piątek, 7 marca 2014

Od Izzabelle- Misja ,,Gniazdo dzikich bestii"

Otworzyłam drzwi i wychyliłam się zza nich
- Tato? Możemy porozmawiać? - zapytałam.
- O czym? - odpowiedział mi pytaniem.
Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Ojciec siedział za biurkiem i przeglądał jakieś papiery.
- No więc, chciałabym... - zaczęłam, a on odłożył dokumenty i pociągnął łyk herbaty ze swojej filiżanki.- Mogę pojechać do Revium Quelh, zabić takiego tam kupczyka?
Jevryk zakrztusił się herbatą i zaczął kaszleć.
- Absolutnie nie! - wykrztusił z siebie ledwo co.
- Ale ja mam już dziesięć lat!
- Powiedziałem "nie"! A teraz wyjdź! - warknął wyraźnie zirytowany.
Wróciłam zbulwersowana do pokoju. Pierwszy raz widziałam ojca tak zdenerwowanego, nigdy się tak do mnie nie odzywał. Dlaczego on mnie nie chce puścić do Revium Quelh? Przecież nie jestem nieporadnym, małym, bezbronnym gównojadem tylko specjalnie wyszkoloną córką dowódcy! Wzięłam sztylety, usiadłam na łóżko i zaczęłam z wściekłości rzucać nimi w drzwi. Gdy wypuściłam z rąk kolejny, klamka ruszyła się i do środka wszedł Jevryk; ostrze wbiło się w framugę drzwi, około trzy centymetry od głowy ojca.
- Nie wycelowałaś. - Zaśmiał się. Odłożyłam sztylety, po czym spojrzałam na niego. - Nie puszczę cię do Revium Quelh, ale mam dla ciebie co innego.
- Co? - zapytałam zaciekawiona
- Na obrzeżach Synforii mają gniazdo abonity, atakują posłańców, zabijają zwierzęta hodowlane, a nawet konie. Pozbądź się matki i młodych.
Nareszcie coś dla mnie! Podbiegłam do ojca i go objęłam.
- Dzięki tata! A teraz wyjdź, muszę się przebrać - poprosiłam.
Już przebrana w cieplejszych i wygodniejszych ciuchach poszłam do stajni po moją klaczkę. Ruszyłam do miejsca wskazanego przez Jevryk'a. Pogoda mi sprzyjała, wiatr wiał w przeciwną stronę, niebo było jasne i nie mroziło zanadto. Wytropienie tych dużych zwierząt nie było trudne.
Zostawiłam klacz na zboczu przywiązaną do konara obalonego drzewa. Abonity były dość daleko, poruszały się wolno. Szłam za nimi w (jak na razie) bezpiecznej odległości. Zatrzymały się, a ja byłam już dostatecznie blisko. Stworzenia zajęły się czymś, co znalazły w śniegu. Była jedna duża samica i dwa młode. W tej chwili żałowałam, że nie nauczyłam się strzelać z łuku. Siedziałam za zaspą śnieżną siedem metrów od nich. Jedno z młodych coś wyczuło i zaczęło iść w moją stronę. Było mniejsze od tego drugiego, a to oznaczało, że jest słabe. Było już po drugiej stronie zaspy i niuchało śnieg. Podkradłam się do niego od tyłu i wbiłam mu sztylet między kręgi; z krtani potwora wydobył się przeraźliwy ryk. Przeklęłam pod nosem, a kolejny cios uciszył go. Matka z drugim młodym zaczęła biec w moim kierunku, zalała mnie fala gorąca. Zaczęłam uciekać, matkę spowolniło obwąchanie martwego dziecka, ale nie na długo. Abonity są szybkie, a ja wcale nie jestem szybsza. Odległość między nami malała. Wspięłam się na zaspę, która zagrodziła mi drogę, była większa od poprzedniej. Zaczęłam na niej biec, samica z młodym nie dawały za wygraną, znajdując się na dole górki - pode mną. Niestety, zaspa nie mogła ciągnąć się w nieskończoność. Nie miałam zbytniego wyboru i skoczyłam na grzbiet samicy, łapiąc się mocno jej futra. Nie była z tego zbyt zadowolona, próbowała mnie zrzucić. Abonit wierzgał biegając. Próbowałam wyciągnąć sztylet, ale nie mogłam... Krzyknęłam, kiedy omal nie spadłam. Trzymałam się teraz jej futra jedną ręką wisząc po lewej stronie jej ciała. Udało mi się wydobyć sztylet...

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz