czwartek, 20 marca 2014

Od Erthorana- Misja ,,Serce góry" cz.4

Skała, o którą mi chodziło, wznosiła się znacznie powyżej innych form terenu na tym obszarze. Nie wiedziałem, gdzie mam szukać. Wydawała się tak niedostępna, że gdyby nie fakt iż przemieniłem się w jastrzębia, opuściłbym to miejsce od razu. W tym ciele obejrzeć ją mogłem dokładnie z każdej strony. Można powiedzieć, że jej kształt z lotu ptaka przypominał poszarpane gdzieniegdzie koło, ale jednak koło. Coś mi tutaj nie pasowało. Morloki mają kły owalne, gdyby oczywiście w ten sposób na nie spojrzeć. Uznałem to jednak za brak znajomości ludzi, którzy nadali temu miejscu takową nazwę. Nie widziałem w tej skale nic niezwykłego. Żadnych jaskiń, grot, czy jakiś zagłębień, które mogłyby w sobie kryć przedmiot będący moim celem. Przysiadłem w końcu na czubku skały, który był lekko spłaszczony, by się nad tym zastanowić. Mapa i pergamin nie dawały mi żadnej odpowiedzi. Jakoś cały czas miałem wrażenie, że nie chodzi o to miejsce. Zbyt krótko widziałem obraz będący podpowiedzią.
Tymczasem ponad moją głową płynęły powolnie obłoki, to się łącząc to się dzieląc. Sam nie wiem, dlaczego oderwałem się od misji, by spojrzeć na górski krajobraz. Wokoło mnie rozciągały się niedostępne skaliste szczyty, tak mocno poszarpane i strome, że zdały mnie się surowe i bez życia, a jednak poniżej mogłem dojrzeć ciemnozielone sosny, a gdzieniegdzie drzewa o ciepłych, jesiennych barwach. Uważnie przyglądnąłem się każdej dolinie, czy kotlinie na terenie jaki mogłem dojrzeć. Trzeba zaznaczyć, że rzek i strumieni płynęło tu wiele, a każdy wytworzył swoje własne koryto, które to przedzierając się przez skały, tworzyło dolinę. W dolinach, bądź kotlinach dostrzec można było wznoszące się leniwie obłoki dymu, które to zapewne pochodziły ze znajdujących się tam wiosek.
Im dłużej na to patrzyłem, tym bardziej zastanawiało mnie, czy jestem w odpowiednim miejscu. Było tak mało prawdopodobne, by to właśnie tu ukryty został medalion. Nie mogłem też znaleźć obiektu, który pomógłby mi rozwiązać tą zagadkę. Sam nie wiedzieć kiedy, położyłem się na skale i zasnąłem.
Wszystko stało się nagle szaro-białe, jakby wszystkie inne barwy zniknęły ze świata, albo światło dziwnym trafem zmieniłoby paletę barw na tak niewielki ich skrawek. Była noc, a może wieczór, nie miało to znaczenia, burza to burza, niezależnie od pory. Widziałem nagie drzewo i jakąś postać pod nim. Nie wiedziałem co robiła, ani kim była, a kiedy zaczęła odwracać twarz w moją stronę… obudziłem się.
Leżałem dalej na czubku, tego ponoć Morloczego kła. Teraz jednak słońce zamiast wisieć nade mną, zaczęło schylać się już ku horyzontowi. Czerwone promienie oblały całe niebo i skały, tworząc niesamowite grę światła i cienia. Światło falowało pomiędzy poszarpanymi skałami, rzucającymi podłużne cienie na doliny. Wstałem i rozejrzałem się za miejscem, w które mógłbym dalej ruszyć. Wtedy usłyszałem jak ktoś krzyczy na mnie z dołu.
Stali tam niezbyt zadowolenie baca i kilku chłopów. Nie za bardzo słyszałem co mówią, ale słowa jakie zdołałem wyłapać sugerowały, iż ta skała jest święta i właśnie dokonuję profanacji, musiałem jakoś im uciec. Więc tak, powróciłem na początek do postaci jastrzębia, lecz ciało to posłużyło mi tylko do czasu, kiedy stanąłem twardo na ziemi. Przemiany w ptaki, które rzadko praktykowałem, zabierały mi bowiem dużo energii. Będąc już na ziemi, musiałem zastosować jakiś prostszy rodzaj przemiany, a nie wiem, czy jest coś prostszego niż wilk, który nie należy do zwierząt skomplikowanych.
Chłopi nie byli zadowoleni z faktu, iż im umknąłem. Jeszcze godzinę po tym, jak zamazałem po sobie wszelki ślad, mogłem usłyszeć jak mnie szukają i nie zamierzają się poddać. Tymczasem z powrotem w ciele człowieka będąc ciężko dysząc padłem pod jakimś drzewem. Znów rozrywał mnie ból w piersi, a przecież starałem się nie przesadzać. Świat okrył się zupełnym mrokiem i musiałem czekać do brzasku, by rozpocząć znów wędrówkę. Misja zdawała się niemożliwa do wykonania, a te sny były tak niejasne, że zupełnie nie mogłem zrozumieć o co chodzi. Liście drzewa lekko szumiały, a od czasu do czasu niczym cień przemknął po niebie wyschły liść, a wiatr niósł go w ciemność, tak że nie mogłem dostrzec miejsca gdzie opadł na ziemię. Na niebie miejscami połyskiwały gwiazdy, lecz nie były to te same gwiazdy co na północy, zbyt dobrze znałem tamto niebo, te były inne. Tym bardziej mnie ciekawiły, każda miała jakąś swoją historię, której nigdy nikt nie odkryje, gwiazdy bowiem nie chcą się nią podzielić, są zbyt odległe i zimne. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się we śnie.
Szarość i biel, znów ogarnęły cały świat, a prócz tego dziwna mgła i ten wiatr. Świszczał ponad moją głową tak głośno, że zupełnie zagłuszył wszystkie inne odgłosy, jeśli w ogóle istniały. Świat był jakiś martwy i nie chodziło wcale o brak ruchu, gdyż wiatr poruszał gałęziami drzew, lecz o niewytłumaczalne uczucie jakie mi towarzyszyło. Ujrzałem wtedy człowieka klęczącego pod nagim drzewem, które wyglądało na spalone. Coś tam schował, lecz nie wiedziałem co to jest. Otoczyła mnie mgła, cały obraz zaczął się rozmazywać i… obudziłem się z powrotem pod drzewem, które tym razem wydało mi się dziwnie znajome.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz