środa, 2 kwietnia 2014

Od Tonili- ,,Wizyta nie w porę" cz.2

Siedzę pod dużym, obwieszonym soczyście zielonymi liśćmi drzewem. Wiatr cicho szumi pomiędzy gałęziami i trąca źdźbła świeżej trawy. W oddali widzę galopujące, dzikie konie, po niebie kluczą ptaki. Czuję błogostan, radość, spokój. Jak gdyby liczyło się tylko tu i teraz. Nagle drzewo gwałtownie zaczyna pozbywać się liści, śpiew ptaków zamienia się w głośny skrzek wron, a konie znikają. Niebo ciemnieje.
- Tooooni, wstawaj!- W oddali słyszę znajomy głos. Po przestrzeni niesie się on niczym echo. Odległe, żałosne. Dopiero po chwili wizja całkiem znika, a przed oczyma widzę zirytowaną twarz przyjaciółki. Szepcze mi ona do ucha moje imię trzęsąc przy okazji lekko mym ramieniem.
-Wczoraj nie mogłaś zasnąć przez dwie godziny, a teraz? Obudzić Cię nie można-marudziła.
Była już ubrana i zwarta do ćwiczeń, które były chyba jedyną rzeczą którą robiła z zapałem godnym żyjącego istnienia. Trochę się w to wkręciła odkąd zaczęła trening z Ericiem.
-No już, już…- mruknęłam i zwlekłam się z trudem z łóżka. Ziewnęłam i przygładziłam rękoma sterczące na wszystkie strony włosy. -Która godzina?-zapytałam.
- Dziewiąta- odparła, zrzucając ze mnie kołdrę. - Wyłaź z łóżka, spóźniamy się z treningiem, zazwyczaj robimy go o świcie, a słońce już dawno wstało!
-Ale spać- zajęczałam.
Posłała mi wściekłe spojrzenie. Przewróciłam oczyma, potarłam buzie, wstałam, a potem niemrawo ruszyłam po swoje ubrania. Mlasnęłam cicho mrużąc powieki. Naciągnęłam na siebie portki, a potem zanurzyłam dłonie w miednicy z wodą. Po szybkiej porannej toalecie byłam gotowa.
Epicea westchnęła i nałożyła swój płaszcz, pod którym była schowana pochwa z mieczem. Nie był on specjalnie naostrzony, zwłaszcza, że osoba, od której go dostała, wiedziała, że czasem jest ciut... za silna. A przecież nie chce komuś czegoś odciąć na głupich treningach. Wyszłam pośpiesznie z pokoju, a Epi ruszyła za mną, upewniając się, że wszystko zabrałyśmy ze sobą. Przystanęłam widząc, że zielonooka przystaje i ogląda się za siebie. Wbiła na chwilę wzrok w okno z dziwną miną. Na plecach poczułam ciarki. Mimo to, zaraz zamknęła drzwi i stanęła obok mnie.
-Paranoiczka z ciebie, Epi- mruknęła do siebie i wyszła na zewnątrz. Cóż, dziwne, że mówi sama do siebie. Mało kiedy to się jej zdarza. Gdy znalazłyśmy się za miastem informując odźwiernego, że idziemy tylko powalczyć wyjęłam swoją broń czekając na Rajcę. Nie śpieszyło jej się. Rozglądała się nerwowo jakby obawiała się jego obecności. Każdy chciałby żyć z ciągłym przeczuciem, że wszystko będzie dobrze i być blisko osoby, która stale by nas utwierdzała w tym przekonaniu. Niestety, gdzieś w cieniu drzew czai się jakieś wstrętne licho, które sprawia, że nawet słowa przyjaciela zaczynają tracić na znaczeniu…

<Epi? Teraz Ty. Mój błąd. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz