niedziela, 2 marca 2014

Od Tonili c.d. Epicei- Misja ,,Próba wrobienia"

Przebrana w wygodne, mocne ciuchy z elementami skórzanego pancerza, ze sztyletami u pasa, pochodnią sterczącą z torby, krzesiwem i butelką wody; byłam gotowa do drogi.
-Już?-zapytałam Epi, która miotała się trochę zdezorientowana.
-Ymmm... Tak- wykrztusiła z trudem dziewczyna.- Sądzisz, że Elegia pozwoli mi poczekać na zewnątrz jaskini?
- Chciałbyś. Masz oko do szukania dziwnych rzeczy, więc wątpię. Pewnie pójdziesz nawet na pierwszy ogień. - Wyszczerzyłam się. Buzia Rajcy wykrzywiła się w strachu i niechęci, ale nic nie powiedziała i skierowała się do drzwi.
Ruszyłyśmy razem w kierunku wyjścia z bazy. Otwarłyśmy ukryte przejście i wysunęłyśmy niepostrzeżenie do kanałów ściekowych. Przeszłyśmy przez cuchnące korytarze i po prowizorycznej drabince przedostałyśmy się do jednej z alejek miasta. W zaułku nie było nikogo. Hornvill budziło się do życia.
-Nie będzie źle. Z Elegią i ze mną nic Ci nie grozi.-Uśmiechnęłam się dumnie.
Dziewczyna pokręciła głowa.
- Coś mam złe przeczucia- wyjąkała. –I nie susz tak ciągle zębów, bo zaczynasz mi działać na nerwy.-Zaśmiała się.
Posłałam jej rozbawione spojrzenie kontrastujące ze smutnym wyrazem twarzy, który wyraźnie był udawany. Pobiegłyśmy przez ulice w kierunku stajni. Osiodłałam Rosh’a i wyprowadziłam go z miasta.
Za bramami na tle wschodzącego słońca malował się duży, ciemny las. Eric czekał na nas nieopodal. Gdy nas ujrzał dosiadł swojej pięknej, jabłkowitej klaczy o falowanej, długiej grzywie. Wskoczyłam na Rosh’a, który podrzucił łbem.
-No? Na co czekasz? Wsiadaj!-rzuciłam do Epi.
Dziewczyna z trudem dosiadła dużego ogiera i objęła mnie w pasie rękoma. Podjechałyśmy do dowódcy, który witając nas krzywym uśmiechem wjechał w las. Znając drogę skierował się na nieduże wzgórze w środku boru. Prowadziła na nie ledwo widoczna ścieżka między wysokimi drzewami i krzewami, którą przykrywała warstwa igliwia i liści.
-Miejcie oczy szeroko otwarte-mruknął Elegia.
"Miejcie oczy szeroko otwarte". Ta komenda jest zabawna. Niedawno się obudziłam, a najchętniej znowu poszłabym spać, a on każe mi mieć oczy szeroko otwarte. Na te słowa Epicea gwałtownie obróciła głowę.
- Coś nie tak, Rajca? - zapytał Eric, nie odwracając nawet głowy w naszą stronę.
- Nie... Tylko coś sprawdzałam- odparła słabo, jakby jej gardło ścisnęło się ze strachu.
Elegia skinął lekko głową.
-Dagany nienawidzą światła. Wzięłyście pochodnie?-zapytał. W oddali dało się słyszeć cichy szum rzeki. Byliśmy blisko.
- Tak, trzy na wszelki wypadek- rzuciła Epicea.- Mówiłam, że się przydadzą-szepnęła mi do ucha.
Drgnęła, jakby zobaczyła coś strasznego.
-Ślady…-mruknęła.
Nie widziałam kompletnie nic, poza gałęziami, patykami, igłami i mchem. Zignorowałam więc jej uwagę.
[…] Po około godzinie spokojnego stępu dojechaliśmy na miejsce. Objechaliśmy spadzisty, stromy teren półkolem od strony brzegu rzeki. Grota była spadzista, pełna uskoków i ukryta pod wałem ziemi. Daleko od jakiegokolwiek miasta czy wsi.
-Zostawcie konie przywiązane tuż przy jaskini. Są bezpieczne, bo zwierzęta nie zapuszczają się do jaskiń daganów- rozkazał dowódca.
Wykonałyśmy polecenie, zapaliłyśmy pochodnie i tuż za Erick’iem przyskoczyliśmy pierwszą półkę skalną, zanurzając się w ciemność groty. Całość, im dalej szliśmy była coraz głębsza i ciemniejsza, a przepaście po dwóch stronach kamiennej ścieżki zdawały się nie mieć końca. Wyjątkowo dziwne miejsce... Spojrzałam kątem oka na Epiceę, która snuła się ostrożnie, patrzyła pod nogi i wzdychała cicho. Wyglądała na przerażoną głębią tych przepaści po naszych dwóch stronach. Pochyliła się nagle.
-Co jest?-zapytałam szeptem.
Rajca wpatrywała się w warstwę cienkiego, cuchnącego błota.
-Byli tutaj…-rzuciła cicho.
Przystawiła pochodnię bliżej ziemi, wpatrując się w ledwo widoczne ślady kilku ludzkich stóp. Między nimi widniały jeszcze jakieś tropy… Na pewno nie były to ślady człowieka.
-Masz rację-przyznał Eric.
-A czego dokładnie szukamy?-zapytała Epi.
-Ciał. Albo ich szczątek. Skoro tu byli to pewnie zostaną też ich kości. Choć w sumie trupojady nawet szpik z kości wyżrą.-Wzruszył ramionami. Przystanął słysząc cichy mlask błota. Jakby ktoś po nim szedł. Gdzieś w oddali.-Idą...-mruknął.
Na słowo "Idą" moje ciało zareagowało wewnętrznym szokiem, dosłownie czułam napływ adrenaliny. Epi zaś stanęła jak wryta, jej nogi zdawały się skostnieć. Podeszłam do niej i chwyciłam ją za ramię.
- Masz. Na wszelki wypadek. - Wręczyłam jej jedno ze swoich ostrzy z lekkim uśmieszkiem. Skinęła mi lekko głową i ujęła ostrze, jakby pierwszy raz w życiu z czymś takim miała do czynienia.
W głuchej ciszy dało się usłyszeć charkot i schrypnięty oddech. Kilka ciemnych konturów zamajaczyło w oddali. Eric wyciągnął zza pasa dwa sztylety. Stwory usłyszały szczęk broni. Z dzikim sykiem skoczyły przed siebie zwinnie brnąc w ciemnościach i unikając krawędzi przepaści. Również skoczyłam do przodu. Mimo iż myślałam, że jestem niezła to w porównaniu z niezwykle szybkimi, wprawnymi, przemyślanymi ruchami Erica byłam dopiero początkującym świeżakiem. Nasz dowódca widząc nadciągającą maszkarę zrobił wykrok, atak i odskoczył zwinnie. Szybki piruet zdezorientował przeciwnika, potem padł zabójczy cios. Odskokiem uniknął ataku trupojada. Pierwszy raz widziałam go w akcji. Wlepiłam na chwilę w niego wzrok, szczęka mi opadła. Zawsze go miałam za wygodnickiego domatora, który najlepiej sprawuje się w roli typowego dowódcy zajętego papierkową robotą. Wróciłam do walki. Stwory atakowały zaciekle, ale widać było, że większość nie wiadomo czemu brnie zaciekle do Rajcy. Czemu? Może wyczuły w niej łatwy łup? Wrzasnęłam, gdy jeden z daganów szponiastym łapskiem przeorał mi ramię.
-Kurwa!-syknęłam, ale walczyłam dalej.
Nawet nie zauważyłam, że jeden ze stworów skoczył na ścianę i niczym pająk lazł po niej wymijając mnie i Erica. Rzucił się na Epiceę.
Moment, w którym dagan runął ze ściany w jej kierunku, zatrzymał mi serce. Nie czułam jego pukania, ani drgania ciała. Po prostu zamarłam. Ocknęłam się.
-Epicea! Bierz się w garść!-wrzasnęłam, nie mogąc jej nijak pomóc.
Zdawało się, że monstrum jej dosięgnie, ale w ostatniej chwili jakby wstąpiła w nią niesamowita siła. Trochę jak w transie wyciągnęła przed siebie sztylet. Gdy cielsko stwora nabiło się na niego i ryknęło Epicea zamachnęła się pochodnią. Uderzenie padło prosto na pysk dagana, wywołując jego wrzask i szarpanie. Potwór machnął łapą raniąc jej policzek plugawym szponem. Istota zaczęła płonąć. Zwaliła się na ziemię, wyrywając z siebie ostrze i na ślepo zaczęła brnąć przed siebie, rzucając się po błotnistej ziemi. Uderzył w jednego z pobratymców przenosząc na niego płomienie. Oba monstra zwaliły się w przepaść. Usłyszałam tylko plaśnięcie w skały i ich ryk, który razem z uderzeniem ustał.
Po chwili wszystkie potwory były martwe. Elegia odwrócił się w moim kierunku.
-Zranił Cię?-zapytał.
-Tak. To nic.-Podbiegłam do Epiceii.-Epi?! Żyjesz?-Widziałam, jak jej policzek sinieje i jątrzy się z niego ropa. Z moim ramieniem było podobnie.
-Cholera. Niedobrze. Rany są zakażone. Ich szpony są pełne bakterii z martwych ciał.- Eric wziął do ręki drobny sztylet i podstawił go pod płomień pochodni. Z torby wyjął drobną fiolkę. Zębami odetkał korek i po wypaleniu noża polał jego ostrze eliksirem. Płyn spłynął po długości ostrza. Pochylił się nad Epiceą i przyłożył nóż do jej policzka. Dziewczyna krzyknęła czując potworne parzenie i uczucie wyżerania ciała.
-Wytrzymaj chwilę! Zaraz będzie po wszystkim...-powiedział. Zacisnęła dłoń na jego przedramieniu niezwykle mocno. Zabrał nóż. Płyn na jego ostrzu z barwy przezroczystej przybrał kolor brunatny. Wytarł ostrze o szmatkę i powtórzył zabieg na moim ramieniu.
-Kurwa!-syknęłam, wytrzeszczając oczy. Bolało potwornie.
-Co to jest?-zapytałam, gdy skończył i zabandażował ranę.
-Wywar z Ausanorii. Pochłania wszelkie trucizny- wyjaśnił.-Rajca. Nic Ci nie jest?-zapytał.-Wybacz. Było ich za dużo, nie byłem w stanie pomóc Ci na czas, ale dałaś sobie radę.
Dziewczyna skrzywiła się lekko starając się najwyraźniej ignorować ból.
- Tak- odparła zdawkowo i spojrzała na splugawiony krwią dagana sztylet. - Idziemy dalej, tak?
-Idziemy. No chyba, że nie czujesz się na siłach, to możesz zaczekać na zewnątrz- powiedział.
- To zależy. To wszystkie dagany z tej jaskini, czy będzie ich więcej? Bo wydaje mi się, że atakują stadami.
-W głębi powinno być ich mniej. Tak sądzę. Zwykle przy wejściu do jaskini jest ich najwięcej, bo pilnują swojej siedziby. Dalej będą głównie gniazda z młodymi i matki-rzucił.
- Matki to najzacieklejsze potwory tego świata- parsknęła Rajca tonem wypranym z radości. Ostatecznie stwierdziła, że pójdzie, chociaż bladość na jej twarzy wskazywała wręcz na bliskie spotkanie z zawałem.
-Samice daganów to nie są troskliwe mamusie. Składają jaja masowo, a po wykluciu zjadają najsłabsze osobniki.-Eric uśmiechnął się lekko i ruszył dalej przed siebie. -Ani śladu ciał...-mruknął.
Przez spory kawałek drogi nie napotkaliśmy daganów. Dopiero z jednego z zaułków wyłoniły się trzy osobniki, z którymi poradziliśmy sobie dość szybko.
- A co jeśli kości i szczątki zostały wepchnie w te dziury? - rzuciła dziewczyna. Faktycznie. Jakby tak o tym pomyśleć, to mogły pozbywać się szczątek.
-Przekonamy się, gdy dojdziemy do końca groty. No chyba, że chcesz tam zejść...-Eric posłał jej niezadowolone spojrzenie.
-Nie jestem typem samobójcy... - odparła zielonooka idąc dalej.
Drżałam z ekscytacji, gdy ujrzałam przed sobą trzy, ciemne tunele prowadzące w dół.
-Tam są gniazda...-mruknął Eric, dobywając broni.
W naszym kierunku z dzikim rykiem ruszyła kolejna grupa daganów licząca sześć osobników. Dwie samice zostały przy gniazdach sycząc złowrogo. Rozpoczął się atak, potwory atakowały zaciekle, ale na marne. Po chwili wszystkie leżały martwe. Dwie ostatnie samice zginęły od rzuconych w ich stronę sztyletów.
-Są! Są ciała!-zawołałam i podbiegłam do gniazd. W wydrążonych dołach, wśród kości i skorup od jaj leżały łyse, popiskujące, okryte śluzem młode. Tuż obok spoczywały przytargane zwłoki, które powoli obskubywały larwy daganów. Ciała były na brzuchach obżarte do kości, ale pozieleniałe, wykrzywione w niemym krzyku twarze dało się rozpoznać.
-To oni...-rzucił Eric.
Pochylił się do ciał. Wyrwał z brzucha Ośki strzałę.
-Nie zabiły ich Dagany. Zrobili to ludzie...
-Czarni? - rzuciła cicho Epicea, kręcąc głową. - Nie rozumiem. Nawet jeśli Świszcząca od dłuższego czasu zwabiała tu naszych, aby Czarni ich dobijali, to po co...? Ośka i inni posiadali jakieś cenne informacje? - Spojrzała na dowódcę.
Eric odwrócił lekko głowę.
-Byli informatorami. Jednymi z najlepszych. Możliwe, że wiedzieli o Czarnych coś, czego nie mieliśmy się dowiedzieć...
-To prawie wszystko wyjaśnia... - Westchnęła lekko nie patrząc na zwłoki. W sumie to miała niemal cały czas zamknięte oczy, jakby bała się patrzeć.
-No więc mamy dowód na oskarżenie Świszczącej...-rzucił.
Byłam niesamowicie zaskoczona. A cały czas myślałam, że Garwena jest niewinna.
-Trzeba spalić młode. Będzie tego gówna trochę mniej- powiedział dowódca, patrząc na poruszające się powoli, śliskie, obleśne młode, które kwiliły żałośnie.
Epi odwróciła się tyłem do masakry. Na jej policzku rana była coraz mniej widoczna. Co jest? Samoczynnie się goi czy jak? A może to tylko moja wyobraźnia? W końcu jest dość ciemno.
Eric przeszukał ciała. Wyrwał ze zwłok strzałę i zdjął charakterystyczny, srebrny pierścień Ośki na znak dowodu. Podpalił ciała martwych towarzyszy słysząc skowyt podpalających się młodych daganów.
-Idziemy-powiedział.
Wyszliśmy z groty czując potworny swąd płonących ciał…

<Epicea?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz