czwartek, 8 maja 2014

Od Filii c.d. Tonili - Misja ,,Czerwone złoto" cz. 2

–Ptak –powiedziałem. Nie odezwała się już potem, najwyraźniej nie uśmiechała się jej ta misja, a ja jakoś nie miałem zamiaru psuć jej jeszcze bardziej nastroju. W sumie to nawet nie miałem pomysłu na rozmowę, choć oskubanie smoka z łusek było zawsze interesującym zajęciem.
Droga do lasu nie była szczególnie długa. Rosły tam głównie stare już dęby, choć gdzieniegdzie dojrzeć można było młodsze drzewa próbujące przedrzeć się do promieni słonecznych. Cały problem był w tym, że te starsze niekoniecznie im to umożliwiały. Rozłożyste korony przesłoniły nawet nie taką znowu wąską ścieżkę. Po chwili poczułem znajomy zapach smoczej krwi. I rzeczywiście gad spoczywał na polanie. Wyglądało na to, że zdechł w sposób naturalny. Jego starość była widoczna, a łuski z pewnością bardzo twarde.
Zsunąłem się z konia i zabrałem ze sobą tobołek z narzędziami. Przykucnąłem obok przedniej prawej łapy. Pryzma rozglądała się po polanie od czasu do czasu zwracając na mnie uwagę. Widocznie nie była zachwycona moim towarzystwem, ja tymczasem wziąłem się do pracy. Odciąłem łapę tak, by nie naruszyć, żadnej z łusek, a jednocześnie nie narazić się na spłonięcie z powodu łatwopalnego kwasu wydzielanego przez gnijące wnętrzności. Pod wyglądem zbierania łusek smoki ogniste należał do trudniejszych. Dotknąć ich krwi to stracić rękę aż do ramienia i to w wielkim bólu. Wypowiedziałem najpierw zaklęcie neutralizujące działanie krwi i delikatnie oderwałem łuskę od łapy. Pod nią znajdowała się jeszcze tylko cienka powłoka, zupełnie nieprzypominająca naszej skóry.
Po oberwaniu pięciu łusek z każdej z łap, zająłem się częścią najtrudniejszą, czyli łbem. Pokrywało go całe mnóstwo bardzo drobnych czerwonych łusek, ale mi potrzebna była tylko jedna, ta pośrodku czoła. Upewniwszy się wpierw, że mogę bezpiecznie podejść, wbiłem bardzo cienki i szeroki nożyk pod łuskę. Nie chciała odejść od ciała i była twardsza niż te które widziałem wcześniej, a wykonywałem już tę czynność ze cztery razy. Kiedy w końcu płytka odleciała, zdarłem jeszcze kilka pomniejszych drobnych niczym te u ryb łusek, a wszystko to zapakowałem do starej, zniszczonej już, ciemnej, skórzanej torby, powiedziałem do Pryzmy:
–Chyba możemy wracać.
–I dobrze –odparła i dosiadła swojego konia.
Zrobiłem to samo upewniając się, ze wszystko zabrałem nim ruszymy. Nie raz udało mi się zapomnieć dość istotnych przedmiotów, co niekoniecznie kończyło się potem dobrze. Ruszyliśmy z powrotem przez las, który zdał mi się jeszcze ciemniejszy. Cisza jaka w nim panowała była przerażająca, o dziwo nawet ptaków nie było słychać, a tego szczerze mówiąc żałowałem. Moja fascynacja nimi sięgała daleko wstecz, ale pozostawała nieprzerwana, a co zapewne najciekawsze sam nie potrafiłem jej wyjaśnić.Wtedy z lasu dobiegł do mych uszu jakiś odgłos, którego źródła nie potrafiłem zlokalizować.

<Pryzma?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz