niedziela, 2 marca 2014

Od Filii- Początek

Magowie z natury mają jakąś dziwną potrzebę podróżowania. Nie wiem, czy istnieje jeden z nas, który całe życie spędziłby w jednym miejscu. Tak, więc ja również wyruszyłem i kiedy zaczyna się ta historia byłem w trakcie marszu przez wioski i niewielkie miasteczka. Szedłem właśnie z nurtem rzeki, wokoło której rozsiane były niezliczone zielone pagórki. Widoczne na nich były stada białych punkcików, owce. Była to chyba jedyna część kraju, w której dominował taki krajobraz. Mnie się to nawet podobało, jakiś taki dziwny spokój otaczał to miejsce. Dzieci biegały w te i we w te z uśmiechem na twarzach i mnie się to chyba również udzieliło. Białe obłoki leniwie płynęły po niebie, a ja dostałem jakieś dziwnej ochoty grania na flecie, a że po całym dniu podróży stopy bolały mnie potwornie, usiadłem na gałęzi jednego z drzew i zacząłem cicho grać naśladując ptasi śpiew. Zaintrygowało to widocznie jednego ze skowronków. Opuścił on bowiem swoje gniazdo wśród łanów owsa i przysiadł na pobliskiej gałęzi, spoglądając cały czas na mnie. Słońce zmierzało już wtedy ku zachodowi, a ja w planach miałem dotarcie do stolicy i znalezienie tam jakiejś pracy dla maga. Dlatego też pożegnałem swojego słuchacza i ruszyłem dalej, przez osadę. Mieszkańcy najwyraźniej już powracali do domów i zamykali zwierzęta w zagrodach. Po drodze udało mnie się również spotkać ich wioskowego maga. Zapytany, czy w mieście można znaleźć jakąś pracę w naszym fachu stwierdził:
-Tam już magów nie potrzebują, lepiej szukaj po wsiach takich jak ta.
Następnie odszedł, podpierając się o swój mocno już wysłużony kostur. Ja miałem co do tego inne zdanie. Oczywiście zawsze mogłem wrócić do domu i przyłączyć się do gildii, ale jakoś wolałem najpierw przetestować swoje umiejętności samodzielnie. To był też powód opuszczenia przez mnie domu w tym wieku, niezbyt dojrzałym, przynajmniej dla magów.
Choć minęło już sporo czasu od zachodu słońca, ja wciąż posuwałem się naprzód krętą ścieżką, wzdłuż rzeki, która z każdą chwilą poszerzała się. Pagórki oblewały jeszcze ostatnie czerwone promienie słońca, a księżyc zaczynał przejmować jego miejsce na niebie. Mógłbym nawet zapewne poszukać pracy w tej wiosce. Chłopi zawsze chętnie przyjmują magów, nie wiedzieć czemu jednak, ciągnęło mnie do miasta.
Na szczęście udało mi się trafić do celu, nim bramy miejskie zostały zamknięte. Błąkałem się uliczkami szukając miejsca na nocleg. Miasto to wyglądało dość niezwykle w nocy. Ogromna plątanina, krętych ścieżek, prowadzących nie wiadomo dokąd, z dwóch stron zagrodzonych, masywnymi i wysokimi kamienicami. Były tak ciasne, że zacząłem się zastanawiać jak ludzie potrafią sobie z nimi poradzić. Schody wychodzące na wybrukowaną ulicę, okiennice nierzadko otwarte. Tak, że ciężko je wyminąć. Czasem nawet drzwi niezamknięte, czy chociaż uchylone. Istny tor przeszkód, przygotowany chyba specjalnie dla mnie, ale w sumie, dlaczego nie? Mogłem przynajmniej trochę poćwiczyć. I choć walnąłem się okiennica w głowę, już wtedy wiedziałem, że kiedyś będę się jeszcze z tego śmiał.
Światło księżyca naprawdę niezbyt pozwalało na dostrzeżenie czegoś, w tym istnym labiryncie możliwych wyjść, dlatego też oświetliłem sobie drogę kulą światła pchniętą w kryształ, z którego robione były wszystkie latarnie magów. Kolor światła jakie dawała zależał od koloru minerału jakiego użyto. Dla przykładu, moja świeciła na zielono, gdyż wykonano ja z malachitu. W tym właśnie zielonym świetle spostrzegłem jakąś postać zmierzającą wzdłuż uliczki przecinającą się z tą moją. Nie zwróciła na mnie uwagi, ja jednak zainteresowałem się nią. Zawiesiłem latarnię na kosturze i pobiegłem za nią. Ciężko było dogonić tę postać, kimkolwiek była. I po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów pod górę, byłem już cały zdyszany. Dopiero wówczas spostrzegłem, ze ona także się zmęczyła.

<Leala?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz