czwartek, 20 lutego 2014

Od Annie- ,,Początek" cz.1

Powiedzenie "Zawsze jest jakieś drugie wyjście" nie raz ratowało mi skórę. Moja mama od zawsze mi powtarzała, że należy wybierać najłagodniejsze opcje. Patrząc teraz na moją beznadziejną sytuacje miałam tylko jedno wyjście i uporczywie szukałam drugiego. Nie zbyt mi się uśmiechała kolejna walka ze strażą patrolową.
W Itter-Paht jest mała wieś, gdzie patrolowane są granice miasteczka. Strażnicy nie zbyt mnie lubią ponieważ często sprawnie im uciekam do najbliższego lasu. Gdy wracam oni nie mają dowodów by wsadzić mnie za kraty.
Tak więc teraz stojąc tu, przed dziewięcioma - tym razem chyba porządnie uzbrojonymi na taką właśnie okazję- strażnikami, wymyślałam plan, albo chociaż jakąś wymówkę.
Na plecach miałam kołczan pełen strzał. W ręce mocno zaciskałam łuk. Starałam się go jakoś schować, by strażnicy go nie zauważyli. Oczywiście ruch ten był zupełnie bezsensowny.
-Stwórco, znowu ona! Czemu nie potrafisz grzecznie siedzieć w wiosce? - mruknął jeden ze strażników. Miał krótko przycięte brązowe włosy i czarne oczy. Zrobił krok w moją stronę. Instynktownie cofnęłam się co wywołało falę śmiechu wśród strażników. Powoli przewiesiłam łuk przez ramię. Nawet gdybym miała walczyć wolałabym użyć czegoś sprawniejszego. Mężczyźni widząc, że odkładam broń rozluźnili się trochę. Większość z nich to zwykłe tchórze, nie potrafiące nawet utrzymać poprawnie jakiejkolwiek broni. Tak naprawdę to chcą oni się tylko ustawić i mieć pewność, że w razie głodu ich rodziny jako pierwsze dostaną od władz trochę chleba w zamian za służbę.
W ten sposób uśpiłam czujność straży. Korzystając z chwili nieuwagi puściłam się biegiem. Był to niby sprint, ale w wysokich zaspach śniegu ciężko jest biegać. Chcąc oszczędzić siły musiałam zwolnić. Zaskoczeni strażnicy ruszyli za mną. Nie odwracałam się, ale słyszałam jak w czasie biegu żołnierze napinają łuki. "Serio chcą do mnie strzelać?" pomyślałam z lekkim rozbawieniem. I tak wszyscy wiedzą, że strażnicy nigdy nie trafią w ruchomy punkt. Usłyszałam strzał. A później kolejny i kolejny. Na razie nie oberwałam. W głowie miałam tylko jedną myśl. "Uciec z tej wioski". W każdej innej wiosce, czy nawet mieście łatwiej byłoby zwiać. Ja,oczywiście, musiałam trafić do najbardziej strzeżonego miejsca w całym Itter-Paht.
W tej wiosce znajduje się największe więzienie dlatego też wszystko i wszyscy są dokładnie sprawdzani.
Biegłam dalej, dokładnie analizując swoje położenie oraz obmyślając plan ucieczki. Strażnicy nie dawali za wygraną i cały czas strzelali. W pewnej chwili poczułam mocny ból w lewym ramieniu. Jeden ze strażników trafił mnie. Zwolniłam nieco i wyjęłam strzałę. Teraz musiałam zacząć działać. Tylko jak? Mimo bólu wspięłam się na najbliższe drzewo. Wspinaczka była dla mnie dość męcząca. Z ulgą usiadłam ma solidnej gałęzi wysoko na drzewie. Strażnicy zatrzymali się pod - jak się okazało po bliższych oględzinach - dębem. Przeładowali broń i wycelowali gdzieś w koronę drzewa. Mogli sobie jednak strzelać ile im się podobało. Mnie i tak by nie znaleźli. Dobrze ukryta po drugiej stronie grubego dębu, w gęstych liściach byłam ledwo zauważalna. Strażnicy po wystrzeleniu już wszystkich naboi zaczęli wykrzykiwać moje imię i klnąc na mnie pod nosem. Długo jeszcze sterczeli pod drzewem łudząc się, że łaskawie zejdę i dam się wsadzić za kraty.
Odetchnęłam z ulgą, gdy odeszli. Obejrzałam bliżej ranę. Była dość głęboka. Zdjęłam torbę i zaczęłam ją gruntowo przeszukiwać. Wreszcie znalazłam podręczną apteczkę. Na spokojnie opatrzyłam ranę. Po jakimś czasie zeszłam z drzewa i rozpoczęłam mozolną wędrówkę ku Revium Quelh. Podobno dzięki znajomościom ojca mogłam tam zacząć nowe życie.
Zbliżał się wieczór, a ja zastanawiałam się jak daleko udało mi się odbiec od wioski. Przeżuwając chleb, myślałam o rodzinie, którą zmuszona byłam zostawić. Przed oczami ukazał mi się widok matki i ojca spokojnie siedzących w naszej ciepłej i przytulnej kuchni. Na kolanach matki siedział mój uradowany młodszy brat. Mimowolnie uśmiechnęłam się. W oku zakręciła mi się łezka. Pośpiesznie otarłam ją i odsunęłam widok na bok. Przyśpieszyłam tempo. Myśli sunęły mi się po głowie coraz to ukazujące mi szczęśliwe lub smutne wspomnienia. Chcąc zająć czymś myśli, postanowiłam wyobrazić sobie jak będzie wyglądać Revium Quelh. Szłam tak lasem na południe, aż zrobiło się zupełnie ciemno, a zaczęłam odczuwać zmęczenie. Weszłam więc na drzewo, przywiązałam się do niego, aby nie spaść i ucięłam sobie krótką drzemkę.
* * * * *
Gdy się obudziłam słońce stało już wysoko. Ustaliłam, że musi być gdzieś koło południa. Zeskoczyłam z drzewa i ruszyłam w dalszą drogę. Po wielu długich i nieprzyjemnych godzinach wędrówki doszłam wreszcie na półwysep. Tu niedaleko powinno znajdować się miasto z jedynym portem w mojej okolicy. Ruszyłam więc wzdłuż linii brzegu. Lód pode mną trzeszczał jakby miał zamiar zaraz pęknąć. W czasie marszu zrobiłam sobie kilka przerw. Zmęczona doszłam jednak do tego zasranego miasta. Miałam wrażenie że tak paskudna wędrówka nigdy się nie skończy. Teraz znaleźć port i uciec z tej zimnej i zapomnianej przez Stwórcę krainy.
Było popołudnie kiedy wreszcie dowlokłam się do portu. Marynarze krążyli nosząc beczki i skrzynie. Co chwila któryś przystawał, masował plecy, klął pod nosem na beczki i z powrotem wracał do ciężkiej pracy. Po kolej pytałam, który ze statków płynie do Revium Quelh. Jak na złość większość statków płynęła albo do Tsseren-Via albo do Rutthen - A te chamy nie chciały mnie nawet podwieźć . Wreszcie znalazłam odpowiedni statek. Była to mała łódź. Właściciel zażądał na szczęście niskiej stawki za przewóz. Wsiadłam na statek i po pół godziny łódź ruszyła.
Podróż zajęła małej łodzi jeden dzień. Dotarliśmy na brzeg późnym wieczorem. Podziękowałam i zapłaciłam marynarzowi za przewóz, i odeszłam w stronę miasta. Byłam przyzwyczajona do chłodnych klimatów, więc ciepłe i łagodne powietrze bardzo mnie przyjemnie zaskoczyło. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam zatłoczoną ulicą w poszukiwaniu jakiegoś taniego noclegu. Nie było to jednak łatwe. Ludzie mieli w większości wszystko zajęte, albo bardzo drogo. Zrezygnowana usiadłam na ławce i oparłam ręce na kolanach. Patrzyłam się w chodnik. Jak tak dalej pójdzie przyjdzie mi spać na ulicy. Wtedy usłyszałam tupot ciężki butów. Podniosłam głowę. W moją stronę biegło dwóch, umięśnionych- chyba- żołnierzy. Zdezorientowana patrzyłam jak się zbliżają. Wstałam z ławki. Mężczyźni zbliżali się do mnie. Instynktownie zaczęłam się cofać. Jeden krzyknął zezłoszczony:
- Stój!
Zaskoczona odwróciłam się i puściłam się biegiem. Nie wiedziałam czemu mnie gonią, ale za wszelką cenę chciałam uniknąć konfrontacji z nimi. Skręciłam w wąską alejkę. Schowałam się za skrzynkami, które wypełnione były odpadami. Przykucnęłam i z rozbawieniem w oczach patrzyłam jak dwóch facetów biegnie przez alejkę nie zauważając mnie. Gdy zniknęli za zakrętem wybiegłam z alejki i ruszyłam zatłoczoną, główną ulicą. "Czego oni ode mnie chcieli?" zastanawiałam się. Odetchnęłam z ulgą. Nagle za plecami usłyszałam głęboki, męski głos.
- Gdzie się wybierasz? - spytał. Zesztywniałam. Powoli odwróciłam się do mężczyzny. Był bardzo wyskoki i barczysty. Patrzył na mnie z góry. Chciałam uciekać, ale na moich ramionach zacisnęły się czyjeś długie palce. Próbowałam się wyrywać, ale uścisk był zbyt mocny. Barczysty mężczyzna kiwnął głową do swoich towarzyszy trzymających mnie w żelaznym uścisku i ruszył. Dwóch pozostałych poszło za nim ciągnąc mnie ze sobą. Szarpałam się i wyrywałam, ale nic z tego. Dociągnęli mnie do trochę obskurnego budynku. Weszliśmy do dużego pokoju, w którym stało tylko obszerne biurko i krzesło. Posadzili mnie na nim. Za biurkiem usiadł barczysty mężczyzna. Można się było domyślić, że był dowódcą jakiegoś oddziału, albo grupy. Pochylił się nad biurkiem i przyjrzał mi uważnie porównując do zdjęcia.
- Annie Leonhardt? - spytał dla upewnienia. Skinęłam niepewnie głową.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz