wtorek, 18 lutego 2014

Od Erthorana- Początek cz.4

Ledwo przekroczyliśmy bramę, a ja już byłem pewny, że nienawidzę tego miejsca. Wokoło pełno ludzi. Nie czułem się w takim tłumie dobrze. Było tłoczno, niebywale tłoczno. Budynki pięły się po oby stronach ulicy, niczym drzewa w lesie, lecz ciężko było się doszukać innych podobieństw. To było niczym mrowisko. Wszyscy przepychali się między sobą, by dostać się w miejsce do którego zmierzali. Osobiście nie przepadałem za takim sposobem poruszania się i zapewne zgubiłbym się w tłumie, gdyby nie tych dwóch mężczyzn. W żadnym wypadku nie odpowiadało mi ich towarzystwo.
Oni tymczasem nie spuszczali ze mnie wzroku, najwyraźniej nie mieli ochoty na powtórkę ze wczorajszych wydarzeń. Ja natomiast tylko szukałem okazji na ucieczkę. Wolałem wrócić do lasu i raz na zawsze wyrzec się jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Teraz jednak nie byłem w stanie ruszyć się od nich na krok. Nie wiem czemu tak bardzo zależało im na ciągnięciu mnie dalej przez to miasto. Nie sądziłem, bym był do czegokolwiek potrzebny. Nigdy nawet nie przyszło mi to na myśl. Teraz jednak zacząłem się zastanawiać. Gdyby chcieli mnie zabić zrobiliby to już dawno. Zaczynałem się niepokoić. Naprawdę niepokoić. Im bliżej byliśmy twierdzy, czy jakkolwiek dało się określić budynek do którego zmierzaliśmy, tym to uczucie wzrastało. Roiło się tam aż od wojska. Wszyscy patrzyli na mnie dziwnie. Choć jak mi się zdaje mieli ku temu powód. Dwaj mężczyźni podeszli do wrót, przy których stało kilku strażników. Nie podobało mi się jak na mnie patrzyli podczas tej rozmowy. Nie wiedzieć czemu, choć miałem okazję uciec nie zrobiłem tego. Jakby coś mnie powstrzymało, dopiero chwilę potem doszedłem do wniosku, że musiał to być instynkt. Z tyłu jak się okazało miałem drogę zagrodzoną, inne możliwe drogi ucieczki też odpadały, chyba że udałoby mi się przyjąć formę, ale wolałem nie ryzykować. Niedługo potem mężczyźni wrócili i pociągnęli mnie dalej za sobą. Jeśli jak dotąd było trudno uciec, to teraz stało się to niemożliwe. Wszelkie na to nadzieje zgasły, jednak nie miałem zamiaru tutaj pozostać. Teraz jednak byłem zdany na łaskę, bądź nie łaskę dowódcy tego oddziału. Nie chciałem się z nim spotkać, ale nawet nie miałem prawa omówić p prostu mnie zatargali pod drzwi pokoju, w którym urzędował. Weszli do środka, pozostawiając mnie pod czujnym wzrokiem jednego ze strażników. Wewnątrz toczyła się chyba dyskusja. Trwało to długo, a ja zaczynałem już powoli dochodzić do siebie. Ból głowy powoli ustawał, a ja zaczynałem czuć się normalnie. Po pewnym czasie zmęczenie zniknęło całkowicie. Czułem, że wreszcie mogę im się oprzeć. Nie miałem już wtedy jednak wiele czasu. Jeden z dwóch mężczyzn wprowadził mnie do pomieszczenia.
Nie podobało mi się to miejsce, ani człowiek który siedział za biurkiem, na którym leżało mnóstwo papierów. Sam mężczyzna był jasnowłosy i skupił swój wzrok na kilku dokumentach, by następnie przenieść go na mnie. Mężczyźni, który mnie tutaj zaprowadzili, opuścili pomieszczenie. Zostałem sam na sam z tym człowiekiem.
-Moi ludzie powiedzieli mi co robiłeś w lesie –powiedział w końcu, wolałbym by milczał dalej. –Przemiana w morloka, potem coś podobnego do drzewa i mieszanki różnych organizmów. Ciekawe. Bardzo ciekawe.
Wstał i podszedł do mnie. Nie byłem z tego powodu zadowolony.
-Następnie przybrałeś postać stali, dość interesujące umiejętności. Ciekawi mnie tylko, dlaczego nie ma cię w żadnych spisach, sporządzonych na obszarze tego państwa.
Spojrzał mi prosto w oczy, jakby próbując coś ze mnie wyciągnąć. Nie miałem zamiaru powiedzieć mu niczego.
-Od ciebie powinienem, jednak się czegoś dowiedzieć. Jak się nazywasz?
-Nikt.
-Skąd pochodzisz?
-Znikąd.
Po jeszcze kilku pytaniach wydawał się moimi odpowiedziami już zirytowany. Nie wiedziałem ile jeszcze wytrzyma, ale chyba kończyła mu się cierpliwość, a ja nie zamierzałem odpowiadać w inny sposób. Usiadł z powrotem i zaczął uderzać palcami o stół, nie przerywając przy tym kontaktu wzrokowego. Miał już wtedy chyba mnie dość.
-Mógłbyś z łasi swojej przestać kłamać –powiedział w końcu w gniewie.
-Kiedy ja nie kłamię.
Ta odpowiedź już chyba go wykończyła, ale ja naprawdę nie kłamałem. Nie posiadałem ni imienia, ni nazwiska, nie wiedziałem do końca skąd pochodziłem, nie pamiętałem niczego przed zamieszkaniem w lesie. Powiedziałem, więc tylko prawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz