piątek, 11 kwietnia 2014

Od Argony - "Mgła nad pobojowiskiem" cz.5 i ostatnia

Jak na razie nie natknęłam się na żaden z celów. Snułam się po całym terenie wyznaczonym mi przez Akaymona i rozglądałam się za jakimkolwiek człowiekiem. Trudno było tu spotkać choćby zwierzęcia! A co dopiero człowieka... Atmosfera równiny chyba nie sprzyjała wędrowcom. Wtem coś usłyszałam. Lekkie kroki człowieka za moimi plecami. Odwróciłam się. W moim kierunku szedł mężczyzna. Powiem więcej w moim kierunku szedł mężczyzna, którego wcześniej już poznałam. Derrek. Najlepszy szpieg ze wszystkich ludzi Tiernana Nerio. Kiedyś pracowaliśmy razem... Ruszył w moim kierunku.
- Argono, jak miło cię widzieć! - Mężczyzna uśmiechnął się, choć jego oczy pozostawały zimne. Zatrzymał się. - Co cię sprowadza na te równiny Ponury Żniwiarzu?
Patrzyłam na niego zastygnąwszy w bezruchu. Czy wiedział już o mojej zdradzie? A może wieść o tym jeszcze tu nie dotarła.
- Słyszałem - kontynuował - że ostatnio miałaś zatarg z Białymi...
"On wie" pomyślałam taksując go zimnym wzrokiem i gotując się do ataku. Nie chciałam robić nic pochopnie. Nie wobec niego.
- Ale jak widzę już się wyswobodziłaś. - Jego uśmiech stał się kpiący, choć postawa wciąż pozostawał luźna.
- Biali to słabeusze! - Uśmiechnęłam się z kpiną udając wyluzowanie, podczas gdy wszystkie moje mięśnie były napięte i gotowe do ataku.
- Tak uważasz? - Gwałtownie jego oczy zwęziły się w cienkie szparki. - Więc uważasz się za słabeusza?
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zimno patrzył w moje oczy.
- No cóż, ja... - nie dokończyłam
Ruszyłam biegiem na mężczyznę. W mojej dłoni błysnęła katana. Wyprowadziłam pchnięcie prosto w jego brzuch, ale miecz trafił w pustkę. Derrek odsunął się kawałek dobywając noża. Rozpoczęła się zaciekłą walka, w której obie strony używały swoich najsilniejszych ataków i tajnych przekrętów. Ani ja, ani on nie należeliśmy do tych, co łatwo się męczą, ale już po chwili pot płynął po nas gęstymi strugami. Stal błyskała, czarna magia zderzała się raz po raz. Nasze Formy przeplatały się i łączyły, odskoczyć i znów złączyć się na nowo. To było coś więcej niż zwykła walka. Derrek był kiedyś moim przyjacielem. Jeżeli teraz go zabiję spalę za sobą ostatnią nić łączącą mnie z Czarnymi. Czy tego chciałam? Czy chciałam odciąć się od Niego?
Sama nie wiem jak to się stało, kiedy ani dlaczego... Mężczyzna wylądował na ziemi. Nóż wypadł mu z dłoni.
- Wygrałeś, Ponury Żniwiarzu - powiedział z kpiącym uśmiechem. - Co teraz? Zabijesz mnie?
Moja katana wisiała o centymetr od jego gardła. Ręce mi drżały. Głowę miałam pochyloną, z ran ściekała krew. Nie mogłam się zdobyć by pchnąć, by to zakończyć.
- Co cię jeszcze hamuje? Śmiało! Czy nie po to tu przyszłaś? - prowokował dalej mój przyjaciel. Mój były przyjaciel.
Znieruchomiałam. Ręce mi przestały drżeć. Zaczęłam cicho chichotać, a chichot przerodził się w szaleńczy śmiech. Odrzuciłam głowę do tyłu i ryczałam już na pełne gardło. Odsunęłam katanę od ciała mężczyzny. Pochyliłam się i podałam mu rękę. Uśmiechałam się, a w oczach miałam szaleństwo. Derrek z radosnym uśmiechem pochwycił moją dłoń. Podniosłam go z ziemi... Nagle zastygł z wyrazem zdziwienia. Jęknął głucho i żałośnie.
- Argono... - szepnął i osunął się na kolana. - Dlaczego...?
Cofnęłam katanę. Z jej czubka skapywała czarna krew. Z szerokim szaleńczym uśmiechem patrzyłam na konającego Derreka. Jego ciałem wstrząsały konwulsje. Potem znieruchomiał z nosem przy ziemi, by nie poruszyć się nigdy więcej.
Jednym szybkim ruchem odcięłam mu głowę. Szybko znalazłam gruby patyk, naostrzyłam i wbiłam na pal samotną część ciała. Obok pala położyłam resztę rozczłonkowanych zwłok. Na piersi ofiary wypisałam kataną: "Ten los czeka wszystkich, którzy wejdą mi w drogę, strzeżcie się Ponurego Żniwiarza!".
Ruszyłam na południowy zachód. Wiadomość była nawet zbyt przejrzysta. Zapewne po jej ujrzeniu udadzą się do dowódcy oddziału. Ale najpierw natrafią na mnie. Może jednak wyrobię się nieco szybciej?

(...)Pierwszego z pozostałych przy życiu szpiegów spotkałam już pół dnia później. Walka nie była zbyt zacięta. Widać było, że to tylko rekrut, zginął szybko. Nawet się nie zasapałam.
Z kolejnymi nie było tak łatwo, ale i im dałam radę. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie przybędą nowi...
Wkrótce przybyłam do Revium Quelh. Szczerze mówiąc nie chciało mi się na razie wracać do Akaymona, więc szukałam tam Białych.
Los chciał, że na jednego z nich natrafiłam dopiero po dwóch dniach w Rutthen. A kto to był? Dziewczyna, którą spotkałam jeszcze w Korron-Thum. Miała na imię chyba Tonila. Nie wiem co robiła w mieście. Może skądś wracała? Nie wiem... Dla mnie najważniejsze było to, gdzie teraz szła. A weszła w jakąś małą uliczkę. Podążyłam za nią. Szybko ją dogoniłam, zanim jeszcze zdążyła dotrzeć do wejścia do bazy. Klepnęłam ją delikatnie w ramię i cofnęłam się, by nie dostać czymś w twarz. Ale ona nie miała chyba tak morderczych zapędów, bo po prostu się odwróciła i widząc mnie stanęła jak wryta, jednocześnie sięgając po broń.
- Spokojnie... - mruknęłam podnosząc ręce lekko do góry. - Nie chciało mi się wracać do Korron-Thum, więc postanowiłam odwiedzić tutejszy oddział...

<Tonila?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz