywne będą dostawać od czasu do czasu dodatkowe PA. Za każde 10 otrzymanych punktów będą rozdawane dodatkowe punkty doświadczenia. Co o tym sądzicie? Wypowiadajcie się w komentarzach. 
8. Są plany dotyczące konkursu, ale jako iż lubimy się naradzać z wami to czekamy na wasze opinie. Pojawiła się ankieta, która pokazuje propozycje co do konkursu. Co wygra to będzie! Szczerze? Nie mam pojęcia co jest najlepsze (o ile cokolwiek jest).


9. Piszcie, piszcie, piszcie! Blog żyje tylko dzięki wam! Wiemy, że jesteście zdolni, pełni pasji, wyobraźni i chęci! Musicie po prostu spiąć się i napisać coś! Wróg nie śpi, wróg czuwa! Nakopcie mu do dupy w opowiadaniach! 


I to chyba na tyle... Nie będzie pełnych 10 przykazań. Smuteczek. Ale kochamy Was bardzo, bardzo! To wy tworzycie Kontrasty, więc nie pozwólcie, by wdarła się w niego martwota! 


~Le Tonila i Epicea

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Od Filii

–A ja nie mam zamiaru zostawić Cię w ścieku –powiedziała i pociągnęła mnie dalej za rękę. Jej upór był niezwykły, nie wiedzieć dlaczego odechciało mi się sporów z nią na ten temat. Ruszyłem zatem za nią cały czas odczuwając na sobie nieprzyjemny wzrok dowódcy. Nie wiedziałem nawet czym mu tak podpadłem, bo co groźnego było w zwykłym światełku, no dobrze, spowodowało ucieczkę Czarnych, ale to nie było żadne długotrwałe działanie, powrócili zapewne do siebie po góra pół godzinie. On jednak uznał to chyba za jakąś czarną magię i pomyśleć, że potrafią to zrobić pięcioletnie dzieci.
Wracając do tego dziwnego miejsca, zupełnie nie wiedziałem dokąd idziemy, a możliwe, iż lepiej gdybym nie wiedział. Nie wyglądało to ani przyjaźnie, ani nawet jakoś szczególnie bezpiecznie. Choć twierdzenie, że gdzieś było bezpiecznie jest zazwyczaj kłamstwem, co dowiodło mi już to miasto. Najbardziej jednak intrygowała mnie prawda o tym, kim byli. Miałem dziwne wrażenie, że wpakowałem się w coś znacznie poważniejszego, niż walka na ulicy. Dowieść tego mógł chociażby brak odpowiedzi na me pytania i zupełne ignorowanie tego, co mówię. Chciałem stąd jakoś zniknąć i znaleźć się z powrotem wśród magów, ale kłopot w tym, iż chyba nie było już możliwości odwrotu.
W kanałach było zupełnie cicho. Tylko popiskiwania szczurów przerywały ten stan od czasu do czasu. Echo roznosiło najdrobniejszy odgłos na znaczne odległości, dlatego nie miałem pojęcia, czy pochodzą one z bliska, czy tez z daleka. Powoli miałem tego dość, nie ma znaczenia, czy chodziło o ciszę, czy brak orientacji w terenie, czy też marsz przez kanały. Wszystko to zdawało się bezcelowe, jakbym szedł przez wielką czarną pustkę. Elegia nie pozwolił mi zaświecić światła, wyglądało na to, że zna te kanały na pamięć. Ja natomiast nie znałem nawet położenia ściany. W pewnym momencie, najpewniej już u końca tej podróży, dziewczyna znów zaczęła się kłócić ze swoim przełożonym i znów zostałem zupełnie zignorowany. Zacząłem, więc wsłuchiwać się w ciemność jaka mnie otaczała, zupełnie o nich zapominając. Nie słyszałem już ich głosów skupiając się na czymś co dużo bardziej mnie ciekawiło. Echo niosło odgłos czyichś kroków. Chyba się zbliżały, a może oddalały, trudno było mi to wtedy określić.
Potem wszystko ucichło, a ja zacząłem jak kiedyś bawić się światłem w swoich dłoniach. Mogłem formować je w przeróżne kształty, nadawać kolory, ale to było nietrwałe, bardzo nietrwałe. Elegia kiedy tylko zwrócił na to uwagę, posłał mi groźne spojrzenie. Nie obchodziło mnie to. Zajęty byłem śledzeniem innego zjawiska. Kroki w kanałach znów stały się słyszalne i częstsze, jakby ktoś biegł, nie ktoś na pewno biegł. Instynktownie zgasiłem moje światełko, nie wiedząc kto to jest. Tymczasem postać musiała się zbliżyć, bo usłyszałem jej nierówny po biegu oddech. Jednak zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna, który stali obok nie przejmowali się tym i rozpoczęli kolejną dyskusję. Zacząłem się już zastanawiać, czy on aż tak uwielbiają się kłócić, czy to tylko mój wymysł.
Nastała chwila ciszy, potem znów kroki, a kłótnia ustała. Elegia podszedł do ściany i pchnął coś, co musiało być drzwiami, jednak ich nie widziałem. Zaskrzypiało i poczułem jak dziewczyna ciągnie mnie do środka, tymczasem postać wyłoniła się z ciemności i powitana wpierw przez zarówno dziewczynę jak i mężczyznę weszła do środka, za nią jak się okazało podążyło jeszcze kilka innych. Więc była to jakaś organizacja, ale kogo zrzeszała wciąż nie wiedziałem. Zostałem wciągnięty do środka i drzwi zatrzasnęły się za mną.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Godreth'a c.d. Kim

Zostawiliśmy dziewczynę na korytarzu. Cóż, szkoda, że nie weszła z nami. Byłem teraz skazany na towarzystwo tego całego Greona i tutejszego dowódcy Czarnych. Zdecydowanie bardziej wolałbym towarzystwo ślicznej panienki niż dwóch facetów. Trudno. Wsunęliśmy razem do środka. Gabinet dowódcy był przestronny, ale skromny. Jasne, proste meble, duże, masywne biurko, na którym panował porządek, okno przez które wpadało trochę światła. Za biurkiem, na krześle siedział niezbyt wysoki, ale masywny, dobrze zbudowany mężczyzna z wygoloną głową i srogim spojrzeniem. Uniósł wzrok znad papierów i wbił we mnie swój miażdżący wzrok. Nie odezwał się nawet słowem.
-Generale!-Greon skinął mu lekko głową.-Ten oto mężczyzna pragnie wstąpić w nasze szeregi.
Łysy zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Godreth Monphis -przedstawiłem się.
-Blaid-rzucił krótko. -Dlaczego chcesz do nas dołączyć?
-To chyba oczywiste. Białe ścierwa nieco mnie irytują. Ich wybryki są coraz bardziej śmiałe. Trzeba temu zapobiec, a wydaje mi się, że całkiem dobrze daję sobie radę z podrzynaniem gardeł.-Wzruszyłem ramionami.
Dowódca uśmiechnął się pod nosem.
-Jesteś przekonywujący. Cóż, chyba nie mogę Ci zabraniać. Ale ostrzegam! Zdrada grozi stryczkiem.
-Wiem. Nie mam zamiaru spiskować z kimkolwiek poza wami.
Skinął lekko głową, wyjął z szuflady kartę papieru, pisał coś chwilę, a potem odwrócił pismo w moją stronę.
-Przeczytaj, podpisz…
Przeleciałem wzrokiem po kanciastym piśmie. Umowa, niech będzie… Złożyłem na niej podpis i oddałem arkusz Blaidowi. Uśmiechnął się szeroko.
-Witaj w Naszych szeregach, Godreth!

Od Taemina- Misja ,,Krew na lodzie" cz.1

Szedłem do pokoju dowódcy, stąpając po podłodze tak cicho, że kiedy przechodziłem obok innych, dziwili się, bo nie usłyszeli kroków. Zatrzymałem się przy dużych, zdobionych drzwiach. Wszedłem bez pukania. Przywódca siedział za dużym stołem. Skłoniłem się szybko.
-Witaj, Osstis- powiedziałem sucho. Nie lubiłem zbytnio swojego przywódcy. Denerwował mnie jego sposób bycia, ale musiałem przyznać, że dobrze sobie radził na swoim stanowisku. Skinął głową.
-Witaj, Taemin.
-Czemu mnie wezwałeś?- zapytałem bez emocji na twarzy. Miało to ukryć moją złość za to, że zawsze był taki opanowany. Zawsze doprowadzało mnie to do irytacji.
-Niedaleko naszej bazy, która znajduje się na pustkowiach miasta Dogblock, dochodzi coraz częściej do morderstw młodych mężczyzn. Ostatnio zabili naszego. Przekroczyli więc granice. Musisz zakończyć sprawę...
-Pozbywając się wszystkich winnych...- dokończyłem, prawie się uśmiechając. Pierce odchrząknął.
-Naszym głównym podejrzanym jest Zug-ba Plugawy. Nie wiemy, czy działa sam. Jak się pewnie domyślasz, Dogblock jest w Itter-Paht- dokończył. Zamyśliłem się. Chciałem to skomentować, ale pomyślałem, że ponarzekam sobie później. Bez słowa wyszedłem. Idąc długimi korytarzami myślałem nad misją. Czy była niebezpieczna? Owszem. Ale nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Opuściłem budynek. Zapowiadała się długa droga. Najpierw pojadę do portu, potem statkiem do Itter-Paht, a na koniec do władz i do Dogblock.
*W Itter-Paht po kilku godzinach jazdy*
Jechałem na tarantowatym ogierze, którego dostałem po zejściu na brzeg. Sprawował się bardzo dobrze, bo jechał ze stałą prędkością, nie licząc małych przerw. Czas miał znaczenie, jeśli nie chciałem kolejnych trupów. W końcu dojechałem, do głównej Itter-Paht'skiej bazy. Przeszedłem przez bramę i wkroczyłem na spory, lekko zaśnieżony dziedziniec. Potem w środku, idąc długimi, wysokimi korytarzami, oceniałem sobie niektórych mijanych ludzi. Annie, moja prawie przyjaciółka, oprócz faktu, że przy pierwszym spotkaniu chciała mnie zabić. Izabelle, córka dowódcy, albo nie miała dzieciństwa, albo była nienormalna. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ja w jej wieku byłem jeszcze małym bachorem, a ona ma dziesięć lat i zostaje skrytobójcą. Diana, moje pierwsze skojarzenie, kiedy ją zobaczyłem to "ruda dziewica". Arystea, prawdziwa piękność, ale nie moja liga. Erthoran, chyba jedyny facet, chociaż nie znam wszystkich. Woli rośliny od ludzi, ale zawsze czymś wzbudzał moje zainteresowanie jego osobą. Niestety, nie dowiedziałem się za wiele, bo nigdy o sobie nie mówi. Tak rozmyślając wszedłem do pokoju dowódcy. Ekscentryczny, białowłosy dowódca, widocznie na mnie czekał. Skłoniłem się krótko i sztywno.
-Witaj, już wiesz zapewne, po co cię przysyłają?- Było to raczej stwierdzenie.
-Tak, mam tylko jedno pytanie- powiedziałem. Nieznacznie skinął głową, pozwalając mi mówić dalej. Kolejny denerwujący przywódca. Bębnił hałaśliwie palcami o blat, a ja zebrałem się w sobie i powiedziałem:
-Czy nie łatwiej byłoby wysłać któregoś z waszych skrytobójców? Macie ich chyba najwięcej ze wszystkich?- stwierdziłem unosząc jedną brew. Po co ściągać kogoś aż z Rutten? Spojrzał na mnie znad uniesionych brwi. Uśmiechnął się kipiącą.
- Jak Ci się nie podoba, to możesz z powrotem zasuwać do Rutten. A jednak, przyjechałeś, więc po co te głupie pytania, co?- powiedział nadal się uśmiechając.
-R-rozumiem- rzuciłem, starając się opanować emocje. Tylko nie tutaj! Uspokoiłem się.
-Grzeczny chłopiec. - Uśmiechnął się.- Jutro Erthoran Cię zaprowadzi.
*Następnego dnia*
Stałem sam, na pustym rynku Dogbolck. Bardzo późne popołudnie. Całe miasto było stare i zapuszczone, a po tym, co zdarzyło się ostatnio, dziwiłem się co jeszcze trzyma tu ludzi. Wiał zimny wiatr. Miałem się rozejrzeć, ta? Zachichotałem pod nosem. Teoretycznie wystarczy w porę zareagować na atak, ale nigdy nie mogę mieć pewności czy nie będę kolejnym celem, bo w końcu, jestem mężczyzną. Koło mnie przebiegła jak cień młoda kobieta. Jej złote loki mignęły mi przed oczami. Odwróciłem się na pięcie.
-Czekaj!- powiedziałem głośno. Stanęła mechanicznie. Podszedłem do niej zdecydowanym krokiem. Spojrzałem na jej twarz. Miała duże zielone oczy i miękkie rysy twarzy. Rumiane policzki w połączeniu z pełnymi ustami, czyniły ją na prawdę śliczną.-Możemy porozmawiać?- poprosiłem łagodnie. Zmarszczyła brwi.
-Co ty, języka w gębie zapomniałaś?- zapytałem.
Otworzyła usta, próbując coś wydusić. Chciałem jej coś powiedzieć, ale nagle usłyszałem krzyk. Rozdzierał porażającą cisze tego miejsca. Rzuciłem się szybko w kierunku wrzasku, nie zauważając nagłego zniknięcia dziewczyny. Biegłem ciasnymi uliczkami najszybciej jak mogłem. Usłyszałem kolejny krzyk, a potem czyjś rechot. Dotarłem na miejsce dużo później niż bym chciał. W zaułku przy jakiś zniszczonych belkach, leżał na brudnej kostce młody mężczyzna. Jego krótkie, rude loki spadały na piegowatą twarz. Nawet leżąc wydawał się bardzo wysoki. Spoglądał na swojego oprawce, swoimi szarymi oczyma z przerażeniem. Dyszał i wyglądał tak, jakby miał zemdleć. Z jego obu nóg, obficie sączyła się krew. Były albo prawie odłączone od reszty ciała, albo na prawdę mocno pokiereszowane. Nad nim stał średniego wzrostu, umięśniony facet z tygodniowym zarostem. Wyglądał na około 40 lat. Był odziany w jakieś stare łachy, a w ręku trzymał toporny sztylet, z którego co chwile spływała czerwona kropla. Na jego twarzy malował się obłęd. Uśmiechnął się paskudnie, wyszczerzając pożółkłe zęby. Podniósł rękę, aby zadać kolejny cios, a młody mężczyzna próbował się osłonić ręką. Kiedy już miał atakować, błyskawicznie podbiegłem i zablokowałem jego sztylet swoim. Zaskoczony odskoczył. Rudy chłopak podniósł się lekko i próbował coś wyjąkać, ale po krótkiej chwili opadł z powrotem na belki. Wiedziałem, co muszę zrobić...

CDN

Wpis fabularny- Yavar/Sierra

Yanvar odwrócił głowę spoglądając w dal. Na tle soczyście zielonych lasów, które szumiały cicho i dość złowrogo malowała się sylwetka jednego z jego ludzi, który stał na czatach.
-Ruszaj się, Sierra. Niedługo nadejdzie godzina żeru Meericorów. Chyba nie masz ochoty się z nimi spotkać-powiedział Jednooki, obracając gniadosza, który drobił nerwowo, ryjąc kopytami ziemię.
Kobieta nie odpowiedziała. Cóż, faktycznie nie miała ochoty na spotkanie z tymi monstrami, a w tutejszych lasach było ich mnóstwo.
-Przyprowadź mojego wierzchowca-rzuciła do jednego z przechodzących wojowników.
Mężczyzna skinął głową, a już po chwili prowadził pięknego, smukłego ogiera bułanej maści. Koń zarzucał nerwowo głową, rżąc cicho, jakby denerwowała go każda chwila spędzona z kimś innym poza Sierrą.
Czarna ujęła lejce wierzchowca i pogłaskała go czule po policzku.
-Spokojnie, Voirrey-szepnęła.
Gdy zwierzę uspokoiło się dosiadła go i podjechała do Yanvara.
-Możemy jechać-zameldowała.
Jednooki skinął jej głową i spiął ogiera, który ruszył w kłus, a potem galop. Jego kopyta waliły głośno o wilgotną, miękką ziemię. Wężowa Dama jechała tuż za nim, z lekkim uśmiechem przyglądając się ukochanemu mężczyźnie. W jego nieprzeniknionej, wiecznie poważnej twarzy było coś, co ją oczarowało. W sumie nawet sama nie wiedziała co.
Po chwili stanęli pod lasem, gdzie na straży czuwał wysoki, smukły szpieg Yanvara.
-Asvorn. Odprowadź proszę Sierrę do obozu, ja mam coś do załatwienia. Zajmie mi to może godzinę…
Sierra spojrzała na niego z wyrzutem, ale zacisnęła wargi i nic nie powiedziała.
-Tak jest, Generale!
Ruszył razem z Czarną do obozowiska w głębi lasu, tuż przy niedużym, ale wartkim strumieniu. Kobieta nie odezwała się ani słowem, mimo iż żołnierz Yanvara starał się nawiązać rozmowę i przerwać tę krępującą ciszę, która między nimi zapadła.

[...] Yanvar zjechał z gościńca, kierując się do źródła szumu wody. Po chwili stanął na niedużej, porośniętej mchem i drobnymi krzewami polanie, okrytej od góry konarami drzew. Po środku przepływał nieduży strumyk. Zeskoczył z konia i ruszył w kierunku wody. Stanął na brzegu i spojrzał przed siebie. Woda niespodziewanie zaczęła się lekko kotłować i pokrywać szronem. Ciecz nabrała ciemnej, smolistej barwy i skrzepła. Przez chwilę widział w czarnym lustrze swoje odbicie, ale nie trwało to długo. Ujrzał w głębi kamienne, blade oblicze młodej, poważnej kobiety o mistycznym, groteskowym wyglądzie. Tafla pękła lekko, a oblicze kobiety poruszyło się.
-Krasrorphio…-odezwał się.
Usłyszał cichy chichot.
-Witaj, Generale.-Młoda, tajemnicza kobieta odezwała się, a na jej bladych wargach pojawiło się rozbawienie.


-Jak Ci idzie? Znalazłaś już to, po co Cię wysłałem?-zapytał.
-To nie takie łatwe. Mój pomocnik jest.. nieco nierozgarnięty, a składniki do tego, czego potrzebujesz nie są łatwe do zdobycia. Musisz uzbroić się w cierpliwość, generale-szepnęła.
Yanvar skrzywił się niezadowolony z odpowiedzi.
-Nie mam wiele czasu. Ufam, że wywiążesz się w czasie, który ci dałem, albo szybciej.
-Postaram się, ale niczego nie obiecuję-rzuciła stanowczo i spoważniała.
Jednooki nie odezwał się. Po prostu skinął głową na pożegnanie, odwrócił się i wrócił do swojego wierzchowca. Woda w ułamku sekundy wróciła do normy. Dosiadł ogiera i popędził do swojego obozu.

[...] Po kilkunastu minutach dotarł wreszcie do obozowiska zeskakując z konia. Przywiązał go do słupka na obrzeżach i przeszedł przez obóz widząc jednym okiem salutujących mu żołnierzy.
-Generale Yanvar! Pani Sierra Cię oczekuje. Jest w Twoim namiocie!-zameldował jeden z jego ludzi.
-Świetnie. Dziękuję. A gdzie Kailin?
-Ćwiczy z Umbrą strzelanie z łuku-odparł.
-Gdy skończą niech przyjdzie do mnie-rozkazał i bez słowa skierował się do swojego lokum.
Wszedł do niego, omiatając wnętrze wzrokiem. Przy stole, na niskim fotelu siedziała Sierra, popijając wino ze srebrnego kielicha.
-Wreszcie jesteś…-skwitowała i wstała, odstawiając puchar z winem.
Yanvar posłał jej nieodgadnione spojrzenie i począł zdejmować z siebie skórzaną, ciężką kurtkę zapinaną na stalowe klamry. Sierra zbliżyła się do niego, wspięła na palce, oparłszy jego tors dłońmi i ucałowała go w policzek.
-Tęskniłam.
Jednooki pogładził dłonią jej długie, piękne włosy.
-Ja też, Sierro.
Ich pocałunki stały się jeszcze gorętsze niż na początku. Po chwili wstrzymali się słysząc, że ktoś wchodzi do namiotu.
Kobieta odsunęła się z uśmieszkiem rozbawienia od Yanvara i spojrzała na niego. Był lekko zawiedziony. Nie pokazywał tego, ale wiedziała ze był. Do pomieszczenia wsunął jeden z podwładnych Jednookiego u boku mając na oko dwunastoletniego chłopca, o włosach tego samego odcienia, co Wężowa Dama.


Kobieta uśmiechnęła się na widok dopiero, co wytartego z ziemi dziecka.
Yanvar spojrzał na syna. Chłopiec stał z powagą na twarzy. Wyglądał na nieco wystraszonego.
-Kailin, przywitaj się z matką-powiedział.
Chłopiec wahał się chwilę, ale potem podszedł do Sierry i zmusił do lekkiego uśmiechu.
-Witaj, matko...-wydusił.
- No proszę... - rzuciła Sierra.- Długo się nie widzieliśmy, a ty masz mi tylko tyle do powiedzenia? - zapytała, pochylając się do niego i całując w czoło, przyciągając do piersi i lekko przytulając. - Ale to nic. Mama się stęskniła. Masz jakieś skargi na ojca? - Zaśmiała się.
Chłopiec pokręcił przecząco głową. Yanvar wpatrywał się w niego bacznie.
-Jak nauka strzelania z Umbrą?-zapytał. -Wciąż z nie umiesz naciągnąć cięciwy?-zapytał z przekąsem.
Chłopiec spojrzał na niego kątem oka.
-Umiem.
- A kiedy pokażesz? - zagadnęła kobieta, zakładając ręce na piersi. Nie ma co, cieszyła się niezmiernie ze spotkania z Kailinem. Miała rzadko szansę zobaczyć się z Yanvarem, a co dopiero z własnym synem. Gdyby którykolwiek z jej wrogów się dowiedział, że ma potomstwo... Jej syn byłby zagrożony. Mniej ważnym argumentem był fakt, iż Sierra i Yanvar nie mieli ślubu, a ona jest członkiem rodziny królewskiej.
- A kiedy mogę? - odparł chłopiec.
- Słońce zachodzi, widoczność będzie słaba, nie dzisiaj - rzucił ojciec dziecka.
Sierra posłała mu spojrzenie typowe dla kobiety mówiącej 'psujesz zabawę, kochany'.
-Idź do siebie, przeczytaj dwadzieścia stron lektury, którą zadał Ci Vasco i idź spać. Jutro Cię z niej odpytam. Masz znać daty-rozkazał Jednooki.
Chłopiec skrzywił się lekko, wyraźnie niezadowolony z polecenia, ale skinął głową.
-Mogę już iść?-zapytał.
- Idź, idź. Ojciec mówi, to ma tak być, jutro pokażesz mi jak sobie radzisz z łukiem, dobrze?
- Dobrze, matko... - odparł chłopiec lekko się rumieniąc z zażenowania. - Dobrej nocy.
- Miłych snów, Kailin. - Uśmiechnęła się. Yanvar mruknął coś krótko na pożegnanie do syna i gdy ten opuścił namiot, podszedł do wazy z winem i napełnił nim kielich.
- Jesteś niemożliwy. Ile z nim rozmawiałam? Dwie, trzy minuty? - powiedziała kobieta urażona. Usiadła na brzegu łoża i posłała generałowi obrażone spojrzenie.
-Jutro z nim porozmawiasz. Dzisiaj on musi się uczyć i wypocząć przed jutrzejszym treningiem. Nie wyrośnie na wojownika, jeśli ciągle będzie ssać cycka matki- mruknął.-Poza tym wieczór jest czasem dla nas.
Na twarz córki Mercera wpełzł nikły uśmieszek.
- Wygoniłeś dziecko, by nie przeszkadzało? - zapytała rozbawiona. - Jak mogłeś? To okropne.
- Żałujesz?
- Nie. Ani trochę. - zachichotała, wstając.
Idąc powoli w stronę faceta rozpięła czarną szatę utrzymująca się na ramionach i luźno opadającą na jej smukłe ciało. Materiał spadł na podłogę pozostawiając kuszące, młode ciało Sierry na widoku, a także jej średniej wielkości, ale ukochane przez mężczyznę piersi. Uśmiechnęła się figlarnie kołysała swoimi biodrami jak prawdziwy wąż, czasem wyglądała jakby tańczyła w takt jakieś słyszalnej tylko dla niej muzyki. Wygłupiała się, musiała mieć ostatnio ciężkie dni. Nie żeby Yanvar tego nie lubił. Dosłownie pożerał jej gibkie ciało wzrokiem. Mężczyzna podszedł do niej i wpił się w jej usta. Jej język wsunął do jego ust tańcząc w nich z rozkoszą. Jednooki zsunął dłonie po jej plecach i położył je na krągłych pośladkach. Pchnął ją lekko na łóżko. Jej głowa opadła miękko na poduszki, a włosy rozsypały się po pościeli, układając w pojedyncze pasma niczym węże. Zdjął spodnie i koszulę, odsłaniając muskularne, potężne ciało, zarośniętą pierś i przede wszystkim dużego, rozochoconego członka. Ujął go w dłoń, zaczął nią poruszać, by przygotować się do ostatecznego miłosnego aktu. Uklęknął nad kobietą i kontynuował namiętne pocałunki. Jego wargi skupiły się na piersiach kobiety, a krótka, posiwiała broda drażniła delikatnie jej skórę. Zaśmiała się cicho. Spojrzał na nią pytająco.
-Tak strasznie mi tego brakowało. Za rzadko to robimy-szepnęła.
Nie odpowiedział. Posłał jej tylko lekki uśmiech i wrócił do pieszczot.
Po chwili odsunął się od niej, rozchylił jej nogi, ręką dotknął kępkę jej włosów na kroczu, a palcami musnął wilgotną, rozochoconą muszelkę. Zmrużyła powieki mrucząc cicho. Bez dłuższego zwlekania wszedł w nią słysząc krzyk jej zadowolenia i uniesienia. Przeszli do sedna.

Od Tonili c.d. Aerney'a

-Gdzie się wybierasz jeśli mogę wiedzieć?-zapytałam, obserwując go bacznie.
-Przed siebie. Muszę rozprostować nogi. Może będzie tu coś ciekawszego?-odparł, idąc ciągle przed siebie. Chwyciłam Rosh’a za lejce i ruszyłam za nim, prowadząc konia.
-Na przykład kolejne stado Radrodów? Następnym razem chyba lepiej by było zostawić cię na ich pastwę. Przynajmniej nie marudziłbyś. O! A może preferujesz spotkanie z jakimś komandem Czarnych? Nie wiem jak Ciebie, ale mnie nie interesuje jak to jest mieć strzałę w głowie.
Trawa pod naszymi stopami była wysoka, wilgotna i miękka. Nogi dosłownie zapadały się w mokrej ziemi. Gdzieś w oddali dało się zobaczyć jakieś porośnięte zieloną trawą mogoty, które połyskiwały i rzucały cienie na niższe tereny.
-A Ty od razu zakładasz najgorsze. Nie chodzi o to, może po prostu będzie tu jakaś wieś niedaleko, żeby się zatrzymać.
-Kilkanaście godzin, ewentualnie maksimum dwa dni i jesteśmy w Hornvill. Nie ma co zwlekać!-syknęłam.
-Daj spokój! Chodź!-Pociągnął mnie w kierunku pobliskiego, niedużego lasu, do którego wpływała płynąca nieopodal rzeka.
-Głupi jesteś! Przecież takie tereny lubią Topielce, Płaszczony, albo coś jeszcze gorszego!-sprzeciwiłam się.
Chłopak spojrzał na mnie spode łba.
-Jeśli tak, to będziemy uciekać. Rozluźnij się trochę!-Uśmiechnął się szeroko i wszedł między drzewa.

<Aerney? Popisz się wyobraźnią.>

Od Tonili c.d. Argony

Wpatrywałam się w tę kobietę jak wryta. Nie chciało jej się wracać? Tak po prostu? Zacisnęłam dłonie na sztylecie, by być gotową do obrony.
-Jak uciekłaś z więzienia?-zapytałam.
-Nie uciekłam. Dołączyłam do was. Mam dość bycia psem Czarnych… Czy to źle?-Mówiła przekonująco i chyba… szczerze, ale nie wiedziałam, czy nie gra.
-Nie wiem, czy mogę Ci ufać. A nawet jeśli to nie możesz tak po prostu, biegać sobie między Oddziałami. Co tutaj robisz? Byłaś na misji?-zapytałam.
-Aha. Miałam pozbyć się szpiegów w okolicach Delav’Thon.
A więc mówiła prawdę… Nie było opcji, by dowiedziała się o tej misji, bez wiedzy Akaymona.
-Tak czy siak nie powinno Cię tu być. Musisz szybko wracać do Lisów i zameldować się u dowódcy! To Twój obowiązek!-skarciłam ją, ze złością na twarzy.
-Nie dali mi konia, więc pewnie i tak mu się nie śpieszyło.-Wzruszyła ramionami.
Westchnęłam.
-Argona, wracaj do siebie, nie masz tu czego szukać. Jestem tu tylko przejazdem.
Kobieta skrzywiła się lekko, wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała.
-Przykro mi-mruknęłam.

<Argona?>

piątek, 11 kwietnia 2014

Od Argony - "Mgła nad pobojowiskiem" cz.5 i ostatnia

Jak na razie nie natknęłam się na żaden z celów. Snułam się po całym terenie wyznaczonym mi przez Akaymona i rozglądałam się za jakimkolwiek człowiekiem. Trudno było tu spotkać choćby zwierzęcia! A co dopiero człowieka... Atmosfera równiny chyba nie sprzyjała wędrowcom. Wtem coś usłyszałam. Lekkie kroki człowieka za moimi plecami. Odwróciłam się. W moim kierunku szedł mężczyzna. Powiem więcej w moim kierunku szedł mężczyzna, którego wcześniej już poznałam. Derrek. Najlepszy szpieg ze wszystkich ludzi Tiernana Nerio. Kiedyś pracowaliśmy razem... Ruszył w moim kierunku.
- Argono, jak miło cię widzieć! - Mężczyzna uśmiechnął się, choć jego oczy pozostawały zimne. Zatrzymał się. - Co cię sprowadza na te równiny Ponury Żniwiarzu?
Patrzyłam na niego zastygnąwszy w bezruchu. Czy wiedział już o mojej zdradzie? A może wieść o tym jeszcze tu nie dotarła.
- Słyszałem - kontynuował - że ostatnio miałaś zatarg z Białymi...
"On wie" pomyślałam taksując go zimnym wzrokiem i gotując się do ataku. Nie chciałam robić nic pochopnie. Nie wobec niego.
- Ale jak widzę już się wyswobodziłaś. - Jego uśmiech stał się kpiący, choć postawa wciąż pozostawał luźna.
- Biali to słabeusze! - Uśmiechnęłam się z kpiną udając wyluzowanie, podczas gdy wszystkie moje mięśnie były napięte i gotowe do ataku.
- Tak uważasz? - Gwałtownie jego oczy zwęziły się w cienkie szparki. - Więc uważasz się za słabeusza?
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zimno patrzył w moje oczy.
- No cóż, ja... - nie dokończyłam
Ruszyłam biegiem na mężczyznę. W mojej dłoni błysnęła katana. Wyprowadziłam pchnięcie prosto w jego brzuch, ale miecz trafił w pustkę. Derrek odsunął się kawałek dobywając noża. Rozpoczęła się zaciekłą walka, w której obie strony używały swoich najsilniejszych ataków i tajnych przekrętów. Ani ja, ani on nie należeliśmy do tych, co łatwo się męczą, ale już po chwili pot płynął po nas gęstymi strugami. Stal błyskała, czarna magia zderzała się raz po raz. Nasze Formy przeplatały się i łączyły, odskoczyć i znów złączyć się na nowo. To było coś więcej niż zwykła walka. Derrek był kiedyś moim przyjacielem. Jeżeli teraz go zabiję spalę za sobą ostatnią nić łączącą mnie z Czarnymi. Czy tego chciałam? Czy chciałam odciąć się od Niego?
Sama nie wiem jak to się stało, kiedy ani dlaczego... Mężczyzna wylądował na ziemi. Nóż wypadł mu z dłoni.
- Wygrałeś, Ponury Żniwiarzu - powiedział z kpiącym uśmiechem. - Co teraz? Zabijesz mnie?
Moja katana wisiała o centymetr od jego gardła. Ręce mi drżały. Głowę miałam pochyloną, z ran ściekała krew. Nie mogłam się zdobyć by pchnąć, by to zakończyć.
- Co cię jeszcze hamuje? Śmiało! Czy nie po to tu przyszłaś? - prowokował dalej mój przyjaciel. Mój były przyjaciel.
Znieruchomiałam. Ręce mi przestały drżeć. Zaczęłam cicho chichotać, a chichot przerodził się w szaleńczy śmiech. Odrzuciłam głowę do tyłu i ryczałam już na pełne gardło. Odsunęłam katanę od ciała mężczyzny. Pochyliłam się i podałam mu rękę. Uśmiechałam się, a w oczach miałam szaleństwo. Derrek z radosnym uśmiechem pochwycił moją dłoń. Podniosłam go z ziemi... Nagle zastygł z wyrazem zdziwienia. Jęknął głucho i żałośnie.
- Argono... - szepnął i osunął się na kolana. - Dlaczego...?
Cofnęłam katanę. Z jej czubka skapywała czarna krew. Z szerokim szaleńczym uśmiechem patrzyłam na konającego Derreka. Jego ciałem wstrząsały konwulsje. Potem znieruchomiał z nosem przy ziemi, by nie poruszyć się nigdy więcej.
Jednym szybkim ruchem odcięłam mu głowę. Szybko znalazłam gruby patyk, naostrzyłam i wbiłam na pal samotną część ciała. Obok pala położyłam resztę rozczłonkowanych zwłok. Na piersi ofiary wypisałam kataną: "Ten los czeka wszystkich, którzy wejdą mi w drogę, strzeżcie się Ponurego Żniwiarza!".
Ruszyłam na południowy zachód. Wiadomość była nawet zbyt przejrzysta. Zapewne po jej ujrzeniu udadzą się do dowódcy oddziału. Ale najpierw natrafią na mnie. Może jednak wyrobię się nieco szybciej?

(...)Pierwszego z pozostałych przy życiu szpiegów spotkałam już pół dnia później. Walka nie była zbyt zacięta. Widać było, że to tylko rekrut, zginął szybko. Nawet się nie zasapałam.
Z kolejnymi nie było tak łatwo, ale i im dałam radę. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie przybędą nowi...
Wkrótce przybyłam do Revium Quelh. Szczerze mówiąc nie chciało mi się na razie wracać do Akaymona, więc szukałam tam Białych.
Los chciał, że na jednego z nich natrafiłam dopiero po dwóch dniach w Rutthen. A kto to był? Dziewczyna, którą spotkałam jeszcze w Korron-Thum. Miała na imię chyba Tonila. Nie wiem co robiła w mieście. Może skądś wracała? Nie wiem... Dla mnie najważniejsze było to, gdzie teraz szła. A weszła w jakąś małą uliczkę. Podążyłam za nią. Szybko ją dogoniłam, zanim jeszcze zdążyła dotrzeć do wejścia do bazy. Klepnęłam ją delikatnie w ramię i cofnęłam się, by nie dostać czymś w twarz. Ale ona nie miała chyba tak morderczych zapędów, bo po prostu się odwróciła i widząc mnie stanęła jak wryta, jednocześnie sięgając po broń.
- Spokojnie... - mruknęłam podnosząc ręce lekko do góry. - Nie chciało mi się wracać do Korron-Thum, więc postanowiłam odwiedzić tutejszy oddział...

<Tonila?>

środa, 9 kwietnia 2014

Od Argony- Misja ,,Mgła nad pobojowiskiem" cz.4

Rejs przebiegał względnie bez zakłóceń. Rybacy co jakiś czas tylko zarzucali sieci, a potem płynęli dalej. Sztorm złapał nas dopiero czwartego dnia na pełnym morzu. Miotało nami przez dwa dni, złamało maszt i żagiel z hukiem runął na pokład. Do morza zmyło dwie tony ryb i 3 ludzi. Wszyscy byli przemoczeni i zmarznięci. I głodni. Po ustaniu ulewy na barce panował dziwny smutek. Nikt się nie śmiał, nie śpiewał. Tylko donośny głos bosmana rozdzierał ciszę. Nawet w "mojej" kuchni było nadspodziewanie spokojnie, a kucharz nie używał tak często swojej masywnej chochli. Życie na statku było znacznie spokojniejsze.
Może udzielił mi się nastrój żeglarzy? A może tęskniłam za dawnym domem... Nie. Na pewno nie tęskniłam za tym... Mercerem.
W każdym bądź razie zsiadając z barki w porcie w Errek, w Tserren-Vii czułam dojmujący smutek. Miasto było brudne, cuchnęło rybą, ale nie bardziej niż statek. Tłumy ludzi przechadzało się tam i z powrotem ulicami, a przekupnie wykrzykiwali swoje oferty:
- Ziemniaki! Marchewka! Buraki! - dobiegało z jednego straganu, a z innego zaś:
- Kosztowności! Zamorskie cacuszka! Tanio! Tanio!
W tym całym zgiełku, wśród tłumu ludzi czułam się samotna. Mijałam Białych, Czarnych, bezbarwnych... wszyscy byli razem, nie zwracali na siebie uwagi, nie wiedząc kogo mijają. Czyż to nie ironia? Ci w górze się rżną, a ci na dole cierpią, czasem nawet nie wiedząc za co. Ale ja wiedziałam za co cierpię. Cierpiałam za popełnione zbrodnie. Zabójstwa. Kłamstwa. Kradzieże. Rzezie.
Wyszłam z miasta. Szłam spokojnym i cichym, zielonym lasem. Byłam już w wyznaczonym miejscu. Teraz tylko odszukać szpiegów. Ilu ich mogło być? Znając Tiernana Nerio około 3-4, nie więcej. To poważny mężczyzna i nie marnowałby zbyt wielu ludzi na taką akcję. A zresztą... nie mają w bazie zbyt dużo szpiegów. Ostatnio było ich 32, ale później doszło do Wielkiej Dekonspiracji i wielu zginęło. Część na pewno siedzi w różnych częściach kraju, a pozostali to zapewne 6-7 osób pozostało w tym regionie. Kilku zawsze powinno być w pogotowiu, więc na pewno nie poszli wszyscy. Tylko 3-4... zapowiada się długi tydzień...

CDN