poniedziałek, 24 marca 2014

Od Epicei- ,,Niania" cz.3

Wróciłam na spiralne schody i ruszyłam w stronę gabinetu Erica mając nadzieję, że go tam zastanę. Ostatnio rzadko można go złapać.
Zapukałam i odetchnęłam z ulgą, gdy odpowiedział mi jego głos. Weszłam do gabinetu. Raffael siedział na sofie, a Eric snuł się po gabinecie w te i z powrotem wyraźnie czymś zmartwiony.
- I co? - zapytał. -Jak Vero? Co robi?
- Śpi. Trochę popłakała i poszła spać. Myślę, że wszystko będzie z nią w porządku - odparłam spokojnie spoglądając to na dowódcę, to na następcę. - Dalej nie rozumiem dlaczego ja mam się nią zająć.
Raffael na te słowa schował twarz w dłoniach wyraźnie załamany. Eric westchnął cicho.
- Wydajesz się być do tego najodpowiedniejszą osobą. To nie jest oczywiście rozkaz... - powiedział.
- Proszę. Przynajmniej na początku... Nie mam zielonego pojęcia jak się nią zająć... - wtrącił Rafa, patrząc na mnie błagalnymi oczyma. Nienawidzę takiego wzroku. Ktoś oczekuje ode mnie czegoś, na czym się nie znam. Westchnęłam ciężko zażenowana.
- Niech będzie... I tak mam mało do roboty, a tobie wiszę przysługę - odparłam Raffaelowi spokojnie. Na twarzy mężczyzny odmalowała się ulga. - Czemu jej nie powiedzieliście gdzie jest? Jeszcze pomyśli, że to jakieś więzienie...
- Nie wiem jak to przyjmie... Może powinienem... - Zacisnął pięści. - Może powinienem faktycznie zamieszkać z nią na stałe w Korron-Thum... Tak by było lepiej dla niej.
Eric w tym momencie obrócił gwałtownie głowę w jego kierunku, ale nic nie powiedział. Jego reakcja była jednak dziwna.
- Nie możesz... - odezwał się wreszcie. - Jesteś coś winien Białym... - mruknął rozeźlony.
- Sądzę, że to nie jest dobry pomysł - rzuciłam. - Nawet w Korron-Thum trwa wojna. Gdyby ktokolwiek cię rozpoznał, a nie daj Panie wróg, to i ty byś był zagrożony i ona. Tutaj ma warunki do rozwoju, Rafa. Musi chyba przeboleć fakt, że złe rzeczy się zdarzają. Teraz nie potrzebuje powrotu do domu tylko ojca, który jej poświęci czas. Nie ufa ci, a dopóki nie zaufa, nie zaakceptuje życia na naszych warunkach.
- Jaki ze mnie ojciec... - odparł rozgoryczony, wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, ale powstrzymał się.
- Nie bądź cipa! - mruknął Eric. - Da sobie radę, to Twoja córka, córka wojownika i Białego walczącego o wolność uciśnionych, a nie wypierdek byle szlachetki, który się sam nie umie podetrzeć! Jeszcze będzie z niej baba!
- O ile jej staruszek się pozbiera i będzie miała z kogo brać przykład - dodałam cicho. Gdy człowiek ma doła, to dobrze jest go zepchnąć na dno. Potem się z niego łatwiej odbić i zacząć żyć ze zmianami. Rafa posłał miażdżące spojrzenie Ericowi, który uśmiechnął się zadziornie.
-Dziękuję Ci jeszcze raz, Rajca. Miej nad nią pieczę tylko na początku... Niech się trochę oswoi z tym miejscem... - mruknął w moim kierunku, starając się ukryć zdenerwowanie.
- Widzimy się dziś o 18 na sali treningowej. Przyjdź z młodą. Zapoznam ją z bronią. Na początek drobny wykład. I tak nim zacznie trenować przyda jej się trochę więcej muskulatury, bo nie dźwignie miecza - powiedział Eric.
- Nie koniecznie, miecz może być jej dobrą stroną - odpowiedziałam spokojnie. Ona potrzebuje muskulatury... A ja to co? - Nie lepiej poczekać, aż zaaklimatyzuje się?
- Im wcześniej tym lepiej. Na treningach zmęczy się, napracuje, będzie lepiej spać i będzie mieć zajęcie - powiedział Eric stanowczo. - Im mniej będzie myśleć o matce, tym lepiej.
- Jeśli tak mówisz... - odpuściłam. Niby ma racje, ale... Na początku może być bardzo niechętna. - A czemu ja też mam chodzić na treningi? Nie pisałam się na to...
- Przyda Ci się trochę wycisku. Ze mną szybko nauczysz się walczyć. Nie należę do typu osoby, która szybko odpuszcza. - Wyszczerzył równe, białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Ale ja jestem mówcą, a nie wojownikiem... - mruknęłam, okazując szczerą niechęć. Ja przecież, kurwa, do tych z mieczem nie należę..!
- Słyszałem, że odbijając z dzieciakami piłkę, prawie pozbawiłaś przytomności Łowcę na spacerze. Biedak pewnie nie wiedział co go trafiło... - Rafa uśmiechnął się nikle, jeszcze zdołowany. Niech go cholera. Ja tu mu staram się pomóc, a ten mi wypomina!
- No więc właśnie! Mimo iż jesteś mówcą, to jakieś umiejętności walki są Ci potrzebne. Lastinn też jest Mówcą, a włada bronią prawie tak dobrze jak językiem. - Spojrzał dwuznacznie na Raffaela, który nieco poczerwieniał. W sumie nie wiedziałam, czemu właśnie na niego tak się spojrzał.
Zamrugałam, starając się zrozumieć podtekst. Ym, ale chyba jednak nie pojmę.
- Naprawdę nie da się jakoś z tego wykręcić? - zapytałam z resztką nadziei.
- Nie, i nie chcę słyszeć, że narzekasz - odparł dowódca poważnie. - Na trening masz przyjść z uśmiechem i dawać dobry przykład Verosfelli.
- Ale nie będziesz mnie mocno bił, nie? - postarałam się zażartować.
- Będę, jeśli będzie trzeba. Aha. I trzeba poćwiczyć nieco nad Twoją kondycją. Myślę, że biegi przez las powinny trochę Ci pomóc. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Jesteś okrutny! - jęknęłam. - Umrę. Nie z ręki Czarnego, a w lesie, bo zawału dostanę!
-Yhm, tak, tak. Możesz już iść - powiedział i zwalił się na sofę obok Raffaela. Wyglądał na nieco znudzonego i niechętnego do kontynuowania dalszej rozmowy. Dał mi jasno do zrozumienia, że mam prze... Przekopane, o.
- Yhym... - rzuciłam tylko na odchodne, pożegnałam się z kwaśną miną i wyszłam. Za prędko to ja tu nie zamierzam wrócić, a jeśli tak, to chyba by kogoś udusić we śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz