sobota, 15 lutego 2014

Od Soraii

Chowałam się za wozem. Mój nos korciły zapachy świeżego pieczywa i przypraw. Ale na razie moim celem był stragan z owocami i warzywami po drugiej stronie ulicy. Wmieszałam się w tłum i nie zauważona znowu schowałam, tym razem pod ladą jarzyniaka. Sprzedawca na szczęście właśnie kłócił się z klientem o jakiegoś pomidora.
-Jak to "zgniłe?!- wydzierał się sklepikarz.- Jeśli coś tu przegniło to na pewno nie moje warzywa, tylko pański mózg!
Nie słyszałam odpowiedzi klienta i chyba raczej nie chciałabym słyszeć.
Sięgnęłam ukradkiem po parę jabłek i zgarnęłam owoce do torby. Po namyśleniu wzięłam także parę marchewek dla Kalidosa, mojego kuca. Spróbowałam dosięgnąć rzep gdy nagle szorstka dłoń właściciela straganu chwyciła mój nadgarstek. Facet bez litości wytargał mnie z kryjówki. Niestety już nie pierwszy raz okradałam właśnie TEGO gościa. Na jego brodatej twarzy zagościł wyraz tryumfu.
-I znów cię mam!- powiedział z udawanym uśmiechem.- Tym razem już mi się nie wywiniesz!
Szybko obejrzałam się naokoło. Obok nas stał koń pociągowy przypięty do wozu.
Reszta stała się w ułamku sekundy.
Szarpnęłam wolną ręką. W moją dłoń wślizgnęła się rękojeść sztyletu ukrytego w rękawie. Jednym szybkim ruchem przecięłam uprząż konia i uderzyłam go w zad. Ogier zarżał wystraszony i kopnął wóz powodując niemałe zamieszanie. Wyrwałam się sklepikarzowi i popędziłam główną ulicą w stronę bramy.
-ŁAPAĆ ZŁODZIEJKĘ!- darł się niemiłosiernie właściciel straganu.
-Kalidos!- wołałam rozglądając się na boki. Po chwili zauważyłam biegnącego kłusem włochatego kuca, osiodłanego i objuczonego ale bez jeźdźca.
Słysząc mój głos zwierze zwolniło. Wskoczyłam na grzbiet Kalidosa i popędziłam go do galopu. Widząc że goni mnie paru strażników (pewnie nasłanych przez sklepikarza) przyspieszyłam do cwału, a to nie jest bezpieczne jadąc na koniu przez miasto. No tak, ale Kalidos był już przyzwyczajony do takich sytuacji. Poza tym to nie koń tylko kuc (chociaż nie wiem czy to robi jakąś różnicę).
Poddałam się instynktowi Kalidosa. Kuc bez problemu dotarł do bramy. Pilnujący jej strażnicy widząc szarżującego konika odskoczyli na boki i wypadłam cwałem z miasta. Zdążyłam jednak usłyszeć ostatnie ostrzeżenie stojącego w bramie sklepikarza:
-KIEDYŚ POWINIE CI SIĘ NOGA!
Niestety miał rację. To wszystko co mi się udawało podczas każdej kradzieży to tylko łut szczęścia. Kto wie czy następnym razem też tak będzie.
Więc nie może już być następnego razu. Czas zmienić miejsce akcji.

-Nie rozumiem ludzi- mówiłam do Kalidosa rozsiodłując go.- Zabierasz sobie parę jabłek i marchewek i już szczują cię strażą miejską. Owoce i warzywa są dla wszystkich.
Kalidos włożył głowę do mojej torby i zabrał z niej marchewkę którą schrupał z wielkim zadowoleniem. Parsknęłam śmiechem.
-Tak Kalidosku, dla koni również.
Przed wieczorem udało mi się jeszcze nazbierać drewno na małe ognisko i upolować zająca. Było już ciemno. Ogień trzaskał wesoło a zając skwierczał nad paleniskiem. Kalidos pasł się obok. Nagle moja uwagę zwrócił groźny pomruk. Z krzaków wyszła młoda puma. Była wyraźnie wychudzona i zdesperowana. Patrzyła łakomie na pieczeń. Oby tylko nie rzuciła się na mojego kuca.
Nie zamierzam z nią walczyć. Lepiej rozwiązać sprawę pokojowo. Podzieliłam zająca na pół (i tak nie miałam siły jeść całego) i rzuciłam dzikiemu kotu. Puma niepewnie obwąchała mięso.
-No dalej- zachęciłam.- Nie jest zatrute.
Zwierze zachęcone pożarło swoją część, spojrzało na mnie i odeszło.

Tydzień później przekroczyłam granice Rutthen. Skierowałam się w stronę swojej rodzinnej wioski, jednak niedaleko niej skręciłam do gęstego lasku. Dalej poprowadziłam kuca pieszo bo drzewa rosły tu bardzo blisko siebie. Szłam wydeptaną ścieżką aż dotarłam do polany. Na jej środku rosło drzewo a na nim stary domek na drzewie. Nie wiem kto go zbudował, ale znalazłam to miejsce gdy byłam mała i traktowałam je jak swoją posesję. Już miałam wspiąć się po drabince na górę gdy nagle zauważyłam błysk w trawie. Leżał tam...sztylet. Ale nie należał do mnie. Ktoś go tutaj zgubił. Rozejrzałam się. Na drabince były świeże ślady błota.
Właściciel sztyletu nadal tu jest.
Poczułam wściekłość. To była moja kryjówka! To tak, jakby ktoś włamywał się do cudzego domu. Moje ciało niekontrolowanie zaczęło przybierać inną formę...kocią formę. Dzieje się tak za każdym razem gdy wpadam w gniew. Odczepiłam od siodła Kalidosa włócznię, przypasałam również rapier. Wspięłam się cicho po drabince i zajrzałam do środka.
Miałam rację. W domku stała kobieta o białych włosach. Przypatrywała się namalowanym przeze mnie dawno temu obrazom zwierząt. Położyłam uszy po sobie, stanęłam wyprostowana i warknęłam:
-Nie wiesz że to nie ładnie włamywać się do cudzego domu?

<Tonila?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz