sobota, 19 kwietnia 2014

Od Nichroma- ,,Początek" cz.2

Krople deszczu leniwie spływały po szybie, gałęzie rytmicznie uderzały o okno. Płomień w ognisku dawno zgasł, teraz pokój oświetlał tylko księżyc.
Leżę w łóżku i bezmyślnie wpatruje się w sufit.
- Po wczorajszej burzy drogi to jedno wielkie bagno. -Słyszę znajomy głos. - Zostańmy dzisiaj w łóżku, dobrze?
Budzę się z monotonnego transu i odwracam głowę. Spoglądam na kręcone, kasztanowe włosy, patrzę na gęstą grzywkę, która nieudolnie zasłania bliznę biegnącą od lewej skroni do ust. Nie mogę spojrzeć jej w oczy.
- Dobrze - sam nie wiem, czemu tak odpowiadam.
- Już po wszystkim, teraz będzie dobrze. - Dziewczyna siada mi na kolanach i próbuje zwrócić moją uwagę.
- Nie Helserah. Nic nie będzie dobrze. Oni nadal będą Cię ścigać, dalej będą chcieli cię skrzywdzić…
- Przestań gadać głupoty. Nikt mnie nie tknie. - Brunetka pochyla głowę w moją stronę, w taki sposób zmusza mnie do patrzenia jej w oczy. Kosmyki jej włosów opadają mi na twarz.
- Będą. Pozwoliłem im na to raz... -Odwracam wzrok. Nie chce widzieć jej reakcji. To dla mnie zbyt bolesne.

[...]Spoglądam na zegar i widzę jak przemija czas. Minuta za minutą, godzina za godziną i tak dzień goni dzień.
Na ścianie codziennie obserwuje ruch słońca. Widzę jak Helserah dzień w dzień snuje się po pokoju. Co chwila coś przestawia, robi coś innego, śpi..
A ja pośród tego wszystkiego tkwię nieprzytomnie, jako obserwator.
Aż to wszystko się kończy, dziewczyna z blizną wychodzi i nigdy nie wraca. W jakiś czas potem, najpewniej kilka dni, drzwi otwierają się na oścież. Pojawiają się bezduszni mordercy, dzięki nim pokój staje w płomieniach.

[...]Budzę się w środku nocy, nerwowo przewracam się z boku na bok. To tylko las - przypominam sobie w duchu.
Snuję się bezczynnie po lesie, to zawsze lepsze niż ponowny sen. Wsłuchuję się w nocną symfonie lasu, ciche pohukiwanie sów, koncerty świerszczy.
Ciemność panująca w lesie działa naprawdę kojąco, jednak w moje rozmyślenia wbija się mały komar. Zwierzątko najwyraźniej pokąsało już moich towarzyszy niedoli i nie jest zainteresowane moją krwią.
Bez namysłu zapuszczam się coraz dalej w las, powoli dźwięki spokojnej puszczy stają się "bardziej ludzkie". Słyszę pojedyncze słowa gromady ludzi. Jest za ciemno by siedzieli przy ognisku, po sposobie mówienia zgaduję, że przed kimś się ukrywają bądź na kogoś czekają. Ostrożnie podchodzę bliżej, teraz od grupy dzieli mnie tylko pas krzewów.
W następnej sekundzie ma miejsce rzecz, która mieć miejsca nie powinna. Jedna, cholerna gałązka ulega pod moim ciężarem i wydaje okropny, charakterystyczny dźwięk pękania. No to po mnie. Jak się spodziewałem nie minęła minuta a przede mną stoi kilkoro ludzi i bacznie mi się przygląda.
- Nie wyglądacie na Czarnych - stwierdzam od razu. Ludzie spoglądają po sobie, próbują nie dawać mi odpowiedzi. - W takim razie jesteście rebeliantami, jak ja.
Mija kilka chwil ciszy. Obie strony lustrują się dokładnie, widzę jak wahają się co zrobić z takim fantem.
- Chodź z nami - słyszę tylko nim znikają wśród drzew. Instynktownie idę tam, gdzie mnie prowadzą. Tej nocy mam szczęście. Czarni zabiliby mnie na miejscu za te wszystkie problemy, jakich im przysporzyłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz