wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Rose- ,,Początek"

Siedziałam na starych deskach patrząc w dal. Morze delikatnie kołysało statek, czuć było wodę morską i w oddali słyszałam rozmawiających pasażerów.
Powoli uklękłam i wyjrzałam zza beczki, za którą się schowałam.
Było strasznie zimno, a ja miałam na sobie tylko stary płaszcz z dużym kapturem...
Spojrzałam na morze, z daleka było widać przystań. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
"Za chwilę będę wolna"- pomyślałam. Gdy statek dopłynął do brzegu zwinnie prześlizgnęłam się między pasażerami i stanęłam na lądzie. Zobaczyłam napis "Revium Quelh" wywieszony na jednym z domów koło przystani. Nagle poczułam, że jestem strasznie głodna i zmarznięta...
Musiałam kogoś okraść abym mogła coś zjeść. Pobiegłam przez ulicę i schowałam się w cieniu jednego z ciemnych zaułków. Zobaczyłam jakiegoś młodego mężczyznę, więc podeszłam do niego od tyłu i przybliżyłam swój sztylet do jego szyi.
- Dawaj kasę- warknęłam.
 Facet stał chwilę nieruchomo. Wyglądał tak, jakby w życiu się tego nie spodziewał. Jego ręka skierowała się do niedużej sakwy przy pasie. Wyjął z niej nieduży mieszek z pieniędzmi. Oczy mi błysnęły na ten widok. Już miałam go capnąć i czmychnąć w tłum, gdy dotarł do mnie nagły, nikły ruch, a potem poczułam się obserwowana. To wrażenie było tak silne, że dosłownie rozsadzało mnie od środka. Zupełnie jakby ktoś wniknął w moją osobę.
~Teraz zabierzesz ten sztylet z mojej szyi, wyrzucisz go, odwrócisz się w prawo i skierujesz w głąb tego zaułka-usłyszałam w głowie niski, męski głos.
Poczułam jak mimowolnie wykonuję to polecenie. Z paniką na twarzy jakby nigdy nic ruszyłam w głąb szczeliny między budynkami, stając przy skrzynkach ze zgniłymi owocami i warzywami, po których skakały szczury i koty. Słyszałam za sobą kroki. Ten facet...
Popchnął mnie na ścianą i teraz to on przykładał mi ostrze do szyi.
-Zadarłaś z niewłaściwą osobą, dziewczyno-powiedział.
 Przełknęłam ślinę. Obmyślałam w głowie plan ucieczki, ale nie mogłam nic wymyślić.
Dotknęłam lekko jego ręki i wyczułam, że jest człowiekiem Białej Krwi.
-Czekaj- powiedziałam, patrząc mu w oczy i przygryzając lekko wargę.- Jestem Biała, tak jak ty, przepraszam, że cię napadłam, ale jestem głodna i chciałam coś zjeść- powiedziałam.
Nieznajomy popatrzył na mnie pytająco, a ja wykorzystałam chwilę i wytrąciłam mu ostrze z ręki, które poleciało pod ścianę. Odepchnęłam go od siebie i pobiegłam po sztylet. Podniosłam go i trzymałam przed sobą. Spojrzałam na niego gniewnie...
-Wiem, że jesteś Biała-mruknął, patrząc na mnie przenikliwie.-Po której jesteś stronie?-zapytał. -Nie waż się kłamać. Dostrzegę u Ciebie kłamstwo-ostrzegł.
 Wyprostowałam się i podniosłam głowę.
- Jestem po stronie Białych- powiedziałam. Podeszłam do niego trochę bliżej.
 -Nie masz domu, rodziny?-zapytał, a w jego oczach pojawiła się pewna forma żalu i współczucia.
 Popatrzyłam na ziemię i czułam, że obraz mi się rozmazuje. Ale nie chciałam płakać przy nieznajomym, więc złożyłam rękę w pięść i spojrzałam na niebo.
-Nie mam rodziny- powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.- To znaczy kiedyś ją miałam..
 Mężczyzna milczał. Skinął tylko głową ze zrozumieniem.
-Chodź. Nie będziesz się dalej upokarzać tutaj, na ulicy. Wydaje mi się, że mam dla Ciebie lepszą propozycję...
 Podeszłam do niego i oddałam mu jego sztylet. Nadal mu nie ufałam, ale i tak nie miałam gdzie pójść, więc poszłam z nim. Gdy wychodziliśmy z zaułku to podniosłam swój sztylet, który mężczyzna mi wcześniej wytrącił z ręki i schowałam go. Skinęłam lekko głową na znak, że jestem gotowa i podążyłam za nim...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz