środa, 26 marca 2014

Od Aerney'a c.d. Tonili

- No to jedź, cholera!- krzyknąłem, kierując konia na prawo. Widziałem dziewczynę mknącą na srokaczu, a jakiś kawałek dalej stado Radrodów. Myśl, Dzikusie, myśl. Nerwowo przeglądałem wszystkie sakwy, szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń. Trzy sztylety, sześć butelek po piwie i cztery po winie. Genialnie. Ściągnąłem łuk z niechęcią, poganiając konia. Kreatury zbliżały się niebezpiecznie szybko. Posłałem w ich kierunku kilka strzał. Jeden z Radrodów padł ranny na ziemię. Potem przyszła kolej na butelki, szybowały więc w stronę potworów. Oprócz kilku skaleczeń chyba nie odniosły poważniejszych obrażeń, a na nasze nieszczęście podniósł im się poziom adrenaliny. Gnały jak głupie, niemal nie dotykając nogami ziemi.
Spojrzałem przed siebie. Pryzma oglądała się w moją stronę. Jej wierzchowiec pędził niemiłosiernie.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że goni nas już tylko czwórka Radrodów.
Pomyślałem tylko, że będę musiał kupić mnóstwo strzał, kiedy dotrzemy do jakiegoś miasta.
Starając się skupić skołatane myśli, opróżniałem kołczan. Dobrze wyćwiczonym ruchem wyciągałem strzałę, naciągałem cięciwę i obserwowałem, czy trafia celu. Miałem sporo strzał, chyba z trzydzieści. Jednak nie wszystkie trafiały celu, a przeciętnie stwory padały przebite pięcioma.
Nagle mnie olśniło. Otworzyłem najmniejszą, lecz najcięższą sakwę i z wyrazem triumfu opróżniłem ją. Stare podkowy mojego konia.
Skupiając się najsilniej jak potrafię celowałem w wielkie łby Radradów. Z niepokojem dostrzegłem, że nasze wierzchowce zwalniają, za to przeciwnicy nie wydają się być ni trochę zmęczeni.
Trafiłem. Pierwszy stwór upadł z łomotem na ziemię. Z głębokiego rozcięcia obficie wypływała krew. Potwór żył, ale był nieprzytomny.
Jeszcze czwórka.
Mam trzy podkowy, a kreatury i tak są już ponadziewane strzałami. Biorę rozmach i...
Mój koń staje. Stoi z głową przy ziemi, drżą mu nogi.
Słyszę krzyk Pryzmy, prawdopodobnie dostrzegła moje beznadziejne położenie.
Zsunąłem się w panice z siodła i rzuciłem podkową.
Przeklęty koń.
Podkowa mija cel. Naciągam cięciwę łuku.
Chyba będę musiał kupić kolejnego wierzchowca.
Jeden z Radrodów pada, po dostaniu kolejnymi trzema strzałami.
Cholera, zaraz zginę.
Trójka pozostała ze stada niemal na mnie wpada. Kulę się na ziemi, widząc wielkie stopy wokół mnie.
Nie atakują.
Zżerają mojego konia.
Stoję za potworami z otworzoną gębą i wpatruję się w ich ogromne plecy. Koń tylko rży głośno. Spoglądam w kierunku Pryzmy, która spięła srokacza i zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
Wyjąłem miecze.

<Pryzma, co dalej?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz