piątek, 4 kwietnia 2014

Od Argony- ,,Ja" cz.2

Wyprowadził mnie z celi, zawiązał ręce i pchnął przed sobą w górę, po schodach. Przeszliśmy przez korytarz idąc prosto do dużego, owalnego pomieszczenia. Naprzeciw niego znajdowały się drzwi do gabinetu dowódcy. Otwarł je i wprowadził mnie do środka. Wewnątrz siedział wysoki, przystojny, dość młody mężczyzna. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Witaj... – Widać było, że zmusza się na obojętny ton, a jego przywitanie wcale nie było przyjazne.
Obrzuciłam go uważnym spojrzeniem. Nie wiedziałam kim jest. Mógł być zarówno kimś ważnym jak zwykłym pachołkiem.
- O co ty razem chodzi? – zapytałam bez zbędnych ogródek
- Nic, na co mogłabyś mieć jakikolwiek wpływ. Nasi ludzie wypatrzyli grupę Czarnych z tego samego oddziału, z którym walczyłaś ostatnio. Będziesz przynętą. Zwabisz ich w zasadzkę. Pojmujesz?
- Nie zrobię nic, na co nie będę miała ochoty. - Wzruszyłam ramionami - Brann, dobry dzieciak, może to potwierdzić.
Chłodno wpatrywałam się w dowódcę.
-Chyba nie masz tu nic do gadania. - Uśmiechnął się lekko.
 Razem z Brannem wyprowadzili mnie na powierzchnię. Była noc. Wyszliśmy dyskretnie za miasto. Pod lasem czekała już grupa Białych. Pewnie dojdzie do kolejnej potyczki.
Oddział zasalutował dowódcy i zaczęli dyskutować o akcji. Trochę się pospierali o to, kto ma dowodzić, ale wreszcie zdołali wszystko ustalić i zajęli wyznaczone pozycje.
Mnie przejął wysoki, masywny facet. Posadził na konia i sam go dosiadł, a potem wyjechał przed las kierując się trochę na wschód. Jechaliśmy dość szybko. W końcu ujrzeliśmy przed sobą niewielką grupę Czarnych, którzy od razu zareagowali.
Dobyli mieczy, ale dowódca kazał im się wstrzymać. Chyba mnie rozpoznał, bo uśmiechnął się dość złośliwie i krzyknął:
- Argona, Słonko! Dobrze Cię ponownie widzieć. Oddaj nam ją, Herfis.- Na twarzy mężczyzny, który mnie trzymał pojawił się złośliwy uśmiech. Co? Skąd oni...? Dotarło do mnie.
- Bierzcie gówniarę i zmywajcie się... Za chwilę zrobi się tu nieciekawie - powiedział, zrzucając mnie z konia.
  Podniosłam się. Spojrzałam na twarz znanego mi Czarnego. Zwany był przez wszystkich Łzą. Czemu? Sama nie wiem. Może to ironia, bo jego oczy były zawsze suche jak pizda kapłanki.
- Pakuj dupę na konia, Argona i zmywamy się. Dziękujemy, Herfis - powiedział.
Stałam i patrzyłam na tego debila baz uczuć.
- Wiesz co, stary? – zaczęłam. - Miło było cię spotkać, ale muszę już lecieć. Zacznę od odzyskania katany, a potem może odwiedzę moją rodzinną wioskę...?
Odwróciłam się na pięcie i tyłem do osłupiałego Czarnego ruszyłam w kierunku Hefis'a, po drodze wyswabadzając się z więzów. Spojrzałam na mężczyznę. Uśmiechnęłam kpiąco.
- A więc współpracujesz z Czarnymi? – W moich oczach zabłysnęła czysta złośliwość.
Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie.
-Zabieraj się z Czarnymi. Jak nie, to poderżnę Ci gardło.
Dowódca grupy Czarnych zmierzył go wzrokiem.
-Argona. Pakuj się na konia! Już!
Roześmiałam się szaleńczo i jednym zwinnym ruchem odebrałam broń Białemu.
- Nic mi nie zrobisz. A Biali chętnie wymienią cię na moją katanę. Idziemy!
Biały w ułamku sekundy zrobił gwałtowny wypad do tyłu, jego ciało przybrało Formę. Nogi wydłużyły się, stopy zakończone długimi szponami, muskularne ramiona, blada cera i długie, gadzie szczęki wypełnione zębami po brzegi. Czarni również byli gotowi do ataku.
-Argona! Co Ci odbiło?! Życie Ci nie miłe! - wrzasnął jeden z nich i wymierzył cios w moim kierunku, nie schodząc z konia.
 Upadłam na ziemię. Tego było już za wiele. Złość spłynęła ze mnie w postaci mroku. Ja również przybrałam moją PRAWDZIWĄ Formę. Czarna szata powiewała na wietrze, w ręku lśniła kosa.
- Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie! - Mój głos potoczył się jak grom po całej okolicy, niski i zimny.- Powiedzcie Staremu Mercerowi, że Pies raz spuszczony ze smyczy zdziczeje i nie wróci dobrowolnie do swego pana.
  Z kolei spojrzałem na Białego.
- Zamierzasz walczyć w tym żałosnym stanie, czy pójdziesz grzecznie?
W kierunku mężczyzny, na koniu śmignęła ukryta strzała. Przeszyła go na wylot. Wytrzeszczył oczy, a potem zwalił się na ziemię. Spłoszony koń odskoczył, podburzając pozostałe wierzchowce Czarnych, którzy wiedząc, że są w pułapce przygotowali się do walki. Ja w tym czasie okręciłam się wokół osi atakując wprawnie Heifis'a.
Wiele można (chyba) mu zarzucić, ale nie to, że był słaby. Powoli zaczynałam tracić panowanie nad moim ciałem. Czułam jak moja Forma przejmuje kontrolę. Jak tak dalej pójdzie nie zatrzymam jej. Staję bez ruchu. Cień powoli zaczyna maleć, kształty się stabilizują, a kosa znika. Ponownie jestem człowiekiem.
Wokół mnie gorzeje bitwa. Jestem taka słaba... Strzała świsnęła mi nad uchem. Śmiech Hefisa... Ból w klatce piersiowej i cisza...

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz