niedziela, 12 stycznia 2014

Od Vermeery- Początek

To był kolejny nudny dzień w oddziale Re'Vemersch Pluviańskim. Od rana pomagałam szturmowcom konserwować broń, później zaniosłam list od dowódcy szturmowców do dowódcy oddziału, czy też na odwrót. Resztę dnia spędzałam z wojownikami, pomagałam w treningach czy w planowaniu misji. I tak dzień w dzień od ponad czternastu lat. Czasami wymknęłam się wieczorem na polowanie z garstką innych osób, czy znajdowałam sobie ciekawsze zajęcie. 
Jednak tak bywało rzadko, bardzo rzadko. Dowódca nigdy nie miał dla mnie ważnych zadań. Nie wiem czy mi nie ufał, czy raczej nic się nie działo. Choć podejrzewam to drugie bo przecież oddział to moja jedyna rodzina. Szturmowcy są kimś więcej niż ,,współofiarami"  losu. Są braćmi, którzy zawsze chętnie pomogą i wesprą dobrym słowem. Dodadzą otuchy i sprawią, że ta monotonia jest lepsza. 
Muszę przyznać, że chyba urodziłam się by wychować się tu. Nie dane mi były role oficjalnego posłańca czy mówcy. Ale los dał mi tą "rodzinę", dał tych "braci".
A ja pomagałam im w służbie jak tylko mogłam. Doradzałam wybór broni czy taktyki. Demonstrowałam nowe techniki walki. czy też sposób obsługi maszyn oblężniczych, które teraz na szczęście stoją nieużywane. 
Od początku miałam smykałkę do wszystkiego co związane z wojną i walką. 
I tak mijał czas. Oddział coraz rzadziej brał udział w walce. Ale podobno miało się to zmienić. Ja oficjalnie zostałam szpiegiem. A dla zabicia czasu robiłam co tylko się dało. 
Czasami zastanawiałam się skąd tak właściwie się tu wzięłam, parę razy nawet pytałam. Zawsze uzyskiwałam inną odpowiedź. Raz, że matka zapłaciła za moje szkolenie i opiekę, innym razem byłam córką poległego wojownika i zlitowali się nade mną, a jeszcze kiedy indziej znaleziono mnie podczas wyprawy bojowej. Nigdy jednak nie poznałam choćby imion domniemanych rodziców. W odpowiedzi było tylko: "Nie wiem", "Nic ci to nie da. Nie żyją" lub "Ludzie mówili że przysłały Cię gwiazdy". Z każdej ściemy, którą próbowali mi wcisnąć najbardziej podobała mi się ta z moim gwiezdnym pochodzeniem. Bardzo skutecznie poprawiała humor.
I takimi myślami zazwyczaj kończyłam dzień. Zagłębiałam się w sen z nadzieją na ciekawsze, lepsze jutro. Które póki co nie nadeszło.
Ale kto wie czy nie nadejdzie jutro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz