piątek, 31 stycznia 2014

Od Vermeery - Misja "Poza zasięgiem wzroku"

Zapowiadał się kolejny nudny dzień w oddziale Re'Vermesch Pluvia'ńskim. Wszyscy sennie snuli się po bazie. Nawet Eroth i Shey, którzy zawsze są w nienagannej gotowości, wyglądali na pogrążonych w śnie.
Liście powoli kołysały się na drzewach w rytm ustalany przez delikatny podmuch wiatru, słońce leniwie wyłaniało się zza widnokręgu oślepiając i przedzierając się przez gęste poszycie lasu.
Wśród tego wszystkiego, w metalowej puszcze siedziałam ja. Od dwóch godzin zapatrzona w dal polerowałam kolejne sztuki broni. Delikatnie, okrężnymi ruchami prowadziłam poszarzałą już szmatkę wysmarowaną w olejkach i środkach zabezpieczających. Obserwowałam codzienną krzątaninę szturmowców, ćwiczenia słowne języków i egzaminy nowych szpiegów.
Ach ta monotonia. Dokładnie wiedziałam co będzie następnym słowem wypowiedzianym przez Rivith, jakie będzie kolejne polecenie Derhanai. A to, co za moment zrobi Thera było dla mnie jak fragment książki czytany po raz setny.
Jednak tym razem zakończenie książki było inne.
- René, rusz się. - dotarł do mnie głos mojej przełożonej. Spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem, gotowa wysłuchać kolejnych poleceń czy też narzekania na moje lenistwo. - Aaron ma dla ciebie zadanie.
Na samą wzmiankę o dowódcy, moje oczy zaświeciły. Od tygodni nie miałam nic do roboty, dlatego każdy moment spędzałam z szturmowcami - moją przybraną rodziną.
Automatycznie powróciłam do czyszczenia broni, jednak zmusiłam się aby przestać. Odłożyłam wszystko na bok, spojrzałam na wielką halę podzieloną na mniejsze kwadraty, gdzie każdy tak zwany pododdział ćwiczyć od rana do nocy. Ja teoretycznie powinnam ćwiczyć tak jak inni szpiedzy, aczkolwiek 17 lat nauki i treningu wystarczało mi doskonale.
Bez wahania otworzyłam drewniane drzwi opatrzone imieniem Aarona.
- Wzywałeś mnie?- zapytałam podchodząc do biurka pełnego papierów. Pośród nich siedział zamyślony mężczyzna. Na dźwięk mojego głosu machinalnie oderwał się od pracy.
- Mamy zlecenie dla szpiega. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. -podał mi teczkę opatrzoną moim imieniem. Wyjęłam z niej plik kartek.
- Przez te wszystkie lata chyba się czegoś nauczyłam. - powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi.
W drodze do pokoju przeleciałam parę razy tekst wzrokiem, nie zagłębiając się w niego dokładnie. Do plecaka wrzuciłam mapę, sakiewkę, teczkę i parę dokumentów. Spojrzałam w lustro i po chwili namysłu zaczęłam grzebać w szafie. Wreszcie zadowolona wyciągnęłam znoszone bojówki, bluzkę z krótkim rękawem i wygodne,wysokie buty. Wszystko oczywiście w czarnym lub kolorze do niego zbliżonym. Na koniec powoli założyłam kurtkę. Zapięłam torbę i zarzuciłam ją na plecy.
W lesie studiowałam mapę, idąc na zachód w stronę Korron-Thum. W myślach powtarzałam trasę mojej wędrówki. Dotarcie do Delioris nie będzie aż tak trudne.
W pewnym momencie las urwał się, a przede mną roztaczała się mała wioska. Ostatnia miejscowość w państwie Re'Vermesch Pluvia. Uśmiechnęłam się pod nosem, dotarłam tutaj szybciej niż myślałam. Spokojnie weszłam do baru, właściciel bez pytań wskazał mi kto wybiera się w tamte tereny. Od wielu lat współpracowałam z miejscowymi kupcami. W wolnym czasie pomagałam im zdobyć towar lub wskazywałam miejsca, gdzie dane przedmioty pójdą bez problemu. Można powiedzieć, że zawarliśmy tajny, niepisany pakt. Ja dzieliłam się wiadomościami o mieszkańcach Re'Vermesch Pluvii, a oni pomagali mi z transportem podczas misji.
Podeszłam do stolika, mieszczącego się w lewym rogu pomieszczenia. Przy nim zasiadało pięciu mężczyzn, niektórzy z nich byli brodaci, inni łysi jak kolano. Ale pomimo wszystko mieli jedną cechę wspólną – ubraniem maskowali wielkie brzuchy. Jednak nie wszystkim wychodziło to najlepiej. Po cichu podeszłam do stołu.
- Czy słowik odwiedził grań północy? –powiedziałam, stojąc za jednym z mężczyzn. Ów osobnik podrapał się po lekko szarawej już czuprynie i zaczął głęboko dumać.
- A czy puma wróciła po martwego jelenia? – odpowiedział, kończąc nasze hasło. Widać nie był jeszcze na tyle pijany by zapomnieć o naszych uzgodnieniach.

*******

- Trzymaj się go, a trafisz do celu jeszcze przed wschodem. – powiedział na odchodnym jeden z kupców. A ja stałam jak kołek przed parą koni. Tym razem znajomi kupcy załatwili wszystko piorunem. Nim się zorientowałam u mojego boku stał chłopak. Na oko mój równolatek, może trochę starszy. Bez słowa wspięliśmy się na grzbiety koni i zaczęła się wędrówka.
-Tak, więc... –zagadnął - Co cię tam sprowadza?
- Interesy. – ucięłam krótko, ściągając delikatnie wodze – A ciebie?
- Mam parę niedokończonych spraw. - odparł bez wahania. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.
Kiedy na horyzoncie zaczęło pojawiać się słońce, byliśmy już w mieście.
Pożegnałam się i odłączyłam od pseudo konwoju. Zajrzałam do pierwszej lepszej meliny. Ktoś na pewno słyszał o tej sprawie, w końcu zrobiło się głośno o tej zdradzie.
Pytałam szefa, kilku klientów, kelnerki. Zrobiłam wywiad prawie ze wszystkimi w dwóch innych,pobliskich barach. I oczywiście ani słowa. Postanowiłam jeszcze raz zajrzeć do teczki. Rysopis zdawał się być bardzo dokładny, choć nigdy nie widziałam kogoś o podobnych rysach. Zupełnie przypadkiem podniosłam głowę z nad pliku kartek. Wtedy doznałam olśnienia. Zdrajca zupełnie się nie maskował. Stał w odległości około stu metrów ode mnie i kupował coś na targu.
Wsiadłam na karego konia i po cichu podjechałam bliżej.
- Przepraszam pana - zaczepiłam cel mojej misji - Przybywam z daleka. Powóz mojej rodziny zepsuł się w lesie. Pomoże mi pan?
Spojrzałam mężczyźnie głęboko w oczy. Od razu wiedziałam,że nie jest pewny co do pomocy, więc starałam się wpłynąć na niego. W myślach rozkazałam mu się zgodzić. Efekt naprawdę mnie zaskoczył. Ciemnowłosy bez oporów podążył za mną, jak nieświadomy baranek na rzeź.
Wkrótce otaczał nas gęsty las. Idealne miejsce na cichą zbrodnię.
- To już za rogiem. Może pójdzie pan przodem a ja poprawię koniu uprząż? - zaproponowałam zsiadając z konia. Nie wiem czy tym razem też mu pomogłam,ale ponownie zgodził się. Wyciągnęłam z butów jeden ze sztyletów. Zakradłam się do mężczyzny i nim ten zdążył się obrócić i zapytać co z powozem, przyłożyłam ostre narzędzie do jego tętnicy szyjnej.
- Zdrajcy muszą zapłacić najwyższą cenę. - powiedziałam z ironią w głosie, po czym zakończyłam żywot tego nędznika, przecinając na raz wszystkie tętnice pulsujące pod moimi palcami.
Bezwładne ciało upadło na ziemię, wydając przy tym głuchy chrzęst. Z chirurgiczną precyzją poprowadziłam nóż, który wyjęłam z drugiego buta, po szyi trupa. Zwłoki przeciągnęłam w gęstsze zarośla i zadowolona odjechałam.

********

- Szybko Ci poszło... -stwierdził Aaron. - Coś za szybko.
- Odezwij się jak będzie kolejne zlecenie. - powiedziałam, po czym wyjęłam z torby głowę zabitego zdrajcy. - A to na pamiątkę. -rzuciłam na biurko dowódcy fragment ciała pokryty krwią. Zapewne ubrudziłam wszystkie ważne papiery, ale zanim zostałam zmuszona do wysłuchania marudzenia Aarona zamknęłam za sobą drzwi. Zadowolona wróciłam do karego konia. To naprawdę miły prezent od znajomych kupców. Teraz mam więcej do roboty niż tylko polerować broń przez cały dzień.

Od Kim - Początek





Szłam ulicą której nazwy nie zapamiętam. Ale długo tutaj nie mieszkam. Raptem kilka dni. A Alan znalazł już dla mnie zadanie. Naprawdę nie mam pojęcia gdzie ten człowiek ma jeszcze znajomości i chyba nie chcę.
Tym razem miałam zabić niejakiego faceta o pseudonimie "Wdowiec". Wiedziałam tylko tyle, że jest łysy, gruby, kuleje, a na karku ma tatuaż pająka. W pobliskiej karczmie dowiedziałam się gdzie mieszka i którędy najczęściej chodzi.
Na moje szczęście na drodze którą przemierzał były dość gęste krzaki w których ukryłam się bez problemu. Po dość długim czasie pojawiła się pierwsza osoba. Z daleka przypominała tego gościa z opisu. Ale gdy tylko zjawił się w moim zasięgu i się obrócił zobaczyłam tatuaż. Błyskawicznie wyskoczyłam z ukrycia, wyciągając nóż i przyszpilając faceta do ziemi. Zaskoczyłam go.
- Co jest!? - Wdowiec próbował się podnieść. Był silny lecz nie tak jak ja.
- Ostatnie pożegnanie? - zapytałam ironicznie, rozcinając skórę gardła.
Syknął z bólu a ja dokończyłam jego żywot.
- Zasrany Biały, śmieć. - szepnęłam.
Podniosłam się i wytarłam o koszulę ostrze swojej broni, po czym schowałam je do pochwy. Spojrzałam na zwłoki. Nie mogłam ich tak zostawić na środku drogi, więc zaciągnęłam je w krzaki tam gdzie niedawno siedziałam. Podnosząc się coś błysnęło mi po oczach. Pochyliłam się znowu nad ciałem i zobaczyłam wisiorek. Zdjęłam go i przyjrzałam mu się bliżej.



Spodobał mi się, więc założyłam go od razu . Był idealny. Stałam tak na środku drogi i patrzyłam sobie na własny biust i nowy nabytek. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie i ruszyłam do domu Alana. Tam siedział mój brat z jakimś obcym mężczyzną w salonie.
- Załatwiłaś? - Zapytał z powagą Alan.
- Oczywiście. Znasz mnie i wiesz, że wykonam zlecone mi zadanie jak najlepiej potrafię.  - odpowiedziałam poważnie.
- Witaj Mała. - rzucił nagle facet.
- Witaj... Kim właściwie jesteś? - odparłam lekko zmieszana.
CDN

sobota, 25 stycznia 2014

Od Aerney'a - Początek

- Żołnierzu, wykonać!- ryknął wysoki mężczyzna odziany w czerń.
- Przkro mi, generale- odpowiedziałem ze świeckim spokojem, gotując się jednak ze złości. Czułem na sobie wzrok Chrisa- swojego młodszego brata, który spoglądał to na mnie, to na mojego naczelnego. - Do misji zabicia dziecka wybierzcie kogoś innego.
- Aerney, nie będzie nikogo innego! - po raz kolejny udało mi się doprowadzić Marlona Quintusa do prawdziwej eksplozji gniewu. - TY dostałeś rozkaz i TY masz go wykonać.
- Nie ma szans- rzuciłem tylko i odwróciłem się. Co oni sobie myślą? Zabić chłopca w wieku Chrisa, bo jego ojczym należy do Białych? Nie zrobię tego.
- Aerney, przywołuję cię do porządku!
- Siebie najpierw przywołajcie!- krzyknąłem na odchodnym.
- Źle to się dla ciebie skończy, Aerney!
- Chris, chodź. -powiedziałem.
Nie usłyszałem odpowiedzi.
- Chris- powtórzyłem. Odwróciłem się i zamarłem...
***
Obudziłem się dysząc ciężko. Pomocy, znów ten sen. Dość przeszłości.
Był środek nocy, księżyc świecił jasno. Ja jednak czułem się wypoczęty. Wiedziałem też, że pod osłoną nocy bezpieczniej jest podróżować. Zgasiłem resztki ogniska, spakowałem zapasy biorąc gryz suchego chleba i ruszyłem w dalszą drogę.
Marsz mnie nie męczył, powietrze było rześkie i przyjemne. Wiedziałem, że Livia czeka na mnie. Miała mi coś do powiedzenia, tylko nie chciała mnie wprowadzić w szczegóły. Niewykluczone, że znów czeka mnie podróż za granicę.
Dotarłem po kilku godzinach. Zgaduję, że dochodziła ósma rano.
Livia siedziała przed biórkiem, przerzucając jakieś papiery. Wszedłem po cichu, przymykając tylko drzwi. Strażnik pokręcił głową widząc mnie.
- Dzień dobry - powiedziałem. Moja przełożna odwróciła się w moją stronę.
- Ach, Aerney. Witaj. Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca.
- Bo czeka mnie kolejna?- zapytałem przeciągając się.
- Zgadłeś- Boa uśmiechnęła się szeroko. -Ale teraz nie będziesz sam.
Wskazała na stojącą w rogu, obcą mi dziewczynę.
- To Pryzma z Białych Mar, pójdziecie do Revium Quelh razem. Dowódca Pryzmy ma dla mnie coś do przekazania.

<Tonila?>

czwartek, 23 stycznia 2014

Od Epiceii c.d. Rais.

Zaczynałam się naprawdę, ale to naprawdę martwić. Aela po kryjomu ruszyła za dziewczynami, by osłaniać je na wszelki wypadek i obserwować, a ja... Zostałam z Cedric'iem. Starał się nawiązać jakiś temat do rozmowy, ale po prostu nie potrafiłam się na niej skupić. Usłyszałam nawet od niego, że jestem zbytnim cykorem i marudą. Ja nie marudzę! A na pewno nie teraz. Nie w takiej sytuacji. Jedynie stwierdzam fakt, że to za długo trwa... Chyba za długo. W końcu do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy przytargano faceta. Nie powiem, zdziwiła mnie siła Riwer, kto by przypuszczał, że ma tyle pary w rękach? A Tonila... Jak zwykle wyszczerzona, widać to pod chustą, którą zakrywała w połowie twarz.  
Spojrzałam na związanego człowieka na krześle. W oczach szalała mu panika, a ręce drżały spuszczone po bokach.
- Rozwiążcie go- poprosiłam. 
Brat dowódcy zamrugał tylko lekko zaskoczony i rozciął więzy.
- Świetnie, a teraz wyjdźcie. 
- Ja zostanę - odparł. - Pryzma i Riwer, poczekajcie gdzieś w ukryciu na informacje. 
Dziewczyny posłusznie opuściły pomieszczenie.
- Mam nadzieje, że wiesz co robisz... - mruknął.
- Tak... Tak myślę... - rzuciłam. Na czole Percyla błyszczały kropelki potu, widać, jak bardzo był przerażony sytuacją. Na jego miejscu pewnie bym już dawno odpłynęła do krainy Jutrzenki. Ściągnęłam z głowy wkurzający kaptur i stanęłam naprzeciwko niego. Pod płaszczem błyszczało mu coś złowrogo. Ośmielił się tam sięgnąć nawet ręką. 
- Nie wyciągałabym broni na twoim miejscu. - ostrzegłam. Mężczyzna przełknął nerwowo ślinę.
- Czego chcecie? Jesteście od Białych, prawda...? - Bełkotał. - Cokolwiek chcecie wiedzieć, nic wam nie powiem!
- Ale po co te nerwy? Uspokój się, nic ci nie zrobimy, przecież już nie jesteś związany. - Uśmiechnęłam się niemrawo. Pragnęłam zachować spokój, ale nie potrafiłam się wyzbyć uczucia ciarek biegnących po plecach. - Percyl, zgadza się?
Nie odpowiedział. Ja także nie naciskałam. Wpatrywałam się w niego spokojnie, czekając, aż się złamie. Nie trwało to długo. Skrzywił się ze szklankami w oczach chyląc głowę w dół. Wyglądał jak dziecko, które wie, że zaraz dostanie najgorsze baty od rodzica. Nie powinno, ale zrobiło mi się go szkoda. Czuję, że nie jest człowiekiem, który z własnej woli spółkuje z Czarnymi. 
- Oni mnie zabiją... - Wyrzucił z siebie męczeńskim tonem. 
- Czarni? - Skinął w odpowiedzi twierdząco. - Obawiasz się Czarnych, tak...? Nic nie szkodzi, my wszyscy się ich obawiamy.
- Oni mnie zabiją... - Powtórzył bliski płaczu. Znów odczekałam kilka minut, aż nie uspokoił się. - Nic wam nie mogę powiedzieć...
- Tchórz - mruknęłam nagle ostro. - Boisz się Czarnych? A zachowujesz jak zmuszany do czegoś niewolnik. Może od razu idź im się podłóż pod nogi i poczekaj, aż cię skopią do nieprzytomności? - Zaproponowałam. - Są ludzie młodsi od ciebie, słabsi, bojący się bardziej, którzy stają przed niebezpieczeństwem. Po co trzymasz stronę Czarnych, skoro się ich boisz? To głupota. Prędzej, czy później nie będziesz im przydatny, a wtedy i tak cię zabiją. Nie szanują prawa do życia ani do wolności. Wezmą od ciebie to, co im się podoba, a ty jeszcze będziesz im przytakiwał i za to dziękował. Po ich stronie długo nie pooddychasz! 
Percyl nie odzywał się, tylko patrzał na mnie wielkim, czerwonymi od łez oczami, jakby wyczekiwał ciosu. Cóż... Właśnie to robią z tobą te szczury – Czarni. Zniszczą cię psychicznie, aż nie będziesz miał siły walczyć, a potem i tak się ciebie pozbędą. Ten człowiek jest wrakiem samego siebie. Westchnęłam głęboko grzebiąc po kieszeniach i wyciągając chustkę. Podałam mu ją. 
- Wytrzyj twarz. Jesteś facetem, czy nie? - Nie wziął przedmiotu, ale przynajmniej już nie wyglądał jak gówno. - Nie musi tak być. Nie musisz dla nich pracować. Jeśli zgodzisz się podać nam jedną informację Biali pomogą ci uciec przed tym koszmarem. Schowamy cię przed Czarnymi, tak, by cię nie skrzywdzili. Nie będziesz się musiał już ich bać. Pozwól nam za ciebie walczyć, ale wpierw pomóż. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
[…] Po następnych 10 minutach rozmowy i uspokajania kupca nareszcie wydobył z siebie nazwę miasta, oraz szlak, którym ma podążać syn jednego z dowódców Mercera.
Miasto Aberton. Mieli zmierzać trasą prowadzącą od wioski Lilifriodin.
- Świetnie, Rajco, o to nam chodziło. - pochwalił Cedric klepiąc mnie po głowie.  
Podszedł do kupca i... Prześlizgnął ostrzem sztyletu po jego krtani. Tak po prostu. Tak... Zwyczajnie, naturalnie... Poczułam jak robi mi się słabo na widok krwi, jak moje ciało kostnieje. Za-zabił go...? Dlaczego...? 
- Ciota, przynajmniej się nam na coś przydał – warknął, ocierając umazaną krwią broń o szaty trupa. Przeniósł na mnie wzrok lodowaty, wredny, zadziorny. - Wyglądasz blado.
- Dlaczego go zabiłeś?! - krzyknęłam.
Nie czułam paniki, czułam gniew. P tym wszystkim co powiedziałam Percylowi... Ja nie kłamałam. Każde słowo powiedziałam z wiarą i szczerością, a on...! 
- Zdradził swój gatunek, zasłużył na śmierć. - Odparł sucho Cedric wymijając mnie. - Nie bądź głupia, Rajco. Przemowa była piękna, ale naiwna. Mimo wszystko, poradziłaś sobie dobrze jak na pierwszy raz. 
- W dupie mam jak sobie poradziłam! - warknęłam. - Pomógł nam! 
- I świetnie. Niechaj Opatrzność weźmie jego ostatni dobry uczynek pod uwagę przy wydawaniu sądu! - Wszystkie słowa brata dowódcy były przepełnione kpiną, a ja czułam jak w oczach stają mi szklanki. - Resztą zadania dziewczyny zajmą się same, wracaj do bazy. - rzucił na odchodne i wyszedł. 

<Tonila?> 


Dodatek do kontynuacji tego wpisu:


Zamarłam. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa trawiąc mnie od środka niemym szlochem, tylko spazmy i oddech świadczyły o tym, że nie jestem trupem. Trupem, właśnie. Zmusiłam się jakoś do odwrócenia w stronę martwego kupca. Tak bez życia siedział na krześle zalany własną krwią. Czerwona posoka spływała po koszuli i spodniach na ziemie tworząc kałużę. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji, z głupoty, że tego nie przewidziałam. Równie dobrze można było od razu go dać na tortury! Nogi niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa, musiałam kucnąć by się nie wywalić w tą kałużę. 
Coś chlupnęło.
Powoli uniosłam oczy na pustą twarz kupca, a potem... Potem przeklinałam tylko to, co zobaczyłam...

Nieobecność

Jako iż dziś wyjeżdżam i nie będę mieć dostępu do internetu proszę o nadsyłanie wszelkich opowiadań/formularzy na konto współautorki bloga. Jej nick to: Natalia Black
Jako iż rzadziej niż ja zagląda na konto po moim powrocie możecie ponownie wysyłać wszystko do mnie.
Wracam pod koniec przyszłego tygodnia.
Pozdrawiam!

Zmiany w państwach i oddziałach.

Witamy! Cóż... Ostatnimi czasy dużo tu zmian, ale robimy wszystko, by wam się lepiej pisało i podobało.
Jak widać ankieta jest w 100% na ,,tak", więc wprowadzamy zmiany.
1. W państwach takich jak: Gondkhar i Iaur'thun nie będą funkcjonowały żadne oddziały. Państwa te mają na celu po prostu handel i wydobycie surowców. Te państwa były najbardziej oddalone od siebie, pozostałe znajdują się w dość bliskiej odległości. 

2. U Białych w każdym państwie zostaje jeden oddział. Jeśli zwiększy się liczba członków oddziały, które zostaną zamknięte ponownie wejdą do działania.
Zamknięte zostają: 


  • Ćmy z Blorhill
  • Kuny z Cevissios 
  • Wydry z Vetessy
  • Jaszczury z Arghaver 
  • Sowy Śnieżne z Issertii
  • Łasice z Lotessy 
3. U Czarnych oddziały zostają bez zmian poza tym, że nie funkcjonuje Oddział Gondkhar'ski oraz Iaur'thun'ski. 

Osoby, których Oddziały zostały zamknięte proszone są o zgłoszenie, do którego oddziału chcą być przeniesione! 

środa, 22 stycznia 2014

Od Rais c.d. Epicei.

Razem z Pryzmą i Rajcą czekałyśmy na Cedrica. W tym czasie szybko popędziłam do swojego pokoju i zabrałam sztylet - kompletnie o nim zapomniałam! Nie mogłam go znaleźć. Gdzieś się poniewierał, a ja się spieszyłam. No cóż... Po dwóch straconych minutach wybiegłam z pokoju jak szalona i wróciłam do dziewczyn. Na szczęście zdążyłam przed Cedriciem.
-Uf... - Westchnęłam ciężko, kiedy już stanęłam obok Pryzmy – Zdążyłam.
-Po co poszłaś? - dopytywała się zaciekawiona Pryzma.
Wyjęłam sztylet z pasa i pokazałam dziewczynie. Chwilę mu się przyglądała, jakby chciała się upewnić, że to sztylet. Nagle przyszedł Cedric, a za nim Aela.
-Dobra, dziewczyny! Ruszamy! - zawołał mężczyzna.
Niestety nie wszyscy podzielili jego entuzjazm. Rajca przełknęła ślinę, pewnie się trochę martwiła. Aela tylko się lekko uśmiechnęła, nic więcej. Sama nie specjalnie się cieszyłam, ale się nie bałam. Moja mina, nastawienie i wszystko pozostało bez zmian. Za to Pryzma wręcz tryskała energią. W jej oczach można było zobaczyć podekscytowanie. Cedric to zauważył i się uśmiechnął. Szybko się odwrócił na pięcie i zaczęliśmy maszerować.

[...] Po jakimś czasie byliśmy na miejscu. Cedric wprowadził nas w ciemna alejkę. Na samym końcu trzy razy zapukał w mur. Ściana się rozsunęła i weszliśmy do środka.
-To taka nasza tajna kryjówka. - Wyszczerzył się. –Więc, Riwer, kiedy wyjdziesz z tej alejki, w drugiej na prawo ostatnio był widziany Percyl.
Pokiwałam głową, że rozumiem i spojrzałam na Pryzmę.
-No to co? Idziemy! - zawołała entuzjastycznie Pryzma i wypchnęła mnie na zewnątrz, a sama wyszła za mną.
Wdrapałam się na dach budynku obok. Przeskoczyłam jedna alejkę. Na drugim dachu obejrzałam się. Pryzma była na wcześniejszym budynku i mnie obserwowała. Szybko podbiegłam do krawędzi i spojrzałam w dół. Rzeczywiście, była tam alejka. Spojrzałam czy nikogo nie ma w pobliżu i dałam znak Pryzmie, że schodzę. Ona przytaknęła głową. Skoczyłam bezdźwięcznie w dół. Rozejrzałam się po alejce i zaczęłam szukać jakichś rzeczy, które mógł zostawić. Nic nie było. A co się dziwić po tych czasach? Ludzie kradną wszystko, co mogą. Musiałam znaleźć trop. Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie technikę, której nauczył mnie kiedyś ojciec. Wyobraziłam sobie tą alejkę w głowie. Za sprawą moich mocy i stanowiska widziałam go w zupełnie inny sposób. Przeczesałam tak całą uliczkę i znalazłam! Jeden jedyny odcisk buta. Musiał należeć do Percyla. Tak. Moje przeczucia i obrazy w głowie zawsze się sprawdzają. Otworzyłam oczy i podeszłam do miejsca, w którym widziałam owy odcisk. Kucnęłam nad min. ,,Nr buta - 41, waga - około 79kg, wzrost - 1,76" - wywnioskowałam po kształcie, rozmiarze i głębokości. Tak mniej więcej wyglądał Percyl. Przejechałam ręką po odcisku. Dzięki temu dokładnie zapamiętałam każdy szczegół, jaki na nim był. Zauważyłam, że odcisk jest taki sam jak buty produkowane przez mojego dawnego znajomego. Wiedziałam dokładnie, jak wyglądają te buty. To był już duży krok.
Podniosłam się z ziemi. Wyczułam zapach. To był ślad Percyla. Prowadził główną ulicą do... karczmy. Dałam znak Pryzmie, co chcę zrobić. Przytaknęła. Stałam się cieniem i znalazłam się w środku karczmy. Stałam za beczkami z piwem. Rozejrzałam się po karczmie i podsłuchałam rozmowę kilku kupców. Żaden z nich nie pasował do mojej wizji Percyla.
-Co za kretyn! Ile można się spóźniać! Zaraz wyjedziemy sam po niego pójdę, jak mi nie spłaci tamtego długu! - Narzekał jeden z kupców.
Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stanął mężczyzna, który idealnie pasował do mojego ,,rysopisu".
-Już jestem! Wybacz Cornel! Mam twoje pieniądze! - zawołał i dał worek pieniędzy temu całemu Cornelowi.
Chwilę jeszcze podsłuchałam ich rozmowy, ale zrezygnowałam z dalszego szpiegowania i wróciłam cieniem do Pryzmy.
-I co? Wiesz gdzie jest? - dopytywała zaciekawiona Pryzma.
Kiwnęłam głową.
-Jak tylko wyjdzie z karczmy ściągniemy go to tej całej tajnej kryjówki, powiem ci, który to.
-Dobra, Riwer!
Pryzma jak widać była szczęśliwa z misji. Siedziałyśmy tak około kwadransa, zanim wyszedł. Kiwnęłyśmy na siebie głowami. Zaczekałyśmy na odpowiedni moment. Szybko chwyciłam Pryzmę za rękę i cieniem prędko przedostałyśmy się dwie alejki dalej. Percyl właśnie przechodził obok. Chwyciłyśmy go za ręce i wciągnęłyśmy. Jeden człowiek to widział i aż zaniemówił. Pryzma szybko go obezwładniła, a z ciałem... sama nie wiem co zrobiła, gdzieś zawlekła, by tam leżał, dopóki się nie obudzi. Stuknęłam trzy razy w mur. Otworzył się. Weszłyśmy do środka. Cedric posadził Percyla na krześle i starannie przywiązał.
-To na pewno on?
-Postura, buty i zapach się zgadzają - powiedziałam - ponadto jest kupcem, podsłuchałam jak rozmawiał z innymi handlarzami.
-W takim razie dobrze, Rajco, twoja kolej - stwierdził Cedric i spojrzał na dziewczynę.


<Epicea?>

Formy

Cześć!
Wprowadzamy obowiązek wysyłania ilustracji przedstawiającej Formę Białą lub Czarną w zależności od tego jaką Formę ma wasza postać. Ilustracje winny być artami fantasy. Jeśli nie wiecie co powinny przedstawiać możecie zajrzeć do zakładki ,,Biali/Czarni/Władze/Postacie drugoplanowe", gdzie wkrótce ukażą się obrazki ilustrujące Formy znajdujących się tam postaci. Pamiętajcie! Im bardziej zaskakująca Forma tym lepiej!
Ps. Obrazki możecie wysyłać dopiero wtedy, gdy wasza postać po raz pierwszy przybierze ową Formę.
Pozdrawiamy! 

wtorek, 21 stycznia 2014

Od Epiceii c.d. Tonilii.

Zamknęłam oczy z wdzięcznością żując nieduży, ułamany kawałek bochenka chleba, który dostałam od Rais. Nie byłam specjalnie głodna, więc stwierdziłam, że zachowam resztę dla naszej trójki na później. To dziwne, ale... Nie lubię jadać w miejscach publicznych, sama nie wiem czemu. Odzwyczaiłam się dawno od ciągłej, nieprzerwanej obecności innych ludzi. Nawet w pokoju nigdy nie ma czasu by posiedzieć w ciszy. Nie uważam samotności za rzecz przyjemną, czy cenną, tylko...  Po prostu... Nie daje się we znaki tak bardzo, jak kontakt z drugim człowiekiem.

Wyrwana z własnych rozmyślań spojrzałam na Tonilę pytająco, gdy usłyszałam że Eric ma do nas sprawę. Więc ten dzień jednak nadszedł...
- Idziemy...? - rzuciła białowłosa z wyczuwalną ekscytacją w głosie. - Idziemy, prawda? Póki jest wolny? - bezsilnie wręcz zerknęłam ku obojętnej Riwerze, mając nadzieje że chociaż w niej znajdę jakieś okruchy racjonalnego myślenia. Nie znalazłam tak naprawdę za wiele, nie to, co chciałam. Dziewczynka zwróciła oczy ku mnie, jakby wstrzymywała się do głosu w tej sprawie. - Epicea? - naciskała Tonila. Błagam, ja tu się zastanawiam...
- Chyba by wypadało, prawda...? - Obdarzyłam niecierpliwą kobietę bladym uśmiechem. - Bo jeszcze sami po nas przyjdą, a to mogłoby mieć nieciekawe skutki. - tak naprawdę wolałam zaszyć się w naszym pokoju i związać przyjaciółkę, by nie uciekła na misje. Nie wiem, co ona sobie wyobraża. Podnieca się pierwszą misją, chociaż na niej może stać się jej krzywda. A tego nie chce, o nie. Wolałabym iść sama, niż ją narażać, ale to po prostu chyba jej żywioł: życie w niebezpieczeństwie i brak baczenia na ryzyko. Oczka ciemnoskórej zamrugały wgapiając się we mnie, jakby wyczuwała mój niepokój, więc wzruszyłam tylko ramionami z nikłym uśmiechem.
- No to idziemy! - zakrzyknęło zadowolone dziewczę i po chwili zbierałyśmy się już z pokoju wraz z Rais. Zastanawia mnie... Co dla nas przygotowano.
Nie minęło dziesięć minut, gdy stałyśmy już przed biurem dowódcy naszego oddziału pukając do drzwi. "Wejść", zawołał Eric od środka, więc wsunęłyśmy do pomieszczenia.
- O. To wy, dziewczęta. Dobrze, że jesteście. - Uśmiechnął się facet. Przed jego biurkiem siedział młodszy brat dowódcy – Cedric. On także przywitał nas czarującym uśmiechem. - Właśnie omawialiśmy szczegóły waszej misji. On... - skinął na swe rodzeństwo - ... Będzie wam towarzyszył i pomagał wraz z Aelą. Zdradzi wam także szczegóły zadania. - na twarz Erica wkradł się cień wskazujący na powagę. - Mam nadzieję, ze się psychicznie przygotowałyście, to nie zabawa dla berbeciów i mimo dwójki starszych członków nikt nie ma zamiaru wam ciągle patrzeć na ręce, wystarczająco do was dociera? - wszystkie zgodnie skinęłyśmy głową. Nie podoba mi się to... Ani trochę.

W innym pomieszczeniu, około godziny po spotkaniu dowódcy, siedzieliśmy z Aelą i Cedric'iem w piątkę przy stole ustalając szczegóły misji. Sprawa naprawdę nie była prosta, wręcz przeciwnie. Naszym celem było wrobienie jednego z generałów armii Mercera – Dagona Rychłego, zwanego też Niekrytym Szermierzem. Jego syn miał dostarczyć zwiadowcom od Czarnych list od swojego ojca. Problem w tym, że nie wiadomo gdzie owy synek się znajduje.
- Więc tak, Riwera, zajmiesz się znalezieniem pewnego kupca. Jego imię to Percyl. Według naszych, aktualnie znajduje się w Stęchłej alei, w ukryciu. - Pociągnął miodu z kufla, by zwilżyć gardło. - Gość ma powiązania z Czarnymi i wie, gdzie znajduje się nasz synalek Dagona. Rajca wyciągnie z niego te informacje. Potem Pryzma.. - Spojrzał wymownie na dziewczynę. - Zadbasz, by nie było świadków i będziesz ochraniać tyły Riwery, gdy ta będzie podmieniać list.
- Nie możecie dać się złapać, bo cały przekręt szlag trafi. - dodała Aela poważnie w stronę białowłosej i ciemnoskórej. - Jakikolwiek świadek, który podważy prawdziwość podmienionego listu może nas spalić. - W sumie... Nie było tak źle jak się spodziewałam. Nie aż tak... Chyba. Zerknęłam na dziewczyny po mojej lewicy, wydawały się spokojne. Chociaż w oczach Pryzmy radośnie paliły się iskierki ekscytacji. Wydałam z siebie westchnienie, niestety, zauważone.
- Nie ma co się bać. - Wyszczerzył się Cedric. - Nowicjusze zawsze tak mają za pierwszym razem, przyzwyczaisz się! O ile długo pożyjesz... - Dziękuje bardzo za troskę, ale to ostatnie zdanie było zupełnie niepotrzebne!

Misja miała rozpocząć się za parę godzin, późnym wieczorem, by przed świtem zdążyć dopaść syna Dagona i podmienić mu wiadomość dla Mercera. Sama myśl o tym, że ja będę gadać spokojnie z jakimś oprychem, podczas gdy moje towarzyszki będą narażać życia w o wiele niebezpieczniejszych punktach misji była... Męcząca, bo i się taka niesprawiedliwa...
Czas upłynął szybko i nieubłaganie. Tonila i Rais były ubrane w specjalny stój dla skrytobójców i tropicieli, podczas gdy ja naciągnęłam na siebie duży, czarny płaszcz z kapturem. Czekałyśmy na Cedrica, który miał poprowadzić wymarsz i zabrać nas do miejsca, gdzie wszystko się zacznie...
<Rais?>

Od Rais- Misja ,,Obsydianowe ostrze"

Siedziałam cicho, jak myszka, w moim pokoju. Przyglądałam się świecy, a dokładniej płomieniowi. Rozmyślałam wtedy o świecie. ,,Czy Biały Kruk istnieje? Czy nas ocali? Czy zobaczę czasy, w których Biali będą wolni? Czy jest w ogóle sens walczyć? Może ten świat to tylko zły sen? Sen, który nigdy się nie skończy". Na te wszystkie pytania nie miałam odpowiedzi. Nagle usłyszałam kogoś. Jakiś mężczyzna zbliżał się do mojego pokoju. Po chwili zobaczyłam go w wejściu.
-Eric cię wzywa, mała- powiedział i odszedł w swoja stronę.
Jeszcze chwilę popatrzyłam na płomień i go zdmuchnęłam. Zeskoczyłam z krzesła, na którym siedziałam i wybiegłam do pokoju Erica. Tym razem znałam drogę.
Stanęłam w wejściu. Zapukałam trzy razy o ścianę. Zamyślony Eric odwrócił się w moją stronę.
-Mam dla ciebie misje.-Powiedział i odwrócił się w stronę stolika. Pogrzebał trochę w papierach i wziął jedna kartkę.
-Musisz zdobyć Izofira. Ma go niejaki Mysharri Hustil, zamożny kolekcjoner.
Dał mi kartkę ze wszystkimi wskazówkami. Była tam rycina mężczyzny, lokalizacja i rysunek ostrza. Kiwnęłam głową, że przyjęłam i wybiegłam z pokoju.
[...] Po godzinie lub dwóch byłam już gotowa. Pas z dwoma sztyletami, łuk na plecach, strzały, plecak i czarna peleryna. Po kryjomu wślizgnęłam się do jakiegoś opuszczonego budynku. Za cienka ścianą rozmawiało jakichś dwóch mężczyzn.
-Jadę do Lipthram. Podobno to ostrze, o którym się mówi, jest dużo warte.
-Tylko nie wracaj z pustymi rękami!
Usłyszałam, że jeden odchodzi. Za to drugi wsiadł na powóz i odjeżdżał. Szybko stałam się cieniem i po chwili byłam w środku wozu. Schowałam się w jednym z kątów i czekałam. Nie mogłam zasnąć, a droga nie taka krótka. Jednak wytrzymałam całą drogę. Siedziałam nieruchomo i nic nie mówiłam. Czekałam.
[...] Następnego dnia byliśmy już na miejscu. Szybko wyskoczyłam z wozu i po chwili byłam już w ciemnej alejce. Zanim się spostrzegłam przyszło tutaj trzech gości. ,,Pewnie upili się w karczmie" - myślałam. Kiedy tylko mnie zobaczyli od razu rzucili się na mnie z butelkami. Szybko zrobiłam unik i uderzyłam jednego w głowę rączką od sztyletu. Padł natychmiast. Wtedy też pozostali złapali mnie i chcieli rozerwać na pół. Ciągnęli w dwie strony. Aż mnie coś w brzuchu zabolało. Szybko się skupiłam i stałam się cieniem. Skołowani stracili czujność i wtedy też wyskoczyłam z cienia. Byłam jakieś trzy metry nad nimi i spadałam. Zobaczyli mnie i jeden zdarzył zrobić unik. ,,Jak na pijanych to dobrze sobie radzą" - pomyślałam. No cóż... Przeszłam do rzeczy. Zaszarżowałam na jednego i uderzyłam go w brzuch. Z ust poleciała mu krew i padł na ziemie. Ostatni, kiedy to zobaczył zaczął uciekać, ale złapałam go w ostatniej chwili i rozbiłam mu na głowie butelkę, która zabrałam temu pierwszemu. Wszyscy trzej byli już ogłuszeni. Szybko zaciągnęłam ich pod koniec alejki i przykryłam śmieciami. Spojrzałam na kartkę. Ten kolekcjoner mieszkał na końcu ulicy, na której właśnie była. Ponownie stałam się cieniem i przemknęłam w ciemnościach aż pod sam dom owego kolekcjonera. Urwałam kawałem kartki i napisałam wiadomość:

Przyjdź na piątą do najbliższej alejki po lewej stronie. Przynieś ze sobą ostrze. Radzę ci nic nie kombinować.

Wsunęłam mu liścik pod same drzwi i zapukałam do drzwi. Usłyszałam kroki. Ktoś się zbliżał. Szybko ukryłam się za boczna ścianą. Drzwi otworzyły się. Zobaczyłam małą dziewczynkę, która podnosi kartkę i woła: ,,Tatusiu! Tatusiu!" Po chwili pojawił się mężczyzna z kruczoczarnymi włosami, dobrze zbudowany, mniej więcej po trzydziestce. Pasował do ryciny. To był Mysharri Hustil. Wziął kartkę do ręki i aż zbladł.
-Radzę ci nic nie kombinować - powtórzyłam z ukrycia, aby wiedział, że to prawda.
Szybko zabrał dziewczynkę do środka i zatrzasnął drzwi. Wiedziałam, że odmówi. Wyczytałam to z jego twarzy. Było wpół do piątej. Popędziłam cieniem do umówionej alejki. Czekałam jakieś dwadzieścia minut i on się zjawił. Wyłoniłam się z cienia i zaczęłam negocjacje.
-Oddaj ostrze-rzuciłam stanowczo.
-Za kogo ty się masz smarkulo?! - Jak widać poznał po głosie, że jestem małą dziewczynką.
-Mam zdobyć obsydianowe ostrze, a zawsze wykonuje polecenia.
-A czemu mam ci to dać?
Mówił to wszystko z poczuciem wyższości i jak widać byłam dla niego tylko jakąś smarkulą. Lekko się uśmiechnęłam unosząc kąciki ust.
-Gdzie jest twoja córka? – spytałam.
-El.. - Elis? - Spojrzał się w kierunku domu
Szybko obrócił się i chciał pobiec do domu, ale stanęłam mu na drodze.
-Zobaczymy kto będzie pierwszy?
Stałam się cieniem i byłam w domu Hustila. Weszłam do pokoju dziewczynki. Spała. Usiadłam na jej łóżku i wyciągnęłam sztylet. Po chwili wparował rozgniewany Hustil.
-Nie chcę jej zabijać, więc może sam dasz ostrze? - powiedziałam wrednie.
On pokiwał głową, a z jego oczu poleciały łzy. Wyciągnął ostrze. Było zapakowane w zielony materiał. Podał mi je ostrożnie. Odwinęłam przedmiot wciąż trzymając sztylet w pogotowiu. Na moich klanach leżało teraz piękne ostrze. Chwyciłam je i parę razy nim powymachiwałam. Spodobało mi się.
-Zapomnij o tym wszystkim, co widziałeś, a już nie będę do ciebie przychodzić. Jeśli jednak coś wypaplasz innym osobiście przyjdę i odetnę ci głowę.
Po moich groźbach pokiwał głową, a ja spakowałam sztylet i umknęłam cieniem.
Miałam już otrze, teraz tylko pozostało pytanie: Jak wrócić? Szybko przeczesałam całe miasto, ale nie mogłam znaleźć nic pomocnego. W końcu coś albo ktoś złapał mnie za nogę i pociągnął w kanały. Otworzyłam oczy.
-Hasło? - zapytała kobieta, która mnie pociągnęła.
Wyjęłam kartkę z kieszeni i przeczytałam:
-,,Zielony kogut".
-Masz ostrze?
Pokiwałam głowa na tak.
-Chodź za mną.
Poszłam za nią. Zaprowadziła mnie do opuszczonego budynku. Wyszłyśmy na zewnątrz w ciemnej alejce. Przy samym wejściu czekał powóz.
-Wsiadaj.
Usłyszałam od tej dziewczyny i wsiadłam do wozu. Jechaliśmy długo. To pewnie przez gorsze konie, ale w końcu byłam w dobrze mi znanym mieście. Podziękowałam woźnicy i wślizgnęłam się do najbliższego kanału. O dziwo wpadłam od razu do pokoju Erica. Czekał na mnie. Dałam mu ostrze.
-Misja zakończona, to dla ciebie.-rzucił, wyciągając z kieszeni mieszek pieniędzy i podając mi go.-Świetnie się spisałaś.-Pochwalił, uśmiechając się lekko.-Oby tak dalej!
Skinęłam lekko głową i gdy dał mi znać, że mogę odejść wybiegłam z pomieszczenia prosto do swojego pokoju. 


Rais zdobywa Izofira Obsydianowe Ostrze, które trafia na listę Reliktów Białych! Gratulujemy! 

Drobne modyfikacje...

Cześć!

1. Otóż wraz z drugą współautorkę i pewnymi osobami z bloga doszliśmy do wniosku, że przez zbyt dużą ilość państw i funkcjonujących w nich Oddziałów kontakt między członkami bloga jest utrudniony, dlatego też rozważamy opcję zlikwidowania paru oddziałów i ewentualnym uruchomieniu ich, gdy ludzi na blogu będzie więcej. Ale chcemy znać też waszą opinię dlatego zachęcamy do wzięcia udziału w ankiecie!

2. Powstała nowa zakładka o nazwie ,,Relikty". Jest to galeria istotnych przedmiotów o wartości sentymentalnej dla zarówno Białych jak i Czarnych. Przedmioty takie zdobywane na misjach i w biegu wydarzeń będą niezwłocznie tam trafiać! 

Pozdrawiamy! :)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Czat

Witajcie!
Jak pewnie zauważyliście na naszym blogu powstał czat. Użytkowanie jest chyba jasne. Podpisujecie się imieniem waszej postaci i piszecie co wam się podoba, byle bez zbędnego spamu.
Pozdrawiamy! 

Od Tonili- Pierwsza misja

Aela odprowadziła nas do naszego pokoju, który miałyśmy dzielić z jeszcze jedną dziewczyną. Była teraz na jakiejś misji. Pokój był skromny. Bez okien, w końcu byłyśmy pod ziemią. Przytłaczające uczucie, gdy w całym budynku nie ma żadnego okna. Pod ścianą stały trzy łóżka z siennikami, obok każdego jedna szafka. Po drugiej stronie nocniki i szafa. Skoczyłam na łóżko patrząc w sufit.
-Co my teraz zrobimy?-Epi chodziła w tę i z powrotem.
-Jak to co?-Zaśmiałam się.-Nakopiemy do tyłków Czarnym!
-To nie takie proste. Oni są silni. Za silni. A to niebezpieczne. Nie chcę zginąć!-mówiła.
-Uspokój się! Nic na mnie grozi! Trzeba tylko trochę… poćwiczyć.
Mój szeroki uśmiech był jedyną odpowiedzią na jej wściekłe spojrzenie.
[…] Minęło kilka dni odkąd zostałyśmy oficjalnie członkiniami Rebelii. Poznałyśmy już naszą współlokatorkę- Delvy. Dziewczynę o piegowatej buzi, burzy kasztanowych włosów i… niezamykającej się chyba nigdy buzi. Mimo wszystko była sympatyczna, choć nie dało jej się powiedzieć niczego w sekrecie, bo odkąd z nią mieszkam znam już chyba wszystkie sekrety całego oddziału. Poznałyśmy również nową członkinię. Małą dziewczynkę, niezwykle dojrzałą jak na swój wiek-Rais.
Właśnie siedziałyśmy razem przy kominku w dużym pomieszczeniu. Chyba najprzyjemniejszym w całym oddziale. Pod ścianą na starych skrzynkach siedziała ciemnoskóra dziewczyna, jedna z najlepiej poinformowanych osób w całej Rebelii. Przy stole siedział jeszcze Raffael grając w kości z młodym chłopakiem, którego znałam tylko z widzenia.
-Szybko Ci z tym poszło!-Pochwaliłam dziewczynkę wsadzając do ust kawał chleba. W porównaniu z tym co serwują na stołówce smakował cudownie.
Z natury mało mówiła.
Usłyszałam śmiech Rafy. Mężczyzna wyszczerzył się.
-No! Dawaj. Wygrałem. Słaby jesteś.-Zgarnął ze stołu wygrane przed chwilą monety.
-Masz lewe kości i tyle-mruknął chłopak rozeźlony.
-Wmawiaj sobie!-Obejrzał się i zatrzymał na nas wzrok.
Odwróciłam się speszona.
-Ej, ej, ej! Pryzma!-rzucił, podchodząc do mnie i dwóch koleżanek.
-Tak?-zapytałam.
Facet przysiadł się do nas.
-Eric ma do was trzech jakąś sprawę. Chyba chodzi o waszą pierwszą, ważną misję, w której to sprawdzi jak sprawujecie się na waszych stanowiskach.-Uśmiechnął się lekko.
-Pierwsza misja?-Zaniepokoiłam się. Brzmiało poważnie.
-Ano. Nie martwcie się. Założę się, że nie puści was na pierwszy raz samych. Możecie iść teraz. W tych godzinach jest zwykle wolny.-Podniósł się i ruszył w swoim kierunku.
<Epi? Rais?>

niedziela, 19 stycznia 2014

Od Juno - Misja ,, Zdrada na widoku"

Minęły już dwa tygodnie odkąd dołączyłam do oddziału. Dwa tygodnie nudy, co prawda czasami ćwiczyłam w sali treningowej, albo coś.
Ale nie miałam żadnego zlecenia przez ten czas. Włóczyłam się korytarzami kryjówki. Fajnie tam było - tak mroczno. Towarzyszył mi mój wilk, Nux. Ktoś złapał mnie za nadgarstek, odwróciłam się.
- Jesteś prawie, że nie uchwytna, cały dzień cię szukam - podał mi kartkę - Masz zlecenie.
- Dzięki - mruknęłam. Poszedł sobie, a ja poszłam do głównego pomieszczenia, gdzie było więcej światła. Przeczytałam.
-Świetnie - mruknęłam i skierowałam się w stronę stajni mojego ojca.
Gdy już tam byłam kazałam służącej osiodłać mojego myszatego ogiera, Akkana. Wsiadłam na niego, Nux biegł za mną.
Jechałam przez las w stronę miasta w Re'Vermesch Pluvia, do Fabulae. Po dłuższym czasie jazda konna zaczęła mnie męczyć.
Zsiadłam z Akkana i pozwoliłam mu się napić wody ze strumienia. Byłam już w lasach Fabulae. Nad stawiałam uszu. Zamknęłam oczy.
Bicie serca mojego konia, wilka, ptaki, szum drzew - ale nie słyszałam Sarny. Czekałam. Byłam cierpliwa. Słońce już zachodziło.
Zostawiłam konia przywiązanego do drzewa i ruszyłam na łowy. Usłyszałam czyjś oddech. Wypuściłam w mrok strzałę, coś stanęło na gałąź, która pękła. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam ją gonić. Po kwadransie Sarna zaczęła dyszeć, ale biegła dalej potykając się o korzenie drzew. Zbliżałam się do niej i skoczyłam. Tak jak wilk atakujący sarnę - ja tak skoczyłam na Lilithien. Nie wycelowała sztyletem i tylko drasnęła mi policzek. Też chwyciłam swoje ostrza i zaczęłyśmy się nimi atakować.
- Kim jesteś, czego ode mnie chcesz? – wrzasnęła.
-Wilczyca chce głowę Sarny - odpowiedziałam i powaliłam ją. Znów zaczęła uciekać.
Wycelowałam w jej nogę strzałą, dalsze dzieła dokończył Nux.
Odcięłam jej łeb i schowałam do worka. Wróciłam do mojego konia i ruszyłam do miasta. Fabulae było nawet ładne nocą.
Weszłam do karczmy. Łeb i zwierzęta zostały na zewnątrz. Czułam po sobie spojrzenia. Usiadłam byle gdzie i zamówiłam jakiś trunek.
Było tam głośno i śmierdziało. Dosiadł się do mnie jakiś mężczyzna, był nawet przystojny.
- Co taka piękność robi w takiej dziurze, jak ta? - zapytał
- Szukam noclegu – odpowiedziałam.
- Ach tak? -Uśmiechnął się. Ja jednym łykiem wypiłam cały trunek.
- Dziwi cię to?
- Oczywiście, że nie - złapał za rękę i wyprowadził.
Usiadłam na jego łóżku. Rozpiął koszulę.
- Jesteś z klanu białych! - ustałam na równych nogach i wyjęłam sztylet
- Szybka jesteś - wyszczerzył białe zęby - Lilithien nie była taka szybka i ten mój szantażyk...
- Co? - zaczęło mi być gorąco, to on był wszystkiemu winien.
- Masz ubrudzone ręce - zauważył, opuściłam wzrok. Na palcach miałam krew Sarny. Przez tę chwilę nie uwagi, wytrącił mi sztylet.
- Kładź się - rozkazał przytykając ostrze do mojej szyi.
Zrobiłam to, co kazał i zajął się rozpinaniem mojego czarnego gorsetu. Miałam jeszcze jeden sztylet w bucie. Teraz tylko czekałam na odpowiedni moment. Nie mógł sobie poradzić z gorsetem więc go rozciął. Położyłam mu rękę na klatce piersiowej. Siedziałam obok niego.
Patrzył na mnie wyczekująco. Ręce położyłam przy jego barkach. Moje kolana dotykały dłonie. Pocałowałam go, wyciągnęłam sztylet.
i wbiłam mu go jakieś dwadzieścia razy w brzuch. Schowałam sztylety. Położyłam się obok trupa i zasnęłam.
Obudziłam się późnym rankiem. Jego krew miałam na ubraniu i włosach. Musiał nieźle się wykrwawić w nocy. Nie miałam nic na przebranie.
Zarzuciłam czarny płaszcz na ramiona i wyszłam.
Nad ranem kolejnego dnia byłam już w kryjówce i oddałam łeb Sarny dowódcy.
Każdy się na mnie gapił, na moje pokrwawione ubranie.
- Widzę, że udane polowanie - rzucił ktoś za mną.

- Owszem, udane - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

czwartek, 16 stycznia 2014

Od Rais

Właśnie się obudziłam. Przetarłam senne oczy, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Lekko ułożyłam włosy, przecież i tak nikt nie powinien mnie widzieć, więc nie mam takiej potrzeby. Założyłam buty, które leżały na podłodze przy drzwiach. Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu i wyszłam z niego. Powoli przechodziłam z pokoju do pokoju szukając dziewczyn, Pryzmy i Rajcy. Po jakimś czasie wreszcie doszłam do jakiegoś pokoju, którego nie znałam. Na suficie przy ścianie zobaczyłam właz. Pod nim Pryzma wspinała się po drabince.
-Gdzie idziesz? - spytałam obojętnym głosem.
-Czas coś zjeść - powiedziała trochę smutna.
-Mogę iść z tobą? - Podniosłam trochę kąciki ust.
-Pewnie, tylko się nie zgub.
Pryzma otworzyła właz i wysunęła na powierzchnię najpierw samą głowę, aby rozejrzeć się dookoła, a potem sama wyszła. Pokazała mi gestem, abym też wyszła. Ruszyłam w stronę drabinki i po chwili już zamykałam za sobą właz. Stałyśmy w jakimś opuszczonym budynku. To była istna ruina, większość ścian zawalonych, podłoga trzaskała pod naszymi krokami, a sufit sypał się, powoli, ale jednak sypał. Pryzma podała mi płaszcz, który leżał pod ścianą. Założyłam go. Nie było mnie praktycznie w ogóle widać. Tylko moja opalona twarz wystającą spod kaptura. Dała mi znak i wyszłyśmy. Unikając wzroku innych wdrapałyśmy się na dach budynku na przeciwko. Spojrzałam ostrożnie w dół. Cała ulica była zapchana ludźmi. Większość z nich stała w ogromnych kolejkach do stoisk, inni za to popijali piwo przed drzwiami innych domów, a pozostali po prostu włóczyli się po ulicach chwiejąc się z prawa na lewo. Zaczekałyśmy chwilę. Wszyscy ludzie byli zajęci sobą. Szybko przeskoczyłyśmy z jednego dachu na drugi. Byłyśmy nad celem. U podnóża budynku stało małe stoisko z chlebem, owocami i rybami.
-Zejdę na sam dół i podbiorę jeden bochenek chleba. Zaczną mnie gonić i w tym czasie ty weźmiesz jeszcze jeden - powiedziała Pryzma śledząc wzrokiem sprzedawcę.
Kiwnęłam głową, że zrozumiałam. Pryzma zeskoczyła z jednego dachu na drugi, niższy, z tego znów na jeszcze niższy, aż w końcu znalazła się na końcu ciemnej alejki. Trzymając się cienia poszła w kierunku stoiska. Szybko i niepostrzeżenie zwinęła jeden bochenek. Wtedy też zeskoczyłam na dół. Spadłam na płócienny daszek straganu. Pod moim ciężarem zaczął się chwiać, ale się nie przewrócił. Małym skokiem zeskoczyłam z niego i wzięłam dwa bochenki. Wszyscy ludzie zaczęli się na mnie gapić. Na szczęście miałam płaszcz. Szybko pobiegłam na jakąś alejkę, a za mną trzej mężczyźni. Pewnie chcieli mnie pobić na kradzież. Kiedy pobiegłam za zakręt szybko i stałam się cieniem. Skołowani mężczyźni nie wiedzieli gdzie jestem i zrezygnowali z szukania. Wślizgnęłam się do włazu, z którego wyszłam i byłam w tamtym pomieszczeniu. Pryzma już tam na mnie czekała, a obok niej Racja. Oddałam jeden bochenek Rajcy. Razem poszłyśmy do pomieszczenia z kominkiem i usiadłyśmy przy rozpalonym ogniu jedząc nasz obiad.

<Tonila?>

wtorek, 14 stycznia 2014

Od Mishelle- Misja ,,Zabójstwo w południe"

Jak większość swojego czasu, gdy nie miałam żadnych zleceń siedziałam w wielkiej sali treningowej albo na pobliskiej polanie. Padało, więc byłam zmuszona tlić się w sali wraz z innymi. Jak co dzień walczyłam z Nickiem. Jedynie jego znałam na tyle, aby się z nim zmierzyć.
- Sztylety? - Spytał z szerokim uśmiechem.
- Poradzisz sobie? - Zakpiłam.
- Wiele się nauczyłem - zapewnił obnażając swój sztylet.
Zaśmiałam się i wysunęłam ostrze z pochwy. Lewą dłonią sięgnęłam do małej sakiewki, w której zamiast motet nosiłam długie igły z metalu. Wzięłam dwie między palec wskazujący, a środkowy. Nick był oddalony ode mnie o kilka metrów, więc gdy ruszył, aby zaatakować rzuciłam jedną igłę. Jedynie drasnęła jego policzek. Gdy wypuściłam z palców drugą, trafiła w jego łydkę. Zamarł, a ja się uśmiechnęłam. Wyrwał igłę z ciała i spojrzał na mnie.
- Nie wspominałam, że przez ten czas ćwiczyłam akupunkturę? - Zagadnęłam rozbawiona.
- Jakoś zapomniałaś - syknął i ruszył w moją stronę.
Gdy rzuciłam kolejną igłę, osłonił się ostrzem sztyletu. Uśmiechnęłam się, a gdy podszedł i zamachnął się na wysokości mojej szyi w ostatniej sekundzie uchyliłam się przed ostrzem. Odskoczyłam na pół metra i zaatakowałam go. Zamiast uderzyć w szyję jak on to zrobił, postawiłam na brzuch. W ułamku sekundy znalazłam się u jego boku, a trzon broni wbiłam w środek jego brzucha.
- Musisz jeszcze poćwiczyć braciszku - wyszeptałam rozbawiona do jego ucha. - Zginąłbyś - zauważyłam i schowałam broń do pochwy.
- Gdybyśmy walczyli naprawdę miałbym łuk - zauważył z szerokim uśmiechem.
- Gorzej gdyby była walka wręcz, co? - Zaśmiałam się, a on jedynie przewrócił oczyma.
- Cicha!
Odwróciłam się słysząc swój pseudonim. W drzwiach do sali stał mężczyzna, którego kojarzyłam. Wiele razy się mijaliśmy jednak nie mieliśmy jeszcze czasu, aby się poznać. Co, gdy się zastanowić jest wielką stratą patrząc po jego muskularnym ciele. Uniosłam kąciki ust widząc jego obnażoną pierś.
- Hę? - Wymamrotałam niechętnie powracając wzrokiem do jego oczu.
- Blaid kazał mi Cię zawołać - rzucił.
Skinęłam krótko głową i potruchtałam do niego. Usłyszałam cichy świst za sobą. Wyjęłam szybko sztylet z pochwy i odwracając się zasłoniłam oczy. W ostrze coś uderzyło, a potem opadło na podłogę. Uśmiechnęłam się widząc swoje igły i schowałam je do sakwy. Odwróciłam się i dogoniłam mężczyznę.
- Wiesz, o co chodzi? - Spytałam rzeczowo.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie. Nic mi nie mówił oprócz tego, że masz jak najszybciej się u niego zjawić - oznajmił.
Gdy zaprowadził mnie pod drzwi naszego dowódcy zostawił mnie. Weszłam do środka i zobaczyłam Jariba za biurkiem. Przerzucał jakieś papiery z piórem w dłoni.
- Coś się stało? - Spytałam spokojnie.
- Masz pierwsze zlecenie - oznajmił.
Skinęłam krótko głową czekając na informacje.
- Ma na imię Frenrych von Aberden. Jest kupcem. Masz go zgładzić - odparł spokojnie, a ja przytaknęłam wiedząc, że to nie wszystko. - Jedziesz do Fremount w Itter-Paht – oznajmił. - Ma szybko zginąć. Wielu osobom podpadł. Bez świadków, cicho i skutecznie - sprecyzował, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Wszystko?
- Tak. Masz to wykonać jak najszybciej - rozkazał.
Uśmiechnęłam się, skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. Od razu skierowałam się do swojego pokoju. Złapałam lekką torbę, spakowałam ciuchy, które wiedziałam na pewno, że mi się przydadzą, jakieś pieniądze i broń. Sztylet i igły wciąż miałam na sobie. Przebrałam się ze spodni i koszulki w kusicielską sukienkę, która podkreślała biust i szczupłą talię i ruszyłam w stronę wyjścia z korytarzy.
- A Ty gdzie? - Zatrzymał mnie Nick.
- Uciekam od Ciebie. - Zaśmiałam się.
- A tak na poważnie? - Przerwał mi i złapał mnie za nadgarstek.
- Bez obaw. Raczej wrócę - uśmiechnęłam się i wyrwałam rękę z jego uścisku.
Wyszłam z naszej 'siedziby' i skierowałam się do centrum miasta. Weszłam do jakiejś karczmy. Wiedziałam, że tam znajdę chętnego, kto mnie podwiezie w odpowiednie miejsce. Nie miałam zamiaru się tłuc konno, gdy mogłam pojechać w powozie. Weszłam do środka, usiadłam w kącie sali zakładając nogę na nogę i westchnęłam z rezygnacją. Nie musiałam się nawet silić, aby jakiś mężczyzna do mnie podszedł.
- Cześć mała.
- Mała to może być twoja pała - mruknęłam pod nosem widząc jego duży brzuch.
- Zabawna jesteś - zaśmiał się, a ja przewróciłam oczyma - Długo tu jesteś?
- Niestety nie. Muszę wyjechać - przyznałam z udawanym smutkiem. Choć miałam na dzieję na bardziej schludnego towarzysza podróży postanowiłam jednak wykorzystać to, co los daje.
- A gdzie się wybierasz?
- Do Fremount.
- W Itter-Paht ? - Spytał z uśmiechem.
- Jedziesz tam? - Zagadnęłam.
- Osobiście nie. Syn mojego znajomego jedzie - przyznał i uśmiechnął się. - Jeśli chcesz mogę z nim pogadać i...
- Pewnie. Mam nadzieję, że piwo w zamian Ci wystarczy. - Uśmiechnęłam się.
-O nic innego nie śmiał bym prosić - powiedział. Jednak widziałam w jego oczach błysk niezadowolenia. - Bądź tu o zachodzie - rozkazał i wstał.
Przewróciłam oczyma i wyjrzałam za okno. Miałam jeszcze kilka godzin, więc postanowiłam, że odpocznę i się rozluźnię...
[...] O umówionej porze czekałam w karczmie. Po chwili wszedł ten sam mężczyzna, z którym rozmawiałam i jakiś młody na oko 20 letni mężczyzna. Mimowolnie moje kąciki powędrowały do góry widząc jego mięśnie i przystojne oblicze. Złapałam za swój plecak i podeszłam do niego.
- Och, to ją przewieziesz - powiedział, gdy mnie zobaczył.
- Sam – przedstawił się i uśmiechnął.
- Shell - odparłam ściskając jego dłoń.
Wyszliśmy przed karczmę i chłopak wziął mój bagaż. Położył go na stercie innych walizek i toreb i pomógł mi wejść do środka powozu. Usiadł na przeciwko mnie i uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie boisz się ze mną jechać? - Uniósł zaskoczony brwi.
- Nie mam czego - zapewniłam z uśmiechem.
- W końcu jestem Ci obcy. Znasz moje imię, a i to nie jest pewne - zauważył z zadziornym uśmiechem.
Pochyliłam się opierając łokcie na kolanach i uśmiechnęłam się niegrzecznie.
- Też nie możesz być pewny, że mówiłam prawdę. A tym bardziej, że nic Ci nie zrobię.
- Jesteś kobietą, nie skrzywdzisz mnie - uśmiechnął się szeroko.
- Skąd ta pewność? Twojemu sercu może z całą pewnością się coś stać - zapewniłam.
- Ukradniesz je? - spytał kusicielsko.
- Kto wie... - Rzuciłam jedynie i oparłam się plecami o siedzenie przyglądając się jego oczarowanym oczom.
Zaśmiałam się pod nosem i oparłam głową o brzeg okna zamykając oczy.
[...] Obudziłam się czując czyjąś dłoń na swoim udzie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Sama, który z uśmiechem usiadł obok mnie.
- Łudzisz się chłopcze - westchnęłam ściągając jego dłoń ze swojej nogi i przekładając ją na jego.
- Nie przesadzaj. - uśmiechnął się łapiąc mnie za biodra i wciągnął mnie na swoje kolana. - Przecież wiem, że chcesz się ze mną zabawić - zamruczał do mojego ucha.
- Jestem sadystką - powiedziałam z rozbawieniem.
- W to nie uwierzę.
- Zobaczysz, gdy po wszystkim będziesz miał rany cięte – zakpiłam.
- Nie zrobisz mi krzywdy.
- Póki mnie wieziesz... Masz rację, nie - przyznałam.
- Może chcesz pojeździć konno? - zamruczał i poruszył biodrami.
Roześmiałam się i przycisnęłam dłoń do jego piersi.
- Jesteś zbyt mały jak na mnie - szepnęłam do jego ucha i usiadłam naprzeciw niego. Chciał wstać, ale położyłam stopę między jego nogami. - Nie radzę - zaśmiałam się.
Uśmiechnął się chytrze i zacisnął dłoń na mojej kostce. Uniosłam drugą, aby uderzyć go w ramię, ale w ostatniej chwili także i drugą nogę złapał. Wstał i stojąc między moimi nogami podszedł do mnie i pochylił się nade mną.
- Wiesz, obawiam się, że mogę być silniejszy - przyznał szepcząc mi do ucha.
- Ty się tego nie obawiasz. Satysfakcjonuje Cię to - zauważyłam spokojnie.
- Może masz trochę racji - uśmiechnął się.
Klęknął przede mną wciąż rozsuwając mi nogi, przez co zsunęłam się niemal pośladkami na krawędź siedzenia. Ściągnął koszulkę, a ja jęknęłam cicho widząc jego mięśnie. Powróciłam wzrokiem na jego twarz i uniosłam kąciki ust.
- Może jak się trochę postarasz nie będzie aż tak źle... - Przyznałam rozbawiona. Uśmiechnął się szeroko i przyciągnął mnie do siebie, przez co oboje polecieliśmy na drewnianą podłogę. Siedziałam na jego brzuchu i zaczęłam ściągać jego spodnie, a on zajął się moją suknią.
[...] Oboje głośno jęknęliśmy, gdy we mnie skończył. Przekręcił nas tak, że znajdowałam się teraz pod nim i wyszedł ze mnie. Zaczął się ubierać i podał mi moje ciuchy. Ubrałam się szybko i założyłam buty.
- Tego nie było - powiedziałam grożąc mu palcem.
- Schowaj ten palec - ostrzegł z rozbawieniem. - Bo będzie powtórka.
- Nie mówię nie. - roześmiałam się. Wyjrzałam za okno i uniosłam kąciki ust - Szkoda tylko, że niedługo wysiadam - zauważyłam rozbawiona
- To już?! Dojeżdżamy do Fremount? - Spytał zdziwiony.
- Jeszcze kawałek – przyznałam, poprawiając ciuchy.
- Więc czas się pożegnać - westchnął.
- Nie licz na nic.- ostrzegłam i uśmiechnęłam się mimowolnie
- Zobaczymy się jeszcze? - Spytał nagle.
Wzruszyłam lekko ramionami.
- Nie wiem. Raczej tak. W końcu teraz mieszkam w Korron-Thum.
- Czyli jednak jest szansa na powtórkę. - Zauważył uśmiechając się.
- Zobaczymy - zaśmiałam się. - Gdzie moje spinki? - Mruknęłam zakładając kosmyki włosów za ucho.
Sam zaczął ich szukać aż w końcu podał mi dwie długie spinki, którymi upięłam nisko włosy.
- Dzięki.
- W końcu sam je zrzucałem – uśmiechnął się szeroko.
Pokręciłam głową i westchnęłam ciężko.
- Jesteś niereformowalny – zawyrokowałam.
- Nie znasz mnie przecież aż tak długo – wytknął.
- Seks świadczy o wszystkim – zaśmiałam się.
[…] Zatrzymaliśmy się, a wtedy Sam wysiadł i pomógł mi wyjść. Podał mi plecak, a ja uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
- Do zobaczenia za kilka dni – zawołałam za nim.
- Oby! – Zaśmiał się zamykając drzwiczki powozu i odjeżdżając.
Westchnęłam i rozejrzałam się. Znam jedynie imię, nazwisko celu. Nic więcej… Westchnęłam ciężko, więc weszłam do jakiejś dużej karczmy. Usiadłam przy barze i od razu podszedł do mnie karczmarz.
- Znasz przypadkiem Frenrych’a von Aberden’a? – Spytałam, a mężczyzna się zaśmiał.
- Każdy go tu zna i niezbyt lubi – przyznał spokojnie. – A co? Interesy?
- Mniej więcej. Słyszałam, że szuka dziwki – mruknęłam.
- Chętna?
- Dobrze płaci?
- Podobno. Ale zmarnujesz się – westchnął ciężko.
- Zobaczymy. Zawsze mogę przyjść do Ciebie, prawda? – Zaśmiałam się.
- Przenajświętsza – przyznał ze śmiechem.
- Więc gdzie go znajdę? – Zainteresowałam się.
- Powinien za chwilę przyjść – przyznał spokojnie.
Faktycznie. Po niecałym kwadransie drzwi przekroczył otyły, brzydki mężczyzna zachowujący się jak gnojek.
- O cholera – burknęłam.
- Mówiłem – zaśmiał się karczmarz.
Westchnęłam ciężko i wstałam z krzesła. Złapałam swój plecak, a gdy mężczyzna się usadowił na ławce podeszłam do niego.
- Nowa panienka? – Zarechotał.
Skrzywiłam się w duchu słysząc jego okropny śmiech.
- Tak – uśmiechnęłam się z trudem. Usiadłam obok niego i położyłam nogi na jego udach.
- Szukasz fuchy, co? – Zaśmiał się, a ja wzdrygnęłam.
- Już znalazłam – przyznałam i uśmiechnęłam się uwodzicielsko.
- Myślisz, że znajdziesz u mnie kąt? – Zakpił.
- Zawsze warto spróbować – uśmiechnęłam się.
- Może i tak.
- Więc… - Zaczęłam wyczekująco.
- Chodźmy – nakazał.
Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam, że pójdzie mi to tak łatwo. Poszliśmy kawałek i zobaczyłam woźnicę. Znowu powtórka z rozrywki? Westchnęłam cicho i weszliśmy do powozu. Po kilku minutach znaleźliśmy się w jakimś małym pałacyku. Zaprowadził mnie do przestronnej, bogato ozdobionej sypialni. Łóżko było olbrzymie. Drewniana, rzeźbiona rama i baldachim.
- Zaraz przyjdę – oznajmił i zamknął za sobą wielkie drzwi.
Rozejrzałam się z niedowierzaniem. Przesunęłam dłonią po ręcznych zdobieniach na wielkich szafach i małych szafeczkach nocnych. Gdy wszedł z powrotem uśmiechnął się widząc mój zachwyt.
- Jeśli dobrze się spiszesz zakosztujesz takiego życia – zapewnił uśmiechając się.
Zaśmiałam się i położyłam się na łóżku.
- Taki pałacyk? Z chęcią mogłabym mieć – przyznałam uśmiechając się.
- Może kiedyś dostaniesz- uśmiechnął się i nachylił nade mną. Zaczął mnie całować po szyi. Zacisnęłam powieki jak i zęby, aby tylko nie patrzeć na jego twarz. W myślach odtwarzałam muskularne ciało niedawno poznanego Sama i jego przystojny profil. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. Kupiec zszedł ze mnie i położył się na łóżku. Usiadła obok niego i powoli zaczęłam go masować.
- Wprawiona jesteś – wymamrotał.
- Trochę się na tym znam – wyznałam.- Jeśli chcesz mogę zrobić Ci akupunkturę – zaproponowałam.
- Masz potrzebne rzeczy – spytał bez wahania.
Zaśmiałam się
- Oczywiście, że tak.
Wstałam i wyciągnęłam spod spódniczki sakiewkę z igłami do akupunktury. Usiadłam ponownie obok niego, a ten zdążył się już rozebrać aż do bielizny. Niezadowolona z widoków zaczęłam wbijać igły w nerwy tak, aby niczego nie czuł. Wzdychał co jakiś czas, a ja w końcu wbiłam mu igłę w szyję. Jęknął w poduszkę głośno.
- Och zaraz się poprawię – zapewniłam klnąc pod nosem, że nie trafiłam za pierwszym razem między kręgi szyjne. Złamałam jeden z nich, przez co oddech mężczyzny stał się nagle urywany, aż w końcu całkiem niesłyszalny. Wyciągnęłam wszystkie igły i wytarłam je o pościel łóżka. Wstałam z wielkiego łóżka i poprawiłam swoją sukienkę. Zajrzałam do szaf gdzie znalazłam wielki kufer z biżuterią damską.
- Po co Ci do cholery damska biżuteria? – Uniosłam brwi.
Bez namysłu sięgnęłam po najcenniejsze i najładniejsze ozdoby i wrzuciłam na samo dno swojej torby. Znalazłam srebrne monety jak i miedziaki, które także zabrałam. Wszystko co najcenniejsze i poukrywane zostało już spakowane. Wyszłam i okrążyłam dom. Nikogo niebyło. Ale jakim cudem? Mogłam się założyć, że ktoś taki jak on będzie miał cały dworek służby. Jednak z satysfakcją odkryłam, że albo śpią albo sobie wypoczywają w ogrodzie. Zarzuciłam plecak na ramię i szybko wyszłam z pałacyku. Poszłam szybkim krokiem w stronę centrum gdzie spotkałam odjeżdżającego Sama.
- Znowu Ty – zaśmiał się.
- Znowu ja… Wracasz już do domu? – Spytałam zaskoczona.
- Tak, miałem tylko dostarczyć kilka rzeczy – przyznał. – A Ty?
- Chciałam tu zostać i trochę zarobić, ale się rozmyśliłam. Mogę? – Spytałam wskazując drzwiczki.
Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę pomagając mi wejść do powozu. Położyłam torbę na podłodze i usiadłam naprzeciw niego. Nie zadawał żadnych pytań, a ja przyłożyłam głowę do ścianki. Po chwili Sam usiadł obok mnie i okrył moje ramiona jakimś kocem. Uśmiechnęłam się do niego i położyłam głowę na jego silnym ramieniu. Objął mnie i ułożył sobie moje nogi na kolanach. Pozwoliłam się przytulić. Było strasznie zimno, a przynajmniej mi. Pamiętam, że nie musieliśmy przebyć długiej drogi, gdy zasnęłam wtulona w niedawno poznanego mężczyznę.

niedziela, 12 stycznia 2014

Od Vermeery- Początek

To był kolejny nudny dzień w oddziale Re'Vemersch Pluviańskim. Od rana pomagałam szturmowcom konserwować broń, później zaniosłam list od dowódcy szturmowców do dowódcy oddziału, czy też na odwrót. Resztę dnia spędzałam z wojownikami, pomagałam w treningach czy w planowaniu misji. I tak dzień w dzień od ponad czternastu lat. Czasami wymknęłam się wieczorem na polowanie z garstką innych osób, czy znajdowałam sobie ciekawsze zajęcie. 
Jednak tak bywało rzadko, bardzo rzadko. Dowódca nigdy nie miał dla mnie ważnych zadań. Nie wiem czy mi nie ufał, czy raczej nic się nie działo. Choć podejrzewam to drugie bo przecież oddział to moja jedyna rodzina. Szturmowcy są kimś więcej niż ,,współofiarami"  losu. Są braćmi, którzy zawsze chętnie pomogą i wesprą dobrym słowem. Dodadzą otuchy i sprawią, że ta monotonia jest lepsza. 
Muszę przyznać, że chyba urodziłam się by wychować się tu. Nie dane mi były role oficjalnego posłańca czy mówcy. Ale los dał mi tą "rodzinę", dał tych "braci".
A ja pomagałam im w służbie jak tylko mogłam. Doradzałam wybór broni czy taktyki. Demonstrowałam nowe techniki walki. czy też sposób obsługi maszyn oblężniczych, które teraz na szczęście stoją nieużywane. 
Od początku miałam smykałkę do wszystkiego co związane z wojną i walką. 
I tak mijał czas. Oddział coraz rzadziej brał udział w walce. Ale podobno miało się to zmienić. Ja oficjalnie zostałam szpiegiem. A dla zabicia czasu robiłam co tylko się dało. 
Czasami zastanawiałam się skąd tak właściwie się tu wzięłam, parę razy nawet pytałam. Zawsze uzyskiwałam inną odpowiedź. Raz, że matka zapłaciła za moje szkolenie i opiekę, innym razem byłam córką poległego wojownika i zlitowali się nade mną, a jeszcze kiedy indziej znaleziono mnie podczas wyprawy bojowej. Nigdy jednak nie poznałam choćby imion domniemanych rodziców. W odpowiedzi było tylko: "Nie wiem", "Nic ci to nie da. Nie żyją" lub "Ludzie mówili że przysłały Cię gwiazdy". Z każdej ściemy, którą próbowali mi wcisnąć najbardziej podobała mi się ta z moim gwiezdnym pochodzeniem. Bardzo skutecznie poprawiała humor.
I takimi myślami zazwyczaj kończyłam dzień. Zagłębiałam się w sen z nadzieją na ciekawsze, lepsze jutro. Które póki co nie nadeszło.
Ale kto wie czy nie nadejdzie jutro?