niedziela, 2 marca 2014

Od Argony- ,,Początek"

-Oddział! Za mną, biegiem, marsz!- Ruszyliśmy truchtem w głąb miasta na poranny patrol.
Nienawidziłam tego z całego serca. Mimo, że moją specjalizacją było skrytobójstwo, przeklęci Czarni wysyłali mnie z bandą wojaków na obchód. No cóż, musiałam wykonywać rozkazy dowódcy, inaczej by mnie zabili. Gdybym nie była tak cennym nabytkiem dla Mercera zapewne już dawno byłabym martwa.
Moja matka zapewne byłaby by dumna, że zostałam członkiem dworu "wielkiego i potężnego władcy" Krain Sprzymierzonych. Za to ojciec powiedziałby: "Nie ufaj tym ludziom, rób co każą tylko za pieniądze i przy najbliższej okazji odejdź z tego gówna". Taaa... On zawsze uważał, że najważniejsza jest niezależność.
Po godzinie obiegliśmy miasto i dotarliśmy do otwartych terenów. Jeszcze przez półtorej godziny mieliśmy patrolować okoliczne pola i wioski, gdy niespodziewanie dowódca kazał nam się zatrzymać.
- Od czoła, stój!
Dwuszereg przystanął od razu z wyraźną ulgą. Spojrzałam do przodu by zobaczyć co się stało. Ktoś podszedł do Aarona. Wymienili się po cichu jakimiś informacjami i dowódca przekazał nam wiadomość:
- Trzy mile stąd na wschód, w tamtejszych górach, widziano oddział białych- stwierdził grzmiącym głosem.- Naszym zadaniem jest ich zlikwidować.
Przez tych tępaków-wojaków przebiegł głośny okrzyk zadowolenia. Zwróciliśmy się na wschód. Westchnęłam z rezygnacją. Czekało nas jeszcze kilka godzin roboty...

[…] Po godzinie szybkiego marszu dotarliśmy do wyznaczonego pasma. Weszliśmy w kanion. Widać informator dowódcy mówił o konkretnym miejscu. Zaczynałam mieć złe przeczucia. Stałam się bardziej czujna. Moja ręka spoczywała na klindze miecza.
Niespodziewanie przystanęliśmy. Aaron zmarszczył brwi i patrzył na niewielką polanę przed nami.
- Musieli się gdzieś schować - mruknął do siebie, a głośniej krzyknął.- Rozejść się i szukać tych robali!
Szyk się rozsypał i rozlazł po polanie. I w tym momencie powietrze przeszyła samotna strzała przeszywając pierś jednego z rycerzy. Mężczyzna upadł z cichym jękiem obficie brocząc krwią. Chwilę później padł drugi. Wojacy stłoczyli się na środku polany, tworząc "żółwia" z tarcz. Jako, że takowej nie posiadałam stanęłam z boku, w cieniu skały. Resztę zrobił mój płaszcz. Zniknęłam.
Kolejne strzały głucho uderzyły w stalowe tarcze i upadły na ziemię nie czyniąc nikomu krzywdy. Zaraz po nich zza skał wypadł mały oddział w białych zbrojach (lub ich fragmentach) z mieczami, nożami, korbaczami i nawet włóczniami czy halabardami w dłoniach. Zaatakowali z okrzykiem "Śmierć tyranom!" żółwia z tarcz. Formacja zmieniła się w ciasny okręg i co chwila tarcze odsuwały się by ukryte na nimi miecze mogły kąsać. Działano w ten sposób, póki rebelianci nie zrzucili sterty kamieni przygniatającej ludzi i niszczącej część tarcz.
Wtedy dopiero zaczęła się zabawa. Świst oręża i brzęk metalu o metal rozbrzmiewały na całej polanie. Błyskawicznie dobyłam katany i rzuciłam się w wir walki. To był chaos. Wszędzie krew, ludzkie trupy...
Byłam w swoim żywiole. Czułam podniecenie i szybkie bicie serca, gdy mój miecz zagłębiał się w ludzkie ciało. Krew na moich rękach była ciepła. Świeża. Biali nie stawiali oporu. Byli słabi. Jednak Czarni nie byli lepsi. Ginęli od mieczy tych palantów i nie byli w stanie nic zrobić. Żałosne.
Niespodziewanie mój miecz natrafił na opór. Na ostrze jakiegoś mężczyzny. Zrobiłam obrót, by przebić napastnika za mną i mój miecz znów zderzył się z tym Białym.
Spojrzałam w zimne oczy mężczyzny. Był pewny siebie, silny. Nie tak jak ci, z którymi walczyłam wcześniej. Nasza wymiana ciosów trwała jednak jeszcze tylko chwilę. Potem zostaliśmy rozdzieleni przez innych wojaków.
W którymś momencie zauważyłam, że walka przestaje być tak chaotyczna, coraz mniej krwi i ciał odpadało ku ziemi. Rozejrzałam się. Z oddziału Czarnych pozostało zaledwie dwóch wojaków. Dowódcy nigdzie nie było widać. Musiał się wymknąć w czasie walki… Z podkulonym ogonem ratował swój tyłek.
Zrównałam się z pozostałymi dwoma i krzyknęłam do nich:
- Uciekajcie! Dowódcy nigdzie nie ma! Nie macie szans na wygraną!
Spojrzeli na mnie z nienawiścią. Wiedziałam, że myślą, iż z nich kpię i nigdy nie porzucą pola walki. Głowa jednego z nich potoczyła się po ziemi. Coś twardego uderzyło mnie w potylicę. Wiedziałam, że to mój koniec. Upadając na ziemię zacisnęłam tylko dłoń na katanie i spojrzałam w błękitne niebo.
- "...Śmierć dzieli zmarłych na trzy kategorie: świętych, świętej pamięci i takich, bez których mamy wreszcie święty spokój..." - wyszeptałam cicho.- Od dzisiaj świat stanie się piękniejszym miejscem...
Zamknęłam oczy. Moja głowa dotknęła ziemi. Wszędzie rozprysła się krew...

[...] Otworzyłam oczy. Nic mnie nie bolało. Było ciemno i ponuro, ze ściany zwieszały się łańcuchy. Leżałam na drewnianej pryczy.
- To ma być piekło - mruknęłam do siebie podnosząc się do pozycji siedzącej.
Dotknęłam tyłu głowy. Rana się zrosła i nie pozostał po niej żaden ślad. Nagle drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka...

(Dokończy ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz