niedziela, 23 lutego 2014

Od Ele'yasa- Misja ,,Biały Kruk?"

Do Białych należałem już dość długo. W sumie to zaaklimatyzowałem się już. Nawet podziemna konstrukcja już nie budziła we mnie lęku, ale dalej twierdziłem, że architekt, który to wymyślił był chory na głowę. Z resztą jak większość tutejszych ludzi. Nie było źle. Jedzenie niezgorsze, warunki życia takie sobie. U siebie miałem lepsze; i łóżko było wygodniejsze, ale trudno. Nie można mieć wszystkiego. Za pewne usługi też płacili dobrze. Aha, no i co najważniejsze; poznałem bardzo miłego, ładnego chłopaka, który bardzo chętnie został moim towarzyszem podczas samotnych, ciemnych nocy. Bardzo go lubiłem do momentu, aż pewnego razu nie obudził mnie ze słodkiego snu i nie oznajmił, że Vennetta wysyła mnie do Itter-Paht, by uganiać się za jakąś smarkulą, co podobno ma się za Białego Kruka. Dla mnie sam fakt, że niektórzy wierzyli w cudowne dziecko, co ma być zbawcą uciśnionych był zabawny, ale ganianie się za jakimś gówniarzem po wsiach to już totalna strata czasu. W dodatku, że ta plota rozniosła się też wśród Czarnych. Jakoś nie uśmiecha mi się spotkanie z nimi ponownie. 
-Zafundowałeś mi bardzo miłą pobudkę-warknąłem do Nor’a, który usiadł na krześle i położył nogi na blacie niedużego stołu.
Blondwłosy chłopak w wieku 17 lat spojrzał na mnie niezadowolony.
-Hej! Nie moja wina, że Łania kazała mi Cię poinformować, że masz do niej przyjść. Ja właśnie szedłem, by obudzić Cię szybką laską, a tu ona wyłania się nie wiadomo skąd i mówi, że mam Ci powiedzieć o nowej misji i że masz do niej przyjść… I to szybko.

[…] Po kilkunastu minutach byłem już w jej gabinecie. Rudowłosa waliła nerwowo palcami w blat.
-Jeśli to prawda… będziemy zbawieni! Biali ponownie obejmą władzę! To byłby cud!- Ekscytowała się.
-Jak na mój gust to zwykli oszuści… Może liczą na nagrodę, albo coś-mruknąłem.
-Zawsze musisz na wszystko patrzeć tak pesymistycznie? Twoje zachowanie jest nużące. 
-Bywa.
Przewróciła oczyma. 
-Pojedziesz do Flantillos. To nieduże miasto W Itter-Paht. Dostaniesz mapę, bo pewnie…
-Wiem gdzie to jest-przerwałem jej.
-No tak. Wybacz, ciągle zapominam, że Twój ojciec był uczonym.
-Szkoda, że przeciwnikom jego tez zachciało się wbić mu nóż w plecy.
Nie odpowiedziała.
-Domniemanym Białym Krukiem jest 7-letnia dziewczynka imieniem Khazima Swan. Należy do ubogiego, szlacheckiego rodu. 
-We Flantillos są jakiekolwiek rody szlacheckie? To wieś.-Uniosłem do góry brew.
-Nie. Wraz z matką uciekła z miasta, bo ścigają ich Czarni. Dziewczynka ma już ponoć Formę. 
Skinąłem lekko głową.
-To wszystko?-zapytałem.
-Tak. Śpiesz się. Nie wiemy ile uda im się ukrywać. Aha! Gdy już ją odnajdziesz wręcz jej tę kulę i poproś o przemianę.
Zabrałem listę z informacjami oraz dołączony do niej przedmiot i wyszedłem z jej gabinetu.

[…] Po osiodłaniu wierzchowca pospiesznie skierowałem się na północny wschód, by po linii pochyłej ominąć pasmo gór Sene’khel. Wierzchowiec po kilku godzinach wyglądał na wykończonego, bo teren cały czas unosił się, ziemia ku północy stawała się twarda, a powietrze lodowate. Zrobiliśmy postój. Koń skubał twardą, ostrą trawę porastającą podnóże gór, które rozciągały się aktualnie po naszej lewej stronie. Ich ogrom przytłaczał, a spadające i osuwające się skały uderzały głośno o podłoże niosąc po przestrzeni echo. Noc zapadła, a wycie wilków w oddali wzbudzało dreszcze. Cholera by to! Nie ma to jak frajera bez jakiejkolwiek Formy, towarzystwa, czy… czegokolwiek wypuszczać w dzikie, północne ostępy! Gdy koń zjadł i odpoczął ruszyliśmy w dalszą drogę. Co jakiś czas widziałem w oddali skaczące po górach, wydające charakterystyczny, przeciągły, jękliwy odgłos Hircunisy. Nic więcej… 

[…] Cała podróż minęła raczej bezpiecznie. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie w oddali ujrzałem palisadę otaczającą niedużą wioskę, która była moim celem. Wjechałem do niej zostawiając konia w stajni. Śmigły, smukły wierzchowiec nie pasował do większości koni, które były wielkie, masywne i porośnięte gęstym włosem. 
Opatulony w gruby płaszcz ruszyłem przez wioskę. Trząsłem się z zimna, a ciągły wiatr wiejący od zachodu sprawiał, że skóra na twarzy piekła, a wargi popękały. Wyciągnąłem z torby kartkę z danymi. Khazima Swan. Mam jej szukać w podziemiach wsi. Wejście ukryte gdzieś w okolicach Karczmy ,,Pod Mlecznym Daumorgiem”. Daumorgi były to wielkie, tępe stworzenia hodowane tylko w Itter-Paht. Ich mleko było chyba tłustsze niż smalec. Miałem raz okazję go spróbować i więcej nie mam zamiaru. 
Odszukałem pospiesznie oberżę. W jej wnętrzu było cicho. No co się dziwić. Klepiący biedę chłopi nie mieli pieniędzy na zabawy w karczmach. Śnieg wokół był świeży i niewydeptany. Mimo to pochyliłem się i przyjrzałem jego warstwie. Dojrzałem dość szybko wgłębienia, które były starymi śladami, które przykrył śnieg. Trop prowadził na tyły budynku. Ruszyłem tam pilnując, by nikt mnie nie śledził. Ślady znikały pod stojącymi z tyłu beczkami. Jakież to oczywiste. Odsunąłem pierwsze z brzegu. Nic. Chwyciłem następną, ale ani drgnęła. Wyjąłem wieko i dostrzegłem wewnątrz niej zejście pod ziemię. Świetnie. Nie ma to jak przełazić przez beczkę. Kryjówka tylko dla chudych. Wlazłem do niej natrafiając na pierwszy szczebel drabiny. Zakryłem wieko beczki i ruszyłem na dół w zupełnych ciemnościach. Dopiero, gdy poczułem pod stopami twardy grunt postanowiłem wyjąc pochodnię. Zapaliłem ją i rozejrzałem się. Tylko korytarz. No nic, idę. Po dość długiej wędrówce w oddali zobaczyłem światło i usłyszałem czyjś głos.
-Stać! Kto idzie?!
-Ele’yas. Przybyłem, by sprawdzić, czy Khazima Swan jest Białym Krukiem. 
Z ciemności wyłonił się starszy facet o gęstej, brązowej brodzie. Zmierzył mnie wzrokiem.
-Z jakiego Oddziału jesteś?-zapytał.
-Liście Mordingesii-odparłem krótko.
Skinął głową i skręcił w jakiś korytarz prowadząc mnie do niedużych drzwi. Otwarł je i wpuścił do środka. W pomieszczeniu, które oświetlone było świecami siedziała starsza kobieta, o przyprószonych siwizną włosach spiętych w kok i białowłosa dziewczynka w białej sukience. Towarzyszył im jakiś mężczyzna ubrany w grube futro. Spojrzał na mnie zainteresowany.



-Jesteś od Białych, tak?-zapytał.
-Tak. Ele’yas. Przysyła mnie Łania. Mam rozumieć, że to jest Khazima…-Spojrzałem na dziecko, które siedziało na krześle dumne i blade. 
-Tak-odezwała się kobieta.-Moja córka prawdopodobnie jest Białym Krukiem! Nie śpieszyło wam się! Ile można czekać…?
-Droga była trudna.-Wzruszyłem ramionami. 
Przypomniałem sobie o przedmiocie, który wręczyła mi Łania, gdy wychodziłem od niej z gabinetu. Wyjąłem go. Była to biała kula ozdobiona błękitnymi wzorami. 
-Khazimo…-Podszedłem do dziecka.-Jestem Ele’yas. Mogłabyś pokazać mi swoją Formę?-zapytałem.
Dziewczę spojrzało na mnie z wielką łaską. Wstała z krzesła i gestem ręki poprosiła o odsunięcie się. Po chwili jej ciało powoli otoczyło się białą magią, która oblepiła jej postać. Forma była nieduża, świetlista i imponująca. Jej włosy falowały lekko, kryształowe płytki niczym zbroja zakrywały jej skórę, a jasnozłote oczy połyskiwały lekko. Jej matka wyglądała, jakby miała dostać orgazmu z dumy. 
-Widzisz?! Widzisz?! Jest cudowna! Musi być Białym Krukiem! 
-Zaraz się przekonamy…-Wyciągnąłem dłoń, na której spoczywała biała kula. 
-Jak to się przekonasz?-zapytała matka dziewczynki.
-Jeśli będzie umiała przybrać Formę trzymając w dłoni ten przedmiot, to znak, że jest Białym Krukiem…
Szlachcianka wyglądała na zestresowaną.
-Khazimo, wróć do swojej normalnej postaci, weź tę kulę i postaraj się przybrać swoją Formę ponownie. 
Dziewczynka pewna siebie wróciła do normalnej postaci, wzięła ode mnie przedmiot i zmrużyła powieki. Nie powiem, ciekaw byłem, czy faktycznie jest Białym Krukiem. Uśmiechnąłem się lekko rozczarowany, gdy otwarła oczy zaskoczona, bo nie umiała przybrać Białej Postaci. 
-Cóż… Przykro mi, ale nie jest wybrańcem. Jej Forma wygląda naprawdę imponująco, ale to nie znaczy, że każdy, kto wygląda ciekawie jest od razu tym jedynym…
-Ale jak to?! To niemożliwe! Ona jest Białym Krukiem! Spróbuj jeszcze raz, kochanie. 
Dziewczynka niezbyt przejęta sytuacją ponowiła próbę, ale nic nie nastąpiło. Zabrałem od niej przedmiot. Dopiero wtedy udało jej się ponownie. 
-Widzi Pani. Jeśli byłaby Białym Krukiem, to jej moc pokonałaby blokadę, jaką wytwarza ta kula. 
-To niemożliwe!- Histeryzowała, zrywając się na równe nogi. 
-A jednak!-warknąłem, uciszając ją.-Przykro mi. Żegnam!
Ruszyłem ku drzwiom. Otwarłem je, ale nie wyszedłem, bo przede mną jak spod ziemi wyrosła wysoka, smukła sylwetka młodego mężczyzny. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć wymierzył mi cios w głowę. Zatoczyłem się i rąbnąłem o podłogę oszołomiony. Kobieta krzyknęła. Jak przez mgłę zobaczyłem białowłosego mężczyznę wchodzącego do pokoju, a wraz z nim dwójkę innych facetów. Czarni…
-Jevryk Crenno-przedstawił się białowłosy.-Do mych uszu dotarła wiadomość, że macie w posiadaniu Białego Kruka. Stwierdziłem, że warto sprawdzić, czy faktycznie. 
Otrząsnąłem się trochę z szoku. Cholera! Sam Crenno pofatygował się, by to sprawdzić. No ładnie. Już nie żyję. 
Dowódca Itter-Paht’skiego oddziału Czarnych spojrzał na przerażoną Khazimę i podszedł do niej. Przykucnął tuż przy niej i uśmiechnął się lekko. Pozostała dwójka Czarnych zagrodziła drogę przerażonej, biadolącej szlachciance i facetowi. 
-Powiedz mi Khazimo… Czy naprawdę jesteś Białym Krukiem?-zapytał. 
Dziewczynka spojrzała na mnie kątem oka i pokręciła przecząco głową.
Jevryk skrzywił się lekko. 
-Pokażesz mi swoją Formę?-zapytał.
Swan ponownie zaprzeczyła. 
Crenno wyglądał na zirytowanego. 
-Zabrać ją do bazy!-rozkazał.
Podszedł do kobiety i wbił jej ostrze w pierś. Ta z wrzaskiem przerażenia i rozpaczy zwaliła się na ziemię i ucichła po chwili. Mężczyzna w futrze starał się bronić, ale Czarny był za szybki. Jego ostrze podcięło mu gardło. Wyjął zza pasa sztylet i nawet na mnie nie patrząc rzucił nim prosto w moją osobę. Wraz z momentem, gdy broń wbiła się w moje ciało drzwi się zamknęły. Krew z rany w brzuchu płynęła powoli, ale intensywnie. Cóż… Nie chciałem tak skończyć, ale domyślałem się, że mieszając się w sprawy Białych i Czarnych nie dożyję spokojnej starości. Pociemniało mi przed oczyma i mimowolnie odpłynąłem. 

[…] Obudził mnie potworny ból. Otwarłem oczy i z wrzaskiem zerwałem się z czegoś, na czym leżałem. 
Przed oczyma widziałem zamazany obraz, a w głowie mi szumiało. Czułem się, jakby ktoś mi grzebał we wnętrznościach. Prawdopodobnie tak było.
-Przytrzymajcie go!-powiedział ktoś i dwie silne ręce przygniotły mnie z powrotem do stołu. 
Krzyczałem jeszcze chwilę i szarpałem się, ale po nieokreślonym czasie ponownie zemdlałem.

[…] Do mych uszu najpierw dotarł głos cichy, łagodny i spokojny. 
-Budzi się… Widzicie? Budzi się. A mówiliście, że nie przeżyje…
Był to głos kobiecy, melodyjny, anielski. 
Potem dotarł do mnie zapach zadbanego, czystego ciała, mleka i miodu. Na sam koniec, gdy otwarłem oczy ujrzałem piękną, delikatną buzię, ciemne włosy spięte w długi warkocz i duże, czarne oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się odsłaniając równe, białe zęby.



Poza zachwytem na jej widok czułem jeszcze okropny ból w okolicach brzucha. Rana paliła. 
Skrzywiłem się lekko.
-Gdzie jestem?-zapytałem.
-Spokojnie. Nic Ci tu nie grozi…-Pogładziła delikatną dłonią moje włosy. –Jesteś w domu mojego ojca. Znalazł Cię w podziemiach, pod karczmą, gdy Czarni już odeszli. Musiał wyjąć z twojego brzucha odłamki ostrza i zszyć ranę. Było ciężko, ale najgorsze już za Tobą…
Przyłożyła dłoń do mojego czoła.
-Masz gorączkę-rzuciła i położyła mi na czole kawałek mokrego, zimnego materiału. –Napij się.-Przyłożyła mi do ust kubek z wodą. 
Pociągnąłem kilka solidnych łyków i podziękowałem skinięciem głowy. Jej głos działał na mnie usypiająco. Po chwili ponownie zasnąłem. 

[…] Po około tygodniu spędzonym w łóżku rana wreszcie zaczęła się goić. Karchiri opiekowała się mną przez cały ten czas. W sumie poza tym, że była straszną gadułą to była idealna. Podniosłem się z łóżka i usiadłem na jego brzegu. Wciąż byłem osłabiony, a moje ciało ledwo chciało mnie słuchać, ale tak to czułem się nawet dobrze. Karchi właśnie szła do mnie ze śniadaniem. 
-Nie jestem głodny!-rzuciłem już na wstępie widząc czubatą szklankę mleka Daumorga. Wciskała to we mnie cały czas mówiąc, że pomoże mi ono wrócić do sił. Jeśli haftowanie to w jej mniemaniu wracanie do zdrowia to miała rację. 
-Jesteś. Wiem, że tego nie lubisz, ale musisz. Proszę, wypij to… Dla mnie!-Zatrzepotała długimi rzęsami.
Spojrzałem na nią spode łba, ale wlałem w siebie gęste, papkowate mleko, które śmierdziało ni to rybą ni jajkiem. Powstrzymałem odruchy wymiotne.
-Ślicznie.-Pochwaliła. 
-Jak się czujesz?-zapytała.
-Nawet dobrze…-odparłem.-Pewnie niedługo będę się zbierał w drogę powrotną do mojego oddziału…
Dziewczyna odwróciła wzrok.
-Ja… Nie chcę byś odchodził-powiedziała.
Spojrzałem na nią lekko zaskoczony. Czy ona…?
-Ja… Ele’yas. Proszę, nie chcę byś odchodził. Zostań ze mną, a jeśli nie to zabierz mnie ze sobą!
O choroba… Karchiri chyba faktycznie mnie polubiła aż za bardzo. Jak ja mam jej to powiedzieć…?
-Nie mogę zostać. Muszę wracać do Oddziału. A zabrać Cię ze sobą nie mogę, bo to zbyt niebezpieczne. Lepiej będzie jeśli zostaniesz…tutaj. Ze swoim ojcem.
Dziewczyna spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
-Nie! Pojadę z Tobą! Proszę!-Rzuciła mi się na szyję, a jej drobne, piękne wargi wpiły się we mnie. Całowała mnie namiętnie i z pragnieniem. Otwarłem szerzej oczy, a zaraz potem je zamknąłem. Zacisnąłem pięści nieco przerażony sytuacją. Karchi po chwili odsunęła głowę i zmierzyła mnie wzrokiem. Zobaczyła moje przerażone spojrzenie i niepewność na twarzy. Chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć. 
-Karchiri… Ja… przepraszam, ale…
-Nie mów nic!-krzyknęła i zerwała się z łóżka. Wybiegła z pokoju płacząc cicho.

[…] Łącznie po sześciu tygodniach wróciłem do siedziby swojego oddziału. Przez cały czas miałem w głowie obraz dziewczyny, która tak pieczołowicie opiekowała się moją osobą. Wszedłem do gabinetu Vennetty. Kobieta odetchnęła głęboko, gdy mnie zobaczyła. Wstała, podeszła do mnie i przytuliła mocno.
-Żyjesz… Tak się bałam!-powiedziała. 
Odsunęła się trochę i odchrząknęła.
-A no żyję.-Uśmiechnąłem się. Cóż… Jej gest był całkiem miły.
-Gdzie byłeś tak długo?-zapytała.
Opowiedziałem jej wszystko, pomijając wątek z Karchi. Wciąż budził we mnie sprzeczne emocje.
-A więc Jevryk zabrał Khazimę ze sobą? Pewnie zabił ją, gdy dowiedział się, że faktycznie nie jest Białym Krukiem. Biedne dziecko...
-Całkiem możliwe, że nie zabił. Pozostaje tylko wierzyć, że miał na tyle sumienia, by nie zabijać dziecka…
-Wierzysz w to?-zapytała.
Pokręciłem przecząco głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz